Przejdź do treści

Katarzyna Szczerbowska: Stan psychozy jest trochę jak sen. Trudno przekazać, jaką udręką jest takie śnienie na jawie

Katarzyna Szczerbowska/ Archiwum prywatne
Katarzyna Szczerbowska/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Mój pierwszy epizod psychotyczny był bardzo dramatyczny. Straciłam kontakt z rzeczywistością. Nie jadłam, nie chciałam pić, nie mówiłam, nie pamiętałam, kim jestem. Byłam przypięta do łóżka pasami, żeby nie wyszarpać sobie wenflonu. Wszystkich się bałam. (…) Teraz, po doświadczeniu psychozy, mam wrażenie, jakbym urodziła się drugi raz- mówi Katarzyna Szczerbowska. Dziennikarka i rzeczniczka biura do sprawy pilotażu Narodowego Programu Ochrony ma zdiagnozowaną schizofrenię. W rozmowie z nami wyjaśnia, czego osoby zdrowe mogą nauczyć się od chorych.

 

Karolina Rogaska: Zdiagnozowano u pani schizofrenię paranoidalną. Pamięta pani ten moment?

Katarzyna Szczerbowska: To było w 2008 roku. Jesienią. Miałam 38 lat. Kończył się mój półroczny pobyt w szpitalu. Gdy lekarz powiedział, że to schizofrenia paranoidalna, uśmiechnęłam się i powiedziałam, że to może i dobrze, bo gorzej już być nie może.

Jak wyglądały początki choroby?

Zanim doszło do pierwszego epizodu psychotycznego, leczyłam się na depresję. Wcześniej często bolała mnie głowa, byłam zmęczona, rozdrażniona. Myślałam, że mam raka mózgu, szukanie pomocy zaczęłam do neurologa, a ten skierował mnie do psychiatry. Po lekach poczułam się dużo lepiej. Uznałam jednak, że nie chcę się opierać tylko na antydepresantach i spróbuję psychoterapii.

Pojechałam na takie kilkudniowe zajęcia grupowe. Tam pojawiła się psychoza. Wprost z terapii przewieziono mnie do szpitala. Myślę, że siła i ilość emocji, jakich tam doświadczyłam, zadziałały jak katalizator. To jednak nie wina terapii, ja tam trafiłam, będąc już w złym stanie psychicznym. Bardzo zmęczona. Pracowałam ponad siły w jednym z kobiecych tygodników. Często wracałam do domu w środku nocy, kładłam się spać, tak jak stałam, rano się kąpałam, przebierałam i znów do pracy. Robiłam wtedy dużo wywiadów ze znanymi ludźmi, co było ogromnie stresujące. Wypaliłam się, przegrzałam.

To żywot wielu dziennikarzy, praca daje nam adrenalinę, przestajemy zwracać uwagę na mijanie czasu. Jak patrzę w tył, to widzę, że dwadzieścia lat swojego życia spędziłam w pracy. Często zmuszając się to tego, żeby dawać radę.

Gdy trafiłam na kilkudniową terapię grupową, miałam tam ogromne kłopoty ze snem. Nocami oglądałam telewizję. Teraz już wiem, że brak snu to pierwszy stopień do piekła. Nauczyłam się o to dbać i choćby nie wiem co się działo, to daję sobie prawo do przesypiania tych ośmiu godzin na dobę.

Co było dalej?

Mój pierwszy epizod psychotyczny był bardzo dramatyczny. Straciłam kontakt z rzeczywistością. Nie jadłam, nie chciałam pić, nie mówiłam, nie pamiętałam, kim jestem i że mam jakichś bliskich. Odżywiano mnie przez kroplówkę. Byłam przypięta do łóżka pasami, żeby nie wyszarpać sobie wenflonu. Wszystkich się bałam. Stan psychozy jest trochę jak sen. Widzi się, słyszy, odczuwa rzeczy, które nie istnieją. Trudno przekazać, jaką udręką jest takie śnienie na jawie. Osoby, które chorują, czują się zagrożone, śledzone, wierzą w światowy spisek przeciwko nim. To, co się teraz dzieje, ta pandemiczna rzeczywistość, bardziej przypomina psychotyczne wizje niż życie, które prowadziliśmy jeszcze nieco ponad rok temu.

Jak patrzę w tył, to widzę, że dwadzieścia lat swojego życia spędziłam w pracy. Często zmuszając się to tego, żeby dawać radę

Kiedy bliscy byli przerażeni tym, że nie mogą ze mną nawiązać kontaktu, pani psychiatra powiedziała mojej rodzinie, że im ostrzejszy jest pierwszy epizod, tym większe prawdopodobieństwo, że z tego wyjdę, że się poukładam lepiej na nowo.

Bliscy byli przy pani?

Odwiedzali mnie codziennie. Niemal cały czas ktoś bliski przy mnie był. Mama starała się mnie kąpać, dbała o to, żebym miała czyste ubrania. Moja młodsza siostra przynosiła mi ekologiczne jogurty w słoikach. Przychodziły przyjaciółki, koleżanki z pracy. Odwiedzili mnie nawet ludzie, którzy prowadzili pod moim domem indyjską restaurację, w której często jadłam. Ojciec mojego dziecka szukał w internecie informacji o tym, jak wspierać osoby, które doświadczają psychozy. Kiedy przychodził na oddział, organizował gry, tańce, gimnastykował się ze mną. Był jak Jack Nicholson w „Locie nad kukułczym gniazdem” – próbował mnie obudzić, rozbawiając mnie, skłaniając do działania. Inni pacjenci do niego lgnęli. Ich też starał się rozbawić, opowiadał im różne historie, żartował. Dużo ze mną rozmawiał i kiedy zaczynałam mówić od rzeczy, mówił, że go to nudzi, żebyśmy zmienili temat, że dla niego ważne jest bycie ze mną tu i teraz.  Ten stół, przy którym siedzimy, widok za oknem bo to jest prawdziwe życie. Spędzał ze mną całe dnie. W procesie stawania na nogi najważniejsza była dla mnie jednak córka.

To znaczy?

Byłyśmy zawsze ze sobą silnie związane. Chociaż dużo pracowałam, starałam się ją zawsze odprowadzić, odwieźć do szkoły. Pilnowałam, żebyśmy w wakacje gdzieś razem wyjechały, chociaż na dwa tygodnie. Pozwalałam jej na dużo. Starałam się też nie wypytywać. Opowiadałam po prostu o tym, jak mi minął dzień, z kim rozmawiałam, co robiłam i liczyłam, że włączy się w dialog, odpowie.

Gdy nagle zniknęłam, kiedy miała trzynaście lat, to musiało być dla niej bardzo trudne… Ostatnio, gdy udzielałyśmy wywiadu we dwójkę, powiedziała, że byłam psotna, jak chorowałam. Bardzo mi się spodobało to określenie. Jest pełne czułości i miłości.

Kiedy byłam w szpitalu, mama przynosiła mi zdjęcia. Pokazywała mi takie, które ktoś mi zrobił w górach i mówiła, że to jestem ja i mam na imię Kasia. Brała do ręki komunijne zdjęcie mojej córki i mówiła: „a to jest Ola, twoja córka, która na ciebie czeka”. Kiedy w końcu przypomniałam sobie, że mam dziecko, to zapragnęłam dla niej wyzdrowieć. Chciałam być przy niej, wspierać, pracować, żeby móc zapewnić jej jak najlepsze warunki do uczenia się i dorastania.

Po opuszczeniu oddziału całodobowego trafiłam trochę w próżnię. Miałam leki i zalecenia od lekarza, żeby być pod opieką psychiatry, ale sama musiałam sobie tę opiekę zorganizować. Chciałam na nowo odnaleźć się w życiu, a czułam głównie bezbrzeżny smutek. Pojawiły się intensywne myśli samobójcze. Gdyby nie moja córka, to pewnie byśmy teraz nie rozmawiały. Powstrzymywało mnie tylko to, że to będzie dla niej cios.

Miałam przyjaciela na studiach, którego mama wyskoczyła z okna i widziałam, jak on to przeżywa. Kiedy przychodziły złe myśli, myślałam o nim i  tym, jak bardzo cierpiał. Nie chciałam takich emocji dla Oli.

Schizofrenia / istockphoto

Co jeszcze pani pomagało?

Praca. Myślę, że za rzadko mówi się o jej terapeutycznej roli. Ona pozwala się nam spełniać, budować poczucie własnej wartości, tworzyć więzi z ludźmi. Skupiamy się na czynnościach, które wykonujemy, a nie na czarnych myślach. Jestem też ogromnie wdzięczna koleżankom i kolegom z pracy, którzy wspierali mnie, kiedy do nich wróciłam. Żeby w domy radzić sobie z piekłem w głowie, grałam w grę komputerową, która przypomina warcaby. Na mnie działało to jak medytacja. Pozwalało mi nie myśleć.

Wielu ludzi pomagało mi się obudzić z psychozy. Na różne sposoby starali się zanurzyć ręce w moim wnętrzu, gdzie się schowałam i wyciągnąć mnie stamtąd na powierzchnię. Byli bliscy, lekarze z farmakologicznym wsparciem, pielęgniarki, terapeuci… Ale bardzo dużo zawdzięczam po prostu sobie. Bo podjęłam decyzję, że chcę wyzdrowieć. To ważny krok. Nikt nie jest w stanie wyzdrowieć za pacjenta. Żadne usługi psychiatryczne nie mogą tego zrobić za osobę zdrowiejącą. Ciężko pomóc człowiekowi, który nie chce przyjąć wsparcia, który nie ufa tym, którzy mu pomagają. Starałam się być aktywna, punktualna, zadbałam o zdrowie fizyczne, sen, jedzenie, robiłam sobie codziennie listę rzeczy do zrobienia. W lekarzu widziałam partnera do wspólnej walki z chorobą.

Wielu ludzi wpada w pułapkę chorowania: przesypia całe dnie, bo w końcu są w kryzysie. Trudno im zdobyć się na to, żeby zawalczyć o siebie. A to skazuje na życie na marginesie. Osoby doświadczające kryzysu psychicznego zaczynają się bać cokolwiek robić, jakichkolwiek kontaktów z ludźmi, wychodzić z domu. W efekcie ich stan się pogarsza i jest coraz trudniej. Dlatego tak ważne jest budowanie jak najlepszego wsparcia, w którym jest miejsce nie tylko dla pomagających lekarzy czy pielęgniarek ale też na pomoc we wracaniu po kryzysie do pracy i nauki. Stworzenie systemu, w którym nie tylko pacjent, ale także jego rodzina zostaje otoczona opieką, żeby wiedziała, jak pomóc, jak się w takiej sytuacji odnaleźć. Na przykład: żeby wiedziała, że nie powinno się wyręczać chorego, że można mu dawać zadania do wykonania. I że lepiej nie rozmawiać z nim o chorobie.

Jak to?

Usłyszałam kiedyś od swojej pani psychiatry, że to temat, który lepiej zostawić lekarzowi. Wiem, że w rodzinach trudno go unikać. Bliscy pytają: wziąłeś leki, jak się czujesz, czy udało ci się zasnąć. Jeżeli co rusz będziemy dotykać tematu chorowania, to chory będzie się utwierdzał w swoim zaburzeniu. Myślę, że lepiej mówić o wszystkim tym, o czym rozmawialibyśmy z naszym bliskim, gdyby nie cierpiał z powodu kryzysu psychicznego.

Co w sytuacji, kiedy ktoś nie ma bliskich, którzy mogliby go wesprzeć?

Myślę, że tu wielką rolę do spełnienia mogą mieć asystenci zdrowienia. To osoby, które tak jak ja, przeszły kryzys psychiczny i specjalne szkolenie. Wiedzą, jak pomóc i rozumieją dobrze pacjentów. Można ich spotkać w Centrach Zdrowia Psychicznego.

To placówki, które stawiają na leczenie środowiskowe. To znaczy wychodzenie do pacjenta – bycie wsparciem w sąsiedztwie. Można tam dostać pomoc psychologa czy psychiatry, ale też osoby, która podpowie jak odnaleźć się na rynku pracy czy koordynatora zdrowienia, który może pomóc na przykład znaleźć ciekawe zajęcia w najbliższym domu kultury. Nie trzeba zapisywać się w kolejkę. Wystarczy przyjść, żeby natychmiast trafić na specjalistę dyżurującego w Punkcie Zgłoszeniowo Koordynacyjnym czynnym w każdy dzień powszedni do osiemnastej. Zwykle jest to psycholog lub psychoterapeuta. Zapyta o to, co jest powodem szukania pomocy, czyli co niepokojącego się dzieje, o styl życia, o to, czy wcześniej miało się kłopoty ze zdrowiem psychicznym.

Jak widzę, że zdrowi znajomi nie radzą sobie z emocjami, nadmiernie się przejmują, to myślę sobie, że chorzy mogliby wiele nauczyć zdrowych. Gdyby tylko ci drudzy chcieli słuchać

Potem ustala się plan leczenia?

Tak. Mogą to być regularne wizyty u psychiatry, terapia indywidualna, grupowa, pobyt na oddziale dziennym, czyli takim, na który przychodzi się na kilka godzin zajęć terapeutycznych i relaksacyjnych. Może to być też leczenie domowe, oparte na wizytach specjalistów u pacjenta i pracy z nim, i ewentualnie także jego rodziną. Jeżeli przypadek osoby zgłaszającej się po pomoc zostanie uznany za pilny, bo na przykład jest ona w ciężkiej depresji, pomoc musi ruszyć w ciągu najwyżej 72 godzin a często rusza szybciej lub natychmiast.

Jeżeli po pomoc zgłosi się osoba wymagająca całodobowego wsparcia, bo ma psychozę czy myśli samobójcze, proponuje się jej hospitalizację. CZP pomaga w ramach pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego, przy którym pracuję jako jego rzeczniczka. Mamy w Polsce już 33 takie miejsca, do końca 2027 roku ma być ich 300 tak, żeby wszyscy mieszkańcy Polski mieli dostęp do takiego leczenia.

Opieranie się na hospitalizacji w zderzeniu z kryzysem sprawia, że pacjenci są odrywani od życia, często na wiele miesięcy. Potem trudno im wrócić na swoje miejsce.

Hospitalizacja powinna być ostatecznością?

Szczególnie jeśli chodzi o dzieci i nastolatki… Dla nich zamknięcie to tragedia. Najlepiej zdrowieć w otoczeniu rodziny, więc dobrze by było, gdyby w kryzysowych sytuacjach dziecka cała rodzina była otaczana terapią.

Chociaż są i takie osoby, które regularnie zgłaszają się do szpitali, bo to jedyne miejsce, w którym czują się bezpiecznie. Nie umieją funkcjonować poza nimi. I tu też przydają się specjaliści z CZP, którzy wspierają w dążeniu do samodzielności, odkrywaniu swoich mocnych stron, pomagają zadbać o siebie. Taka psychiatria środowiskowa odwraca zasady – to nie pacjent ma się dostosować do systemu, a system do pacjenta.

Warto też pamiętać, że zarówno wizyta u psychiatry, jak i pobyt w szpitalu psychiatrycznym, są w naszym kraju darmowe również dla osób doświadczających kryzysu, które są nieubezpieczone. Mają też one prawo do refundowanych leków. Nie wszyscy o tym wiedzą i wizja kosztów powstrzymuje niektórych z nas przed sięgnięciem po pomoc.

Jak rozpoznać, że z naszym zdrowiem psychicznym dzieje się coś niepokojącego? Badania pokazują, że co czwarta osoba w Polsce doświadczyła, doświadcza lub doświadczy kryzysu psychicznego.

Te badania zostały przeprowadzone przed pandemią, myślę, że gdyby je wykonano teraz, okazałoby się, że kryzysy mogą dotknąć więcej ludzi.

Najczęstszym chyba objawem są kłopoty ze snem. Problemy z zaśnięciem albo nadmierna senność. Oznaką kryzysu mogą też być kłopoty z odżywianiem, jak brak apetytu czy kompulsywne objadanie się. Każda duża zmiana w samopoczuciu, w zachowaniu, w funkcjonowaniu powinna być alarmująca. Jeśli na przykład kiedyś byliśmy duszą towarzystwa, potrzebowaliśmy być w otoczeniu ludzi a teraz ich obecność staje się dla nas udręką, to może oznaczać, że coś jest nie tak.

Schizofrenia to nie koniec świata. Nawroty mogą się zdarzać, ale ważne, że potem z nich wychodzimy. Kiedyś bałam się panicznie tych nawrotów, już się nie boję

Objawami kryzysu mogą być skoki nastroju, problemy z panowaniem nad złością, trudności z koncentracją lub pamięcią, odczuwanie lęku, zamartwianie się drobiazgami, utrzymujące się przez dłuższy czas głębokie odczuwanie smutku, stany nadmiernej aktywności, rozdrażnienie, poczucie winy, chęć izolacji, psujące się dobre dotąd relacje z ludźmi.

Mając kłopoty z nastrojem, z emocjami, możemy sięgać po alkohol, podejmować ryzykowne decyzje, wchodzić w toksyczne relacje. Kryzys psychiczny może dawać o sobie znak bólami stawów, głowy, obniżoną odpornością. Może się również pojawić nadwrażliwość na światło, dźwięki. Niektórym osobom doświadczającym kryzysu może się wydawać, że świat, otoczenie uległo zmianie a ludzie zachowują się w dziwny sposób.

Silniej doświadcza się emocji otoczenia?

Generalnie większa wrażliwość na ludzkie emocje to jest coś, co łączy moich braci i siostry w chorobie. W kryzysie mocniej czujemy. Niektórzy chorzy mogą się czuć dobrze tylko w relacji jeden na jeden, bo inaczej się gubią. Myślę, że duża wrażliwość dziecka powinna być dla rodziców sygnałem, że należy troskliwie uczyć je radzenia sobie z emocjami, nie brania wszystkiego do siebie.

A jakim dzieckiem pani była?

Bardzo wycofanym. Zawsze z boku. Delikatnym. Kiedy dzieci grały w piłkę, nigdy do nich nie dołączałam. Zamiast lgnąć do wspólne zabawy, bałam się, że zostanę tą piłką uderzona. Nie rozumiałam, dlaczego dzieciom przynosi radość bieganie, krzyczenie, chodzenia po drzewach i po drabinkach na placu zabaw. Najlepiej czułam się, bawiąc się z jedną koleżanką na przykład w rysowanie domów na ziemi. Szkoła mnie męczyła, nie znosiłam hałasu, nadmiaru ludzi. W piątek klasie podstawówki zaczęłam uciekać z lekcji. Jeździłam autobusem od pętli do pętli i czytałam książki.

Potem, w pracy, starałam się wszystkich godzić, uspokajać, przejmowałam się nadmiernie. Powiem pani, że teraz – po doświadczeniu psychozy – mam wrażenie, jakbym urodziła się drugi raz. Po totalnym rozpadzie i ułożeniu się na nowo łatwiej mi radzić sobie w relacjach z ludźmi. Rozumiem, że ktoś ma prawo do negatywnych emocji, podniesienia głosu. Kiedyś to było dla mnie nie do zniesienia.

Co jest najtrudniejsze w kryzysie psychicznym?

To, że on dewastuje więzi z ludźmi. Przez długi pobyt w szpitalu i chorobę rozpadło mi się kilka ważnych przyjaźni. Kiedyś miałam żal do tych ludzi, że mnie zostawili, ale teraz to rozumiem. Psychoza  zmienia człowieka i może być trudno się w tym odnaleźć. Kiedy doświadczamy kryzysu, możemy być toksyczni i trudni dla otoczenia.

Warto pamiętać, że zarówno wizyta u psychiatry, jak i pobyt w szpitalu psychiatrycznym są w naszym kraju darmowe również dla osób doświadczających kryzysu, które są nieubezpieczone. Mają też one prawo do refundowanych leków

I to czasem przez wiele miesięcy…

Dokładnie. Kryzysy psychiczne wymagają ogromnej cierpliwości od otoczenia. Scenariusz zdarzeń niestety nie wygląda tak, że idzie się do szpitala i nagle po dwóch dniach jest się już zdrowym. Czasem trzeba czekać długimi tygodniami na poprawę. I nawet po półrocznym pobycie w szpitalu nie wszystko musi być „naprawione”. Opanowanie objawów choroby, co jest celem hospitalizacji, to dopiero początek drogi do zdrowienia i życia w zdrowiu.

Optymistyczne jest to, że zawsze można wyzdrowieć. Sama byłam świadkiem wielu takich historii, kiedy wydawało się, że jest beznadziejnie. Ktoś trafiał do szpitala kilkanaście razy, a jednak w końcu stawał na nogi.

Z jakimi stereotypami dotyczącymi schizofrenii się pani spotyka?

Nie bardzo chcę o tych stereotypach mówić, bo wtedy je przypominam. Powiem tak: kiedy wchodzę z kimś w jakiś konflikt, jest jakaś trudna sytuacja, to ludzie wykorzystują moją chorobę, jako oręż przeciwko mnie. Słyszę: masz źle dobrane leki, chyba musisz zmienić psychiatrę, mówisz tak, bo jesteś chora, ty pierdolona schizofreniczko.

To dla mnie znak, że ludzie w kontakcie ze mną mają z tyły głowy, że mają do czynienia z osobą doświadczoną kryzysem. To dla nich z jakiegoś powodu ważne i decyduje o tym, w jaki sposób na mnie patrzą. Czasem czuję, że jako osoba chorująca psychicznie, jestem „pod ochroną”. Obchodzą się ze mną, jak ze zgniłym jajkiem. A przecież nie jestem chorobą, tylko człowiekiem .

Musi pani na każdym kroku udowadniać swoje zdrowie?

W pewnym sensie tak. Kiedyś po pobycie w szpitalu poszłam do swojej przyjaciółki. Miałam na sobie zielony płaszcz, różowy sweter, dużo bransoletek. Stwierdziła, że nie mogę tak chodzić, że teraz muszę wyglądać elegancko. Dała mi czarny płaszcz, żebym się przebrała. Wzięłam sobie jej troskę do serca. Postanowiłam wyglądać normalnie, żeby być traktowana normalnie.

Z kolei chłopak, z którym się spotykałam, powiedział: Kasiu, nie znam nikogo tak zdrowego psychicznie, jak ty. Dlaczego tak mógł pomyśleć? Bo ja po prostu staram się być zdrowa, radosna i silna, być oparciem dla otoczenia, kimś, na kim można polegać. Próbuję pokazać się ze zdrowiej strony i mam wrażenie, że ta strona z biegiem czasu staje się coraz większa. Zawsze, jak idę do telewizji czy radia, bardzo dbam o ubranie, o włosy, makijaż. Chcę dobrze wypaść, bo wiem, że będę występować w roli pacjentki mierzącej się ze schizofrenią. Chcę budzić dobre emocje, sprawić, żebym ludzie zobaczyli zwykłą kobietę z sąsiedztwa. Wygląd jest dla nas ważny, oceniamy po nim w pierwszej sekundzie. Dlatego pokazuję, że po kryzysie też można być zadbanym. Moje codzienne życie jest zupełnie normalne. Jem, śpię, pracuję, spotykam się z koleżankami. Nie ma w tym nic unikalnego. Gdybym miała pisać o tym bloga, to prawdopodobnie byłby najnudniejszy blog na świecie.

Są też ludzie, którzy „fascynują” się pani chorobą?

Tak. Przebywanie z chorymi traktują jak „ciekawą przygodę”. Wycofuję się z takich relacji, żeby zadbać o siebie. Mniej się też udzielam na grupach na Facebooku dotyczących zdrowia psychicznego, bo to mnie za bardzo obciążało.

Moja praca i tak jest teraz związana z tym tematem. Jest najwspanialszą z prac, bo zależy mi na tym, żeby wspierać chorych. Widziałam zbyt wiele dramatów, których można by uniknąć, jeśli system działałby inaczej. Walczę o to, żeby leczenie było szybkie, skuteczne, dostępne i przyjazne. Nie chcę jednak, by zaburzenia psychiczne były jedynym tematem mojego życia.

Działa pani w Fundacji eFkropka, której celem jest działanie przeciw stygmatyzowaniu osób doświadczających kryzysu. Czym zajmuje się ta fundacja?

Należą do niej głownie osoby, które doświadczyły kryzysu psychicznego. Prezesem jest psychoterapeuta Jerzy Kłoskowski, jeden z jej założycieli ale obok niego w zarządzie jest też Krzysztof Rogowski, który ma diagnozę choroby afektywnej dwubiegunowej. W tej chwili zajmujemy się głównie przygotowaniami do Kongresu Zdrowia Psychicznego.

To duże spotkanie osób na rożne sposoby związane z psychiatrią – ludzi doświadczonych kryzysem psychicznym, ich bliskich, lekarzy psychiatrów, psychologów, psychoterapeutów, pielęgniarek psychiatrycznych, asystentów zdrowienia, osób działających w fundacjach, stowarzyszeniach i innych organizacjach na rzecz ludzi, którzy przeżywają lub przeżyli załamanie zdrowia psychicznego. Spotkanie odbywa się co dwa lata i ma służyć wymianie informacji, doświadczeń, refleksji, pomysłów, której celem jest dążenie do budowania jak najbardziej przyjaznej, dostępnej i różnorodnej opieki psychiatrycznej i terapeutycznej w Polsce. W tym roku Kongres Zdrowia Psychicznego odbędzie się 7 czerwca pod tytułem „Psychiatria dziś i jutro – dostępność, szacunek, bezpieczeństwo” w Amfiteatrze Wolskiego Centrum Kultury w Parku Sowińskiego w Warszawie. Już dziś na profilu na Facebooku kongresu pojawiają się rozmowy i informacje dotyczące zdrowia psychicznego.

Poza tym Fundacja eFkropka prowadzi warsztaty „Razem wbrew stereotypom” na których osoby doświadczone kryzysem opowiadają o tym, jak naprawdę on wygląda, o tym, co pomagało im zdrowieć i jak o zdrowie psychiczne dbać. Skorzystali z nich operatorzy numeru 112, pielęgniarze, studenci psychologii i medycyny. Można te warsztaty zamówić dla swojej firmy, żeby zwiększać świadomość pracowników dotyczącą zdrowia psychicznego.

Jest pani bardzo samoświadoma.

Każdy kryzys czegoś uczy. Schizofrenia wymusza zmianę stylu życia, jeżeli chcemy uniknąć nawrotów. Ja sama zaczęłam od przeczytania poradnika, jak wspierać osoby z zaburzeniami, żeby pomóc samej sobie.

Nauczyłam się też, że leki mogą mieć skutki uboczne. Sama przytyłam 36 kilo, bo nie czułam, kiedy jestem najedzona. Wiem jednak, że można je zmieniać, dostosowywać, tak by działały, jak najlepiej. Regulacja leczenia to podstawowe zadanie lekarza psychiatry. Kluczowe jest, by robić to pod jego kontrolą, a nie na własną rękę, żeby sobie nie zaszkodzić.

Moje doświadczenia pozwoliły mi też zrozumieć, że schizofrenia to nie koniec świata. I że nawroty mogą się zdarzać, ale ważne, że potem z nich wychodzimy. Kiedyś bałam się panicznie tych nawrotów, już się nie boję.

Wypracowałam sobie sposoby radzenia z lękiem, z natarczywymi myślami. Wiem, że muszę wtedy zjeść, przespać się. Czasem rozmawiam z bliskimi, żeby skonfrontować swój stan. Przejrzeć się w nich jak w lustrze. I jak widzę, że zdrowi znajomi nie radzą sobie z emocjami, nadmiernie się przejmują, to myślę sobie, że chorzy mogliby wiele nauczyć zdrowych. Gdyby tylko ci drudzy chcieli słuchać.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: