Przejdź do treści

Czym jest slut-shaming? Przedstawiamy fragment książki „Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slutshamingu”

„Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slutshamingu” / mat. pras.
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Choć termin „slut-shaming” może wydawać się nowy, to samo zjawisko jest stare jak świat. To zawstydzanie, poniżanie, próba sprawowania kontroli i przede wszystkim – przemoc. I o tym jest książka Pauliny Klepacz, Aleksandry Nowak oraz Kamili Raczyńskiej-Chomyn – „Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slutshamingu”. Przedstawiamy jej fragment. 

Czym jest slut-shaming?

Fragment książki autorstwa Kamili Raczyńskiej-Chomyn.

Wyobraź sobie dwie młode dziewczyny, powiedzmy trzynastolatki. Dziewczynki się nie znają. Historia jednej ma miejsce około 2010 roku, historia drugiej w 2019 roku.

Ta pierwsza dzwoni pod numer telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży 11611 i zadaje konsultantce pytanie: „Co jest ze mną nie tak, że nie umiem być wdzięczna?”. Po krótkiej rozmowie okazuje się, że dziewczynka została nazwana „niewdzięczną” przez pedagożkę szkolną, gdy zgłosiła, że nie podobają jej się zaczepki kolegi z klasy. Zaczepki te miały wyraźnie seksualny charakter, a zna je pewnie niestety z własnych czasów szkolnych większość kobiet. Było to łapanie za pasek od stanika, ocieranie się, cmokanie, a nawet przyciskanie dziewczynki całym ciałem do ściany i obłapianie.

Zapytana przez konsultantkę, czy ma wokół siebie dorosłe zaufane osoby, którym mogłaby się poskarżyć na tę przemoc i otrzymać pomoc, na przykład wychowawcę lub pedagożkę, dziewczynka powiedziała, że właśnie była u pani pedagog, przez co jest jeszcze bardziej skołowana i ma poczucie winy, ponieważ ta odparła, że dziewczynka powinna być wdzięczna za takie zainteresowanie zadurzonego w niej chłopca oraz że takie rzeczy (zaloty) nie trwają wiecznie. Poza tym przecież na pewno widziała przed wyjściem z domu, że spod koszulki będzie jej prześwitywało ramiączko od stanika, więc chyba jednak nie bawi się aż tak źle podczas tych „końskich zalotów”.

Ta nastolatka nauczyła się wówczas w szkole, że chłopcy mogą robić z jej ciałem, co chcą, że stawianie im granic i reagowanie na przemoc jest niegrzeczne oraz że uroda – atut kobiety – kiedyś przeminie, a ta pożałuje wtedy, że była wybredna. Nauczyła się też, że jeśli będzie prosić o pomoc, spotka ją kara w postaci oceny oraz ostracyzmu ze strony kolegów z klasy.

Druga dziewczynka wróciła po wakacjach do szkoły. Ciało nastolatków w tym wieku zmienia się bardzo szybko, wie to każdy rodzic i nauczyciel. Jej ciało też się zmieniło: powiększyły się jej piersi, w ogóle urosła i wydoroślała. Nauczycielka w pierwszych dniach szkoły stwierdziła, że to, co uchodziło jako dziewczęce przed wakacjami, czyli szorty, nie uchodzi już dziewczynie po wakacjach, bo za bardzo odsłania opalone uda, co przeszkadza w nauce jej kolegom z klasy. Nauczycielka postanowiła powiedzieć nastolatce, jak ocenia jej strój. Zrobiła to, zaprosiwszy ją pod tablicę, tak aby mogła pokazać, jak niestosownie wysoko, według niej, zaczynają się spodenki nad kolanami nastolatki… Przed całą milczącą klasą.

W międzyczasie (już dyskretniej) dodała, że nic dziwnego, że chłopcy oglądają się za nią. Teraz tak już będzie, skoro podczas wakacji wyraźnie urosły jej piersi.

Ta nastolatka nauczyła się wówczas w szkole, że jej ciało prowokuje i rozprasza chłopców, że skoro nie włożyła dostatecznego wysiłku w zakrycie swojego „prowokującego” ciała, to niech nie dziwi się zaczepkom i nie liczy na niczyje wsparcie, także szkoły jako instytucji. Nauczyła się, że zawsze ktoś z zewnątrz może uznać, że jej wygląd jest niestosowny, i ma wtedy prawo publicznie ją upokorzyć.

Obie opisane sytuacje wydarzyły się w publicznych szkołach na terenie Polski. Obie były przemocą wycelowaną w dziewczynki, a dodatkowo w obu przypadkach doszło do wtórnej wiktymizacji ofiary przez pracownice szkoły. Wcześniej obie dziewczynki doświadczyły niechcianych zaczepek ze strony chłopców, ale odpowiedzialność została przeniesiona na nie. W obu przypadkach mamy do czynienia z identycznym smutnym scenariuszem, którego doświadczają kobiety zgłaszające na policję przemoc seksualną czy gwałt. Oba te zdarzenia kwalifikują się jako slut-shaming, czyli zawstydzanie, ocenianie, szydzenie i karanie, najczęściej dziewcząt oraz kobiet, z powodu wyglądu i/lub ekspresji seksualnej.

Jeśli zgrzyta wam mówienie o slut-shamingu w kontekście trzynastoletnich dziewcząt, to pomyślcie, że przeciętna dziewczynka w tym wieku usłyszała już dawno od rówieśników, że się puszcza, jest suką czy dziwką. Bez względu na to, jak się zachowuje. W wieku szesnastu lat prawdopodobnie doświadczyła już pierwszej przemocy seksualnej, najczęściej pod postacią obłapiania lub prób wykorzystania jej upojenia alkoholem podczas rówieśniczych imprez.

Z mojego doświadczenia pedagogicznego wynika, że zwykle pierwsze tego typu wyzwiska spotykają nastolatkę, gdy zgodzi się na pocałunek lub dotyk ze strony chłopaka, który potem rozgłosi ten fakt w szkole, chwaląc się podbojem. To samo spotka ją jednak, gdy na ten dotyk się nie zgodzi. A już z pewnością nastolatka zostanie nazwana dziwką, gdy zerwie z chłopakiem, co będzie oznaczało, że stała się „dostępna” dla innych, a porzucony postanowi się na niej zemścić. Brytyjska psychoterapeutka pracująca z młodzieżą, Stella O’Malley, mówi nawet, że zdzirą lub puszczalską może zostać nazwana każda osoba, bez względu na swoje zachowanie, wystarczy, żeby… miała waginę.

Fakt, że dziewczyna skończy osiemnaście lat i w świetle polskiego prawa stanie się osobą dorosłą, nie będzie jej chronił przed dalszą przemocą seksualną. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) szacuje się, że jedna na trzy kobiety na świecie doświadcza w swoim życiu przemocy fizycznej lub seksualnej. Najczęściej sprawcą jest jej obecny lub były partner albo mężczyzna, którego zaloty odrzuciła.

A ty kiedy pierwszy raz usłyszałaś, że jesteś dziwką?

Dla mnie samej dziś to szokujące, ale pierwszy „świadomy” raz, gdy usłyszałam coś podobnego, miał miejsce w piątej klasie szkoły podstawowej. Od swojej wychowawczyni dowiedziałam się, że jeśli będę się „tak” zachowywać, to „wyląduję pod latarnią”. Z punktu widzenia psychologii dziecięcej „to” zachowanie miało charakter rozwojowy, a polegało na ganianiu się po korytarzu, łaskotaniu i przekomarzaniu z chłopakami z szóstej klasy. Byłam tą dziewczynką, która zaczepia chłopaków, a potem ucieka i piszczy. Nasze zabawy nawet nie otarły się o przemoc, choć z pewnością buzowały nam hormony i było jasne, kto się komu podoba. Miałam jedenaście lat i nie znałam znaczenia słów „wylądować pod latarnią”. Gdy je poznałam, poczułam się jak uderzona w brzuch: upokorzona, zawstydzona i niepewna, co jest ze mną nie tak.

Na swoje nieszczęście byłam też tą dziewczynką, która po basenie w podstawówce rozbierała się we wspólnej damskiej szatni, żeby umyć się na golasa, nie w kostiumie (czyli według niektórych dzieci z klasy byłam „zboczona”), oraz tą, która wiedziała, skąd się biorą dzieci i czym jest seks oraz że jest on przyjemny (tym już wychodziłam swoim „zboczeniem” poza skalę). Byłam nastolatką fantazjującą i masturbującą się, a potem młodą kobietą sypiającą z wieloma partnerami.

Dziś mam trzydzieści sześć lat i nie skończyłam pod latarnią, ale też nie zmieniłam się jakoś bardzo od czasów szkolnych w kilku kwestiach:

  • wciąż zdejmuję kostium pod prysznicem, bo ciało nie jest grzeszne, a nagość do niczego nie prowokuje;
  • wciąż wiem, skąd się biorą dzieci oraz czym jest seks, wiem też, że potrafi być bardzo przyjemny, z tej wiedzy zrobiłam swój zawód;
  • wciąż fantazjuję i uprawiam samomiłość;
  • wciąż zarządzam swoim ciałem i seksualnością tak, jak chcę, świadomie, odpowiedzialnie, bez szkody dla siebie i innych.

Jedyna różnica jest taka, że nikt nie zrobi mi już przykrości, nazywając mnie „puszczalską”.

Nie mamy w języku polskim odpowiednika określenia slut-shaming. Jak podaje strona dictionary.com, slut-shaming to ubliżanie kobietom (rzadziej mężczyznom) w reakcji na ich zachowania wykraczające poza uznaną normę moralną dla danej płci, zwłaszcza w kontekście seksualności. Slut-shamingiem będzie zatem zarówno krytykowanie kobiecego stroju jako „zbyt wyzywającego”, jak i przenoszenie odpowiedzialności za przemoc seksualną na ofiarę, sugerowanie, że sprowokowała sprawcę (victim blaming). Ważnym elementem zjawiska jest zastosowanie tak zwanych podwójnych standardów, czyli odmiennego traktowania oraz łagodniejszego oceniania mężczyzn uprawiających seks z dużą liczbą kobiet (macho) niż kobiet mających wielu partnerów (zdzira).

W teorii wszystko brzmi pięknie, niemniej warto zauważyć, że bardzo popularny na całym świecie słownik dostępny online, czyli urbandictionary.com definiuje slut-shaming tak: slut-shaming ma miejsce wtedy, gdy uznajemy, że nie wolno nazywać dziewczyny zdzirą, gdy ta pokazuje publicznie swoje cycki, tyłek oraz camel toe (trudne do przetłumaczenia określenie na wyraźnie zaznaczające się wargi sromowe zewnętrzne pod obcisłymi spodniami lub legginsami) i obnosi się z nimi, ale jednocześnie automatycznie uznajemy, że mężczyzna jest zboczeńcem, oblechem i potencjalnym gwałcicielem, ponieważ doświadczył widocznej erekcji na widok wspomnianej wcześniej zdziry. Wiele feministek krytykuje zjawisko slut-shamingu, ponieważ uważają je za poniżające i degradujące dla puszczalskich dziewczyn, podczas gdy najwyraźniej obciąganie wielu ku*asów, zaliczanie kolesi oraz rozsyłanie nagich zdjęć jakimś cudem poniżające nie jest.

A tak ilustruje użycie terminu:

Mężczyzna: Cholera, ta dziewczyna ma takie parcie na bycie popularną, że obciągnie każdemu kolesiowi w szkole. Co za dziwka.

Feministka: Hej, nie nazywaj tej biednej dziewczyny dziwką, tylko dlatego, że w poszukiwaniu akceptacji robi kolesiom laskę. To jest jej prawo jako kobiety, by obciągać tyle ku*asów, ile chce, oraz roznosić po szkole opryszczkę.

W Polsce zdajemy się wciąż rozumieć przemoc seksualną wyłącznie jako fizyczny atak w postaci gwałtu oraz bagatelizować te zachowania przemocowe, które nie pozostawiły widocznych śladów na ciele. Wciąż istnieje opór przed uznaniem istnienia gwałtu małżeńskiego, jak kiedyś gwałtu na randce (date rape), nie doczekałyśmy się jeszcze polskich określeń na stealthing, revenge porn czy slut-shaming właśnie.

Jeśli Polka padnie ofiarą któregoś z wymienionych aktów przemocy, z dużym prawdopodobieństwem nigdzie tego zdarzenia nie zgłosi, ponieważ często sama nie będzie świadoma faktu, że to, co ją spotkało, jest przemocą lub przestępstwem. Jednak w tym wypadku wiedza kobiety niestety niewiele jej pomoże w konfrontacji z systemem. Bo jak wyjaśnić dyżurnemu policjantowi, że partner podczas konsensualnego współżycia podstępem zsunął prezerwatywę, przez co została narażona na zakażenie infekcjami przenoszonymi drogą płciową oraz na zajście w niechcianą ciążę?

A na tym polega właśnie stealthing opisywany w zagranicznych mediach od około 2012 roku. W 2017 roku szwajcarski sąd skazał mężczyznę, który bez wiedzy partnerki zsunął prezerwatywę podczas współżycia jak za przestępstwo gwałtu. Sąd argumentował, że gdyby kobieta wiedziała o tym, że uprawia seks bez zabezpieczenia, nie wyraziłaby na to zgody. Tymczasem w Polsce pod artykułami traktującymi o stealthing przeczytamy głównie opinie mężczyzn, że potrzeba przekazania własnych genów jak największej liczbie kobiet jest naturalna, a prezerwatywa ją ogranicza, oraz opinie kobiet i mężczyzn, że znacznie większym problemem niż ten „wydumany” jest samowolne rezygnowanie przez kobiety z antykoncepcji hormonalnej i „łapanie mężczyzn na dziecko”.

Jak opowiedzieć, że były parter udostępnił na darmowych stronach pornograficznych wspólnie i stworzone konsensualnie nagrane porno, ale zrobił to bez naszej zgody i w ramach odwetu za zerwanie? Tym właśnie jest revenge porn, działanie mające na celu upokorzenie osoby, której wizerunek podczas wykonywania czynności seksualnych został upubliczniony bez jej wiedzy i zgody. W Polsce obowiązuje art. 191a Kodeksu karnego, który mówi, że na wniosek pokrzywdzonego ścigane jest każde rozpowszechnianie nagiego wizerunku bez zgody danej osoby bądź wizerunku podczas wykonywania czynności seksualnych. Na mocy Kodeksu karnego za takie przestępstwo grozi kara nawet do pięciu lat pozbawienia wolności. Natomiast w Anglii i Walii od kwietnia 2015 roku prawodawstwo oficjalnie kwalifikuje revenge porn jako przestępstwo. Jest ono ścigane z konkretnego paragrafu, a nie jak dotychczas na mocy naruszenia dóbr osobistych, co skutkowało niskimi wyrokami.

W końcu jak opisać tak szerokie zjawisko, jakim jest slut-shaming? Zwłaszcza gdy przybiera formy „miękkie”, „nieoficjalne”, jak:

  • nazwanie kobiety dziwką, dlatego że poszła z kimś do łóżka lub… nie poszła (bo w tej nierównej grze nie jest istotne, czy do seksu faktycznie doszło);
  • rozpuszczanie plotek o czyimś życiu erotycznym (na przykład napisanie cudzego numeru telefonu w publicznej toalecie z dopiskiem „obciągara”);
  • sugerowanie, że dana osoba „roznosi” infekcje przenoszone drogą płciową;
  • pomawianie o przerywanie niechcianych ciąż będących wynikiem rozwiązłego stylu życia;
  • komentowanie informacji o zgwałconej kobiecie słowami: „To po co tam lazła? Sama się prosiła, sama tego chciała”;
  • mówienie kobiecie w ciąży, że gdyby nie rozkładała nóg, to teraz nie musiałaby przepychać się w kolejce do uprzywilejowanej kasy (lub nie darłaby się tak podczas porodu. Personel medyczny na oddziale położniczym niestety również lubi czasem rozliczyć rodzącą z jej aktywności seksualnej);
  • pytanie zgwałconej kobiety, jaką miała bieliznę podczas zdarzenia i sugerowanie jej, że gdyby nie planowała seksu tego wieczoru, to nie wkładałaby stringów/koronek/stanika pasującego do majtek;
  • sugerowanie atrakcyjnej fizycznie kobiecie, że dzięki urodzie nie musi się uczyć, bo zda egzaminy, dostanie posadę lub awans „pod biurkiem” (w domyśle – dając seks oralny mężczyźnie, z którym jest w relacji władzy, ponieważ – jak wiadomo – kobiety chętnie robią karierę przez łóżko).

Z tego punktu widzenia można gorzko stwierdzić, że w lepszej sytuacji będą kobiety, które slut-shaming spotkał „oficjalnie”, czyli na przykład ktoś udostępnił ich wizerunek w internecie wraz z sugestią, że są rozwiązłe, prowadzą niemoralne życie lub pracują seksualnie, gdy tak nie jest. Takie zdarzenie ma szansę zostać potraktowane jako pomówienie lub zniesławienie (w polskim prawie ujęte zarówno w Kodeksie cywilnym, jak i karnym). Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż prawdopodobnie nie zostanie zauważony oraz napiętnowany seksualny charakter tej przemocy, co naszym zdaniem jest szalenie istotne dla procesu krystalizowania się świadomości społecznej. Dodatkowo, warte podkreślenia jest to, jak łatwo wpłynąć negatywnie na wizerunek kobiety, podważając jej moralność w kontekście seksualności. Po pierwsze, jakby praca seksualna była powodem do wstydu; po drugie, jakby styl ekspresji seksualnej mógł rzutować, dajmy na to, na kompetencje zawodowe.

 

Książkę „Dziwki, zdziry, szmaty. Opowieści o slutshamingu” możesz wygrać w naszym konkursie na Instagramie.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Hello Zdrowie (@hellozdrowie_pl)

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: