Przejdź do treści

„Osoby, które są w stanie poświęcić wszystko, żeby osiągnąć cel, a przy tym są perfekcjonistyczne, mogą doświadczać depresji maskowanej”. O „korpoosobowości” mówi psycholożka Katarzyna Kawka

Katarzyna Kawka / fot. Katarzyna Strzelecka Photography
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Żyjemy w rzeczywistości pełnej bodźców, haseł i oczekiwań. Na każdym kroku krzyczą do nas reklamy i przekazy – idź na siłownię, zarabiaj więcej, dbaj o dietę, dbaj o zdrowie psychiczne i samorozwój… Jakby tuż za nami podążał coach, dopingując nas w kolejnych osiągnięciach i mówiąc, jacy mamy być, żeby zostać przyjętymi i zaakceptowanymi. W efekcie opuszczamy siebie, swoje potrzeby i wartości, budując tożsamość na tym, co na zewnątrz – mówi Katarzyna Kawka, psycholożka, psychoterapeutka, trenerka i superwizorka.

 

Marianna Fijewska: Gdy pracowałam w korporacji, wielokrotnie słyszałam od znajomych, że wakacje nie mogą trwać krócej niż dwa tygodnie, ponieważ pierwszy tydzień to okres demobilizacji, dopiero później zaczyna się relaks. Zastanawiam się, czy to norma, że już nie potrafimy tak po prostu „od ręki” zacząć odpoczywać.

Katarzyna Kawka: Zgadzam się z tym, że optymalny czas to minimum dwa tygodnie, choć nadal jest to indywidualna kwestia zależna od kilku czynników, m.in. rodzaju pracy, liczby godzin w pracy, rodzaju obciążenia, stylu zaangażowania w pracę, liczby urlopów w roku i od naszych indywidualnych właściwości – predyspozycji psychologicznych i stanu zdrowia.

Zwykle w pierwszych dniach urlopu adaptujemy się do wypoczynku. Następuje etap oczyszczenia z obciążeń ostatniego czasu. Moglibyśmy nawet powiedzieć, że jest to czas przygotowania do urlopu – mentalnego i fizycznego. Kolejny etap to możliwość otworzenia się na urlop, któremu towarzyszy przyjemność, zaciekawienie, planowanie, a dopiero potem przychodzi moment relaksu i regeneracji.

Jeśli ktoś nie zachowuje higieny pracy, to dwutygodniowy urlop raz, a nawet dwa razy do roku może być zdecydowanie za krótki. Wyobraźmy sobie osobę, która wykonuje swój zawód z niezwykłym zaangażowaniem, nie zachowując żadnej równowagi między sprawami prywatnymi i zawodowymi. Jest bardzo prawdopodobne, że w momencie rozpoczęcia urlopu, osoba ta w pierwszym tygodniu poczuje swoje zmęczenie i wyczerpanie – kolokwialnie moglibyśmy powiedzieć, że będzie tak zwanym „flakiem”. Do jej organizmu dojdzie zmęczenie, które kumulowało się przez ostatnie miesiące, zatem nie będzie mieć sił, żeby wstać z łóżka, nie mówiąc już o wakacyjnych aktywnościach. Często takie osoby mówią, że w pierwszych dniach chorują, doświadczają bólu głowy, mięśni. Dzieje się tak, ponieważ organizm „wyrwany” z trybu nadmiernej mobilizacji będzie mocno osłabiony. To bardzo typowe, że osoby nadmiernie pracujące, dopiero w drugim tygodniu urlopu dochodzą do siebie i są gotowe na relaks, ale… relaks nie przychodzi, ponieważ pojawia się lęk: „Został mi już tylko tydzień wolnego! Muszę natychmiast wyjechać/pozwiedzać/odpocząć”. W efekcie zaczyna się koło zamknięte, bo doświadczają napięcia i stresu, chcąc przez te kilka dni zrelaksować się, zwiedzić, poleżeć na hamaku, poczytać książkę, itd.

Trudno jest traktować odpoczynek, jako kolejne zadanie do wykonania.

Dokładnie, dlatego przy bardzo intensywnej pracy warto pomyśleć o urlopie, który trwa miesiąc. Jeśli, to oczywiście jest możliwe, a jeśli nie, to zaplanować częstsze krótkie, cztero– lub pięciodniowe urlopy w ciągu roku.

Na początku powiedziałaś o higienie pracy – czym ona jest i jak jej przestrzegać?

Higiena pracy polega na zachowaniu zdrowego balansu między życiem zawodowym a prywatnym. To samorealizacja połączona z wykonywaniem obowiązków zawodowych, ale bez nadużywania się. Aby dbać o higienę pracy, możemy założyć, że nie będziemy pracować w weekendy i starać się, by nasz tydzień nie wyglądał jak przeładowana, pękająca w szwach walizka, ale żeby był w nim czas na regenerację, relaks i przyjemności. Oczywiście w każdej chyba pracy zdarzają się sytuacje wymagające szczególnego „spięcia”, na przykład wtedy, gdy kończy się czas na oddanie jakiegoś kluczowego projektu. Ważne jednak, by po tym intensywnym czasie, gdy czujemy, że nasz organizm jest wysycony, zadbać o siebie np. poprzez wzięcie jednego czy dwóch dni wolnego, podczas których zrobimy to, co nas relaksuje – wyjedziemy za miasto, spotkamy się z rodziną albo odpoczniemy w łóżku.

Powiedziałaś, że należy o siebie zadbać, gdy czujemy, że nasz organizm jest wysycony. Pracując w kilku korporacjach, miałam okazję poznać ludzi, którzy od wielu miesięcy, a nawet lat nie mieli już żadnego kontaktu ze swoim organizmem i jego potrzebami. Pracowali jak szaleni, nie słuchając tego, czego domagało się od nich ciało i psychika.

Niestety. Dlatego do mojego gabinetu trafia wiele osób, które zmagają się z bardzo silnymi dolegliwościami ciała, np. bólami głowy, bólami ze strony przewodu pokarmowego, kręgosłupa i innymi, które jednak nie mają żadnego uzasadnienia medycznego. Osoby te decydują się na psychoterapię, bo nie rozumieją, co dzieje się z ich ciałem lub dostają takie zalecenie od lekarza. Tymczasem ciało wysyła im sygnały: „Zatrzymaj się!”.

Dlaczego część ludzi tak silnie angażuje się w pracę ponad siły?

Składowych jest bardzo wiele i wszystko należy rozpatrywać w kategoriach indywidualnych przypadków. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że osoby, które zatracają się i nadużywają na rzecz pracy, to często osoby perfekcjonistyczne, którym towarzyszy ogromny lęk przed popełnianiem błędów i dążenie do tego, aby każda rzecz, którą robią, była doskonała. Warto tutaj zaznaczyć, że perfekcjonizm może być wartością pod warunkiem, że towarzyszy mu przyjęcie przez daną osobę, że każdy z nas ma swoje ograniczenia i że dana osoba widzi rzeczywistość również w innych kategoriach niż „sukces” lub „porażka”.

Charakterystyczne dla perfekcjonistów w tej pierwszej odsłonie jest to, że widzą samych siebie w odcieniach bieli bądź czerni. Albo są doskonali, albo najgorsi. Nie ma nic pomiędzy. Dlatego osoby te tak niezwykle dbają o każdy najdrobniejszy szczegół w swojej pracy. Czasem wracają do jednego tematu kilkakrotnie, zanim go zakończą, na co tracą czas i energię. Może to w efekcie prowadzić do problemu prokrastynacji, ale odkładanie rzeczy na później bynajmniej nie wynika z lenistwa, ale z ogromnego lęku przed popełnieniem błędu czy poniesieniem porażki. Może to prowadzić do wypalenia zawodowego, rozwoju nerwicy, depresji lub innych trudności psychologicznych, ale także dolegliwości zdrowotnych.

Ponadto czasy, w jakich żyjemy, niezwykle sprzyjają takiemu perfekcjonistycznemu podejściu do życia – po pierwsze sama pandemia doprowadziła do tego, że wiele osób przeniosło obowiązki zawodowe do domu. Nie wychodzą z biura o godzinie 16:00, bo w ogóle do biura nie jadą. Mogą zatem poprawiać swoją pracę przez całą dobę, ale też zatracać granice pomiędzy życiem prywatnym i zawodowym, bo obie te sfery się przeplatają. Praca zdalna sprzyja prokrastynacji, bo zawsze można przesunąć coś na później. Po drugie żyjemy w rzeczywistości pełnej bodźców, haseł i oczekiwań. Na każdym kroku krzyczą do nas reklamy i przekazy – idź na siłownię, zarabiaj więcej, dbaj o dietę, dbaj o zdrowie psychiczne i samorozwój… Jakby tuż za nami podążał coach, dopingując nas w kolejnych osiągnięciach i mówiąc, jacy mamy być, żeby zostać przyjętymi i zaakceptowanymi. W efekcie opuszczamy siebie, swoje potrzeby i wartości, budując tożsamość na tym, co na zewnątrz.

