Przejdź do treści

„Kryzys nie zawsze oznacza, że skończyła się miłość, ale świadczy o tym, jak bardzo zaniedbaliśmy siebie wzajemnie” – mówi psychoterapeutka Marzena Mawricz

Marzena Mawricz
Marzena Mawricz, psycholożka i psychoterapeutka / Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Kryzys w parze może być właściwym momentem na poznanie siebie, dzięki temu, że zobaczymy siebie w drugiej osobie. Czasami trzeba dojść do dna, żeby przyjrzeć się sobie na nowo”. Skąd biorą się problemy w związku, jak je rozwiązywać i przetrwać trudny moment w relacji, rozmawiamy z psycholożką i psychoterapeutką Marzeną Mawricz.

 

Małgorzata Germak: Związek to ciężka praca czy dobre dopasowanie dwóch osób?

Marzena Mawricz: Kiedy poznajemy się, często towarzyszy temu euforia i fascynacja drugim człowiekiem. Jest to moment, w którym nikt nie myśli, że czeka go jakaś praca nad związkiem. Często słyszę pytanie o tajemnicę doboru, czyli jak to jest, że na siebie trafiamy, dlaczego właśnie ta, a nie inna osoba nas pociąga. Od lat szukamy odpowiedzi, dlaczego wśród tak wielu mężczyzn i kobiet to właśnie „tę” osobę wybieramy.

Jest na ten temat wiele teorii. Jedne mówią o przyciąganiu się podobieństw. W psychologii społecznej znajdziemy badania, które pokazują, że czujemy sympatię do osób, które podobnie wyglądają, mają zbliżone poglądy, śmieją się z tych samych dowcipów, mają podobne wartości i wierzenia. Są też badania, które mówią, że osoba, która przy pierwszym kontakcie wzbudziła w nas niechęć, przy bliższym poznaniu może zyskiwać i to więcej niż osoba, która od początku budziła w nas sympatię. Jest również teoria Zygmunta Freuda o przymusie powtarzania, której twórca zauważa, iż istnieje w każdym z nas silna potrzeba odtwarzania wzorcowej relacji z dzieciństwa z każdą bliską nam osobą. Nasze nieuświadomione wybory są zatem podyktowane powtarzalnością doświadczeń emocjonalnych, które były utrwalane w dzieciństwie, w relacji z ojcem lub matką, bądź ważnym opiekunem, a następnie uaktywniają się w spotkaniach z innymi osobami.

Wracając do pytania – związek to zdecydowanie ciężka praca, ale głównie nad samym sobą. Partner jest najlepszym lustrem, w którym widzimy swoje wady, ograniczenia czy lęki. Takie zjawisko nazywamy w psychoanalizie projekcją. Błędny, powszechny osąd jednak jest taki, że trzeba przyprowadzić partnera/partnerkę na terapię, aby go zmienić. Lokujemy swoje negatywne cechy i zachowania w drugiej osobie, dzięki czemu zachowujemy pozorny stan kontroli nad swoimi wadami. Wiem, że coś jest nie tak, ale to jest poza mną, to jest w partnerze. A „pracując” nad jego zmianami, utrzymujemy złudzenie, że coś ze sobą robimy.

W każdym, nawet udanym związku, przychodzi kryzys?

Tak, bo my i związek podlegamy zmianom psychicznym, biologicznym, rozwojowym, kulturowym. Pierwszy taki kryzys związek przechodzi po pierwszych 4-7 latach i ja go rozumiem jako kryzys wartości i norm wprowadzonych do relacji z naszych pierwotnych rodzin. To jest ważny moment dla partnerów, ponieważ to czas, w którym kończy się wzajemna fascynacja, a zaczyna odgrywanie wyuczonych ról z poprzednich relacji. Czy i jak ten kryzys para przetrwa, zależy od ich osobistych przestrzeni na zrozumienie różnic, które wnieśli do związku, oraz tego, czy uda się im zobiektywizować postrzeganie swoich matek i ojców. Czy ramię w ramię postanowią razem stworzyć własny wzorzec relacji, w której zawrą swój sojusz przeciwko światu, aby realizować wspólne potrzeby.

To pierwszy, a potem czekają kolejne kryzysy?

Tak, związane z tożsamością osobistą i realizacją niespełnionych oczekiwań dziecięcych. Niestety, to te nieuświadamiane deficyty z dzieciństwa próbujemy zaspokoić przy pomocy partnera, którego wtłaczamy w rolę mamy lub taty, aby wreszcie uzyskać wszystkie emocjonalne braki i ugasić palące niespełnienia.

A kiedy w związku pojawi się dziecko, z całą swoją cudowną zależnością, ustawiającą go w centrum orbity relacji, to wtedy kolejny trudny egzamin dla relacji i tożsamości partnerów. I znowu wygrają ci, którzy są gotowi na dawanie, bo sami są już nasyceni.

Nieuświadamiane deficyty z dzieciństwa próbujemy zaspokoić przy pomocy partnera, którego wtłaczamy w rolę mamy lub taty, aby wreszcie uzyskać wszystkie emocjonalne braki i ugasić palące niespełnienia

Z czym nie radzimy sobie, będąc w związku?

Z niespełnionymi oczekiwaniami, które ja nazywam cichym zabójcą związków. Dlaczego cichym? Bo większość tych oczekiwań nie jest wypowiedzianych. A jeśli jest, to w żartach lub kąśliwych docinkach. Oczekujemy, że partner/partnerka będzie się domyślał, czego potrzebujemy. Jesteśmy w związkach jak dziecko, które szuka cudownego rodzica, zapatrzonego w zachcianki i emocje dziecka, i spełnia je bezwarunkowo, z szaleńczą radością. Nie radzimy sobie z odmiennością i różnicami w charakterach, z wyrażaniem potrzeb, nie radzimy sobie z otwartością, nazywaniem emocji, z rozumiejącym słuchaniem, nie radzimy sobie kompletnie z lękiem przed potencjalnym odrzuceniem. Mamy też często problem z porównaniami do partnera i z własnym poczuciem gorszości, które musimy jakoś skompensować, często poniżając partnera lub go stale krytykując.

Psychologowie podkreślają, że za większość kłopotów w parze odpowiadają problemy w komunikacji. Jak zatem mądrze rozmawiać ze sobą, żeby się dogadać?

Mądra i dobra rozmowa jest wtedy, gdy szukamy rozwiązań, nie obstajemy przy swoim, traktując swoje racje jako niepodważalne mądrości, a relację jak arenę do zwycięskich pojedynków na słowa. Rozmowa to rozumienie odmienności i różnych możliwych dróg w dojściu do celu, bez uporu i walki o potwierdzanie swojej słuszności.

Jeśli chcemy być zrozumiani, w rozmowie warto sprawdzać, co partner ma na myśli. Pamiętajmy, że to, w jaki sposób słyszymy skierowane do nas komunikaty, jest często tylko interpretacją tych słów przepuszczonych przez filtr naszych emocji i doświadczeń. Przykład: on otwiera lodówkę i stwierdza fakt, mówiąc: „nie ma mleka”, ona słyszy: „znowu nie kupiłaś mleka”. Nasze komunikaty powinny opierać się o dobrą wolę i ciepło, dawać wsparcie i podnosić na duchu. A jeśli chcemy krytykować partnera, sprawdźmy, dlaczego nas do tego ciągnie i co w nas rezonuje, gdy go obserwujemy. Jeśli denerwuje nas partner, który drzemie na kanapie, i już chcemy mu powiedzieć, żeby się zabrał za jakąś pracę, to może zamiast tej krytyki damy sobie trochę wytchnienia. Zatrzymamy powinności i przymusy, odpoczniemy obok niego. To oznacza pracę nad swoimi wzorami i lękami, a nie nad poprawianiem partnera.

Czyli najpierw powinniśmy zadbać o relację z samym sobą?

Dokładnie! Oprócz komunikacji opartej na zasadzie mówienia o sobie, nazywania swojej potrzeby wprost oraz wyjaśnienia emocji i tego, dlaczego coś jest ważne, konieczne jest zrozumienie, że relacja z drugim człowiekiem oparta jest na relacji z samym sobą. To oznacza, że najpierw ze sobą trzeba się dogadać, ustalić potrzeby i priorytety. Trzeba zadbać o zaspokojenie nienasyconych deficytów, nakarmić swoje ego. Taki osobisty rozwój daje większą przestrzeń na spotkanie z drugim człowiekiem. Jeśli nie odrzucam swoich potrzeb, nie muszę bać się odrzucenia, a odmowy nie odbieram jak wymierzony policzek.

O co kłócimy się w związkach?

Kłótnie są o przywileje, o racje, o to, kto ma coś robić i dlaczego nie chce. Kłócimy się o pozycje rodzicielskie, o uznanie ważności, o dominację. Kłócimy się o sposoby wychowania dzieci, o to, jak i ile czasu poświęcamy rodzinie, o sposoby spędzania czasu, podróże i wydawanie pieniędzy. Od jakiegoś czasu, szczególnie mocno i zawzięcie, kłócimy się o równy podział obowiązków.

Nie radzimy sobie niespełnionymi oczekiwaniami, które ja nazywam cichym zabójcą związków. Dlaczego cichym? Bo większość tych oczekiwań nie jest wypowiedzianych. A jeśli jest, to w żartach lub kąśliwych docinkach. Oczekujemy, że partner/partnerka będzie się domyślał, czego potrzebujemy. Jesteśmy jak dziecko, które szuka cudownego rodzica, zapatrzonego w zachcianki i emocje dziecka, i spełnia je bezwarunkowo

Z tej walki o równy podział obowiązków często biorą się poważne konflikty?

Z moich obserwacji wynika, że biorą się one z rosnącego od lat poczucia krzywdy, nierówności społecznych, odmiennych ról, przekazów pokoleniowych i zmieniających się oczekiwań wobec tych ról. Konflikt oznacza, że jedna ze stron nie realizuje swoich potrzeb, cierpi w związku z rosnącym poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości, a druga strona tworzy bierny lub aktywny opór przed zmianami, mając poczucie, że oczekiwania oznaczają jednostronną zmianę i pogorszenie dotychczasowych warunków. Często na terapii partnerzy mówią: dlaczego to ja mam się zmienić, a nie ty? A w sytuacji, gdy dojdą do porozumienia, że zmiana jest potrzebna u każdego, padają słowa: to kto zacznie? Bywa, że impas trwa, bo jedno patrzy na drugie i nikt nie chce odpuścić.

Jak wzorce z domu i dzieciństwa wpływają na to, jacy jesteśmy w związku jako dorośli?

W dorosłości powtarzamy utrwalone wzorce zachowań, które stają się powtarzalnym schematem działania. Rodzic to najważniejsza osoba w życiu dziecka, w oczach której szuka ono potwierdzenia swojej ważności, akceptacji i miłości. W tej relacji doświadcza też swoich granic, reguluje potrzeby wolności, uczy się zależności i buduje pierwsze odrębności. Kolejne etapy rozwoju to odkrywanie separacji i bliskości. To, w jaki sposób rodzic reaguje na zmieniające się potrzeby dziecka, utrwali jego obraz siebie i świata w jego kształtującej się osobowości. Te tendencje pojawią się później w dorosłej relacji z drugim dorosłym. Wtedy powtórzymy te sposoby działania i reakcji rodzica oraz nasze odpowiedzi na nie. Wyuczony styl zachowania odtworzymy w relacji z partnerem. Jeśli w dzieciństwie stosowaliśmy strategię przeczekania, ucieczki i wycofania, taki sam styl zachowań pojawi się w naszym związku. Jeśli buntowaliśmy się, otwarcie wyrażając sprzeciw na oczekiwania rodzica, to z pewnością i w parze czy małżeństwie pojawią się takie zachowania. Jeśli rodzic nas często krytykował, to zaszczepił się w nas bunt, ale też niepewność względem własnych możliwości. To też pojawi się w dorosłym związku.

Czy kryzys oznacza, że już się nie kochamy, nie szanujemy?

Kryzys może oznaczać bardzo wiele. Czasami to osobisty kryzys, który projektujemy na związek. W partnerze widzimy siebie, swoje słabości, niedoskonałości, to czego w sobie nie lubimy albo nie mamy, a partner posiada. Nie zawsze miłość się kończy, ale może być tak, że bardzo zaniedbaliśmy siebie wzajemnie, wpadając w codzienne obowiązki, pracę, dzieci. To trwa latami, a w międzyczasie też zachodzą w nas zmiany i nie zawsze są one równoległe, nie zawsze patrzymy w jednym kierunku. Czasami w terapii pary obserwuję, jak bardzo różne wartości mają partnerzy i oni też dopiero w rozmowie zauważają swoje zmiany, które zachodziły jakby obok nich. Jeśli mamy gotowość, aby zrezygnować z upartej roszczeniowości, to znajdziemy przestrzeń, by poobserwować te zmiany w nas, zobaczyć, gdzie się spotkamy znowu, a gdzie nauczymy się współdziałać i godzić odmienności.

Brak seksu jest znaczącym sygnałem kryzysu?

Brak seksu oznacza, że związek jest na jakimś etapie swojego rozwoju. Są pary, w których brak zbliżeń jest nieuświadamianym lękiem każdego partnera. Przykład: on nie chce mieć dzieci, bo doświadczył śmierci swojego brata i widział cierpiącą, zamkniętą w sobie matkę. Boi się, że gdy pojawi się dziecko, straci partnerkę, a jeszcze gorzej, gdy ta poroni. Ona przeżyła już poronienie i boi się podobnego doświadczenia. Nie rozmawiają o tym ze sobą, ale unikanie seksu jest każdemu na rękę i tak trwają w relacji, w której bardziej są samotni nie dlatego, że nie ma seksu, ale dlatego, że nie rozmawiają o swoich obawach i lękach, nie dając sobie tym samym wsparcia i nie szukając rozwiązań na te lęki.

Seks może też pełnić jakąś funkcję w relacji. Partnerzy często używają go do wzajemnego nagradzania lub karania. Są to sposoby na dominację i kontrolę w związku. Lęki przed odrzuceniem również znajdują swoje odbicie w sypialni. Niska samoocena lub brak akceptacji swojego wyglądu może powodować odtrącenie partnera. Wtedy mamy do czynienia z osobistymi kryzysami projektowanymi na związek i bliskość.

Kobieta i mężczyzna

Kiedy coś zaczyna się psuć między partnerami, często okazuje się, że wcześniej nie byli oni otwarci i szczerzy ze sobą. Omijamy niewygodne dla nas tematy?

Każdy samolot ma czarną skrzynkę, którą po katastrofie należy sprawdzić. Każdy związek też powinien umówić się na zarządzanie ryzykiem i przegląd swojej czarnej skrzynki. Im większa otwartość, tym wyższa satysfakcja z relacji. Niedawno  w jednym z programów śniadaniowych rozmawialiśmy o tym, jak zbudować szczęśliwy związek. W trakcie programu zrobiony był sondaż, jakie tematy chcemy poruszać na pierwszych spotkaniach. Bardzo wysoko punktowane były odpowiedzi: posiadanie potomstwa, sprawy finansowe, kwestie wiary. No pięknie, ale takich właśnie tematów stale unikamy, chociaż wiemy, że dokładnie o to chodzi. Tak bardzo boimy się odrzucenia, że nie poruszamy tych kwestii i naszego poglądu na nie. Tylko po co budować związek z kimś, kto miałby nas odrzucić za inne poglądy?

Pary, które przestają się dogadywać, jako źródło problemów potrafią wskazywać tę drugą osobę – „bo on się zmienił”, „ona kiedyś taka nie była”. Jak to możliwe, że coś, co mnie fascynowało w partnerze kiedyś, dziś mnie denerwuje?

Tęsknota za tym, czego nie mam w sobie i często brak samoakceptacji prowadzi do fascynacji odmiennymi cechami u partnera. Jeśli – przykładowo – sama jestem skryta, wybieram wieczorne poczytanie książki w domowym zaciszu. Aż tu nagle spotkam faceta, który nie może usiedzieć w miejscu, ciągle porywa mnie na szalone i spontaniczne wypady za miasto. Jestem upojona tymi własnymi zrywami, a on wydaje mi się wyśnionym mężczyzną życia. Bywa, że on myśli: fajnie, że ona taka spokojna i wyważona, ustatkuję się przy niej, ostudzę emocje. Po kilku latach ciągłych podróży, nowych fascynacji, setek znajomych ona jest zmęczona tym ciągłym ganianiem, niezapowiedzianym wpadaniem znajomych, brakiem czasu dla siebie. Powoli gaśnie i chce pobyć w domu. On początkowo to akceptuje, marząc o szalonym weekendzie. Ona też marzy o weekendzie, ale tylko we dwoje, pod kocem z herbatką i książką, może przeczytaną razem. Ma nadzieję, że on ją zrozumie i zaakceptuje, zatem będzie dobrze. Jednak od początku byli inni, tylko że na początku przyjmowali to z aprobatą. Kiedy są sobą zmęczeni, przychodzi egzamin dla obydwojga – czy rozumiejąc swoje różnice, znajdą przestrzeń w sobie, aby pomieścić potrzeby partnera bez ich odrzucania i walki o swoje.

Cóż, jak praktyka pokazuje, kilka procent par radzi sobie dobrze, rozumiejąc różnice, szanując odmienności. Pozostali albo odszukają siebie na terapii, albo stwierdzą, że trzeba się rozstać, by walczyć o swoje w innym związku. W tej relacji za bardzo usztywnili swoje potrzeby i oczekiwania, a od siebie chcieli nadmiarowej akceptacji i uznania jednego kierunku realizacji własnego ja.

Na przestrzeni czasu zmieniły się zatem nasze potrzeby, ale potrzebujemy czasu, aby dojrzeć do akceptacji siebie i zrozumienia, co jest dla nas ważne. Bywa, że nie ma możliwości, aby pozostać sobą w relacji.

Kariera, narodziny dziecka – to pewnie momenty w życiu pary, kiedy może być ciężej niż kiedyś, prawda?

To trudne momenty dla związku i relacji, bo zmienia się układ. Dziecko zmienia partnerów w rodziców, czasami tak bardzo, że są sobą wzajemnie rozczarowani. Kariera wymaga uwagi i wielu godzin pracy, co stanowi zagrożenie dla relacji podobne do posiadania potomstwa. Im więcej czasu dajemy dzieciom lub pracy, tym mniej zostaje dla relacji, dla naszego „my”, ale też bardzo mało dla własnego „ja”. Kryzys „ja” też rodzi kryzysy i konflikty w sferze „my”. Wszystko zależy od naszych wartości i celów. Jeśli są wspólnie realizowane i te wysiłki każdy podtrzymuje, bo ma zaangażowanie i odpowiedzialność, to nic złego się nie wydarzy.

Partnerzy muszą jednak rozumieć, że budując rodzinę i zapraszając dzieci do swojego domu, zawsze najpierw są parą i fundamentem dla tego domu. To pozwoli im przetrwać rozwojowe kryzysy dziecka, w których będzie ono starało się budować sojusze z jednym z rodziców. Partnerzy mają być opoką i siłą własnego sojuszu.

Najpierw ze sobą trzeba się dogadać, ustalić potrzeby i priorytety. Trzeba zadbać o zaspokojenie nienasyconych deficytów, nakarmić swoje ego. Taki osobisty rozwój daje większą przestrzeń na spotkanie z drugim człowiekiem. Jeśli nie odrzucam swoich potrzeb, nie muszę bać się odrzucenia, a odmowy nie odbieram jak wymierzony policzek

A finanse na ile mogą podzielić partnerów?

Warto pamiętać, że związek dwojga ludzi jest relacją opartą na wymianie różnych dóbr, m.in. emocjonalnych, fizycznych, jak również tych finansowych. Bilans zysków i strat określa często poziom satysfakcji partnerów w związku, jaki budują. Zachwianie wzajemnej wymiany bywa przyczyną kryzysów, prowadzących do rozpadu związku. Sposób zarządzania finansami i wydawanie pieniędzy jest na trzecim miejscu jako czynnik mający bezpośredni wpływ na rozwód – zaraz po kryzysach w wyniku pojawieniu się potomstwa oraz po konfliktach na tle seksualnym.

W takim razie kiedy i jak rozmawiać o pieniądzach?

Najlepiej możliwie szybko, kiedy czujemy, że relacja jest w stopniu zaawansowanym na tyle, że pojawiają się aktywności wymagające wspólnych rozliczeń. Unikanie konfliktów na tle finansowym jest możliwe tylko wtedy, gdy otwarcie ustalimy zasady zarządzania naszymi środkami pieniężnymi, w wyniku omówienia indywidualnych oczekiwań i przekonań znajdziemy wspólny, nowy styl zarządzania tym obszarem i oboje się na niego umówimy i zgodzimy. Zasady zarządzania powinny być transparentne i jawne dla obu stron, muszą też uwzględniać obopólne potrzeby.

Czy kryzys dobrze przepracowany może scalić relację?

Tak, przepracowany kryzys oznacza, że zachowania i myśli dotąd nieuświadamiane stają się świadomymi i dają możliwość zarządzania sobą oraz swoimi wyborami. Wreszcie świadomie mogę decydować, czy mam przestrzeń na odmienności partnera, czy nie. Przepracowanie to zrozumienie swojej odrębności, granic i potrzeby bliskości oraz tego jak mogę ją zaspokajać i regulować. Zrozumienie swoich deficytów oznacza też możliwość uwolnienia partnera od oczekiwań, których adresatem nie powinien być oraz możliwość ich zaspokojenia w relacji ze samym sobą.

 Czego możemy nauczyć się, kiedy nad związkiem zawisną czarne chmury?

To może być właściwy moment na konfrontację, która przybliży nas do obejrzenia potrzeb, oczekiwań i skrywanych namiętności. Do zrozumienia swoich cech i poznania siebie, dzięki temu, że zobaczymy siebie w drugiej osobie. Czasami trzeba dojść do dna, żeby przyjrzeć się sobie na nowo.

Trzeba stale się rozwijać, by być dla partnera atrakcyjnym, ciekawym i inspirującym, bo w dorosłej relacji nie ma już miejsca na miłość bezwarunkową. Udane pary tworzą ci dorośli, którzy to rozumieją i są otwarci na zmiany

Kryzys może sprawić, że ludzie zaczną walczyć o siebie i relację. A z drugiej strony – jeśli tkwimy w czymś, co źle nam robi, jest toksyczne, to może lepiej się rozstać?

Najpierw zawsze warto sprawdzić, dlaczego jest toksyczne. Może tak jest, bo pochodzę z dysfunkcyjnej rodziny i niestety moją normą jest bycie, a nawet doprowadzanie do toksycznych zachowań. Za kryzysem stoją dwie osoby: kat i ofiara. Jedno – bo wyrządza krzywdę, drugie – bo się na nią godzi. Dwie osoby z dysfunkcjami. Obie powinny szukać pomocy w terapii, by przepracować swoje wzorce zachowań i dysfunkcyjne sposoby regulacji emocji.

Kiedy wiadomo, że bez wspólnej terapii się nie obędzie?

Kiedy bardzo trudno pogodzić się z nieuzyskiwaniem akceptacji u partnera. Kiedy mamy blokady, aby wyrazić potrzeby. Kiedy boimy się odrzucenia i blokujemy się na partnera, wyrażając tylko złość, kąśliwe uwagi i swój zbuntowany sprzeciw lub zalewamy się łzami i uciekamy do łazienki, nic nie mogąc z siebie wydusić. Kiedy jeszcze zależy nam na nas i na wspólnym „my”, ale nie wiemy jak to zrobić.

Jak wygląda taka terapia?

Terapeuta pomaga określić potrzeby partnerów, zrozumieć, kim są, jakie są ich cechy, w czym są podobni, a kiedy się różnią. Terapia pomaga tym, którzy chcą siebie zrozumieć i poznać, mając nadzieję na wzajemną przestrzeń. Nie pomoże tym, którzy chcą wywalczyć coś u partnera, a od terapeuty chcą potwierdzenia swoich racji. Terapia odkrywa to, co jest między partnerami, którzy uczą się nazywania emocji, potrzeb. Uczą się wyrażania wdzięczności i przekierowania uwagi na swoje osobiste zachowania, myśli i uczucia. Uczą się mówić do siebie przez własne „ja”, a nie przez ocenę twojego „ty”. Terapeuta zachęca i pomaga w otwartości, tłumaczy zawiłości zachowań. W terapii partnerzy obserwują, że odrębność nie zagraża, a odmowa nie oznacza odrzucenia.

Bez czego nie ma udanego związku?

Myślę, że udany związek to relacja dwojga ludzi, którzy uczą się od siebie nawzajem i dzięki byciu ze sobą stają się coraz lepsi. Partner to moje lustro, codziennie w nie patrzę. Jeśli widzę uśmiech, wsparcie, ciepło, empatię i zgodę na moje upadki, zgodę na moje „nie”, zgodę na moje „nie chcę”, to stale się rozwijam. Daję i biorę. Wymagam i obdarzam. A wszystko zaczynam od siebie.

Udany związek opiera się na wdzięczności, szacunku, pomocy i akceptacji dla odmienności, dla innych sposobów na wyrażanie siebie, dla wolności, która nie jest zagrożeniem bliskości. To zależność i niezależność na stałej osi czasu. W udanym związku partnerzy sobie nie zazdroszczą, tylko podziwiają siebie nawzajem, a ich odmienność, w połączeniu, daje im większą moc i komplementarną całość. Żywioły mogą współistnieć. Trzeba jednak stale się rozwijać, by być dla partnera atrakcyjnym, ciekawym i inspirującym, bo w dorosłej relacji nie ma już miejsca na miłość bezwarunkową. Udane pary tworzą ci dorośli, którzy to rozumieją i są otwarci na zmiany.


Marzena Mawricz – jest psychologiem klinicznym i psychoterapeutą, członkiem Polskiego Stowarzyszenia Psychoterapii Integracyjnej. Pomaga m.in. w kryzysach relacyjnych, trudnych sytuacjach życiowych, radzeniu sobie z lękiem, stresem, samotnością, wypaleniu zawodowym, zmianie szkodliwych nawyków. Prowadzi kanał „Rozmowy z psychologiem”, w którym dyskutuje z ciekawymi gośćmi o wartościach, stylu życia, zaburzeniach, normach.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: