Przejdź do treści

Prof. Agata Gąsiorowska: „Profesjonalne testy psychologiczne nie mogą być tanie i na pewno nie powinny być rozpowszechniane”

Dziewczyna przegląda się lustrze, jej twarze zdaje się skłądać z wizerunków dwóch różnych osób. tekst dotyczy profesjonalnych testów psychologicznych
"Zdecydowanie nie polecam ufać testom z internetu. Ale nie jestem też za tym, by profesjonalne testy rozpowszechniać" - mówi w rozmowie z Hello Zdrowie prof. Agata Gąsiorowska / fot. Pexels
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Testy to jedno, ale najważniejszy jest sposób odczytywania wyniku. Sztuczna inteligencja już nam pomaga, natomiast w poszukiwaniu sposobów na rzetelną i trafną diagnozę należy przede wszystkim zwrócić uwagę na to, by diagnosta był specjalistą przez wielkie S – zauważa Agata Gąsiorowska, psycholożka Uniwersytetu SWPS.

 

Ewa Bukowiecka-Janik: Testów psychologicznych jest cała masa, nie tylko za darmo w internecie, ale również w ofertach rozmaitych poradni psychologicznych. Jak rozpoznać te, którym warto zaufać?

Agata Gąsiorowska: To nie jest tak, że każdy z nas jest w stanie odróżnić dobry test od złego. Co więcej, my jako zwykli ludzie nie mamy ani takiego obowiązku, ani kompetencji. I mieć nie powinniśmy.

Dlaczego?

Dlatego, że to, czy test jest dobry czy nie, cokolwiek by to znaczyło, jest w stanie ocenić osoba, która dany test zna i która ma też podłoże zawodowe, żeby zrozumieć, jakie są kryteria jego oceny. To nie są sprawy banalne, nie jest tak, że są punkty, wynik i bach, mamy diagnozę. Niestety istnieje takie naiwne przekonanie, że test psychologiczny składa się z pytań i sposobu punktacji. Nie. To jest najmniej istotny element testu psychologicznego. Trzeba mieć wiedzę psychologiczną na temat tego, co leży u podstaw danego testu, czyli koncepcji psychologicznej, ale trzeba mieć też wiedzę z psychometrii, czyli z metodologii, która opisuje, jak powinien być przygotowany test, żeby był on dobry do konkretnych zastosowań.

Oczywiście są takie testy, które mogą być stosowane przez nie-psychologów, ale z reguły nie dotyczą one tych aspektów naszego funkcjonowania, które mają znaczenie psychologiczne. Są to na przykład testy zainteresowań zawodowych. Mogą być one wykorzystywane przez doradców zawodowych. Dostęp do materiałów opisujących testy psychologiczne, czyli do podręczników, jest ograniczony. Mają do niego dostęp wyłącznie ludzie z dyplomem psychologa. Nawet jeśli zwykły człowiek nielegalnie uzyskałby dostęp do takiego podręcznika, to niestety bardzo prawdopodobne jest, że niewiele by z niego zrozumiał.

Etyka związana z procesem diagnozowania i testami psychologicznymi nakłada na diagnostę, czyli na psychologa, obowiązek etyczny, by dobrał taki test, który jest najlepszy do danej sytuacji diagnostycznej. Wynika to bezpośrednio z Kodeksu pracy psychologa – zarówno polskiego, jak i ogólnego kodeksu APA, czyli Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego. To jest trochę jak z antybiotykami. To, że lekarz jednej osobie przepisał antybiotyk, to wcale nie znaczy, że przy pozornie takim samym problemie u drugiej osoby ten lek też będzie dobry. W kontekście psychologicznym jest dokładnie tak samo – test, który jest bardzo dobry dla jednej osoby, przy pozornie takim samym problemie diagnostycznym dla innej osoby może zupełnie się nie nadawać.

Czyli to, co może zrobić zwykły człowiek, który dostrzegł u siebie jakieś objawy i chciałby je zdiagnozować, bo pasują na przykład do ADHD, to wybrać sprawdzonego specjalistę albo sprawdzoną poradnię?

Dokładnie tak. To, czego na pewno nie powinien robić taki człowiek, to szukanie testów w internecie. Powszechnie dostępne testy, dzięki którym można sprawdzić, czy nie mamy przypadkiem depresji, ADHD czy spektrum autyzmu mogą być w miarę sensowne, ale my jako laicy zupełnie nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować. Nie jesteśmy w stanie zweryfikować, czy wynik lub informacja zwrotna z takiego testu ma faktycznie jakikolwiek powiązanie z rzeczywistym naszym problemem. Dlatego zdecydowanie nie polecam ufać testom z internetu. Ale nie jestem też za tym, by profesjonalne testy rozpowszechniać.

Dlaczego?

Proszę sobie wyobrazić, że w internecie wrzucamy wszystkie najpoważniejsze testy mierzące poziom inteligencji wraz ze sposobem wyliczenia odpowiedzi. Że każdy człowiek ma możliwość zapoznania się z takim testem i kluczem odpowiedzi. W tym momencie ten test przestaje mierzyć inteligencję, a zaczyna mierzyć to, czy byliśmy na tyle sprytni, żeby się nauczyć klucza.

Co więcej, potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której ludzie symulują różnego rodzaju choroby czy zaburzenia, żeby uzyskać dostęp do różnego rodzaju benefitów. Kiedyś takim podstawowym powodem do symulowania zaburzeń psychicznych była chęć uniknięcia służby wojskowej. Teraz ludzie mogą symulować np. zaburzenia lękowe, żeby dostać dostęp do xanaxu, którego będą używali rozrywkowo. Będą symulować ADHD, żeby dostać dostęp do amfetaminy w różnych formach medycznych itd. To są dwa istotne moim zdaniem powody, dla których rozpowszechnianie testów psychologicznych jest niebezpieczne zarówno dla osób zdrowych, jak i rzeczywiście zaburzonych.

Czyli nawet najlepszy test psychologiczny da się oszukać?

Testy psychologiczne to nie magia. Gdy mamy test mierzący ADHD, to nawet bez głębokiej znajomości psychologii mogę przewidzieć, co będzie w takim teście. Oczywiście, gdy mówimy o testach o znaczeniu klinicznym, które rozróżniają zdrowie od choroby, wyzwanie jest większe. Chcielibyśmy, by te testy były zaprojektowane tak, aby nie dało się symulować.

Są dwie podstawowe formy budowania testów psychologicznych. Pierwsza szkoła to taka, że mamy konkretną teorię psychologiczną albo, na przykład, kryteria diagnostyczne w ICD-11 lub DSM-V i, na podstawie tego, jak rozumiemy dane zjawisko, układamy materiał badawczy. Taki test oczywiście będzie fasadowo prosty, bo osoba badana będzie w stanie zrozumieć, dlaczego poszczególne pytania się w tym teście pojawiły. Druga szkoła to wymyślanie dużej puli pytań, które wydawałyby się zupełnie niepowiązane z tym, co chcemy mierzyć. Nie zastanawiamy się nad tym, czy te pytania mają treść psychologiczną, mają sens merytoryczny, tylko po prostu generujemy pytania.

Następnie bierzemy dużą grupę ludzi, o których wiemy, na przykład z uprzedniej diagnozy psychiatrycznej, które z nich mają depresję, a które na pewno nie mają depresji, i te osoby odpowiadają na pytania testowe. Szukamy takich pytań, na których między tymi dwoma grupami występują różnice. Jeżeli na przykład wystąpiłaby różnica na pytanie, jaki kolor lubisz, bo osoby z depresją częściej mówiłyby, że zielony, a osoby bez depresji częściej, że każdy inny niż zielony, to w tym momencie pośrednio wnioskujemy, że te osoby, które lubią kolor zielony, mogą mieć coś wspólnego z depresją.

Każda osoba, która ma obawę dotyczącą swojego funkcjonowania, powinna po prostu pójść się zbadać. Jeżeli źle się czuję, to idę do lekarza i robię chociażby podstawowe badania, i świetnie by było, gdyby ludzie robili to zarówno jeżeli chodzi o zdrowie fizyczne, jak i psychiczne

Tylko proszę sobie teraz wyobrazić, ile my tych pytań musimy wygenerować, żeby trafić na te, które faktycznie pokazują nam różnice. Tak zbudowany jest m.in. test MMPI, mierzący wielowymiarowe zaburzenia osobowości, który często jest niewłaściwie wykorzystywany przez diagnostów jako narzędzie mierzące osobowość. W rzeczywistości, skupia się on na zaburzeniach osobowości. Jeśli zdrowa osoba wypełni MMPI, wynik może wskazać na zaburzenia, ponieważ podstawowe założenie tego testu zakłada, że badany może mieć zaburzenia osobowości, ale nie jest jasne, w jakim aspekcie. Test ten jest zaprojektowany tak, by trudno było zafałszować wyniki, głównie dlatego, że pytania, mimo pozornej prostoty, są skomplikowane i niejednoznaczne. Budowa takiego testu jest jednak niezwykle trudna.

Z wcześniej wymienionych powodów MMPI jest jedynym testem, jaki znamy, który jest w ten sposób skonstruowany, dlatego, że nakład pracy, żeby taki test skonstruować w sposób porządny, jest po prostu niewyobrażalny. Wszystkie inne testy, deklaratywne, da się rozwiązać tak, żeby wypaść lepiej albo gorzej.

Na co zwrócić uwagę, wybierając poradnię, która oferuje testy diagnostyczne?

Należy zwrócić uwagę, jakie dana placówka czy osoba ma opinie i czy to jest ośrodek renomowany, czy raczej diagnosta to osoba, która skończyła studia i powiesiła sobie dyplom na ścianie. Niestety jesteśmy w dość trudnej sytuacji, bo z jednej strony mamy ustawę o zawodzie psychologa, ale ma ona już prawie 20 lat i nigdy nie powstały do niej żadne akty wykonawcze w ramach rozporządzenia. To są martwe przepisy. Środowisko psychologów od 20 lat cały czas prowadzi lobbing na rzecz usankcjonowania i unowocześnienia ustawy o zawodzie psychologa. W tej chwili gabinet terapeutyczny może otworzyć każdy. Nie ma żadnych działających uregulowań prawnych, które pozwoliłyby na odróżnienie osoby, która faktycznie jest przygotowana do prowadzenia psychoterapii i diagnozy, od osoby, która jest do tego kompletnie nieprzygotowana.

Gdybym szukała specjalisty-diagnosty pierwsze pytanie, które bym zadała, to „papiery”. Na jakiej podstawie dana osoba deklaruje, że ma kompetencje. Po pierwsze, to powinien być dyplom magistra psychologii – nie licencjat! W programie licencjackim nawet nie ma zajęć z diagnozy, więc jeśli psycholog z licencjatem prowadzi diagnozy, to znaczy, że robi to nielegalnie. Zgodnie ze standardami europejskimi dyplom psychologa to dyplom magistra.

Mamy jako klienci święte prawo pytać: „jaką uczelnię pan/pani skończył, z jakim stopniem, czy robił pan/pani dodatkowe kursy doszkalające, na przykład szkołę terapeutyczną, czy kursy z diagnozy lub konkretnych testów”. Bo warto wiedzieć, że w przypadku niektórych testów, tych bardziej skomplikowanych, trzeba przejść szkolenie, żeby móc się legalnie nim posługiwać.

Profesjonalny test na depresję istnieje i nazywa się on CES-D. Niestety, w diagnozie depresji długo używano tzw. skali depresji Becka, która nadal jest najpopularniejszym narzędziem do diagnozowania tej choroby

Warto wiedzieć, że to, że diagnosta ma prawo posługiwać się danym testem i robi to profesjonalnie, nie znaczy, że raz zdał egzamin, przeczytał podręcznik i od tego momentu robi to szablonowo. Diagnosta musi sobie ten podręcznik przypominać, analizować czy dany test i kryteria na pewno będą odpowiednie do danego pacjenta. Za każdym razem diagnosta musi sobie odpowiedzieć na pytanie, po wstępnym wywiadzie z pacjentem, czy do tego problemu diagnostycznego ten konkretny test jest adekwatny.

To dlatego profesjonalne testy psychologiczne są tak drogie?

Tak! One nie mogą być tanie. Aby zweryfikować rzetelność i trafność testu, musimy przeprowadzać badania. Te badania powinny być przeprowadzone na grupach, które są reprezentatywne, wystarczająco duże i odpowiadają populacji, na której będzie używany test. Na przykład, jeżeli test ma być stosowany dla wszystkich Polaków, powinniśmy przeprowadzić co najmniej kilka, a najlepiej kilkanaście badań na próbach reprezentatywnych dla całego społeczeństwa polskiego.

Z mojej perspektywy oznacza to, że nie mogę prowadzić badań na mojej uczelni, ponieważ to jest Wrocław, studenci psychologii, a w dodatku 85 proc. to kobiety. To w żaden sposób nie jest reprezentatywne dla całego społeczeństwa. Musiałabym zatrudnić firmę badawczą, która pomoże mi zebrać sensowną grupę. Koszt takiego badania, na 1000 osób, na próbie reprezentatywnej, i to krótkiego badania, trwającego 10-15 minut, myślę, że trzeba oszacować na około 20-30 tysięcy złotych plus VAT. Kiedy przemnożymy to teraz przez liczbę badań, które muszę przeprowadzić do weryfikacji tych dwóch aspektów, jakimi są trafność i rzetelność, okaże się, że przygotowanie takiego, wcale nieskomplikowanego testu, to są kwoty rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych.

A jak jest w poradniach NFZ?

W państwowych poradniach zdrowia psychicznego diagności mają ograniczony budżet, w związku z czym posługują się tymi testami, które mają pod ręką, a nie tymi, które byłyby najlepsze w danej sytuacji. Dodatkowy problem jest taki, że zapotrzebowanie na usługi psychologiczne w stosunku do podaży jest tak olbrzymie, szczególnie w państwowej służbie zdrowia, że bardzo często zleca się przeprowadzenie testu psychologicznego osobom, które jeszcze nie powinny się tymi testami posługiwać. Na przykład studentom na stażu na ostatnich latach studiów, którzy oczywiście na zajęciach robią diagnozę, żeby się nauczyć jak się ją robi, ale nie powinni być postawieni w sytuacji: ty idź zrób pani test, a ja mam podręcznik. To nieetyczne i nieprofesjonalne.

Ponieważ o neuroróżnorodności wiele się ostatnio mówi, świadomość społeczna rośnie, więc i diagnoz w kierunku np. ADHD stawia się znacznie więcej. Jakiemu testowi możemy zaufać?

DIVA-5 jest bardzo dobrym testem do diagnozy ADHD. To przykład rozbudowanego narzędzia diagnostycznego, opartego na szeregu wystandaryzowanych pytań, które zostały zweryfikowane w różnych badaniach. W badaniach tych stwierdzono, jakie zachowania mogą świadczyć o ADHD, przełożono je na punkty, a punkty umieszczono na skali, na której punkt odcięcia wskazuje możliwość wystąpienia ADHD. To badanie trwa ponad godzinę, jeżeli nie dwie godziny.

Wynik tego testu jest jednoznaczny?

Wynik każdego testu jest obarczony błędem i podobnie jest w przypadku testu DIVA-5. Testy mają swoją czułość i swoistość. To są dwa parametry, które wskazują na to, czy wynik jest odpowiednio prawdziwie pozytywny i prawdziwie negatywny. Nie ma testu, który ma 100 proc. czułości czy swoistości, nawet testy biologiczne, jak np. te na COVID. Czułość testu DIVA-5 to 90 proc. To znaczy, że test ten jest w stanie w 90 proc. przypadków trafnie wyłapać, że dana osoba ma ADHD. Jednocześnie swoistość tego testu wynosi 73 proc., co oznacza że w 27 proc. przypadków osoby, które nie mają tego zaburzenia, mogą zostać wychwycone przez test jako takie, które mają ADHD. Taki fałszywy alarm. Ale to niekoniecznie jest wada. Kiedy mówimy o zdrowiu, zdecydowanie lepiej, żeby metody diagnostyczne robiły fałszywe alarmy, które potem mogą zostać zweryfikowane w dalszym procesie diagnozy.

Czynnikiem, który sprawia, że diagnoza jest bardziej rzetelna, może być też udział w niej osób trzecich – jak jest to w teście DIVA-5. Dzięki temu możliwe jest zweryfikowanie i skonsultowanie, jak to wygląda z perspektywy osoby bliskiej – rodzica lub partnera. Często pacjenci proszeni są, by przyjść w towarzystwie, szczególnie kiedy chodzi o zaburzenia emocjonalne, jak choroba dwubiegunowa czy depresja. Takie osoby mają silną skłonność do ruminowania, czyli do „przeżuwania” różnych sytuacji i do wyolbrzymiania ich, zwłaszcza jeśli są to sytuacje, które w danym momencie są ważne. Każdy ma zróżnicowane aspekty funkcjonowania, w związku z tym potrafię sobie wyobrazić, że takie osoby mówiąc kolokwialnie, mogą sobie wkręcić, że mają jeszcze jakąś dodatkową chorobę czy dodatkowe zaburzenie.

Z drugiej strony uważam też, że każda osoba, która ma obawę dotyczącą swojego funkcjonowania, powinna po prostu pójść się zbadać. Jeżeli źle się czuję, to idę do lekarza i robię chociażby podstawowe badania, i świetnie by było, gdyby ludzie robili to zarówno jeżeli chodzi o zdrowie fizyczne, jak i psychiczne.

Psychoterapia / gettyimages

W tym miejscu powinnyśmy rozwinąć wątek ruminacji, ponieważ osoby z depresją są często „oskarżane” o udawanie. Ich objawy bywają bagatelizowane stwierdzeniem „wkręcasz sobie”. To krzywdzące.

To zupełnie nie jest z mojej strony taka sugestia. Chodzi o ruminowanie, czyli o to, że osoby z depresją mają skłonność do ponownego przetwarzania swoich przeszłych stanów emocjonalnych. Rozpamiętują to, co zrobiły, co powiedziały, a także to, co zrobiły i powiedziały inne osoby. Mają skłonność do analizowania szczególnie nieprzyjemnych wspomnień. Intencją z reguły jest próba zrozumienia, co się wydarzyło w danej sytuacji. Niestety, przez takie wielokrotne powtarzanie negatywnych myśli mogą, po pierwsze, utrwalać się dysfunkcyjne schematy, po drugie, pamięć jest zawodna. Możemy sobie zaimplementować fałszywe wspomnienia. W momencie ruminacji na jakiś negatywny temat może się zdarzyć, że nasze wspomnienie zacznie wyglądać zupełnie inaczej niż rzeczywistość.

Ponadto jeżeli mamy osobę, która ma dużą skłonność do ruminowania, i zapytamy ją o doświadczenie pewnych negatywnych objawów, zacznie ona myśleć o tych objawach, przeszukiwać swoją przeszłość pod kątem zgodności z tymi objawami. Po wielokrotnym przetwarzaniu takich myśli może dojść do wniosku, że faktycznie ten problem jej dotyczy.

Jeżeli człowiek próbuje zafałszować wynik testu, to czy terapeuta, który go przeprowadza i analizuje, ma szansę wyłapać, że wynik jest nieodpowiedni?

Jeżeli profesjonalne rozbudowane testy, a właściwie narzędzia diagnostyczne, są realizowane zgodnie ze sztuką, trudno mi sobie wyobrazić, aby diagnosta nie wysunął jakichś przypuszczeń, jeżeli faktycznie dojdzie do symulacji. Wtedy oczywiście musi odpowiednio zareagować, na przykład zmieniając narzędzie diagnostyczne na takie, które będzie mniej wrażliwe na manipulacje. Ważne jest to, czy rozmowy z pacjentem i rozmowy z jego bliskimi są prowadzona niezależnie.

Widzę pewien problem. Wiele zaburzeń osobowości, które można zmierzyć np. testem MMPI, dają podobne objawy, co choroby psychiczne, które są zupełnie innego rodzaju zaburzeniami, co jest istotne, bo inaczej się je leczy.

Dlatego nie uważam, by dobrym pomysłem było opieranie się o jedną metodę diagnostyczną, chyba że dobrane na jej podstawie leczenie bardzo dobrze działa.

Jednak problem, na który zwróciła pani uwagę, jest złożony. Często używamy w psychologii, a także w psychiatrii, angielskiego terminu 'comorbidity’. Można by to przetłumaczyć jako 'współwystępowanie’, ale termin ten oznacza coś więcej. W języku polskim współwystępowanie sugerowałoby, że są to na przykład dwie choroby, które mogą występować razem. Jednak angielskie 'comorbidity’ częściej odnosi się do sytuacji, gdzie choroby lub zaburzenia są wzajemnie ze sobą powiązane.

Jeśli ktoś ma borderline, to bardziej prawdopodobne jest, że będzie miał pozabezpieczny styl przywiązania, niż bezpieczny. Jeśli ktoś cierpi na depresję, to istnieje większe prawdopodobieństwo, że ma również zaburzenia lękowe, nawet jeśli w danym momencie nie ma objawów depresji. Dlatego diagnoza wielowymiarowa może ujawnić te poszczególne aspekty. Osoba doświadczona w używaniu MMPI i dobrze przeszkolona wie, że pewne wymiary diagnozy są ze sobą powiązane. Jest to naturalne.

Czynnikiem, który sprawia, że diagnoza jest bardziej rzetelna, może być też udział w niej osób trzecich. Często pacjenci proszeni są, by przyjść w towarzystwie, szczególnie kiedy chodzi o zaburzenia emocjonalne, jak choroba dwubiegunowa czy depresja

Na przykład w przypadku zaburzenia afektywnego dwubiegunowego, jeżeli problem pojawia się w fazie depresyjnej i zostanie wykonany test na depresję, wynik może potwierdzić obecność depresji, bo test na depresję nie zawiera pytań o objawy manii. Ale to już jest krok w kierunku poprawnej diagnozy, bo osoba z ChAD leczona tylko na depresję, szybko zorientuje się, że coś jest nie tak. A osoba leczona na ChAD, która w rzeczywistości cierpi na borderline, bo te dwie jednostki są często ze sobą mylone, najpewniej nie uzyska odpowiednich efektów.

Depresja jest obecnie najczęściej diagnozowanym zaburzeniem psychicznym. Jednocześnie krytykuje się niektórych psychiatrów, że zbyt „lekko” wypisują leki przeciwdepresyjne i zbyt pochopnie stawiają diagnozę. Istnieje profesjonalny test na depresję?

Jak najbardziej. Nazywa się on CES-D. Niestety, w diagnozie depresji długo używano tzw. skali depresji Becka, która nadal jest najpopularniejszym narzędziem do diagnozowania tej choroby. Problem polega na tym, że skala depresji Becka opierała się o założenia zupełnie inne niż my rozumiemy ją dzisiaj. To jest skala, która pochodzi z lat 70. ubiegłego wieku, a pewne symptomy depresji, o których dzisiaj mówimy, np. upośledzenie funkcji poznawczych, problemy z koncentracją, czytaniem, pamięcią, nie są w skali Becka ujęte.

Z drugiej strony, ta skala jest przede wszystkim nakierowana na aspekty emocjonalno-motywacyjne. Czyli, mówiąc kolokwialnie, czy mamy przedłużający się zły nastrój, nie mamy siły, nie chce nam się nic robić. Natomiast wiemy również, że szczególnie u mężczyzn depresja wcale nie musi się objawiać smutkiem, a agresją. W związku z tym, skala Becka, nie obejmując naszego współczesnego rozumienia depresji, może spowodować, że osoby, które zostaną ocenione jako takie, które nie mają epizodu depresji, tak naprawdę tę chorobę mają.

Co do nadużywania farmakoterapii, powiem tak: psychiatra to nie psycholog. Na studiach medycznych jest jeden semestr psychologii. Zwykły lekarz z psychologią nie ma zbyt wiele do czynienia. W związku z tym, czym ma się posługiwać lekarz psychiatra, jeżeli jego jedynym narzędziem jest wypisywanie recept? Jeżeli lekarz psychiatra zarekomenduje pójście na terapię, gdzie w państwowej służbie zdrowia nie ma praktycznie psychologów, a dostęp do nich jest jeszcze gorszy niż dostęp do lekarzy specjalistów, to jednocześnie musi sobie zdawać sprawę z tego, że tak naprawdę mówi pacjentowi, że ma wydać co tydzień 200 zł, 300 zł, w zależności od miejsca zamieszkania. Co ma zrobić lekarz psychiatra w takim momencie?

Trochę pat.

Dlatego w tym kontekście wypisywanie leków każdemu, kto mierzy się z kryzysem, przestaje być aż takim nadużyciem.

Środowisko psychologów od 20 lat cały czas prowadzi lobbing na rzecz usankcjonowania i unowocześnienia ustawy o zawodzie psychologa. W tej chwili gabinet terapeutyczny może otworzyć każdy

To może AI kiedyś zastąpi diagnostów i drogie testy?

Już w tej chwili sztuczna inteligencja jest wykorzystywana w tym celu. Na pewno słyszała pani o aferze Cambridge Analytica. Afera Cambridge Analytica była międzynarodowym skandalem politycznym, który wybuchł w 2018 roku. Głównym zarzutem było wykorzystanie danych osobowych milionów użytkowników Facebooka bez ich wiedzy i zgody, co miało wpłynąć na wyniki wyborów prezydenckich w USA w 2016 roku, głosowanie w sprawie Brexitu oraz inne kampanie polityczne na świecie. Cambridge Analytica, powstała w 2013 roku jako amerykański oddział brytyjskiej firmy SCL Group, specjalizowała się w zbieraniu i analizie danych, a jej działalność skoncentrowana była na strategicznej komunikacji w procesie wyborczym.

Działanie Cambridge Analytica zostało zaczerpnięte z pomysłu pewnego amerykańskiego badacza o polskich korzeniach, który zresztą skończył SWPS – dra Michała Kosińskiego. Miał on taki pomysł, który cały czas rozwija, dotyczący wykorzystania algorytmów sztucznej inteligencji, a przede wszystkim uczenia maszynowego, do zbierania i analizowania danych. Chodzi o ślady cyfrowe, które my po sobie pozostawiamy, tak aby diagnozować na przykład cechy osobowości na podstawie tych śladów, a nie na podstawie kwestionariuszy.

Pierwsze badania Kosińskiego wyglądały tak, że osoby biorące udział w badaniu z jednej strony wypełniały testy osobowości, a z drugiej strony do ich kont na Facebooku za ich zgodą były podpięte aplikacje, które śledziły ich zachowanie w tym medium. Chodziło o to, co polubiają, jak długo patrzą na poszczególne rzeczy, na które posty reagują, kogo dodają do znajomych, jakie mają z nimi interakcje. Następnie zebrano ogromne zbiory danych dotyczące właśnie tego zachowania, które przetworzono mechanizmami sztucznej inteligencji. Celem było sprawdzenie, czy pewne powtarzające się schematy zachowania można powiązać z cechami osobowości. Okazało się, że tak jest.

To oznacza, że w następnym kroku możemy testować osobowość w taki sposób, że będziemy monitorować zachowanie człowieka w sieci, w jego naturalnym środowisku, i na podstawie tego będziemy w stanie sformułować diagnozę cech osobowości. Z punktu widzenia rozwoju diagnozowania to jest absolutny przełom, ponieważ każdy test psychologiczny czy diagnoza psychologiczna, o których mówimy, jest sytuacją sztuczną. Ta sztuczność ma różnego rodzaju konsekwencje, na przykład możliwość symulowania.

Mechanizmy sztucznej inteligencji będą w stanie przetworzyć tę całą olbrzymią masę danych, które my generujemy, zostawiając ślady cyfrowe. W ten sposób będziemy mogli robić diagnozę. Jesteśmy naprawdę o krok do przodu, jeśli chodzi o jakość tych danych.

Drugi wątek jeśli chodzi o zasługi AI, który jest bardzo mocno rozwijany, to dane pokazujące, że np. ludzie z depresją używają innego języka niż ludzie bez depresji. Ludzie, którzy planują samobójstwo, także używają specyficznego języka. Nie chodzi o to, że w ich wypowiedziach pojawia się słowo „samobójstwo”. Nasz język jest związany z różnymi zjawiskami dotyczącymi tego, jak my sami postrzegamy świat, i u osób, które są w ryzyku samobójstwa zmienia się np. używana forma gramatyczna lub kolejność wyrazów w zdaniu. Cały czas prowadzone są prace nad analizą naturalnego języka, po to, aby boty były w stanie wykrywać na podstawie zachowania w sieciach społecznościowych wpisów na forach, że dana osoba jest na przykład w ryzyku próby samobójczej. To wszystko po to, aby potencjalnie móc jej pomóc. To jest diagnoza, która jest bezpośrednio wykorzystywana w sztucznej inteligencji.

To jest trochę jak z antybiotykami. To, że lekarz jednej osobie przepisał antybiotyk, to wcale nie znaczy, że przy pozornie takim samym problemie u drugiej osoby ten lek też będzie dobry. W kontekście psychologicznym jest dokładnie tak samo – test, który jest bardzo dobry dla jednej osoby, przy pozornie takim samym problemie diagnostycznym dla innej osoby może zupełnie się nie nadawać

A propos zasług AI i olbrzymiej ilości danych, to pojawiły się argumenty, że żaden człowiek nie posiądzie takiej wiedzy, jak sztuczna inteligencja, a co za tym idzie – nie przeanalizuje tak dokładnie objawów, nie porówna z różnymi jednostkami chorobowymi.

Powiedziałabym o jeszcze jednej przewadze AI nad lekarzem, a także nad diagnostą-psychologiem. Sztuczna inteligencja jest obiektywna. Lekarze mogą być stronniczy, zmęczeni; AI nie zdiagnozuje depresji tylko dlatego, że pół godziny temu zdiagnozowała depresję u innej osoby. Ludzie mają naturalną skłonność do przenoszenia interpretacji z jednej sytuacji na drugą, a AI nie jest tym ograniczona. Nie tylko możemy ją zasilić dawką wiedzy, której nie jesteśmy w stanie przyswoić, ale także sposób, w jaki ona korzysta z tych informacji, różni się od tego, jak my korzystamy ze swoich informacji.

Testy to jedno, ale najważniejszy jest sposób odczytywania wyniku. Sztuczna inteligencja już nam pomaga, natomiast w poszukiwaniu sposobów na rzetelną i trafną diagnozę należy przede wszystkim zwrócić uwagę na to, by diagnosta był specjalistą przez wielkie S.

 

Agata Gąsiorowska jest doktorem psychologii i zarządzania i doktorem habilitowanym psychologii, pracuje jako profesor nadzwyczajny w Centrum Badań nad Zachowaniami Ekonomicznymi Wydziału Psychologii Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu. Jej podstawowe zainteresowania naukowe obejmują pogranicze psychologii ekonomicznej i społecznej, a także metodologię badań i psychometrię. Autorka książki pt. „Psychologiczne znaczenie pieniędzy” (2014) oraz wielu artykułów naukowych publikowanych w prestiżowych czasopismach międzynarodowych, dotyczących tego, w jaki sposób ludzie postrzegają i jak zachowują się w sytuacjach opartych na wymianie. Była redaktorem naczelnym czasopisma naukowego Psychologia Ekonomiczna, a także przez dwie kadencje skarbnikiem The International Association for Research in Economic Psychology. Obecnie jest członkiem Zarządu Society for Advances in Behavioral Economics.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.