Przejdź do treści

„Ludzie są specjalistami w różnych dziedzinach, a jednocześnie są najmniejszymi specjalistami od samych siebie” – mówi o skutkach trudnego dzieciństwa psycholog dr Małgorzata Godlewska

„Ludzie są specjalistami w różnych dziedzinach, a jednocześnie często są najmniejszymi specjalistami od samych siebie” /fot. Getty Images
„Ludzie są specjalistami w różnych dziedzinach, a jednocześnie często są najmniejszymi specjalistami od samych siebie” /fot. Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Jak dojrzała kobieta może przytulić w sobie tę małą dziewczynkę, która nie dostała w dzieciństwie tego, co powinna? Trzeba zwiększać samoświadomość, czasem konieczna jest terapia. – Można czytać mądre książki, słuchać podcastów, oglądać nagrania. Można robić wiele rzeczy, żeby lawina ruszyła. To jest pierwszy krok ku „przytuleniu samej siebie”, a zwłaszcza tej cząstki, która została zaniedbana w dzieciństwie – tłumaczy psycholog społeczna dr Małgorzata Godlewska z Uniwersytetu SWPS.

 

Ewa Podsiadły-Natorska: Czym jest nieudane dzieciństwo?

Dr Małgorzata Godlewska: Nie ma jednej definicji. O nieudanym dzieciństwie mówimy między innymi wtedy, gdy ktoś doświadcza traumatycznych wydarzeń – padł ofiarą nadużyć emocjonalnych, seksualnych, natury fizycznej. Trauma jest czymś, co chroni organizm; pamięć staje się wybiórcza, w ciągu życia pojawiają się jednak przebitki wywołujące określone reakcje emocjonalne. Np. człowiek nagle zaczyna się pocić, czuje lęk lub przyśpieszone bicie serca, lecz nie rozumie, co się z nim dzieje. Nie chce się z tym jednak skonfrontować, boi się. Wtedy jest jak z zamiataniem pod dywan: bez przepracowania traumy trudne wydarzenia w pewnym momencie zaczynają wysypywać się, wyciekać. Trauma zabiera możliwość cieszenia się tym, co tu i teraz, nie daje również możliwości planowania. Zabija w nas „wewnętrzne dziecko”.

Na czym polega koncepcja „wewnętrznego dziecka”?

Pomysły na interpretację tego terminu są bardzo różne. Między innymi można rozumieć to jako pielęgnowanie w nas tego wszystkiego, co jest żywe i pełne emocji. Posiadanie w sobie „wewnętrznego dziecka” to umiejętność czerpania radości i doświadczania życia na poziomie zmysłowym. W podobny sposób funkcjonują dzieci. Każdy z nas, mimo że dorasta, ma w sobie „wewnętrzne dziecko”, choć u wielu dorosłych jest ono przytłumione. Dzieje się tak z różnych powodów. Ktoś może być skrzywdzony albo zaniedbany w dzieciństwie. Teoretycznie może być też otoczony opieką, mieć za sobą szczęśliwe dzieciństwo, jednak już będąc osobą dorosłą, kompletnie zaniedbał swoje „wewnętrzne dziecko”.

dr Małgorzata Godlewska /fot. archwium SWPS

Małgorzata Godlewska/fot. archiwum SWPS

Małgorzata Godlewska /fot. archwium SWPS

Czy taką postawę – dającą energię i dobry sposób funkcjonowania na co dzień – wynosimy z domu? To jest pokłosie tego, jak zostaliśmy wychowani i z jakim kapitałem wchodzimy w dorosłość?

To znowu złożone zjawisko. Wiadomo, że sposób, w jaki nas wychowano, w jaki sposób spędzano z nami czas i jakich metod ekspresji nas nauczono, ma wpływ na nasze życie. Znaczenie mają też genotyp i predyspozycje do przejawiania różnych zachowań. A także to, czego doświadczamy, w jakie trafiamy środowisko i co się w nim dzieje. Są osoby, które miały świetne dzieciństwo i dorastanie, ale potem trafiły w poważne środowisko zawodowe i/lub prywatne, skupione wyłącznie na części intelektualnej, mające do życia podejście mówiące: „Jeśli jesteś dorosła/y, to zachowuj się w sposób dorosły, nie wypada się wygłupiać”. A taka postawa zabija „wewnętrzne dziecko”. Znam osoby, które – jak pamiętam z dawnych czasów – były radosne, spontaniczne, a po latach bardzo się zmieniły: bo mąż okazał się stateczny albo trafiły do pracy, w której należało zachować powagę. Człowiek zmienia się pod wpływem różnych wydarzeń.

Dzieciństwo będzie nieudane tylko wtedy, jeśli spotkała nas trauma?

Nie. Czasem są to znacznie lżejsze doświadczenia, pozornie nieznaczące, ale jednak często dotkliwe, np. miłość warunkowa, brak wsparcia czy brak kontaktu fizycznego. Istnieją badania psychologiczne, które mówią, że przytulanie jest nawet ważniejsze od pokarmu! Dzieci, które są w domach dziecka albo długo przebywają w szpitalu, mimo że dostają jedzenie, to źle funkcjonują, bo brakuje im bliskości fizycznej. Człowiek potrzebuje wsparcia. Jeśli go nie otrzymuje – zostawia to ślad. Nieudane będzie również dzieciństwo, w którym miała miejsce miłość warunkowa. Rodzic wysyła komunikat: „Kocham cię, o ile będziesz taka/taki, będziesz robić to i tamto”. Bardzo często nie pojawia się to w transparentny sposób, tylko jest mocno zawoalowane, np. ujawnia się, gdy rodzice poświęcają dziecku więcej uwagi, gdy ono robi określone rzeczy. Miłość warunkowa to miłość na zasadzie: „Nie kocham cię za to, że jesteś, tylko kocham cię za coś”. To działania w białych rękawiczkach. Wtedy teoretycznie możemy mieć dobrze sytuowaną rodzinę. Rodzice mówią: „Kochamy cię”, ale pojawiają się oczekiwania.

Zdrowy egoizm polega na tym, że jeśli ja sobie poświęcę czas i wszystko poukładam, to będę bardziej produktywną osobą. Zacznę więcej dawać z siebie, stanę się lepszą żoną, matką, pracownikiem, przyjacielem, sąsiadem, po prostu lepszym człowiekiem, który może robić różne wartościowe rzeczy

Jaki zostawia to ślad?

Dorosły, który wyszedł z takiego domu, często staje się perfekcjonistą. Dużo od siebie wymaga i pozwala, by dużo wymagało od niego otoczenie. Pojawia się lęk przed porażką – a trudno się rozwijać, nie robiąc nowych rzeczy. W przypadku traum pewne kwestie są jasne; wiemy, co należy przepracować, natomiast w takich rodzinach dorosłe dzieci są zagubione i mają do rodziców żal.

Wspomniała pani o przytuleniu i o tym, że brak kontaktu fizycznego w dzieciństwie ma poważne konsekwencje w dorosłości. Jak dojrzała kobieta może przytulić tę małą dziewczynkę w sobie, która nie dostała tego, co powinna?

Jeśli doświadczyła traumy, konieczne jest jej przepracowanie, co zwykle odbywa się na terapii. Istnieje bardzo ciekawa teoria trzech perspektyw czasowych, opracowana przez Philipa Zimbardo. Mamy przeszłość, teraźniejszość oraz przyszłość – i pomiędzy nimi, abyśmy dobrze funkcjonowali, niezbędny jest balans. Jeśli ktoś cały czas tkwi w przeszłości, to ciężko mu cieszyć się z tego, co jest teraz i ciężko mu będzie planować. Są też tacy, którzy ciągle nastawiają się na przyszłość, są wiecznymi planistami, odhaczają z listy kolejne punkty. I nawet gdy osiągają duży sukces, nie dają sobie szansy, by się nim nacieszyć, bo wciąż stawiają przed sobą kolejne cele. Są wreszcie hedoniści, którzy nie myślą o tym, co będzie i co było. Tymczasem wszystko w nadmiarze jest niedobre. W traumie dominująca jest negatywna przeszłość. Przekreśla inne perspektywy. Dopóki nie zamknie się nieudanego dzieciństwa, czyli nie nazwie i nie zostawi go w przeszłości, to nie będzie można ruszyć dalej.

Co można zrobić?

Kluczowe jest zwiększanie samoświadomości. Trzeba zdać sobie sprawę, dlaczego nam czegoś brakuje i jakie mamy potrzeby. Ludzie często nie znają własnych potrzeb! Zachowują się w sposób oschły, agresywny, przykrywając takim zachowaniem coś, czego im w życiu zabrakło albo czego im potrzeba. Dobry terapeuta może pomóc nam stworzyć warunki, żebyśmy mogli się z tym wszystkim skonfrontować – zwłaszcza ze swoim dzieciństwem. Terapeuta nie mówi nam, co mamy robić, tylko stwarza przestrzeń do tego, żebyśmy sami mogli coś odkryć i zrozumieć. W tym celu zadaje właściwe pytania; czasem są one bolesne, ale dają możliwość poukładania sobie wszystkiego. Samoświadomość można też zwiększyć bez terapii – samemu czy z pomocą bliskich osób. Chodzi o to, by przyjrzeć się sposobowi, w jaki funkcjonujemy, poznać swoje reakcje.

Adriana Klos /fot. archiwum prywatne

Jak to zrobić?

Sposobów jest wiele. Można uczestniczyć w treningach interpersonalnych, zajęciach, szkoleniach, studiach podyplomowych, którym celem jest odkrywanie siebie, porządkowanie własnych wartości, przyglądanie się sobie, swoim emocjom, reakcjom. To ciekawe, że ludzie są specjalistami w różnych dziedzinach, a jednocześnie często są najmniejszymi specjalistami od samych siebie. Warto to zmieniać – i to nie musi być od razu psychoterapia. Można czytać mądre książki, słuchać podcastów, oglądać nagrania. Można zrobić jeszcze wiele innych rzeczy, żeby lawina ruszyła. To jest właśnie pierwszy krok ku „przytuleniu siebie”, a zwłaszcza tej cząstki, która została zaniedbana w dzieciństwie. Gdy nabiorę większej samoświadomości i będę wiedzieć, czego mi potrzeba, mogę zacząć szukać sposobu, by te potrzeby zaspokoić.

Konfrontacja z rodzicami to dobry pomysł?

Czasem jest niezbędna, by móc ruszyć do przodu. Dzięki konfrontacji z przeszłością i z rodzicami, którzy są jej częścią, można lepiej zaplanować dalszą część życia. Czasami warto spróbować rodzicom wybaczyć, by nie iść ich ścieżką i nie powielać z pokolenia na pokolenie tych samych schematów. Bywa, że człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że czegoś mu brakuje albo czegoś mu bardzo potrzeba. Odkrycie tego pozwala to na różne sposoby zrekompensować. Samoświadomość uczy nas doceniać siebie, a ludzie często tego nie potrafią. Nie znają swoich mocnych stron, uważają, że mówiąc o nich, przechwalają się. Kompletnie nie potrafią mówić o sobie dobrze. Boją się tego. To również jest pokłosie pewnych deficytów w dzieciństwie.

Mam wrażenie, że nieumiejętność mówienia o sobie dobrych rzeczy to przede wszystkim domena kobiet.

W przypadku kobiet pewnie zdarza się częściej. Musimy nauczyć się siebie doceniać i głośno mówić o swoich zaletach. Jeżeli wiem, które to są moje mocne strony i potrafię je wykorzystywać, mogę więcej dać innym – to ważna wiadomość dla osób, które nie chcą być postrzegane jako egoiści. Twoje dzieciństwo może nie było udane, ale pomyśl, że jeśli się pokochasz i zaczniesz siebie doceniać, będziesz w stanie więcej dać światu i innym. Jeśli człowiek jest pozamykany, nieświadomy siebie, zmagający się z kompleksami, reakcjami, których nie rozumie i przeznacza dużo energii na ich maskowanie, to nie starcza mu już energii na to, by czynić dobro.

Trauma jest czymś, co chroni organizm; pamięć staje się wybiórcza, w ciągu życia pojawiają się jednak przebitki wywołujące określone reakcje emocjonalne. Np. człowiek nagle zaczyna się pocić, czuje lęk lub przyśpieszone bicie serca, lecz nie rozumie, co się z nim dzieje

Myślę, że to najważniejsze przesłanie naszej rozmowy: zrozumieć, że przepracowanie dzieciństwa – czy to samemu, czy na terapii – jest niezbędne dla naszych dzieci, partnera, otoczenia.

Można to robić z różną intencją, ale osobom, które myślą, że robią to z egoizmu, chciałabym powiedzieć: nie o to chodzi! Rozmawiamy o tym, by „przytulić małą siebie”. Czy to jest egoistyczne? Zdrowy egoizm polega na tym, że jeśli ja sobie poświęcę czas i wszystko poukładam, to będę bardziej produktywną osobą. Zacznę więcej dawać z siebie, stanę się lepszą żoną, matką, pracownikiem, przyjacielem, sąsiadem, po prostu lepszym człowiekiem, który może robić różne wartościowe rzeczy – działać, pomagać, wspierać. Zyskuję wtedy na to wszystko energię, przestrzeń, ale też poznaję swoje granice i uczę się o siebie dbać. Jeśli tylko dajemy, nasze siły i zasoby szybko się wyczerpują. Zatem tutaj nie chodzi o jednorazowy „wyskok”, a znowu o balans, umiejętność bycia uważnym na siebie i bycia świadomym.

Na myśl przychodzi mi mindfulness.

Owszem, mindfulness, czyli uważność, mówi o tym, żeby być tu i teraz. Można to nazywać w różny sposób, generalnie jednak wszystko sprowadza się do tego, by umieć dostrzegać zarówno to, co jest wokół nas, jak i w nas samych. Osoba, która wyszła z „trudnego domu”, w którym była sucha atmosfera, miłość warunkowa albo tym bardziej poważne nadużycie prowadzące do traumy, może nauczyć się być tu i teraz. I mieć uważność na innych ludzi, co u takich osób często jest trudne, bo są one zamknięte we własnym „kokonie”. Kiedy się tego nauczymy i będziemy potrafili zatrzymać się w biegu, przytulenie małego dziecka w sobie stanie się łatwiejsze. Zresztą to ma też znaczenie na poziomie fizycznym; gdy człowiek ze stresu przez całe życie napina mięśnie, w pewnym momencie pojawiają się przykurcze, mięśnie stają się permanentnie napięte – szczególnie dotyczy to mięśni kapturowych, zwanych również mięśniami stresu, które rozciągają się z tyłu od nasady szyi do barków i w dół aż do łopatek.

Znowu można powiedzieć o konieczności podjęcia holistycznej pracy nad sobą.

Tak, bo w człowieku wszystko jest powiązane. Warto nauczyć się radzić sobie z tym, co było trudne i przede wszystkim mieć świadomość, że wszystko przemija. Czasem opanowanie prostych technik oddechowych pozwala oczyścić się z trudnych emocji. Wracamy więc znowu do samoświadomości, która jest początkiem drogi do przytulenia w sobie małej dziewczynki i pielęgnowania „wewnętrznego dziecka”.

 


Dr Małgorzata Godlewska – psycholog społeczna, trenerka grupowa i coach rozwoju osobistego, od 2001 roku wykładowczyni na Uniwersytecie SWPS. Od 2017 trenerka Ośrodka Rozwoju Kompetencji Edukacyjnych (ORKE / WSiP). Współautorka kilkunastu publikacji z zakresu procesów nieuświadamianych (m.in. „Poznawcze i afektywne mechanizmy intuicji”). Ekspertka Centrum Prasowego Uniwersytetu SWPS (prasa, radio, telewizja), koordynatorka zajęć z Podstawowych Umiejętności Psychologicznych na Uniwersytecie SWPS. Aktywna działaczka kampanii społecznej Mów do mnie grzecznie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: