Przejdź do treści

Anna Wietrzykowska: „Poziom stresu, który przeżywają pacjentki leczące się na niepłodność, jest porównywalny do tego, którego doświadczają pacjentki onkologiczne”

Anna Wietrzykowska / archiwum prywatne
Anna Wietrzykowska / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Warto pamiętać, że niepłodność to choroba – ten fakt od razu inaczej ustawia myślenie. Osobie chorej onkologicznie nie powiemy przecież: „Słuchaj, masz blokadę w głowie, może trochę wyluzuj?” – mówi Anna Wietrzykowska, psycholożka, psychoterapeutka zajmująca się okołoporodową pomocą psychologiczną, autorka książki „Niewidzialni rodzice. Jak rozmawiać o niepłodności”.

 

Marta Szarejko: Dlaczego pary, które leczą niepłodność, to „niewidzialni rodzice”?

Anna Wietrzykowska: Osoby, które latami starają się o dziecko, wykształcają rodzicielskie postawy: są troskliwe, opiekuńcze, czują niepokój i lęk o dziecko już na etapie leczenia niepłodności. Identyfikują się z rolą rodzica, zanim pojawi się dziecko. Ale w społeczeństwie to raczej nie jest widziane.

Niepłodność to wciąż temat tabu w Polsce?

Niestety tak. Świadomość społeczna rośnie, w mediach dość często padają słowa „in vitro” i „leczenie”, ale wciąż nie wiemy, czym dokładnie jest niepłodność, jak o niej rozmawiać i jak zwracać się do osób, które na nią chorują. Dlatego patrzę na moją książkę jak na pomost między światem osób, które starają się o dziecko, i światem ich bliskich – rodziny, przyjaciół, znajomych. Chciałam dać im narzędzia do komunikacji.

Dlaczego zajęła się pani tym tematem?

Niepłodność nie jest moim osobistym doświadczeniem, ale zdarzała się w historii mojej rodziny. Zaciekawiła mnie już przed studiami, szczególnie interesujące wydawało mi się zawsze milczenie wokół niej. I to, że nie jest postrzegana jako choroba, mimo iż nią jest.

Jak się na nią patrzy?

Jak na wybór. Jeśli ktoś nie ma dzieci, uznajemy, że najwyraźniej za słabo się stara, wybrał karierę albo jest egoistą i tak naprawdę nie chce mieć dzieci. Wielu pacjentów ocenia się przez pryzmat braku dzieci i umieszcza w kategorii: karierowicz, niezdecydowany albo wygodnicki. Rzadko przychodzi nam na myśl, że to osoby, które bez pomocy medycyny nie mogą mieć dzieci.

Z jej pomocą też nie zawsze.

Ale w przekonaniach, które wpojono nam na temat ciąży, rzadko pojawia się ta informacja. W szkole nie dowiadujemy się, że nawet dwie trzecie stosunków seksualnych w dniu płodnym nie kończy się ciążą, słyszymy raczej, jak łatwo w nią zajść – właściwie wystarczy pójść na imprezę i zacząć się całować. Jako nastolatki boimy się ciąży, ponieważ ona może radykalnie zmienić nasze życiowe plany, a wręcz je zaprzepaścić. Jeśli nie zajdziemy w nią w idealnym momencie, czyli między dwudziestym a trzydziestym rokiem życia, oczywiście mając już męża, dom, pracę i pieniądze…

Nic prostszego w naszym kraju…

To małe okienko jest oczywiście wyidealizowanym obrazem, mającym niewiele wspólnego z codziennym życiem par w Polsce. Co oczywiście nie zmienia faktu, że jeśli zaczniemy się starać o dziecko później, grubo po trzydziestce, i nie uda nam się szybko, pojawi się rozdrażnienie i lęk. W takiej sytuacji trudno, żebyśmy nie kojarzyli ciąży z przeszkodą, niepowodzeniem, wstydem albo smutkiem. Warto zauważyć, jakie narracje wokół ciąży istnieją w naszej kulturze. Albo jest za wcześnie, albo za późno.

Jest jeszcze tabu dotyczące dojrzałych kobiet, które decydują się na macierzyństwo. I wypowiedzi w stylu: „Kiedy jej dziecko będzie miało 16 lat, ona będzie babcią”.

Za taką kobietą często stoi historia kilku poronień i wielu nieudanych prób in vitro, dlatego takie komentarze są wyjątkowo niesprawiedliwe. W swojej książce staram się na to uwrażliwiać – podsuwam konkretne rady, co mówić, czego nie mówić, na co zwracać uwagę. Warto pamiętać, że niepłodność to choroba – ten fakt od razu inaczej ustawia myślenie. Osobie chorej onkologicznie nie powiemy przecież: „Słuchaj, masz blokadę w głowie, może trochę wyluzuj?”.

Napij się wina, jedź na wakacje, odstresuj i będzie ok!

Większość z nas jednak powstrzymałaby się przed takim komentarzem, prawda? W przypadku osób chorych na niepłodność jest inaczej, znaczna część pacjentów przynajmniej raz w życiu usłyszała, że ma blokadę albo że może adoptować dziecko.

Taki komunikat unieważnia ich przeżycia, może być bolesny.

Osoby starające się o dziecko wiedzą przecież, że adopcja istnieje, jednak z jakiegoś powodu jej nie wybierają. Inne pary faktycznie zaczynają ją rozważać, a mimo to przechodzą etap żałoby po biologicznym dziecku. To, na które czeka się z adopcji, nie zastąpi tego, które się straciło. Mówimy o zupełnie innym doświadczeniu rodzicielstwa.

Innym krzywdzącym stereotypem na temat in vitro jest ten, że procedura zawsze kończy się sukcesem.

Przekonanie o wysokiej skuteczności metody jest powszechne. Niestety: in vitro nie gwarantuje pojawienia się i utrzymania zdrowej ciąży. To często długotrwała, czasochłonna, wyczerpująca fizycznie, emocjonalnie i finansowo procedura. Maraton, który łączy się z wielką niepewnością – dobrze o tym wiedzieć już na samym początku.

Pisze pani, że leczenie niepłodności to zwykle stan zawieszenia – niezwykle trudny psychicznie. Jakie są inne koszty emocjonalne leczenia takiej pary?

Ogromne, ponieważ dotykają właściwie każdej sfery. Jednym z nich jest utrata poczucia bezpieczeństwa, ponieważ in vitro jest postrzegane jako ostateczna szansa na rodzicielstwo – jeśli się nie uda, to co nam zostaje? Nagle plan B staje się planem A, w takiej sytuacji można stracić grunt pod nogami. Poziom stresu, który przeżywają pacjentki leczące się na niepłodność, jest porównywalny do tego, którego doświadczają pacjentki onkologiczne.

Jeśli ktoś ma takie doświadczenie życiowe, że do tej pory wszystko mu się udawało, to prawdopodobnie ma też inny rodzaj odporności psychicznej, ponieważ wcześniej nie doświadczył sytuacji, w której musiał zmierzyć się z bezradnością. A niepłodność to ogromna bezradność, nie ma nad nią kontroli

Kobiety przeżywają ją inaczej niż mężczyźni?

Emocje są porównywalne, natomiast inne są strategie radzenia sobie z nimi. Zauważyłam, że mężczyźni często skupiają się na emocjach kobiet: jeśli partnerka jest spokojna, uznają, że jest dobrze. Jeśli przeżywa skrajne emocje, to dla nich przesłanka, że jest źle. Koncentracja na emocjach partnerki może być sposobem na niespotykanie się z własnymi uczuciami. Czymś użytecznym, jeśli samemu przeżywa się trudne emocje.

Trudniej załamać się w momencie, kiedy załamuje się nasz partner.

Czasem tak jest z przeziębieniem: najpierw choruje jedna osoba, potem druga w parze. Jakby trudniej było się rozpaść, kiedy nasz partner nie ma się dobrze. Dlatego w gabinecie psychologicznym skupiamy się na emocjach i przeżyciach obojga. Wychodzimy z założenia, że wszystkie uczucia są równie ważne, potrzebne i tak samo wymagają zaopiekowania. Bo zupełnie naturalne jest to, że na tę samą sytuację dwie osoby zareagują inaczej. Inne są przecież ich doświadczenia, osobowości, temperamenty, sposoby radzenia sobie ze stresem.

I rodzinne historie.

Pacjenci mogą nie wiedzieć, jakie jest źródło ich uczuć, czasem nie mają pojęcia, dlaczego czują to, co czują. Do gabinetu przychodzi na przykład osoba, u której niemożność zajścia w ciążę powoduje przerażenie. Oglądamy jej historię rodzinną i dokopujemy się do informacji o tym, że w jej rodzinie pierwsze ciąże często kończyły się poronieniem albo że najmłodsze dziecko zawsze zajmowało się rodzicami na starość. I ona teraz na myśl o braku dziecka zaczyna się bać samotności. Ktoś inny miał w rodzinie osobę, która nie miała dzieci i jej losy były tragiczne. Czasem odpowiedzią na nasze emocje są historie innych osób w rodzinie.

Czy kobiety winią siebie? Swoje ciała? Czasem słyszę takie opowieści: mam wszystko – pracę, partnera, pieniądze. Tylko to jedno mi się nie udaje.

Jeśli ktoś ma takie doświadczenie życiowe, że do tej pory wszystko mu się udawało, to prawdopodobnie ma też inny rodzaj odporności psychicznej, ponieważ wcześniej nie doświadczył sytuacji, w której musiał zmierzyć się z bezradnością. A niepłodność to ogromna bezradność, nie ma nad nią kontroli.

Jedna z terapeutek par powiedziała mi, że przez to, jakie uwewnętrzniliśmy przekazy na temat ciąży, wydaje nam się, że skoro możemy zdecydować, kiedy jej nie będzie, ponieważ mamy antykoncepcję, możemy też określić moment, w którym ona się pojawi. A to oczywiście nieprawda.

Bardzo trafne. Każdy chce mieć kontrolę nad swoim ciałem, bo ona daje nam poczucie bezpieczeństwa. W momencie, kiedy orientujemy się, że tej kontroli nie mamy, możemy wpaść w rozpacz – nikt nie chce myśleć, że jego życie jest nieprzewidywalne. A ono niestety takie jest.

O bezradności pisze pani też w kontekście tego, jak osoby, które nie chorują, powinny rozmawiać z tymi, które cierpią na niepłodność.

Myślę, że pozwolenie sobie na nią jest uwalniające dla obu stron. Bezradność nie jest niczym złym, wręcz przeciwnie – dla relacji jest bardzo otwierająca, robi miejsce dla drugiej osoby. Czasem wystarczy być blisko, nie zawsze trzeba doradzać. Zwłaszcza że pacjenci z niepłodnością mają zwykle dużą wiedzę na temat swojej choroby, zasypywanie ich radami nie ma sensu.

Jakie słowa w takim razie będą otwierające?

Można zapytać: „Czego potrzebujecie w tym momencie?”. Albo: „Co możemy dla was zrobić?”. Ewentualnie: „Słuchajcie, widzimy, że jest jakiś problem, ale jesteśmy bezradni, nie wiemy, co mówić, czego nie mówić, jak wam pomóc. Dajcie znać, jeśli cokolwiek możemy zmienić, poprawić”. Mówienie wprost zawsze jest w cenie.

Ważne jest też chyba aktualizowanie wiedzy na temat potrzeb takiej pary?

Pacjenci w trakcie leczenia niepłodności mają różne momenty. Czasem nie mają problemu z tym, żeby pójść na rodzinny obiad i usiąść obok szwagierki w ciąży, innym razem są akurat po nieudanym transferze i będzie to niemożliwe. Dlatego warto dać im pewien rodzaj elastyczności, powiedzieć: „Umawiamy się za miesiąc, ale jeśli dacie znać dzień wcześniej, że nie przyjedziecie, zrozumiemy”.

Jeśli ktoś nie ma dzieci, uznajemy, że najwyraźniej za słabo się stara, wybrał karierę, albo jest egoistą i tak naprawdę nie chce mieć dzieci. Wielu pacjentów ocenia się przez pryzmat braku dzieci i umieszcza w kategorii: karierowicz, niezdecydowany albo wygodnicki. Rzadko przychodzi nam na myśl, że to osoby, które bez pomocy medycyny nie mogą mieć dzieci

Czyli nieprzypisywanie złych intencji.

Niemyślenie o tym, że nas nie lubią, skreślają nas, próbują się odsunąć. Raczej patrzenie na nich na zasadzie niemożności: mają w sobie tak wiele emocji, że nie zawsze są w stanie z nami wejść w kontakt. Muszą pozostać w kontakcie ze sobą, to jest w tym momencie ważniejsze. Pomocą może być zabranie kogoś na spacer, do kina, zaproszenie na obiad, bez prób głębszych rozmów o niepłodności. Jeśli ktoś jest uwikłany w głębszy problem, czasem potrzebuje od niego odpocząć. Milczenie też może być pomocą.

Co piąta para choruje na niepłodność. Dlaczego ta choroba jest coraz bardziej powszechna?

Tempo życia, stres, środowisko, w którym żyjemy: to, co jemy, jakim powietrzem oddychamy, ile pracujemy – są ważne. Ale nie ukrywajmy: kluczowy jest wiek. Kobiety zachodzą w ciążę coraz później, dopiero koło trzydziestego roku życia czują się na tyle bezpiecznie życiowo i finansowo, żeby wprowadzić ten temat do swojego życia.

To często kwestia odpowiedzialności.

I świadomości, na czym polega rodzicielstwo. W ogóle mam wrażenie, że dziś ludzie bardziej świadomie decydują się na dzieci. I świadomie się na nie nie decydują, dlatego dzieci jest mniej. Kiedyś były to powody pragmatyczne, nawet ktoś, kto niezbyt ich pragnął, raczej je miał, żeby nie zostać wykluczonym ze społeczności. Teraz rzadziej się tak myśli.

To chyba dobrze?

Tak. Ale to nie wyklucza wcale innych powodów, niedokończonych historii, prób rekompensowania sobie braków z dzieciństwa za pomocą posiadania własnych dzieci. Jeśli opiekowaliśmy się rodzicem – emocjonalnie, fizycznie albo materialnie, i przez całe życie byliśmy pozbawieni opieki dorosłej osoby, możemy mieć takie pragnienie, żeby ktoś zajął się nami.

Nieświadomie chcemy parentyfikacji?

Odwróconej roli rodzic-dziecko. Zwykle to nie jest uświadomione, raczej nie myślimy o tym wprost: „Pojawi się dziecko i się mną zaopiekuje”, tylko na przykład: „Wreszcie nie będę samotny”. Albo: „W końcu będę szczęśliwa”.

Dziecko ma nam coś zapewnić.

Zawsze dobrze się zastanowić, dlaczego dziecko ma nam coś dać. I dlaczego nie dajemy sobie tego sami. Co nam to dawanie utrudnia? To, że mamy takie myśli, to nie jest nic złego, ale warto się przy nich zatrzymać, zrozumieć własne motywacje. Ważne też, żeby samemu zaspokajać swoje potrzeby, także te emocjonalne. Wtedy jest się innym rodzicem.

Jak często pary, którym się nie udaje, rozstają się?

Nie znam statystyk. Warto jednak zwrócić uwagę, że jeśli dziecko decyduje o tym, czy z kimś jesteśmy, to dla nas ważna informacja, na czym budowany jest nasz związek. Bo jeśli brak dziecka decyduje, że się rozstajemy, a pojawienie się go, że jesteśmy razem, to znaczy, że dziecko podejmuje wiele ważnych decyzji. Czy jest, czy go nie ma.

Anna Wietrzykowska: psycholożka i psychoterapeutka zajmująca się okołoporodową pomocą psychologiczną. Towarzyszy pacjentom w trakcie leczenia niepłodności. Autorka książek: „Kiedy zamknęłam za sobą drzwi. Historie kobiet, których proces leczenia niepłodności nie zakończył się ciążą”, „Seks i niepłodność. Dysfunkcje seksualne występujące w trakcie przedłużających się starań o dziecko”, „Niepłodność w gabinecie psychoterapeuty”. Ostatnio nakładem wydawnictwa Filia ukazała się jej najnowsza książka: „Niewidzialni rodzice. Jak rozmawiać o niepłodności”.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.