Przejdź do treści

„Kiedy doświadczamy poważnych urazów psychicznych, nasz umysł może wyłączyć odczuwanie doznań z ciała” – mówi psychoterapeutka Anna Uściłowska

Anna Uściłowska / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Relacja z ciałem to coś, co możemy budować podobnie do innych relacji w naszym życiu. Pomaga w tym postawa uważnego słuchania sygnałów, jakie ciało nam wysyła, reagowania na potrzeby, opiekowania się, troski, poświęcania czasu. Zainteresowania i brania pod uwagę, a nie wymuszania, zaniedbywania, odrzucania czy ignorowania – tłumaczy Anna Uściłowska, psychoterapeutka.

 

Monika Szubrycht: Podczas swojego wystąpienia na konferencji „Integracja w psychoterapii” mówiła pani, że nie da się rozpatrywać procesów umysłowych w oderwaniu od ciała. Dlaczego?

Anna Uściłowska: Dlatego, że ciało i umysł są ze sobą ściśle powiązane. Wszystkie nasze procesy umysłowe biorą się z tego, co dociera do nas przez nasze ciało, zmysły: skórę, dotyk, słuch, wzrok, smak, węch. To, co się pojawia w naszym umyśle, żeby tam zaistniało, potrzebuje dopływu z zewnątrz – przychodzi przez ciało i dzieje się w układzie nerwowym, który jest częścią naszego organizmu. Jest to bardzo złożony układ, którego elementy ze sobą współdziałają. Oczywiście część bodźców, które dostają się do naszego umysłu, może być przetwarzana przez niego w postaci wyobrażeń, fantazji, różnych konstrukcji językowych, myśli, ale nadal, wcześniej, wzięły się one w naszym umyśle z ciała.

Kontakt z otoczeniem również jest poprzez nasze ciało – jeśli chcemy wejść w interakcję z sobą samym czy z tym, co nas otacza, zrealizować to, co mówi nam umysł, robimy to przez nasze ciało. Autorzy zajmujący się tą tematyką mówią: ciało/umysł lub umysł/ciało – są one ze sobą połączone i wzajemnie na siebie wpływają. Możemy kłaść większy akcent na procesy zachodzące w umyśle bądź w ciele, w zależności od okoliczności, bo czasami w centrum naszej uwagi znajduje się to, co jest w naszym ciele, a czasami to, co jest w naszych myślach, wyobrażeniach czy słowach, ale jedne i drugie są stale obecne.

Mówi teraz pani o nierozerwalnym związku umysłu z ciałem, ale myślę, że konwencjonalna medycyna często odcina ciało od umysłu. Bada się wątrobę, serce, jelita, zamiast spojrzeć na człowieka jako na całość.

Rzeczywiście we współczesnej zachodniej medycynie można zaobserwować tendencję do zajmowania się jednym organem w oderwaniu od pozostałych. Przez długi czas panował tzw. dualizm kartezjański, rozdzielający ciało od umysłu, ale wydaje mi się, że to na szczęście zaczyna się zmieniać. Coraz częściej uznaje się całościowe podejście i coraz częściej lekarze biorą je pod uwagę. Na przykład w leczeniu onkologicznym już na wczesnych etapach są włączani psychoonkolodzy, z którymi współpracuje zespół prowadzący leczenie.

Antonio Damasio, jeden ze współczesnych myślicieli, proponuje, by traktować umysł jako coś stanowiącego jeden zespół z organizmem. Zdarza się w medycynie, że nie bierze się pod uwagę powiązania procesów psychicznych i cielesnych, ale też bywa odwrotnie – w psychoterapii nie zwraca się uwagi na wpływ procesów cielesnych na zjawiska psychiczne. Moje pierwsze szkolenie oraz doświadczenie zawodowe odbywało się w podejściu psychodynamicznym, które opiera się na rozmowie i analizie treści wypowiedzi. Zaczęłam jednak zauważać, że choć taki sposób pracy jest bardzo wartościowy, to bywa niewystarczający, że czasem zmianę można osiągnąć szybciej i głębiej, jeśli w oddziaływania terapeutyczne w jakiś sposób włączy się to, co dzieje się w ciele pacjenta.

Miałam szczęście pracować przez długi czas w miejscu otwartym na różne nowe podejścia terapeutyczne, co umożliwiło mi podjęcie poszukiwań sposobów uwzględniania ciała w psychoterapii. Obserwuję, że ten kierunek rozwoju cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem wśród specjalistów i jest to obiecujące, choć również trudne. Doświadczenie ciała kontaktuje nas bowiem bezpośrednio z cierpieniem, które często jest bardzo złożone, wieloznaczne i nie od razu udaje się je zrozumieć. Mamy na tym polu jeszcze wiele do odkrycia i zrozumienia. Moje aktualne poszukiwania skupiają się wokół możliwości uwzględniania ciała w psychoterapii opartej na rozmowie.

Znam osoby, które trafiały na psychoterapię z podejrzeniem depresji, a potem okazywało się, że to nie była depresja, tylko źle działająca tarczyca, jak w przypadku choroby Hashimoto.

Ważne jest, żeby to sprawdzić. Też spotkałam się z przypadkami, że nie wzięto pod uwagę przed rozpoczęciem psychoterapii lub w trakcie trwania, że osoba ma jakąś somatyczną chorobę, dlatego jeśli obserwujemy objawy wskazujące na biologiczne podłoże, kierujemy do lekarza psychiatry, który może te rzeczy uwzględnić: skierować na badania hormonalne, poziomu cukru, witaminy D czy ewentualnie innych cielesnych przyczyn objawów zgłaszanych przez pacjenta, jeśli widzi do tego podstawy. Chociaż też często okazuje się, że jeśli ktoś cierpiący na chorobę somatyczną doświadcza objawów depresyjnych czy lękowych, to spotykają się wtedy dwa źródła – biologiczne i psychologiczne i mogą one na siebie wzajemnie oddziaływać.

To znaczy?

Ktoś ma skłonność do depresyjnych reakcji, których istotną składową są złożone procesy fizjologiczne. Ich zaburzenia, na przykład zakłócenie równowagi hormonalnej, mogą wzmagać istniejącą już wcześniej predyspozycję układu nerwowego do takich reakcji. Staram się na to patrzeć w taki sposób, że mamy problem somatyczny, mamy problem w ciele, wyraźnie medyczny składnik objawu, ale spróbujmy zgłębić i zrozumieć uczucia, które temu towarzyszą. W jakim okresie choroba się zaczęła? Kiedy nasiliły się objawy depresyjne w tej chorobie? Bo, na przykład, ktoś ma Hashimoto od pięciu lat, a objawy depresyjne pojawiły się teraz albo się nasiliły – dlaczego? Co się takiego dzieje? I wtedy możemy dotrzeć do tego, że oprócz biologicznego podłoża jest jakaś strata lub doświadczenie silnego stresu w życiu, z którą ktoś nie do końca sobie poradził, albo frustrująca sytuacja i niewyrażona złość, która przekłada się na objawy depresyjne.

Bywa również tak, że doświadczenie choroby somatycznej powoduje reakcję depresyjną lub jakiegoś innego rodzaju problematyczną reakcję psychiczną. Zachorowanie to znaczące wydarzenie życiowe, przy którym doświadczamy często strat, ograniczeń, zmian. Pojawiają się różnego rodzaju wspomnienia i skojarzenia. Rzutuje to na ważne dla nas relacje. Zjawiska biologiczne uruchamiają wówczas różnego rodzaju reakcje emocjonalne, obejmujące również procesy cielesne, z którymi nie zawsze umiemy sobie sami poradzić.

Jednym słowem można być najlepszym na świecie terapeutą, ale jeśli pacjent nie jest uregulowany na poziomie biologicznym, to nie pomożemy mu?

Chodzi o to, żeby rozpoznać właściwe źródła objawów. Często są one złożone i potrzebna jest zarówno interwencja medyczna, jak i psychologiczna. Samą psychoterapią nie zawsze jesteśmy w stanie pomóc albo będzie to trwało bardzo długo. To należy do kompetencji psychoterapeuty i jest też elementem szkolenia – umiejętności diagnozowania, żeby o te rzeczy dopytać, wychwycić je czy zaobserwować, być wyczulonym na informacje od pacjenta o zdrowotnych problemach, by wziąć je pod uwagę i wspólnie z nim dobrać adekwatny sposób postępowania. W powstawaniu każdego problemu, czy to zdrowotnego, czy emocjonalnego najczęściej odgrywają rolę złożone czynniki biologiczne, psychologiczne i społeczne. Mamy do czynienia ze skomplikowanym układem, którego zrozumienie i leczenie wymaga nieraz czasu oraz dobrej współpracy terapeuty, pacjenta czy ewentualnie innych specjalistów. Przyglądamy się reakcjom, mechanizmom, jakie za nimi stoją, próbujemy różnych sposobów postępowania, które czasem działają, a czasem okazuje się, że trzeba szukać innych.

Gdy podejmujemy decyzję o psychoterapii, myślimy głównie o tym, co dzieje się w naszej głowie. Chcemy zmienić swoje nastawienie do świata, panować nad emocjami…

Ale często też nad objawami z ciała, bo czasami do specjalisty przyprowadza nas lęk, niewyjaśnione medycznie bóle czy brak energii.

Doświadczenie choroby somatycznej powoduje reakcję depresyjną lub jakiegoś innego rodzaju problematyczną reakcję psychiczną. Zachorowanie to znaczące wydarzenie życiowe, przy którym doświadczamy często strat, ograniczeń, zmian

Tylko wydaje mi się, że zazwyczaj w psychoterapii ciało schodzi na dalszy plan. Chcemy zrobić tak, żeby „dobrze myśleć, nie zajmujmy się ciałem, tylko tym, co czuję i myślę.

Wymieniła pani dwa rodzaje sytuacji: jeden to z czym przychodzimy na terapię – obszar, w którym nas coś boli, w którym coś nie funkcjonuje. Czasem możemy nazwać to wprost, że są to uczucia albo myśli, które nam przeszkadzają, czasami jest to jeszcze coś innego, ale myślę, że każdy powód, z którym przychodzimy na terapię, jest słuszny. Przychodzimy do specjalisty i pokazujemy mu jakiś element naszego funkcjonowania, umysłu, psychiki, relacji, który sprawia nam kłopot, jakoś boli i ten element jest połączony z pozostałymi – najczęściej on nie działa, bo nie działa jakiś inny. Zadaniem terapeuty jest pomóc zrozumieć mechanizmy psychiczne, jakie stoją za zgłaszanym problemem, pomóc uruchomić sposoby radzenia sobie, a chyba jednak najczęściej zgłaszamy się na terapię, gdy coś nie działa w naszych reakcjach.

Poda pani jakiś przykład?

Mamy problem z wyrażaniem swoich uczuć czy zatrzymaniem niechcianej dla nas sytuacji. Mamy, na przykład, poczucie, że dostajemy za mało pieniędzy za naszą pracę, czujemy, że źle to na nas działa, odczuwamy zniechęcenie, mamy różne fantazje na temat szefa, co byśmy mu powiedzieli, ale tego nie robimy. Mija miesiąc – jeden, drugi, trzeci, a my cały czas jesteśmy w tej samej sytuacji. Nawet gdy wiemy, że dobrze byłoby pójść porozmawiać, nie jesteśmy w stanie tego zrobić.

I tu jest kłopot z reakcją, bo nie możemy zareagować w sposób, który byłby dla nas korzystny, żeby poprawić swoją sytuację. Z tym idziemy na terapię, bo się męczymy i ten problem się powtarzał już wcześniej w naszych sytuacjach zawodowych. „Nie wiem, co z tym zrobić, przeczytałam tonę książek na ten temat i nadal się to nie zmienia”. Wtedy terapeuta może pomóc nam dotrzeć do tego, co się takiego dzieje, co jest w nas zablokowane i zatrzymane, że nie możemy zdobyć się na reakcję, która poprawiłaby jakość naszego życia. Dlaczego wycofujemy się z sytuacji? Dlaczego unikamy pójścia na rozmowę z szefem? Szukamy przyczyny. Czy może mamy przekonanie, wynikające na przykład z wychowania, że tak się nie robi i trzeba siedzieć pokornie, znosić cierpienie, wytrzymywać, że nam się nie należy. Albo że odczuwamy w związku z tą sytuacją złość, a złość nam się źle kojarzy, nie zostaliśmy nauczeni, jak ją wyrażać. Problem może wynikać zatem z zakorzenionego w nas sposobu myślenia o sobie oraz o regułach postępowania w relacjach albo z trudności w odczuwaniu uczuć, w tym złości, i w wyrażaniu ich w sposób konstruktywny.

Każdy z tych trzech powodów jest dobry, żeby pójść na terapię, czyli: wydaje mi się, że źle myślę, wydaje mi się, że mam kłopoty z uczuciami, czy jeżeli po prostu widzę, że nie udaje mi się czegoś zrobić. Ponadto każdy z tych powodów może nas zaprowadzić do pozostałych. Jeśli czujemy, że coś jest nie tak z emocjami i z tym zgłaszamy się na terapię, to niemal pewne jest, że łączy się to z naszymi przekonaniami oraz automatycznymi, wyuczonymi reakcjami i terapeuta może nam pomóc to połączyć.

Druga rzecz, o której pani wspomniała, dotyczy oporu, który często w nas jest, przed zajmowaniem się własnym ciałem – podobny opór budzi zajmowanie się uczuciami. Myślę, że tu może być kilka przyczyn, dlaczego podchodzimy do tego w ten sposób. Jedna z nich jest kulturowa i historyczna, bo dualizm kartezjański bardzo mocno istniał i istnieje w naszej kulturze.

Jesteśmy tym przesiąknięci: że ciało to źródło pokus, że dbanie o przyjemności cielesne jest grzeszne, że ciało jest grzeszne, więc trzeba je podporządkować, umartwiać, kontrolować. Rodzaj poczucia winy, który przeżywa się w związku z różnego rodzaju doznaniami z ciała, jak przyjemność, złość: że to jest złe, brzydkie, grzeszne, wstydliwe. Myślę, że to też jest jedno ze źródeł niechęci do zajmowania się ciałem.

Drugie wynika często z naszych doświadczeń, ponieważ wiele urazów psychicznych dotyczy ciała. Traumatyczne sytuacje pozostają w ciele – odczuwanie ciała prowadzi bezpośrednio do bolesnych wspomnień. Kiedy doświadczamy poważnych urazów psychicznych, nasz umysł często na różne sposoby wyłącza odczuwanie doznań z ciała, żeby przetrwanie trudnej czy zagrażającej sytuacji było łatwiejsze. Pomaga to znieść ból, ale zdarza się, że to odłączenie ciała utrwala się na dłużej i wtedy w późniejszym życiu tracimy dostęp do doznań fizjologicznych, które mogą być dla nas ważnym źródłem informacji oraz pomagać nam ukierunkowywać nasze działanie. Przestajemy na przykład odczuwać współczucie dla siebie, pomagające nam chronić siebie i działać na swoją korzyść.

Kiedy się tak dzieje?

Kiedy w ciele zapisane są jakieś bolesne doświadczenia zagrożenia, przemocy, przytłaczających strat, zaniedbania, opuszczenia. Można powiedzieć, że nasz umysł jest w pewnym sensie zaprogramowany, żeby unikać bólu, i kiedy w naszym życiu dzieje się coś przywołującego bolesne doświadczenia, wspomnienia czy uczucia, to uruchamiane są różnego rodzaju strategie pomagające zmniejszyć cierpienie. Możemy go nie zauważać, podejmować działania czy zachowania odwracające od niego uwagę, rozładowujące doraźnie napięcie lub wręcz nie czuć swojego ciała w ogóle.

Jesteśmy tym przesiąknięci: przekonaniem, że dbanie o przyjemności cielesne jest grzeszne, że ciało to źródło pokus, więc trzeba je podporządkować, umartwiać, kontrolować. Przeżywamy rodzaj poczucia winy, który pojawia się w związku z różnego rodzaju doznaniami z ciała

Da się aż tak zdysocjować? Mogę nie czuć tego, że boli mnie brzuch?

Tak, to może być mechanizm dysocjacji. Może tak być, że nie będzie pani czuła bólu brzucha, tylko że to nie jest coś, co robimy świadomie – to automatyczny mechanizm, pojawiający się w sytuacji, kiedy człowiek odczuwa olbrzymi ból i nie ma wyjścia. Wtedy, żeby jakoś przetrwać, umysł odłącza odczucia z ciała. Wydaje mi się, że to zdarza się dość często, choćby wtedy, gdy mamy bolesny zabieg albo pobranie krwi. Jeśli nie ma znieczulenia, żeby wytrzymać tę sytuację, umysł uruchamia własne znieczulające mechanizmy. Możemy też odczuwać ból czy napięcie, ale tego w ogóle nie zauważać, nie poświęcać temu uwagi, żyć i działać jakby mimo tego.

Czasem, kiedy podczas sesji widzę, że coś się zmienia w ciele pacjenta i to zauważam, osoba z zaskoczeniem mówi coś w rodzaju: ojej, faktycznie, zesztywniał mi karki i mnie boli, a w ogóle tego nie zauważyłam. Okazuje się, że ta reakcja występuje od kilkunastu minut, ale gdybyśmy nie zwrócili uwagi na ciało, to pozostałaby niezauważona. A jest to ważna informacja o sile uczuć, jaka towarzyszy sytuacji, którą osoba relacjonuje w pozornie zdystansowany sposób. Zrozumienie i wyrażenie tych uczuć może przynieść ulgę oraz pomóc lepiej zrozumieć przyczyny cierpienia, a nieraz na dłuższą metę zapobiega trwałym zmianom np. odcinka szyjnego kręgosłupa.

Przy pobraniu krwi ten mechanizm jest dobry.

Tak i kiedy pojawia się pierwszy raz, najczęściej jest korzystny, bo pozwala przetrwać ból. Kłopot jednak polega na tym, że zdarza się, że mechanizm zostaje, nie ustępuje w ogóle albo pojawia się często w sytuacjach zupełnie nieadekwatnych. One mogą trochę przypominać sytuację, w której pojawiło się to po raz pierwszy, ale to nie jest już ta sama sytuacja, więc ta reakcja też już nie jest adekwatna, bo jeżeli nie czuję ciała poniżej głowy, to nie mam dostępu do emocji oraz doznań, które się przejawiają w jamie brzusznej, w klatce piersiowej, rękach. Można nie zauważyć, że boli mnie brzuch i nie zareagować na czas, by zgłosić się do lekarza, zignorować objaw, który może oznaczać coś poważnego lub na przykład nie zauważyć uczucia strachu w sytuacji, gdy dzieje się coś zagrażającego i nie podjąć działań ochronnych. Reakcja, która kiedyś pomogła nam przystosować się do sytuacji, teraz straciła już swoją pomocną funkcję, ale jej występowanie staje się automatyczne, odruchowe i z tego biorą się problemy.

Rozumiem, że jeśli nie czuję w ciele bólu, to też nie czuję przyjemności?

To jest bardzo złożone, bo czasem takim reakcjom obronnym podlegają wszystkie uczucia, czasem niektóre z nich albo w określonych sytuacjach. Zasadniczo jednak zakłócenie przetwarzania jednej emocji rzutuje na pozostałe. Trochę na zasadzie naczyń połączonych.

Można żyć, nie czując swojego ciała? Tych dobrych i złych rzeczy?

Tak, to się zdarza.

Czy gdy do pani trafia osoba, która jest odcięta od swojego ciała, pani widzi to na terapii w jej ciele?

Czasem jest to bardzo widoczne i jak się ma doświadczenie i wprawę, można to wychwycić. Niekiedy wydaje mi się, że tak jest i wtedy pytam taką osobę, czy mi się dobrze wydaje, czy ona w tej chwili jest w swoim ciele, czy czuje, co się z nią dzieje? Da się to zauważyć, nie zawsze od razu, bo czasami nasza uwaga jest bardziej skoncentrowana na treści wypowiedzi niż na ciele.

Warto obserwować też swoje ciało, bo rezonujemy ze sobą w relacjach. Czasem terapeuta może zauważyć, że podczas rozmowy nic nie czuje, odłącza się. Wtedy może się zastanowić, czy to jest jego reakcja na tę osobę, czy na jego własne doświadczenie. Można też powiedzieć osobie, z którą pracujemy: „Wydaje mi się, że dużo rozmawiamy o myślach, a o wiele mniej jest odczuwania tego, o czym rozmawiamy. Czy mam rację? Czy pani też jest trudno przeżywać uczucia z tym związane?”. To może być początek, by przyjrzeć się, czy rzeczywiście tak jest. Ktoś mówi o relacji z bardzo ważną dla siebie osobą, z kimś bliskim – dzieckiem czy małżonkiem – i w sytuacji, która wydaje się, budzić dużo uczuć, ciało jest znieruchomiałe, jakby go nie było. Dlaczego tak się dzieje? Czy to jest pomocne w tej sytuacji, czy wręcz przeciwnie? Czy może to przed czymś chroni? Co ciekawe, duma, radość, miłość, współczucie to uczucia, których odczuwanie też często bywa utrudnione.

Wiele kobiet potrafi katować swoje ciało dietami, ćwiczeniami czy różnego rodzaju eksperymentami. Jedna z moich znajomych jest na diecie, odkąd ją znam. Może powinna, zamiast tego iść na psychoterapię?

Pytanie – dlaczego ktoś angażuje się w te działania? Bo chce świetnie wyglądać! Ale dlaczego chce świetnie wyglądać? I co to znaczy wyglądać świetnie? To są pytania do zgłębienia, żeby zrozumieć problem. Uważałabym ze słowem „powinniśmy w takich sytuacjach. Każdy z nas robi ze swoim ciałem różne rzeczy, bo mamy poczucie, że to jest dla nas korzystne, coś nam to daje. Z zewnątrz różnym osobom może się to wydawać nieadekwatne, nieproduktywne czy wręcz szkodliwe. Też mam kłopot, obserwując osoby ze swojego otoczenia, które stosują diety, bo myślę czasem, że może to nie jest dla nich dobre, ale nie jest łatwo to temu komuś powiedzieć.

Wydaje mi się, że w bliskiej relacji możemy z troską zapytać: „Widzę, że tak się z tym męczysz, czy tobie jest z tym dobrze?”. Bo nam się może wydawać, że to zachowanie jest niekorzystne, bolesne i szkodliwe, ale dla danej osoby ono może takie nie być. Jej może to sprawiać przyjemność, satysfakcję, nadawać poczucie sensu. Ona może nie widzieć w tym problemu i ma do tego prawo. Wydaje mi się, że warto się zastanowić, czy to rzeczywiście jest problem. Ważne również, by takie komunikaty przekazywać w rozmowie i bliskiej relacji, bo żeby ktoś się je przyjął, musi być do tego korzystna atmosfera i relacja. Zasadnicze jest też poszanowanie autonomii tej drugiej osoby i jej prawa do decydowania o własnym ciele i o tym, co jest dla niej dobre, nawet jeśli nam się wydaje inaczej.

Mechanizm dysocjacji to automatyczny mechanizm pojawiający się w sytuacji, kiedy człowiek odczuwa olbrzymi ból i nie ma wyjścia. Wtedy, żeby jakoś przetrwać, umysł odłącza odczucia z ciała

Samo zachowanie, takie jak korzystanie z diet, nie musi być szkodliwe. To jest jakiś rodzaj aktywności, może być rodzajem hobby. Dla jednych będzie to szydełkowanie, dla innych bieganie albo diety i zajmowanie się jedzeniem, odżywaniem, wypróbowywaniem różnych rzeczy. Tak długo, jak nie ma z tego dużych szkód, aktywność sama w sobie nie musi być zła czy niekorzystna. Jeżeli ktoś w innych obszarach życia funkcjonuje, a oprócz tego ma tę aktywność i poświęca na nią sporo czasu, to nie musi być to szkodliwe, nawet jeśli my nie widzimy w tym sensu. Czasami dzięki temu może zdobyć dużą wiedzę i być ekspertem w tej dziedzinie, mieć poczucie kompetencji, angażowania się w coś konstruktywnego i służącego zdrowiu.

Jeśli ktoś nie ma relacji z innymi ludźmi, słabo mu idzie w pracy, wydaje większość pieniędzy na dietetyków i konsultacje, ma niedowagę i kłopoty zdrowotne z tytułu tej niedowagi albo niekorzystne zmiany w ciele z powodu tych zachowań – wtedy to są sygnały, że to, co robi, jest szkodliwe. To mogą być symptomy rozwijającego się jakiegoś rodzaju zaburzenia psychicznego, na przykład uzależnienia. Pojawiają się koszty, które są nadmierne i sygnalizują, że zachowanie wymyka się spod kontroli.

Co zrobić, żeby zaprzyjaźnić się ze swoim ciałem?

Myślę, że zacząć go słuchać, co nie zawsze jest łatwe. Jeżeli mamy przed tym duży opór, lęk i odczuwamy duży poziom bólu, to jest sygnał, że potrzebujemy, żeby ktoś nam w tym pomógł. Relacja z ciałem to coś, co możemy budować podobnie do innych relacji w naszym życiu. Pomaga w tym postawa uważnego słuchania sygnałów, jakie ciało nam wysyła, reagowania na potrzeby, opiekowania się, troski, poświęcania czasu. Zainteresowania i brania pod uwagę, a nie wymuszania, zaniedbywania, odrzucania czy ignorowania.

A kiedy tracimy kontrolę nad ciałem? Na przykład mamy ściśnięte gardło, a za chwilę mamy wystąpienie, albo podczas ważnego egzaminu serce wali jak szalone i trzęsą nam się ręce – nie wspomnę o rozstroju żołądka i kolejnych przykrych dolegliwościach. Jak sobie pomóc?

W sytuacji dużego stresu, kiedy tracimy kontrolę, to często dzieje się dlatego, że ignorujemy to, co się dzieje w ciele już wcześniej. Pomijamy pierwsze, mniej wyraziste sygnały napięcia czy pobudzenia, nie przedostają się one do naszej świadomości, nie zostają nazwane i wtedy domagają się coraz większej uwagi. Jest więcej napięcia w ciele i potem organizm nie jest w stanie tego udźwignąć. Samo zwrócenie uwagi na to, co się dzieje w ciele, już obniża poziom napięcia. Pozwala również rozważyć, jakie podjąć działania, żeby poczuć się lepiej.

Jeśli czujemy, że nie mamy kontroli, to możemy spróbować zrobić coś, żeby zwrócić uwagę na ciało – na przykład wziąć oddech. Czasem już to pomaga. Możemy zrobić takie ćwiczenie, które nazywa się skan ciała. Po kolei zwracamy uwagę na części ciała: głowa – co się dzieje w mojej głowie? Potem: szyja, barki, ręce. Robimy taką listę kontrolną, żeby przyjrzeć się, co się dzieje. Czasem, gdy to zrobimy – czy to sami, czy z czyjąś pomocą, albo nawet słuchając nagrania – to już samo to bardzo obniża napięcie i przywraca nam kontrolę. I wtedy możemy się zastanawiać: „Boli mnie głowa. Co się stało? Terapeutka mówiła, że to zdarza się, kiedy doświadczam złości – może jestem zła? Albo może jestem przed owulacją i potrzebuję wziąć tabletkę?”.

Mogę zareagować na to, co się dzieje, ale pierwszym krokiem jest obserwacja. Jeżeli ciało się wymyka spod kontroli, dzieje się tak najczęściej dlatego, że nie zwróciliśmy na nie uwagi, nie odpowiedzieliśmy na to, co próbuje nam powiedzieć, więc mówi głośniej, bardziej gwałtownie. To tak jak dzieci, które sprawiają nam kłopoty, bo nie dostały naszej uwagi i zabiegają o nią coraz mocnej.

Kiedy mimo podejmowanych samodzielnie działań nie jesteśmy w stanie obniżyć napięcia, poradzić sobie z objawami stresu, to możemy zwrócić się po pomoc do psychologa lub psychoterapeuty, który pomoże nam zrozumieć nasze reakcje i znaleźć sposoby lepszego radzenia sobie z nimi. Przy bardzo nasilonych objawach niezbędna może być również pomoc lekarza psychiatry.

 

Anna Uściłowska – psycholożka, psychoterapeutka certyfikowana przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne i European Association for Psychotherapy. Aktywnie angażuje się w promowanie rozwoju psychoterapii uczestnicząc w organizacji międzynarodowych konferencji i seminariów w ramach Polskiego Stowarzyszenia Integracji Psychoterapii. Prowadzi również fanpejdż na Facebooku: “Psychoterapia i ciało

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.