Co masz na myśli?

Ludzie zapisują się na różne zajęcia: siłownia, taniec, i inne – bo tak jest przyjęte przez dzisiejsze trendy. Podejmują wyczerpujące projekty zawodowe – bo tylko wtedy są postrzegani jako ambitni ludzie sukcesu. Chcą zarabiać więcej – bo wtedy widzą się jako osobę zaradną. Ale rzadko zadają sobie pytanie, czy to wszystko jest im naprawdę potrzebne? Wchodzą w kolejne zadania automatycznie, kompulsywnie i niemal nałogowo, bez zastanowienia się, dlaczego i czy to im służy? Czy jest to zgodne z ich wartościami i potrzebami?

Wracając do osób pracujących ponad siły, które przychodzą do mojego gabinetu – zdarza się, że opisują one swoje życie, jak wycieczkę po niekończącej się drabinie. Widzą szczebel przed sobą i choć nie mają już siły, mówią: „Dojdę jeszcze tylko tam, a potem się zatrzymam”. To może dotyczyć na przykład zarobków: „Przez najbliższy rok będę pracować tak intensywnie, żeby dostać podwyżkę i zarabiać 12 tysięcy, a potem odpoczynek”. Oczywiście okazuje się, że gdy docierają do następnego szczebla i zaczynają np. zarabiać wyznaczoną kwotę, nie czują już tej gratyfikacji, którą wyobrażali sobie, będąc szczebel niżej. Do głosu natychmiast dochodzi głos wewnętrznego krytyka: „Nie jesteś wystarczająco dobra”, „Musisz postarać się bardziej”.

Kiedy dziecko przez całe dzieciństwo dostaje informacje: „Ty jesteś taki dzielny, ze wszystkim sobie poradzisz!”, dorasta w przekonaniu, że zostanie przyjęte, jeśli się wykaże. Te osoby już w dorosłym życiu mogą powielać znane z dzieciństwa schematy, które polegają na nieustannym zasługiwaniu na akceptację. Praca ponad siły jest właśnie taką formą zasługiwania

Doskonale rozumiem, o co ci chodzi, ale myślę, że osoba, która aktualnie jest na tej drabinie, mogłaby powiedzieć: „Po prostu mam ambicje, to chyba dobrze, że chcę od życia więcej i więcej…”.

Ależ w ambicji nie ma nic złego, podobnie jak w dążeniu do samorealizacji i osiąganiu swoich celów! Tak samo, jak nie ma nic złego w zjedzeniu kawałka pysznej czekolady albo w trzymaniu diety – ale pod warunkiem, że człowiek widzi w tym siebie i swoje granice, czyli nie zatraca się w tym, nadużywając się i zaniedbując. Podobnie jest z ambicją, jeśli osiągnięcie celu i zdobycie uznania przysłania nam nasze wartości i nas samych. Mówimy wówczas o destrukcyjnej ambicji, czyli takiej, która negatywnie wpływa na zdrowie lub kontakty z rodziną i przyjaciółmi. Jeśli jednak nasza ambicja jest cechą, która nas motywuje do działania, samorealizacji, zdobywania nowych umiejętności i rozwoju, wtedy możemy ja określić jako wartość. Ten pierwszy rodzaj ambicji, o którym rozmawiamy, prowadzi do dużego wzrostu poziomu stresu, napięcia i frustracji, a w konsekwencji może być przyczyną wielu trudności emocjonalnych i zdrowotnych. Osoby ambitne, które są w stanie poświęcić wszystko, żeby osiągnąć cel, a przy tym są perfekcjonistyczne, mogą doświadczać też depresji maskowanej.

Maskowanej?

Czyli takiej, która różni się od typowych objawów i symptomów depresji. Mówimy wtedy o „maskach”, które zakrywają przyczynę złego samopoczucia, jaką jest właśnie depresja. Mogą to być bóle głowy, problemy skórne, problemy związane z układem pokarmowym, problemy kardiologiczne i ogólne bóle ciała czy mięśni oraz wiele innych – lęki, fobie, objadanie się… W tych przypadkach diagnoza jest bardzo trudna, bo dana osoba pozornie funkcjonuje dobrze – nie ma obniżonego nastroju ani braku motywacji, a przyczyn dolegliwości nie wiąże z psychiką.

Tu warto krótko wspomnieć również o depresji ukrytej. Na zewnątrz będziemy widzieli osobę, która jest szczęśliwa, zdolna, osiąga sukces i wiedzie jej się w życiu, ale pod tym idealnym obrazem może być ukryte poczucie samotności, pustka, ból i inne trudne emocje. Osoby z ukrytą depresją dążą nieświadomie do budowania idealnego obrazu siebie. Często są bardzo ambitne i może im towarzyszyć perfekcjonizm. Dlatego świat nie ma szans dostrzec, że w środku dzieje się coś trudnego. Oczywiście tutaj też mogą się rozwijać maski depresji w postaci różnych dolegliwości lub łagodnych typowych symptomów depresji. Ukryta depresja nie jest świadoma i celowa – osoby, które jej doświadczają, prawdopodobnie mają taki wzorzec, aby nie pokazywać słabości i trudności i nie zajmować się sobą, lecz dążyć do doskonałości i perfekcji. Tymczasem, gdy zadania chwilowo znikają, a osoba ta wraca do domu, doświadcza obniżenia nastroju, niechęci do działania i nie ma na nic siły. Chciałabym tu wyraźnie zaznaczyć, że nie oznacza to, że osoby ambitne lub perfekcjonistyczne doświadczają depresji maskowanej czy ukrytej. Mówię tu o różnych obrazach tych własności i zachęcam do uważności na siebie – nawet jeśli perfekcjonizm i ambicja w tej odsłonie nas nie dotyczą.

Z czasów mojej pracy w korporacji pamiętam niezliczone zebrania, podczas których managerzy mówili o tym, że choć work-life balance w tej firmie nie istnieje, to jesteśmy, jak jedna wielka rodzina, która musi się wspierać… Na ścianach wypisane były hasła: współpraca, zaangażowanie, przyjaźń. To wszystko musi mocno umacniać motywację do pracy ponad siły u osób, które już i tak mają z tym duży problem.

Na te hasła mogą być bardziej podatne osoby, które mają wewnętrzny głód emocjonalny do bycia przyjętym i zaakceptowanym oraz niskie poczucie własnej wartości. Zdarza się, że pracownik tak silnie wierzy w idee swojej firmy, że zaczyna się z nią utożsamiać, zlewać w jedno. Dochodzi do pewnego rodzaju współuzależnienia, gdzie pracownik opiera swoją tożsamość i poczucie własnej wartości na swojej firmie.

Czy oprócz perfekcjonizmu są jakieś cechy, czy doświadczenia z przeszłości, które mogą wspierać podatność na tego typu korporacyjne pułapki?

Na pewno trudne doświadczenia z dzieciństwa, które nauczyły dziecko, że na uwagę, miłość i akceptację rodzica trzeba zasłużyć i że tego wszystkiego nie dostaje się bezwarunkowo. Jako przykład można podać dziecko rodzica lub rodziców narcystycznych, które wychowuje się w przekonaniu: „Dopiero, jeśli będę taka, jaką chcesz mnie widzieć, to zasłużę na twoją miłość i przyjęcie”. Dzieci te doświadczają krytyki i umniejszania, jeśli nie uda im się sprostać oczekiwaniom. Można też podać przykład najstarszego dziecka rodziców bądź rodzica z problemem alkoholowym, które niejako przejmuje rolę opiekuna, bohatera, ratownika. Dziecko to przez całe dzieciństwo dostaje informacje: „Ty jesteś taki dzielny, ze wszystkim sobie poradzisz!”, dorasta w przekonaniu, że zostanie przyjęte, jeśli się wykaże. Te osoby już w dorosłym życiu mogą powielać znane z dzieciństwa schematy, które polegają na nieustannym zasługiwaniu na akceptację. Praca ponad siły jest właśnie taką formą zasługiwania. Jeśli nawet ta akceptacja przychodzi, to nie stanowi ukojenia, w tym sensie, że nie kończy procesu zabiegania, bo w schemacie z dzieciństwa jest zapisany lęk, że w każdym momencie akceptacja może zostać utracona. W efekcie takie osoby często żyją z ciągłym uczuciem niepewności, lęku i niekończącej się próbie sprostania wymaganiom i oczekiwaniom, tracąc swoje zdanie w obawie przed karą lub odrzuceniem.

Ludzie zapisują się na różne zajęcia: siłownia, taniec, i inne – bo tak jest przyjęte przez dzisiejsze trendy. Podejmują wyczerpujące projekty zawodowe – bo tylko wtedy są postrzegani jako ambitni ludzie sukcesu. Chcą zarabiać więcej – bo wtedy widzą się jako osobę zaradną. Ale rzadko zadają sobie pytanie, czy to wszystko jest im naprawdę potrzebne

Załóżmy, że ktoś, kto przez lata pracował ponad siły w korporacji, idzie na psychoterapię i zdaje sobie sprawę, że to mu nie służy – wyobrażam sobie, że musi wtedy powstać w nim wielka pustka. Czym ma tę pustkę zapełnić?

Mówisz o kimś, kto pokonał bardzo długą drogę i nagle zdał sobie sprawę, że to, czym karmił się przez lata, nie jest pełnowartościowym pożywieniem – w tym sensie, że nie może poczuć nasycenia i musi zawrócić do swojego „wewnętrznego głodu”, do siebie, do swojej pustki. Musi skonfrontować się z tym, czego nie dostał w dzieciństwie, z tym, co najbardziej go boli, by móc to przepracować, wsłuchać się w siebie i usłyszeć, co będzie dla niego dobre. To wszystko dzieje się podczas procesu psychoterapeutycznego i nie jest łatwe, ale niejednokrotnie prowadzi do życiowego przełomu.

I porzucenia dotychczasowej pracy?

Niekoniecznie. W pracy korporacyjnej nie ma nic złego, ważne tylko, by nauczyć się dostrzegać własne potrzeby i granice, ponieważ dzięki temu będzie można postępować w sposób dla siebie dobry i zdrowy.

Załóżmy, że czytają nas właśnie osoby, które mają wątpliwości co do swojej własnej higieny pracy – zadają sobie pytanie, czy aby na pewno słuchają swoich potrzeb, czy aby na pewno nie zatracają się w życiu zawodowym… Co byś mogła doradzić tym osobom? W jaki sposób mogą one odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to, jak i ile pracują, jest dla nich dobre?

Myślę, że najprostszym sposobem jest poświęcenie sobie samemu czasu – może to być godzina, dwie, może być i cały dzień, podczas którego skupią się na sobie, na własnych wartościach i potrzebach. Na początku może być, to trudne, czasem nawet dziwne. Początkowo możemy też nic od siebie nie „usłyszeć”. Jednak zachęcam, żeby podejmować kolejne próby. W tym celu może okazać się pomocne rozrysowanie lub choćby wyobrażenie sobie swojego życia, jako wielkiego tortu podzielonego na części. Warto zadać sobie pytanie, jak dużą częścią tego tortu jest praca, a jak dużo zajmują inne obszary takie jak bliscy, pasje, wartości, a przede wszystkim obszar, który nazywa się „tylko ja”. To obszar, w którym dobrze by było, aby pojawiła się przestrzeń na pobycie samemu, wsłuchanie się w siebie i w to, co dla nas ważne. Być może warto rozważyć zapisanie się na warsztaty rozwoju osobistego prowadzone przez doświadczonych trenerów, podczas których uczestnicy odpowiadają sobie właśnie na takie pytania. Być może będzie to psychoterapia, być może inna pomoc profesjonalisty. Ale zachęcam jednocześnie, by nie zatracać się w dążeniu do samorozwoju. Coraz częściej obserwuję osoby, których życie składa się z podcastów i poradników psychologicznych, tymczasem odpowiedź na pytanie: „Co jest dla mnie ważne i jaka droga będzie dla mnie najlepsza?” znajduje się wyłącznie w nas samych. Czasem jedynie potrzebujemy dobrego towarzysza, który będzie przy nas, a jego obecność będzie wspierająca w odsłanianiu tego, co jest dla nas dobre.

 

Katarzyna Kawka – psychoterapeutka, trenerka. Prowadzi terapię indywidualną osób dorosłych, terapię par głównie w formule prowadzenia jej przez dwóch terapeutów. Poza terapią zajmuje się również prowadzeniem warsztatów i treningów asertywności, komunikacji interpersonalnej, grup rozwoju osobistego.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: