Przejdź do treści

„Nawet jeśli człowiek nie widzi sensu życia, może odczuwać szczęście” – mówi psychoterapeuta Jakub Mikołajczak

Czy trzeba czuć sens życia, żeby być szczęśliwym? / unsplash
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Zdarza się, i to wcale nie tak rzadko, że u części ludzi poszukiwanie sensu nabiera charakteru wręcz obsesyjnego. Może to jest mocne słowo, ale czasami tak to wygląda. Niektóre osoby biegną, szukając głębokiego sensu, który w magiczny sposób sprawi, że wszystko stanie się harmonijne, wyjaśnione i proste. To jest jak szukanie cudownego lekarstwa – mówi psychoterapeuta Jakub Mikołajczak.

 

Monika Szubrycht: Czy człowiek, żeby czuł się szczęśliwy, musi widzieć sens życia?

Jakub Mikołajczak: Nawet jeśli człowiek nie widzi sensu życia, może odczuwać szczęście. Ludzie są różni. Niektórzy z nas snują refleksje w kategoriach egzystencjalnych, dla innych jest to zupełnie bezsensowne, żeby się nad tym zastanawiać i poświęcać temu uwagę. Różne osoby mają różną naturalną osobowościową zdolność, gotowość czy też wrażliwość do tego, żeby w ogóle w takich kategoriach operować i zastanawiać się nad swoim życiem. To nie jest wada, ani ograniczenie takiej osoby, może to wynikać z natury jej osobowości. Są ludzie, których cechuje egzystencjalna wrażliwość, która sprawia, że kwestia sensu i głębszych wartości jest tak istotna, że nie są w stanie iść przez życie bez zatrzymania się przy tym. Nie dadzą rady, bo ich natura osobowości będzie cały czas zadawać egzystencjalne pytania i domagać się poszukiwania odpowiedzi.

Może być tak, że ktoś odczuwa szczęście, nie widzi sensu, ale to nie oznacza, że tego sensu nie ma. Jeżeli ta osoba budzi się rano i wstaje z łóżka, samo to oznacza, że musi być jakiś sens i jakaś wartość, ku której zmierza. Musi mieć powód, dla którego wstaje z łóżka, ale to, że tego nie widzi, nie znaczy, że tego nie ma.

Pytanie można odwrócić: czy jest tak, że ktoś ma poczucie sensu, a nie ma szczęścia. Myślę, że taka sytuacja też jest możliwa. Ktoś czuje, że podejmuje wartościowe, sensowne i słuszne decyzje, ale z różnych powodów: losowych, ekonomicznych, finansowych, jest w tak trudnym położeniu, że nie odczuwa radości, ani szczęśliwości. Weźmy przykład samotnej matki, która wychowuje trójkę czy czwórkę dzieci. Musi bardzo dużo pracować, żeby utrzymać rodzinę, więc możemy sobie wyobrazić, że tam nie ma miejsca na nią, nie ma miejsca na to, by mogła eksplorować czystą radość, a mimo to może uważać, że jej życie jest sensowne. Jest sens i wartość, które sprawiają, że chce wstać rano z łóżka i z tym wszystkim się mierzyć.

„Życie jest celem samo w sobie” – pisał Witkacy. Mam wrażenie, że część z nas uważa, że tylko sukces – różnie rozumiany, jako rodzina, dobra praca, pieniądze, sława – może dać człowiekowi spełnienie, że życie jest bez wartości, jeśli czegoś w nim nie osiągniemy.

Chodzi o sukces w społecznym rozumieniu.

Tak, dodatkowo media społecznościowe mocno to podkreślają, przez co działają depresjogennie.

Myślę, że żyjemy w takich czasach, które gloryfikują – jak to się w logoterapii nazywa – twórcze wartości kreatywne. W teorii logoterapii są różne rodzaje wartości, które mają różną naturę. Wartości twórcze, kreatywne są oczywiście w życiu bardzo ważne. Dzięki nim dowiadujemy się, że sens przychodzi wtedy, kiedy coś stworzymy, zorganizujemy, kiedy coś powstanie dzięki nam. Żeby odkryć sens, trzeba podjąć konkretne działanie, a co za tym idzie – podjąć wysiłek i się zaangażować w kierunku tych wartości. W naszych czasach taka postawa jest gloryfikowana i wyniesiona na piedestał do tego stopnia, że inne wartości są zdewaluowane. W gabinecie widzę, że to generuje przewlekłe, masowe przemęczenie całego społeczeństwa w Polsce, a może ten kontekst dotyczy też całej Europy. Brakuje tego, co w logoterapii nazywamy wartościami doznawanymi.

Jakub Mikołajczak, archiwum prywatne

Viktor Frankl pisał, że sens nie wynika tylko z aktywnego działania, z tego, że się coś tworzy, robi i cały czas jest się zaangażowanym. Ważną umiejętnością życiową jest, żeby umieć też pielęgnować taki sens, który wynika z doznawania otaczającego nas piękna. Z piękna, które można poczuć w kontakcie ze sztuką czy przyrodą. Chodzi o to, żeby człowiek przypominał sobie i pielęgnował taką umiejętność, że właściwie nie musi nic robić. Czasami może tylko stanąć przed pięknym obrazem czy krajobrazem, albo słuchając pięknego utworu muzycznego, może mieć poczucie, że warto było przeżyć całe życie dla tego momentu, dla tej chwili, a doznanie jest tak głębokie i poruszające, że nadaje życiu sens.

Jeżeli taką umiejętność w sobie pielęgnujemy i rozwijamy, w naturalny sposób dzieje się tak, że presja na ciągłe działanie czy tworzenie maleje. Zaczynamy czuć, że to wcale nie jest jedyne, nie jest konieczne: nie muszę aż tak dużo stworzyć, żeby mieć poczucie sensowności i wartościowości swojego życia. I często też pracuję w gabinecie nad tym, żeby zwrócić się do wartości doznawanych.

Sławomir Prusakowski, psycholog, trener i ekspert SWPS

Można nauczyć się zachwytu nad utworem muzycznym, krajobrazem, dziełem sztuki? Można to wyćwiczyć?

Bywa różnie, bo każdy z nas jednak ma naturalnie innego rodzaju wrażliwość. Zachwyt może być przeżywany na różnym poziomie, ale jestem przekonany, że da się to u każdej osoby wytrenować, chociaż słowo „wytrenować” nie do końca jest właściwe w tym kontekście. Myślę, że każda osoba, nawet ta, która ma mniejszą wrażliwość, jest w stanie nauczyć się ku temu zwracać, kierować ku temu wzrok. Jeżeli kogoś piękny krajobraz nie poruszy głęboko egzystencjalnie, to myślę, że nawet na poziomie neurobiologicznym, podczas spaceru w lesie, ciało poczuje, że hormon stresu się redukuje. Ta osoba poczuje się lepiej, więc sama z siebie będzie kierować się w kierunku natury.

Są osoby, którym piękny krajobraz zapiera dech w piersi, albo po obejrzeniu poruszającego filmu czy sztuki teatralnej na pytanie „czy ci się film podobał” nie będą w stanie odpowiedzieć, tak bardzo ich poruszył.

Różnie można odebrać te same rzeczy. Każdy z nas ma inną wrażliwość egzystencjalną. Ktoś może doznać poruszenia u fundamentów swojego istnienia, a druga osoba skomentuje to stwierdzeniem „fajny film”. Osoby głęboko wrażliwe egzystencjalnie mogą czasami czuć się osamotnione w świecie, bo statystycznie tych osób jest mniej. Często, gdy prowadzę grupy w nurcie egzystencjalnym, pod koniec zajęć widzę, że uczestnicy są zaskoczeni tym, że są ludzie, którzy zadają takie pytania, tak głęboko przeżywają i potrafią zachwycić się czymś tak bardzo, że przez trzy dni to w nich wibruje. Wtedy najbardziej terapeutyczne nie jest to, co opowiadałem podczas spotkania grupy, tylko poczucie: „nie tylko ja tak mam”. To rodzi terapeutyczną moc wspólnoty.

A jeśli ktoś poszukuje sensu w życiu i ciągle nie może go znaleźć? Czym powinniśmy się kierować, szukając go?

Moje doświadczenie gabinetowe pokazuje, że to zagadnienie jest trochę bardziej złożone. Zdarza się, i to wcale nie tak rzadko, że u części ludzi poszukiwanie sensu nabiera charakteru wręcz obsesyjnego. Może to jest mocne słowo, ale czasami tak to wygląda. Niektóre osoby biegną, szukając głębokiego sensu, który w magiczny sposób sprawi, że wszystko stanie się harmonijne, wyjaśnione i proste. To jest jak szukanie cudownego lekarstwa.

Spotykałem w gabinecie wiele osób, które potrafiły w ciągu ostatnich kilku lat mieć tyle zajęć, zainteresowań, pasji,  wolontariatów, że mi by życia nie starczyło, żeby to zrobić. Jednocześnie cały czas czuły dziwny niedosyt: za mało, nie to, cały czas coś nie tak… Myślę, że może wynikać to z tego, że jeżeli życie zadało nam wiele trudnych ran, jeżeli nosimy w sobie jakiś ból i cierpienie, to kusząca jest wizja, że jeśli znajdziemy głęboki sens, który odkryjemy, to on nam te rany pozakrywa i wszystko samo się wyleczy. Często tak się nie dzieje. Niektóre osoby szukają drogi na skróty, żeby tylko się nie skonfrontować ze swoim bólem i cierpieniem. To ma być jak tabletka przeciwbólowa albo plaster, ale za każdym razem pomaga tylko na chwilę i prowadzi do coraz większego przemęczenia.

Jeżeli pominiemy taką sytuację, że ktoś poszukuje sensu i to wynika z trudnych doświadczeń, to szczególnie u osób młodych, w wieku 20-30 lat, zdarza się, że rozpoczyna się poszukiwania od niewłaściwego pytania. Wychodzą z bardzo trudnego punktu, w którym zastanawiają się: co ten świat ode mnie chce? Co mam zrobić dla świata, żeby on odpowiedział mi pieniędzmi, sławą, tym, że będę lubiany, żeby odpowiedział mi pewnego rodzaju zachwytem. To powoduje, że wiele młodych osób próbuje się ukształtować po to, żeby się do tego świata dopasować. Nawet jeśli krótkoterminowo daje to satysfakcję, to długoterminowo – trafiają do mnie takie osoby w wieku 30, 35, 40 lat – rodzi ogromne przemęczenie tym dopasowywaniem się. Człowiek ten nie dostał na starcie warunków i wzorca, żeby w ogóle zadać sobie pytanie: co takiego sprawia, że czuje się ożywiony? Przy jakim zajęciu, jakim temacie, jakiej czynności?

Zdarza się, i to wcale nie rzadko, że u części ludzi poszukiwanie sensu nabiera charakteru wręcz obsesyjnego. Niektóre osoby biegną, szukając głębokiego sensu, który w magiczny sposób sprawi, że wszystko stanie się harmonijne, wyjaśnione i proste

Kiedy już wiem, co mnie ożywia i zacznę to robić, okazuje się, że to też jest ożywcze dla innych osób, zaczyna działać, świat odpowiada. Potrzebuję zebrać doświadczenia, że tak można. Oczywiście prawie zawsze trzeba siebie do tego świata uplastycznić, nie każdy może zostać wielkim malarzem czy słynnym piłkarzem. Są pewne ograniczenia i uwarunkowania, ale gdy wychodzę od pytania – mam coś cennego. Nawet jeśli nie będzie to mogło być jakieś konkretne zajęcie, mogę poszukiwać go w konkretnym obszarze. Mogę się po nim poruszać i pozostać w kontakcie z tym ożywieniem, a nie z tym, czego potrzebuje świat. Gdy od tego wyjdziemy, nawet jeśli będzie trochę trudnej finansowo, organizacyjnie, to będzie bardziej sensownie, bardziej wartościowo.

Czy życiowy cel jest projektowany przez najbliższe środowisko? Rodzinę? Jak można zauważyć, że nasze cele nie są naszymi pragnieniami, tylko cudzymi przekonaniami o tym, co przyniesie nam szczęście?

Można, ale bardzo często jest to trudna konfrontacja i często z tą konfrontacją niełatwo jest poradzić sobie samodzielnie. Jeżeli brakuje bliskiej osoby, przy której czulibyśmy się wystarczająco bezpiecznie, żeby wsparła nas w swego rodzaju wolności, w szerokich możliwościach, to podanie tego w wątpliwość może czasami tak bardzo zachwiać fundamentem naszego istnienia, że jest to naprawdę trudne, szczególnie dla osób w wieku 40, 50, 60 lat, które na przykład podają w wątpliwość kwestię wiary. Czy ta religia jest moja? Czy ją bezrefleksyjnie, automatycznie przejąłem? Albo przejąłem z lęku przed oceną czy karą? Poddanie tego w wątpliwość niesie ryzyko, że znajdę zupełnie inną odpowiedź i co wtedy mam zrobić z trzydziestoma latami, kiedy chodziłem do danego Kościoła czy należałem do pewnej wspólnoty? Jak mam spojrzeć na te lata, jak mam o tym myśleć, żeby wytrzymać resztę egzystencji? Jaką postawę mam wobec tego przyjąć?

Albo w kontekście zawodu: robiłem coś przez 10, 20, 30 lat, albo studiowałem coś przez 7 lat – i co mam myśleć o tym czasie? Dla kogoś, kto ma 25 lat, te 5, 6 lat stanowi jedną czwartą życia. To jest bardzo trudne – jak mam podać coś w wątpliwość, skoro tyle czasu na to poświęciłem? Bez drugiej osoby – przyjaciela, rodzica, bądź terapeuty – która da bezpieczną wolność, jest to niezmiernie trudne. A ona pomoże, mówiąc: możesz to podać w wątpliwość, sprawdzić sobie, choćby hipotetycznie, czy jest coś innego, co cię bardziej ożywia.

Warto zrobić eksperyment myślowy: co by mogło mnie zainteresować, w jakim kierunku by mnie to ożywienie poprowadziło? Podkreślam jednak, że to jest trudne. W gabinecie widzę, jak bardzo pomaga to człowiekowi, bo kiedy da się mu prawo do przeżywania trudu związanego z takim wyborem, to paradoksalnie jest łatwiej. Ważne jest też, by dać prawo do tego, że podawanie w wątpliwość może trwać bardzo długo, bo to proces. Nie da się na takie pytanie odpowiedzieć w ciągu jednej czy dwóch sesji.

Co jest najczęstszą przyczyną utraty sensu w życiu? Z czym najczęściej zgłaszają się do pana pacjenci?

Najczęściej jest to przewlekłe, permanentne przemęczenie, które można nazwać ogólnym osłabieniem depresyjnym. Często są to osoby już w depresji, albo bardzo blisko poważnego epizodu depresyjnego, osoby bardzo mocno przepracowane, które tak weryfikowały te wartości twórcze, kreatywne, że przychodzą w ogromnym przemęczeniu. Utraciły sens, bo utraciły fundamentalne siły i zasoby, które dają energię, żeby mieć siłę, by sens odkrywać, bo to wymaga zaangażowania. One zanim zaczną ze mną pracować nad odkrywaniem sensu, muszą przejść przez proces regeneracji.

W Polsce jest to duży problem, uwarunkowany kulturowo. Mało kto odróżnia regenerację od odpoczynku. Ludzie przeskakują z pracy w odpoczynek, ale nie są zregenerowani na tyle, żeby odpocząć. Unikamy regeneracji w takim sensie, że unikamy momentu, kiedy jesteśmy, na przykład, tak bardzo zmęczeni po pracy, że boli nas głowa, oczy, albo całe ciało jest zmęczone. Zamiast leżeć i odpoczywać, i czasami nie robić nic, żeby móc się zregenerować, ludzie wolą przykryć to telefonem, serialami, uzależnieniami. Próbują się jak najszybciej zrelaksować, czyli ominąć moment regeneracji i zrobić pseudoodpoczynek, który tak naprawdę do niczego nie prowadzi. Prawdziwy odpoczynek wymaga wysiłku i zaangażowania.

Gdy zaczynam pracować z jakąś osobą, to czasami jest tak, że idzie ona do lekarza i bierze L4 na trzy tygodnie, albo nawet pięć czy sześć. Czasami potrzeba więcej czasu, żeby się zregenerować. W tym czasie możemy wspólnie pracować nad zmianą funkcjonowania, czy zmianą pracy, a czasami okazuje się, że jak się dana osoba zregenerowała, to wie, co robić. Pytanie o sens, które wydawało się być na pierwszym planie, zostało z boku, dlatego, że na tyle wróciły życiowe siły i energia, że ta osoba sama skierowała się ku temu co sensowne i wartościowe. Jednak ciężko jest to zrobić samodzielnie, bo żyjemy w społeczeństwie, w którym dwa tygodnie urlopu jest postrzegane jako coś wyjątkowego. A gdy u mnie pacjenci słyszą, że mają iść na L4 na trzy czy cztery tygodnie, to im się to wydaje w pierwszej chwili nie do wyobrażenia.

Mało kto odróżnia regenerację od odpoczynku. Ludzie przeskakują z pracy w odpoczynek, ale nie są zregenerowani na tyle, żeby odpocząć

Czasami potrzeba kilka miesięcy pracować nad tym, żeby ktoś dał sobie prawo do odpoczynku, do przerwy. Bywa, że pacjenci są oburzeni, gdy informuję ich, że idę na urlop, który trwa trzy, cztery tygodnie. „Jak pan może? Na tak długo?” Mówię to z dużym wyprzedzeniem, żeby zrozumieli, że tak można, tak się dzieje, że czasami to jest konieczne, aby móc zdrowo, normalnie funkcjonować i nie jest to żaden wyraz luksusu. Spotykam ludzi, którzy potrafili nie brać dwutygodniowego urlopu przez kilka lat. Kiedy to słyszę jestem niemal pewien, że mamy do czynienia z przemęczeniem, że ten ktoś nie ma siły, żeby odkrywać sens.

Uwielbiam seriale, w końcu można się odciąć od życia na rzecz tego, co dzieje się na ekranie. Nie pomagają mi?

Jak to się często mówi w moim zawodzie: to zależy. Seriale same w sobie nie są niczym złym, też je czasami oglądam. Problem polega na tym, że serial nie kończy się na jednym odcinku, płynie dalej. Uaktywnia się uzależnienie od bodźców, od sposobu spędzania wolnego czasu, a wtedy to z pewnością jest szkodliwe. Chodzi o to, żeby odróżnić regenerację od odpoczynku. Kiedy jestem tak padnięty, że boli mnie głowa, potrzebuję położyć się: na trawie, w łóżku, gdziekolwiek. Tymczasem daję przed oczy kolejny ekran, w ten sposób wzmacniając zmęczenie.

Z drugiej strony serial może pełnić terapeutyczną funkcję, bo uaktywnia umiejętność zawieszenia egzystencji. Na moment możemy zawiesić swoje życie, cały ciężar odpowiedzialności – to może być terapeutyczne i relaksujące, jeśli są to jeden lub dwa odcinki. Ale ważne jest wypracowanie umiejętności: kiedy przekraczam granicę, kiedy nie jest tak, że oglądam z zainteresowaniem, ciekawością i chęcią, tylko oglądam dlatego, że czuję duże zmęczenie, więc klikam kolejną rzecz na telefonie. To nie tylko mnie nie ożywia, ale jeszcze bardziej męczy, nie chodzi o relaks, ale bardziej o przetrwanie. Jak to mówią: „byle do piątku” – to też jest kulturowe uwarunkowanie, że odpocząć mogę właściwie tyko wtedy, jak już padam na twarz.

Jednak serial lepszy niż alkohol…

Oczywiście, że tak. Ale jednocześnie trzeba też podkreślać, że ekrany uzależniają, nie tak samo jak alkohol, ale bardzo podobnie. Uzależnienie od ekranów i od tego rodzaju atrakcyjności może mieć bardzo dużą siłę. Układ nerwowy, który otrzymuje atrakcje z ekranów, tak bardzo się do tego przyzwyczaja, że później książka czy oglądanie drzew, jest dla niego czymś nudnym, czymś nieatrakcyjnym. Ten temat także często pojawia się w gabinecie: jak to zrobić, żeby się odzwyczaić, jakich szukać alternatyw dla układu nerwowego, żeby regenerował się przy czymś zdrowszym niż serial.

Czym zatem różni się odpoczynek od regeneracji? Wielu z nas słyszało, że odpoczynek to lenistwo, że zamiast leżenia lepiej się czymś zająć, czymś konkretnym. Jak już leżysz, weź książkę i poucz się języków, nie gap się w sufit.

Aż ciarki przechodzą jak się to wszystko powymienia. Układ nerwowy cały czas był aktywizowany, musiał być na czymś skupiony. Kiedy uczę odróżniania regeneracji od odpoczynku, to uczę, by odróżniać to w kontakcie ze sobą i swoim ciałem. To wcale nie jest takie trudne, bo kiedy zaczynamy rozmawiać, to okazuje się, że pacjenci bardzo łatwo potrafią już w trakcie pracy zauważać, że zaczyna ich boleć głowa, albo oczy, czy zamykają laptopa na koniec pracy i kręci im się w głowie, albo że trudno jest im ustać na nogach.

Wszystkie mocne sygnały somatyczne bardzo wyraźnie pokazują, że przyszedł czas na regenerację. Czasami jedyne co można zrobić, to po prostu się położyć, nawet nie musi to być drzemka. Samo leżenie z otwartymi czy zamkniętymi oczami i wejście w stan głębokiej relaksacji dla układu nerwowego jest przeogromną regeneracją, wystarczy, że na niczym nie musi się teraz koncentrować. Nawet zwykły powolny spacer po okolicy, zanim zaczniemy coś robić, już daje regenerację.

A czas na odpoczynek jest wtedy, kiedy pojawi się we mnie naturalna chęć, by sięgnąć po coś intersującego, czyli, że to jest ciekawsze niż leżenie samo w sobie. Ciekawsze nie w tym sensie, że jest to ucieczka od napięcia związanego z leżeniem, bo jeżeli leżę i czuję napięcie, to znaczy, że sobie na to nie pozwalam. Prawdopodobnie jest tu coś do przepracowania: mamy pewne przekonania, które sprawiają, że takie napięcie jest nie do wytrzymania. Nie chodzi o to, by od napięcia uciekać, tylko poczuć, że chcę przeczytać książkę, pograć na instrumencie, pobawić się z dzieckiem. Chodzi o to, by odpocząć na tyle, by mieć poczucie: „OK, nawet bym trochę popracował”. Nie chodzi o euforię: „wspaniale, że idę do pracy”, tylko o uczcie, że ma się ochotę trochę popracować.

Viktor Frankl pisał, że sens nie wynika tylko z aktywnego działania, z tego, że się coś tworzy, robi i cały czas jest się zaangażowanym. Ważną umiejętnością życiową jest, żeby umieć też pielęgnować taki sens, który wynika z doznawania otaczającego nas piękna

Ważna jest też umiejętność zauważania – żeby pozwalać sobie na odpoczynek, zanim będę padał na twarz. Jeżeli czuję zmęczenie w trakcie pracy, to znaczy, że w tym momencie dostaję sygnał, że potrzebuję 15, 20 minut, w których mogę uciąć sobie drzemkę, poleżeć, nawodnić się, zrobić cokolwiek i w ten sposób się zregenerować. A nie czekać 8 godzin na to kiedy już faktycznie nie będę w stanie pracować. Tymczasem przekaz pokoleniowy i kulturowy jest taki, że pracuje się, dopóki są siły, że odpocząć można, gdy padamy na twarz. Tylko wtedy na odpoczynek jest już za późno. Wówczas trzeba się zająć regeneracją, żeby mieć później przestrzeń na odpoczynek.

Czy pracować nad szukaniem sensu można w każdym wieku? Czy jest jakaś granica? Na przykład człowiek, który ma 70 lat, nie zgłosi się na terapię, bo będzie uważał, że dla niego jest już za późno.

Rozdzieliłbym to pytanie, bo jeśli myślimy o psychoterapii, w klasycznym jej rozumieniu – długoterminowej – są teorie, z którymi w większości się zgadzam, że w wielu przypadkach w podeszłym wieku lepiej nie zaczynać psychoterapii, bo może ona na tyle „namieszać” w fundamentach egzystencji człowieka, że może mu nie starczyć czasu, żeby mógł odpowiednio to zintegrować. Jeśli ma on 70, 80 czy 90 lat, można podać w wątpliwość, czy to jest słuszne, czy nie. Ale jeżeli mielibyśmy myśleć w kategoriach nie tyle psychoterapii – poszukiwanie sensu może być dobre, słuszne i wartościowe absolutnie w każdym wieku. Powiedziałbym nawet, że zadanie pytania o sens w ostatniej godzinie swojego życia może być ogromnie sensowne i wartościowe, dlatego, że człowiek zawsze dysponuje wewnętrzną wolnością, aby, jeżeli tego potrzebuje, zmienić swoją postawę i perspektywę wobec widzenia swojego życia.

Czasami pracuję z osobami po to, żeby mogły dokonać tzw. derefleksji. Czyli żeby przekierować uwagę z tego, co się w życiu nie udało, co nie wyszło, czego nie osiągnęli, na to, co było dobre i wartościowe, co pomogło innym ludziom, światu, bo to jest zawsze, w życiu każdego człowieka, bez względu na to, jak skomplikowane by nie były jego losy. Jednak wiele osób, szczególnie w starszym wieku, przyjmuje wewnętrzną narrację koncentrowania się tylko na jednym kawałku, więc nie potrafi tego dostrzec, albo nie wierzy w to, że w ogóle ktokolwiek widzi coś więcej.

Czasami potrafię drugiej osobie powiedzieć to wprost, bezpośrednio i często jest to terapeutyczne doświadczenie. Ktoś mi mówi: „miałem takie trudne dzieciństwo, tyle bólu, tyle cierpienia, rodzice uzależnieni, to wszystko takie niesprawiedliwe, musiałem przejść taką długą terapię, po co mi to wszystko? Jaki to ma sens? Jak to mam zrozumieć?”. Zdarza się, że mówię, kiedy oczywiście to poczuję: „odczuwam dumę i zachwyt, że pan tu jest i ze mną rozmawia. Że pan mimo tak wielkiego cierpienia, wygrał, a już tak wiele razy mógł się poddać, a pan tu jest i mimo tego całego bólu, nadal szuka odpowiedzi na to pytanie. To jest tak poruszające i tak niezwykłe, że znalazł pan w sobie tyle odwagi i tyle siły. Jest pan wspaniałym przykładem dla świata, dla ludzi, że mimo niesprawiedliwości można nadal szukać tego, co wartościowe”. Często jest to perspektywa, której takiej osobie brakowało. Nagle reflektory zostały skierowane na inny cel i ta osoba zobaczyła siebie w innym świetle. Tego można dokonać w każdym wieku.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: