Przejdź do treści

„Lubię na masturbację mówić samomiłość”. Rozmowa z Kamilą Raczyńską-Chomyn, edukatorką seksualną

Tekst o edukacji seksualnej, menstruacji, masturbacji i seksie. Na zdjęciu: Kobieta na polu wysokiej trawy - HelloZdrowie
"Lubię na masturbację mówić samomiłość". Rozmowa z Kamilą Raczyńską-Chomyn, edukatorką seksualną Pexels.com
Podoba Ci
się ten artykuł?

Przez ponad 10 lat prowadziła zajęcia z edukacji seksualnej. Teraz Kamila Raczyńska-Chomyn pracuje z dorosłymi pacjentkami. Zwiększa ich świadomość ciała, np. poprzez trening mięśni głębokich dna miednicy. Z Hello Zdrowie rozmawia o miesiączce, masturbacji i seksie.

Magdalena Bury: Jesteś edukatorką seksualną. Czego Polki nie wiedzą o seksie?

Kamila Raczyńska-Chomyn: Tak, ponad 10 lat prowadziłam zajęcia z zakresu edukacji seksualnej, głównie dla młodzieży gimnazjalnej i ponadgimnazjalnej. Teraz faktycznie pracuję wyłącznie z dorosłymi kobietami, ale tu też przydaje się wiedza z zakresu seksualności człowieka.  Ciężko mi powiedzieć, czego Polki nie wiedzą o seksie, bo ta (nie)wiedza jest bardzo zróżnicowana, a ja jednak teraz pracuję głównie  w dużym mieście, więc mam wąską „grupę badawczą”. To, co na pewno przewija się często w mojej pracy w gabinecie, to niesłuszne przekonanie, że im bardziej zadaniowo podejdzie się do seksu, tym będzie on lepszy (stąd zaciskanie mięśni pochwy, noszenie kulek gejszy, zbyt mocny trening mięśni dna miednicy).

Nie wiemy, bo się wstydzimy? A może to przez wychowanie naszych mam?

Na pewno to, jaki stosunek do ciała i seksualności wyniesiemy z domu rzutuje na nasze życie erotyczne (przynajmniej do pewnego momentu), ale nie lubię zrzucać całej odpowiedzialności na matki. Po pierwsze, ojcowie również mają swój wkład w dorastanie córek i to, jak „ograją” ten czas wpływa na nastolatkę/młodą kobietę w przyszłości. Po drugie, nie jesteśmy zawieszeni w próżni i swoją cegiełkę dokłada socjalizacja chłopców i dziewczynek od małego oraz przekaz popkulturowy, który z jednej strony seksualizuje już bardzo młode dziewczynki, a z drugiej strony piętnuje każdy przejaw dojrzałej kobiecej seksualności i utrwala szkodliwe stereotypy płciowe.

Szkodliwe, czyli jakie?

Choćby ten najpopularniejszy mówiący, że mężczyzna, który ma wiele partnerek seksualnych to macho, a kobieta uprawiająca seks z wieloma partnerami jest „puszczalska”. Ciężko się w tym połapać dorosłym kobietom, a co dopiero nastolatkom.

Masturbacja

Przejdźmy do kolejnego ważnego tematu – masturbacji. Przeczytałam opinię, że kojarzy się ona tylko z singielkami. To mężatki już nie mogą?

Cóż, znów mogę mówić za siebie – jestem mężatką i się masturbuję uśmiech). Czasem sama dla siebie, a czasem jako element gry wstępnej. Naprawdę nie wiem, skąd przekonanie, że gdy mamy partnera/partnerkę, to już nie powinnyśmy zadowalać się same. Zwłaszcza, że większość kobiet do orgazmu potrzebuje autostymulacji nawet podczas stosunku seksualnego z penetracją, bo inaczej nie będą szczytować.

Dlaczego?

Myślę, że to wciąż pokłosie przekonania Freuda, że tak zwany orgazm łechtaczkowy (osiągalny dla większości kobiet, nawet tych, chorujących na pochwicę) jest „gorszej jakości” oraz „mniej dojrzały” niż tak zwany pochwowy. To bzdura, a Freud nie miał pojęcia o budowie łechtaczki, która jest bardzo dużym organem – jej odnogi mają nawet do 9 cm i oplatają pochwę.

Co to oznacza dla kobiet?

Każdy orgazm jest de facto łechtaczkowym, tylko niektóre pochodzą ze stymulacji tego, co widzimy na zewnątrz – jest to żołądź łechtaczki, a niektóre ze stymulacji jej poprzez pochwę. Masturbacja może być bardzo dobrym sposobem nie tylko na rozładowanie napięcia seksualnego, ale na poznanie własnego ciała i jego potrzeb, na zrozumienie naszej anatomii oraz fizjologii seksu, a także rozbudzenie namiętności (w związku lub solo).

Czyli warto się masturbować?

Lubię na masturbację mówić „samomiłość”. Wydaje mi się to bardzo adekwatnym określeniem, wiec tak, oczywiście, warto podarować sobie samomiłość, o ile czujemy się z tym psychicznie i emocjonalnie komfortowo.

Kamila Raczyńska-Chomyn, fot. Archiwum prywatne

Miesiączka to naturalny stan fizjologiczny

W mediach często mówisz też o miesiączce. I chociaż kobiety miesiączkują od zawsze, ja nigdy nie zapomnę spotkania z przedstawicielką podpasek i tamponów, która opowiadała nam przez godzinę jak i po co tego używać. Po prelekcji każda dziewczynka (chłopaków nie zaproszono!) dostała swój pakiet. Chowałyśmy je pod bluzy, swetry. Wszystko po to, by chłopaki tego nie widzieli. Pamiętam ten mój wstyd. Dlaczego to taki temat tabu?

Bo we współczesnym zmaskulinizowanym świecie miesiączka to coś „brudnego” oraz „wstydliwego”. Zapominamy, że dzięki niej w ogóle trwa gatunek ludzki (uśmiech), a dodatkowo skoro krew wypływa z pochwy, to mamy podwójne tabu. Nasienie wypływające z cewki moczowo-płciowej nie budzi takiego obrzydzenia, nawet jeśli dzieje się to poza kontekstem seksualnym, czyli np. podczas nocnych polucji u nastolatków.

Zawsze tak było?

Od zarania dziejów krew miesięczna była ważna i budziła wiele (skrajnych) emocji od trwogi po słuszne przekonanie, że musi mieć coś wspólnego z płodnością. Jednocześnie przypisywano jej rozmaite znaczenia i tabuizowano. W społeczeństwach patriarchalnych wszystko, co poniżej pasa u kobiety było w najlepszym wypadku „niezrozumiałe” i mniej godne uwagi niż penis, a w najgorszym uznawane za obrzydliwe, zwierzęce, fizjologiczne. Zauważmy, że jako kraj katolicki w ogóle mamy pewien kłopot z fizjologią i nagością – nie mamy tradycji korzystania łaźni czy rodzinnych wyjść do sauny. Przy dzieciach nie chodzi się nago. Wciąż dyskutujemy o tym, czy karmienie piersią publicznie jest naganne. Dla mnie to zupełnie niepojęte.

Czy spotkałaś się z tym, że kobiety usprawiedliwiają swój zły dzień miesiączką?

Nie użyłabym określenia „usprawiedliwiają”. Są kobiety, które naprawdę bardzo cierpią podczas miesiączki. Ból podczas okresu może być tak silny, jak podczas zawału serca. Od osoby w trakcie zawału nikt nie oczekuje pojawiania się w pracy w pełnej gotowości. Ja mogę mówić tylko za siebie, bo nie znam realiów pracy w takim środowisku, w którym mówienie o miesiączce źle wpływałoby na odbiór kobiety w pracy. Policjantka podczas swojej zmiany, (gdy trzeba być w pełni sił) może nie chcieć mówić, że akurat miesiączkuje. Z drugiej strony, gdyby była przeziębiona lub po nieprzespanej nocy, może bez zawahania powiedziałaby swojemu partnerowi na służbie, że ma gorszy dzień?
Miesiączka to naturalny stan fizjologiczny, podczas którego mamy prawo czuć się gorzej i nie mieć ochoty wykonywać niektórych czynności, ale pamiętajmy też o drugiej stronie tego medalu – podczas owulacji zwykle czujemy się (i wyglądamy) wspaniale. A nasze zdolności poznawcze są wyższe!

A może powinniśmy krzyczeć „Mam miesiączkę!”?

Ja w ogóle nie uważam, że „coś powinnyśmy”, poza postępowaniem zgodnie z własnym samopoczuciem oraz przekonaniami. I o ile samopoczucia nikt nam raczej nie narzuci, to już przekonania niestety tak. Więc myślę, że jeśli mamy wybitnie zły stosunek do własnego ciała/fizjologii/ potrzeb seksualnych, warto zastanowić się i odpowiedzieć szczerze dlaczego. Może tak nas zaprogramowano w domu? Może nikt nam nie pokazał, że możemy traktować swoje ciało i procesy w nim zachodzące pozytywnie? Ja akurat ogłaszam wszem i wobec, kiedy mam miesiączkę, bo to dla mnie taki „mój czas”, gdy nie cisnę się o nic, zwalniam tempo, więcej wypoczywam i inaczej jem – dzięki temu od ładnych paru lat mogę powiedzieć z ręką na sercu, że bardzo lubię miesiączkować.

W szkole, gdy miałam okres, mogłam mieć zwolnienie z wf. Kartka z podpisem mamy załatwiała wszystko. W pracy też powinnyśmy mieć możliwość zwolnienia? Czy to już tzw. „seksizm miesiączkowy”?

Znowu powtórzę – każdej według potrzeb. Może rozwiązaniem byłoby ustalenie z pracodawcą, że jeśli mamy bardzo bolesne miesiączki, to możemy pracować z domu w tym czasie? A jak radzą sobie osoby, np. cierpiące na nawracające migreny lub choroby przewlekłe charakteryzujące się okresowym nasileniem się objawów (np. SM)? Wydaje mi się, że są pod stałą opieką lekarza specjalisty (np. neurologa), a kwestia stanu zdrowia jest otwarta. Uważam, że podobnie ma prawo postąpić kobieta cierpiąca, np. na endometriozę, będąca pod stałą opieką specjalisty z tego powodu.

Nie widzę tu żadnego seksizmu. Tak jak seksizmem nie będzie branie L4 w ciąży, jeśli źle się w niej czujemy. Zawsze będę na stanowisku, że zdrowie jest najważniejsze.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?