Przejdź do treści

„Anestezjologia to 90 proc. nudy, 9 proc. strachu i 1 proc. horroru” – mówi anestezjolog lek. Krzysztof Wernicki

Lek. Krzysztof Wernicki / archiwum prywatne
Lek. Krzysztof Wernicki / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Lubię przykryć pacjenta kocem, porozmawiać z nim, zapytać, czy wszystko dobrze. Zadbać o jego dobrostan. Często w medycynie idzie się na kompromisy, bo jest za dużo chorych i za mało czasu, natomiast w anestezjologii kompromisy na szczęście zdarzają się dużo rzadziej – mówi lek. Krzysztof Wernicki, który na co dzień pracuje w szpitalach w Koszalinie i w Szczecinku.

 

Ewa Podsiadły-Natorska: Na czym de facto polega praca anestezjologa? To tylko znieczulanie?

Lek. Krzysztof Wernicki: Jeśli chodzi o zabiegi operacyjne, to w skrócie można powiedzieć: „anestezjolog znieczula”. Ale „znieczula” to znaczy, że nie tylko zabiera pacjentowi ból, a czasami również świadomość, lecz również się nim opiekuje. Z reguły anestezjolodzy w polskich szpitalach zajmują się różnymi rzeczami, m.in. intensywną terapią, stanami nagłymi, w tym reanimacjami, a także właśnie uśmierzaniem bólu.

Ile jest prawdy w słowach, że anestezjolog towarzyszy choremu na wszystkich etapach leczenia operacyjnego?

Tak byłoby idealnie. Chory przed przyjściem do szpitala powinien mieć tzw. wizytę przedoperacyjną w poradni anestezjologicznej, gdzie rozmawiałby z anestezjologiem o zabiegu, znieczuleniu, chorobach towarzyszących itd. Jednak poradni anestezjologicznych w Polsce nie ma tyle, ile byśmy chcieli. Powinniśmy zobaczyć pacjenta przed zabiegiem, a nie dopiero na sali operacyjnej, gdy chirurdzy przygotowują się do zabiegu. Potem powinniśmy zobaczyć się w dniu operacji i później na sali pooperacyjnej, gdzie przez kilka godzin po zabiegu czuwalibyśmy nad chorym.

Optymalna sytuacja to taka, gdy anestezjolog koordynuje uśmierzanie bólu i opiekę pooperacyjną jeszcze przez 1–2 doby. Tak się jednak nie dzieje, bo jest nas za mało. Natomiast co do leczenia zachowawczego, niezabiegowego, to nie powiedziałbym, że towarzyszymy każdemu choremu. Raczej jesteśmy wzywani przez naszych kolegów internistów albo pediatrów, gdy z pacjentem dzieje się coś poważniejszego, np. przy reanimacjach lub gdy stan chorego się pogarsza. Nie jest tak, że jesteśmy potrzebni każdemu pacjentowi.

Używa pan form „powinniśmy”, „byłoby idealnie”. A jak jest?

Z całą medycyną jest tak samo – chcemy robić więcej, niż jesteśmy w stanie. Coraz więcej wiemy i umiemy, ale nie mamy możliwości, żeby wprowadzić to w życie. Niestety nie znam sposobu, jak to rozwiązać, zwłaszcza że nie jesteśmy krajem bogatym, który wymyśla – a krajem, który podpatruje innych. Ciągle gonimy. Lekarzy ogólnie jest mało, wszystkich specjalizacji, przez co nie możemy zapewnić takiego standardu opieki, jaki nam się marzy. Zdarza się, że lekarz wymyśli, jak można zrobić coś lepiej, i próbuje to zrealizować, ale napotyka na problemy organizacyjne, personalne, finansowe.

Wielu pacjentów – zwłaszcza osoby w podeszłym wieku oraz rodzice małych dzieci – boi się narkozy. Słusznie?

Narkoza jest procedurą niebezpieczną. Nie dlatego, że powikłania zdarzają się często, a dlatego, że ewentualne powikłania są bardzo poważne. Pacjentowi pod narkozą często „zabieramy oddech”; pacjent nie ma świadomości ani kontroli nad tym, co się z nim dzieje. Pacjenci boją się też, że nie zauważymy, że obudzili się w trakcie zabiegu. To najczęstszy lęk.

Może się tak zdarzyć?

Bardzo rzadko, ale tak. I właśnie z tych możliwości powikłań, po pierwsze, wynikają obawy co do narkozy. Po drugie, problem jest taki, że patrząc na medycynę, patrzymy wstecz – i na podstawie tego, jak było kiedyś, analizujemy, jakie mogą być odległe skutki znieczulenia: za 10, 20, 30 lat. Jednak dawne sposoby znieczulenia nijak mają się do tego, jak znieczulamy obecnie. Jeśli więc ktoś pyta: „Czy dla takiego malucha znieczulenie nie będzie problemem w przyszłości?”, odpowiadam: „Nie mam pojęcia”. W medycynie kwestia określenia odległych skutków jest bardzo trudna. A nieznanego po prostu się boimy.

Statystycznie jak często w anestezjologii zdarza się coś nieprzewidzianego?

To są powikłania poważne, ale rzadkie. I tym są rzadsze, im są poważniejsze. Zwykle najpoważniejsze konsekwencje zdarzają się u tych chorych, których wyjściowy stan jest bardzo zły. Jeżeli do znieczulenia przychodzi młoda, zdrowa osoba, to u niej ryzyko ewentualnych powikłań jest bardzo, bardzo niskie. Ale jeżeli przychodzi pacjent w stanie ciężkim, np. ma zapalenie otrzewnej, sepsę, to u niego ryzyko ewentualnych powikłań jest wysokie. A jeżeli do tego dołożymy jeszcze zabieg operacyjny, to ryzyko wzrasta. Wszyscy mówią: „Boję się znieczulenia”. Odpowiadam wtedy: „To nie znieczulenie jest największym problemem, a zabieg operacyjny, który jest ogromnym obciążeniem dla organizmu”. Ogólnie zachęcam, żeby w pełnym znieczuleniu robić tylko te zabiegi, które są niezbędne.

Ostatnio miałam kontrolną gastroskopię i kolonoskopię, oba badania w znieczuleniu ogólnym. Na przyszłość odradzałby mi pan doktor wykonywanie takich badań pod narkozą?

To kwestia indywidualna. Skoro mówi pani o sobie, to ja też opowiem o sobie. Pamiętam ze swoich młodych lat, że znieczulenie miejscowe u dentysty było rzeczą mało popularną, w związku z czym ja swoje pobyty u dentysty wspominam jako horror. Bo to jest tak: znieczulenie miejscowe teoretycznie ma swoje ryzyko, np. ktoś może być uczulony na jakąś substancję, więc to nie jest procedura pozbawiona ryzyka, ale nie wyobrażam sobie powrotu do horroru leczenia zębów bez znieczulenia. Analogicznie: jeżeli jest pacjent, który nie wyobraża sobie badania endoskopowego – czy to kolonoskopii, czy gastroskopii – bez znieczulenia, poci się na samą myśl o tych badaniach i to go przed nimi powstrzymuje, to wtedy należy zważyć ryzyko. Trzeba wziąć pod uwagę, że bez znieczulenia pacjent się na zabieg po prostu nie zdecyduje.

Czyli wybieramy „mniejsze zło”.

Tak.

Lubi pan swoją pracę?

Uwielbiam.

Narkoza jest procedurą niebezpieczną. Nie dlatego, że powikłania zdarzają się często, a dlatego, że ewentualne powikłania są bardzo poważne. Pacjentowi pod narkozą często „zabieramy oddech”; pacjent nie ma świadomości ani kontroli nad tym, co się z nim dzieje

Co panu w niej najbardziej odpowiada?

To, od czego zaczęliśmy nasz wywiad, czyli opieka nad pacjentem. Nie jest tak, że jako anestezjolog mam do zrobienia jedną konkretną procedurę i sobie wychodzę. Albo muszę wyleczyć konkretną chorobę. Anestezjolog na krótki czas przejmuje pełną opiekę nad pacjentem. Czuwa nad nim. Holistyczne podejście do człowieka, zadbanie o niego przez ten krótki moment, troska są dla mnie bardzo satysfakcjonujące. Lubię przykryć pacjenta kocem, porozmawiać z nim, zapytać, czy wszystko dobrze. Zadbać o jego dobrostan.

Często w medycynie idzie się na kompromisy, bo jest za dużo chorych i za mało czasu, natomiast w anestezjologii kompromisy na szczęście zdarzają się dużo rzadziej. Kiedyś pod opieką anestezjologiczną mieliśmy chorych na 2–3 salach. Wywalczyliśmy, żeby tak nie było, dzięki czemu w jednym czasie możemy zająć się tylko jednym chorym. To daje największą frajdę i to mi się najbardziej podoba.

Dla pana to praca stresująca?

Jest takie powiedzenie, że anestezjologia to 90 proc. nudy, 9 proc. strachu i 1 proc. horroru. Myślę, że każdy anestezjolog ma podobnie. Przez większość czasu to nie jest stresująca praca, zdarzają się jednak tak trudne sytuacje, że część ludzi będą wykluczały z zawodu. Znam paru lekarzy, którzy napotkawszy na swojej drodze kilka tego typu sytuacji, stwierdzili, że to nie dla nich.

Panu ten 1 proc. horroru kiedykolwiek się przytrafił?

Oczywiście. Wielokrotnie.

Co się wydarzyło?

Największy problem dla anestezjologa dotyczy utrzymania dróg oddechowych pacjenta. Chodzi o sytuację, w której nie jestem w stanie dostarczyć tlenu do jego płuc. A zdarzają się niestety trudności z intubacją, wentylacją. I im to trwa dłużej, tym sytuacja robi się bardziej niebezpieczna i stresująca. Dlatego w anestezjologii mówi się, że jeżeli uda się zabezpieczyć drogi oddechowe, to już jest połowa sukcesu.

Nie jest tak, że jako anestezjolog mam do zrobienia jedną konkretną procedurę i sobie wychodzę. Albo muszę wyleczyć konkretną chorobę. Anestezjolog na krótki czas przejmuje pełną opiekę nad pacjentem. Czuwa nad nim

Rozmawiamy o tym, że anestezjologów jest za mało. Czy przez to nie czuje się pan przeciążony pracą?

Podjąłem taką decyzję, że nie związałem się na stałe z żadnym szpitalem. Pracuję w różnych miejscach. Jest to dla mnie sytuacja o tyle komfortowa, że nikt nie oczekuje ode mnie pełnej odpowiedzialności za jedno miejsce pracy. Mam więc ten luksus, że nie jestem przeciążony, ale patrząc na moich kolegów, którzy dzielnie dźwigają na swoich barkach odpowiedzialność za cały oddział, widzę, że większość z nich niestety jest przeciążona.

O czym każdy pacjent powinien pamiętać przed narkozą?

Pierwsza rzecz jest taka, żeby nie ukrywać ostatniego jedzenia ani picia. Niebezpieczeństwo wiąże się z tym, że pacjent zje śniadanie, nie powie nam o tym i potem w trakcie zabiegu może się zachłysnąć. Druga rzecz ma miejsce zwłaszcza w przypadku dzieci. Rodzice – chcąc, aby zabieg się odbył – często bagatelizują niewielki katar, kaszel. A to niestety zwiększa ryzyko powikłań. Trzeba zawsze mówić o infekcji, która jest aktywna bądź niedawno się skończyła. Ostatnią rzeczą są leki przyjmowane na stałe i związane z tym choroby przewlekłe. Najlepiej mieć ze sobą dokumentację pobytów w szpitalu oraz stosowanych leków.

Czyli lepiej powiedzieć za dużo niż za mało.

O, tak. Jeśli pojawiają się wątpliwości, czy o czymś anestezjologowi powiedzieć, czy nie powiedzieć, to znaczy, że trzeba powiedzieć.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.