Przejdź do treści

Mity w seksie, które naprawdę warto wreszcie wyrzucić do śmieci

Kobieta i mężczyzna przytulają się. Stoją w jeziorze.
Mity w seksie, które naprawdę warto wreszcie wyrzucić do śmieci/ fot. Dainis Graveris/Unsplash
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Kiedyś wierzono, że jabłko zjedzone przed snem zapewnia zdrowie, kobiety muszą lubić kolor różowy oraz że muchy lęgną się z brudu. Kiedyś wierzono też w wiele mitów o seksie. I niektórzy wierzą nadal. 

Nie lubię stuprocentowych prawd. Od razu mnie korci, żeby znaleźć dowody na to, że nie wszyscy tak mają, jak się powszechnie uważa. W seksie ta zasada sprawdza się nawet bardziej niż w innych dziedzinach życia, bo dużo naszych przekonań o nim opieramy na wzorcach kultury, własnych i cudzych domniemaniach lub zwykłej niewiedzy. Przedstawiam 5 prawd kardynalnych wyssanych z miętowych cukierków.

Mit: Rozmiar ma znaczenie

Dla kogo ma, dla tego ma. Albo ‒ ujmujmy to inaczej ‒ kto zdecyduje, że dla niego ma znaczenie, będzie w to wierzył. Na pewno ma dla wielkiego rynku powiększania penisów oraz dla klienteli tych firm. Do znudzenia powtarzane prawdy zaczerpnięte ze wszystkich możliwych badań naukowych, dowodzące, że satysfakcja seksualna ma więcej wspólnego z aspektami psychologicznymi, intymnością i komunikacją niż z kształtem i wielkością genitaliów, zdają się interesować niewielu. Do tego wzorce rodem z pornografii napędzają to przekonanie, utrudniając skupienie się na istocie problemu.

Dla jednych problemem będzie samoocena, dla drugich niskie kompetencje w zakresie ars amandi. Brak udowodnionej korelacji między rozmiarem penisa a związkową satysfakcją z seksu każe nam myśleć, że zamiast się martwić, lepiej się podszkolić i wzbogacić techniki, którymi posługujemy się w łóżku. Z drugiej strony, jeśli żyjesz z mężczyzną, który odczuwa dyskomfort z powodu rozmiaru swojego penisa, zacznijcie obydwoje myśleć o tym, jak wesprzeć go i przejść do stadium zmian na lepsze.

para w łóżku

Mit: Orgazmy równoczesne są…

Kiedy słyszę, że równoczesne orgazmy są dowodem na to, że para jest „zgrana w łóżku”, to chce mi się wyć. Po pierwsze, ludzie uprawiają seks dla wielu rzeczy oprócz orgazmu, a postawienie sprawy w ten sposób, że tylko/głównie dojście razem jest dowodem na to, że działa, oznacza postawienie ważnych rzeczy (min. intymności) do góry nogami.

Kobiety i mężczyźni mają różne tempo dochodzenia do fazy maksymalnego podniecenia, mogą inaczej reagować na pieszczoty, penetrację, w różnym czasie osiągać orgazmy albo ich nie osiągać. Życie seksualne jest modyfikowane przez nasz styl życia, wiek, stan zdrowia. Opieranie całego doświadczenia seksu o orgazm, zaś orgazmu o czasową zbieżność przepływu impulsów nerwowych, jest ograniczające. Orgazmy równoczesne czasem się zdarzają, ale gonitwa za nimi albo uzależnianie od nich swojego szczęścia to marnowanie czasu.

 

Mit: Kobiecy orgazm pochwowy jest…

Na dnie tego mitu leży spadkobierstwo tezy Freuda, który rzekł onegdaj, że dojrzałe kobiety osiągają orgazm poprzez penetrację, natomiast jeśli osiągają orgazm poprzez stymulację łechtaczki, to są niedojrzałe. Freud umarł, ale bzdura ma się nieźle. Naukowe dowody pokazują, że około 75 procent kobiet potrzebuje pobudzenia łechtaczki do orgazmu i/lub osiąga orgazmy tą drogą, zaś najwyżej 25 procent populacji osiąga satysfakcję z penetracji (co nie oznacza, że łechtaczka nie ma w tym swojego udziału, ze względu na anatomię kobiety).

Mimo tej wiedzy uparcie tkwimy w przekonaniu, że udany seks to seks z penetracją zakończoną orgazmem pochwowym. Mało mam tu miejsca, żeby uciec w dywagacje, co naprawdę może znaczyć orgazm pochwowy, ale prawda jest taka, że dla znacznej części kobiet „tradycyjna” metoda osiągania orgazmu, stosowana w izolacji od innych, jest przeciwskuteczna. Nie działa. Niezależnie od tego, jak bardzo ten fakt nie pasuje nam do ogólnej koncepcji wszechświata.

Mit: Mężczyźni lubią się bzykać, a kobiety chcą stabilizacji

Ups. Nadal te bajki rodem z Disneya? Bo nawet amerykańska fabryka mitów ostatnimi czasy pokazuje alternatywne modele rzeczywistości. Że niby mężczyźni są promiskuityczni, a kobiety pro-rodzinne. Dlatego tym pierwszym zależy na seksie, a tym drugim najwyżej może, a może nawet nie powinno zależeć. Każde sprowadzanie wielowymiarowej konstrukcji, jaką jest ludzka seksualność, do płaskiego opozycyjnego modelu okaże się puste, redukcyjne i nie zaprowadzi nas nigdzie. Owszem, z ewolucyjnego punktu widzenia mężczyzna może „mieć więcej dzieci” niż kobieta, gdyż produkuje więcej nasienia, niż wytwarzanych jest jajeczek, i nie ponosi tak dużych kosztów związanych z prokreacją. Ale świat, w którym żyjemy, to nie neolityczna jaskinia, tylko miks kulturowy, na który składa się wszystko: od religii, przez historię, do polityki.

Kultura przez wieki utrwalała w kobietach niskie zainteresowanie seksem, bo było to społecznie pożądane. Dopiero od niedawna dysponujemy potężnymi narzędziami rozwoju kobiecej seksualności, takimi jak: pigułka antykoncepcyjna, możliwość nauki i kontynuowania kariery samodzielnie, niezależność społeczna i finansowa kobiet (i tak nie wszędzie spotykana), wiedza na temat seksualności dostępna (w miarę) bez ograniczeń. Ten eksperyment jest zbyt świeży, żeby można było mówić o nowych prawdach, ale widzimy pierwsze efekty. Niezależne społecznie i finansowo kobiety dużo odważniej decydują o swojej seksualności niż te, które nie mają tej wolności. Jednocześnie coraz więcej mężczyzn przyznaje się do zainteresowania relacjami, a nie tylko dystrybucją genów. Generalizacje są raczej kiepskie, a w seksie są wręcz beznadziejne.

Mit: Seks nie wymaga pracy

Myślimy, że trawa rośnie sama, dobry seks się po prostu przydarza. Nie ma co za bardzo kombinować, bo to zabija „prawdziwą intymność”. Rozmawiać też nie ma sensu. Dobry seks jak jest, to jest. Inny wariant tego przekonania: jak się kończy dobry seks, to trzeba zmienić ogródek.

Tymczasem seks bardziej niż jakakolwiek ludzka aktywność wymaga nauki, rozwoju i uwagi. Rodzimy się seksualni, ale do dojrzałości i pełni potrzebujemy wiele ‒ sprzyjających warunków, opieki, wsparcia, dobrych wzorców. Bardzo rzadko dostajemy to wszystko. Bardzo rzadko wchodzimy w dorosłość metrykalną, związki i relacje seksualne właściwie wyposażeni. Potrzebujemy pracować nad seksem. Nawet wtedy, kiedy większość roboty odwalają za nas hormony i zakochanie. Bo chemia się zdarza, ale przemija, a dobra seksualna relacja wymaga cierpliwości, zaangażowania, chęci doskonalenia się. Potrzebuje zdolności toczenia rozmów o seksie i emocjach. W wersji dla zaawansowanych wymaga także miłości, wyrozumiałości wobec kryzysów i chęci wytrwania.

Przez całe życie uczymy się i zdobywamy doświadczenie, czasem zapominamy, uczymy się od nowa i robimy tak we wszystkich obszarach, oprócz seksu i emocji. Gdy chcemy zacząć mówić w obcym języku, raczej nie zaczynamy od złoszczenia się, że nie urodziliśmy się w jakimś kraju i nie władamy taką kompetencją od dzieciństwa. Opór na pracę w zakresie seksualności przypomina taką złość. Możemy się złościć i zostać niemowami na resztę życia albo przestać i zacząć uczyć się nowego języka.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: