Przejdź do treści

Czy „depresja klimatyczna” istnieje? „Katastrofy pogodowe mogą poskutkować dużym kryzysem zdrowia psychicznego”

fot. Karina Szymczuk
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Poniedziałek – powódź. Wtorek – nowy raport klimatyczny, z którego wynika, że jest gorzej, niż wszyscy zakładali. Środa – wyginął kolejny gatunek. Czwartek – plastik zalewa świat. Piątek – kolejny region dopadła plaga głodu. Sobota – grupa migrantów tonie w Morzu Śródziemnym. Niedziela – dzień, w którym mózg łączy wątki i wie, że z odpoczywania nici. O tym, jak nie ulec stresowi informacyjnemu, czy grozi nam globalny kryzys zdrowia psychicznego i jak żyć, gdy świat płonie, rozmawiam z doktorantką psychologii społecznej Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego Dominiką Bulską.

 

Alicja Cembrowska: Depresja klimatyczna istnieje?

Dominika Bulska: Nie jestem klinicystką, zajmuję się psychologią społeczną, więc nie wypowiadam się z klinicznego punktu widzenia. Z tego, co wiem, pojęcie „depresji klimatycznej” jest skrótem myślowym. Nie istnieje taka jednostka diagnostyczna ani w amerykańskiej klasyfikacji DSM-V, ani w międzynarodowej ICD-11. Eksperci zajmujący się tym tematem postulują nawet, żeby to nie było osobną diagnozą, bo właściwie zaburzyłoby to trochę wagę tego, z czym mamy do czynienia. Zmiany klimatu i bardzo ekstremalne zdarzenia – powodzie, huragany czy wichury – mogą do depresji prowadzić – tutaj nie ma wątpliwości. Sama „depresja klimatyczna” nie jest jednak teraz diagnozą.

To przez chwilę skupmy się jeszcze na języku. Jak określenie „depresja klimatyczna” może wpływać na społeczny odbiór tego tematu – potęguje przekaz czy może doprowadzić do bagatelizowania sprawy, co zarzuca się chociażby „depresji jesiennej”? Czytałam, że eksperci są raczej za tym, żeby mówić stres lub lęk klimatyczny.

Nie znam badań, które by pokazywały, czy faktycznie „depresja jesienna” i „depresja klimatyczna” w jakimś stopniu wpływają na rozmywanie się tego zjawiska. Myślę, że może tak być, jednak ostatecznie wydaje mi, że takie skróty myślowe pomagają nam odnaleźć się w złożonej rzeczywistości. Precyzyjniej jednak byłoby mówić depresja, stres czy lęk w wyniku zmian klimatu. Mam poczucie, że dyskusja o terminologii jest jednak gdzieś obok. Sedno jest takie, że zmiany klimatu ponad wszelką wątpliwość mają potencjał wpływania na funkcjonowanie psychiczne wielu osób i grup społecznych. To zresztą potwierdzają raporty amerykańskiego stowarzyszenia psychologów (APA) z 2014 i 2017 roku.

Ten wpływ zauważalny był już w latach 60. i 70., ale wtedy to już w ogóle nikt nie zastanawiał się, jak to nazywać.

Faktycznie, to bardzo ciekawe. W istocie, chociaż badania na ten temat zaczęły się w latach 70., to nie było ich dużo. Ewidentnie taki kaskadowy przyrost analiz na ten temat obserwujemy na przestrzeni ostatnich 2-3 lat.

Podejrzewam, że jest to też związane z rozwojem mediów społecznościowych i tym, jak szybko rozchodzą się obecnie informacje. Mało optymistyczne raporty klimatyczne pojawiają się od lat 50., ale właściwie nie wychodziły poza określone grono. Teraz każdy raport trafia na instagramowe kafelki i dociera do tysięcy ludzi w ciągu kilku minut.

Ma to swoje plusy, ma też minusy. Plusy są takie, że szybciej dostajemy informacje na temat tego, jaka jest skala kryzysu. Jednak przez to, że mamy tak szybki dostęp do wiadomości – a tych informacji, często mało optymistycznych, jest nawet kilka dziennie, to obserwujemy zjawisko tak zwanego stresu informacyjnego.

Nieustannie docierają do nas katastrofalne wizje, a my musimy to jakoś przetwarzać, trwać w wysiłku poznawczym i emocjonalnym – taka sytuacja ma ogromny potencjał wpływania na zdrowie psychiczne. Z założenia mocny przekaz ma nas motywować do działania, ale jednocześnie bywa też demotywujący, bo odbiera nam nadzieję.

Magdalena Budziszewska i Weronika Kałwak w dokumencie „Depresja klimatyczna. Krytyczna analiza pojęcia” szukając tropów terminologicznych i analizując, czy „depresja klimatyczna” jest właściwym określeniem, wskazują, że w przypadku martwienia się o planetę pojawia się ciekawy mechanizm – ludzie często się stresują, owszem, ale również się aktywizują, podejmują działania, decydują się na wolontariat, zmieniają swoje nawyki.

Tak, to jedna z opcji. W tym roku opublikowano nawet badania sugerujące, że u osób, które wysoce stresują się zmianami klimatu i jednocześnie angażują się w działania zbiorowe na rzecz przeciwdziałania katastrofie, prawdopodobieństwo wystąpienia klinicznej depresji lub klinicznych zaburzeń lękowych jest mniejsze. To niedawne doniesienia, które na razie warto traktować z ostrożnością. Jeśli jednak więcej badań pokaże taką zależność, to będzie można z pewnością powiedzieć, że wspólne przeciwdziałanie zmianom klimatu stanowi pewien bufor i „chroni” nasze funkcjonowanie psychiczne.

A co z uzależnieniami?

Istnieją przesłanki, które sugerują, że w wyniku zmian klimatu wskaźnik uzależnień może rosnąć. Uczulam, że i tutaj powinniśmy myśleć w sposób przyczynowo skutkowy. To znaczy: dzieje się sytuacja ekstremalna, która doprowadza do kryzysu zdrowia psychicznego. Jaką formę przyjmie ten kryzys? Wiele zależy od jednostki, od kontekstu, od wydarzenia, od poczucia kontroli. U niektórych może to prowadzić do częstszego stosowania używek.

Przepisywanie jednego scenariusza wszystkim osobom jest jednak nieuprawnione i nieuzasadnione. Pojawia się spektrum opcji, które mogą zaistnieć i system powinien się przygotować na ten kryzys. Sięganie po używki bywa próbą poradzenia sobie w skrajnej sytuacji i są badania, ostrożnie sugerujące, że to zaczyna się już dziać.

A agresja?

To ogromnie ciekawy temat, bo agresja w wyniku zmian klimatu może przyjmować bardzo różne formy. Szereg badań prowadzonych od lat 70. pokazuje, że w wysokich temperaturach rośnie przestępczość, a ludzie są bardziej skłonni do agresji. A przecież wiemy, że będzie goręcej, okresy upałów się wydłużają, więc zwiększa się też potencjał na przemoc. To jest jeden aspekt. Kolejny przypomina nam, że świat to zestaw naczyń połączonych, że jeden problem ma wiele wymiarów. Przewiduje się, że w wyniku kryzysu klimatycznego coraz więcej grup i społeczeństw zacznie biednieć, będzie brakować pracy i zasobów. W niektórych miejscach to się już dzieje, chociaż wciąż na relatywnie małą skalę.

Kolejne rodzące się osoby przyjdą na świat, w którym będzie brakować podstawowych składników do zaspokojenia potrzeb: będą niedożywieni, nie będą mieli wystarczająco dużo wody i witamin. To jest kolejny wyzwalacz agresji. Te wnioski możemy wysnuć też na podstawie innych wydarzeń historycznych. Zbadano, że u osób, które urodziły się w skrajnej biedzie spowodowanej II wojną światową i których matki nie miały możliwości dostarczenia organizmowi wystarczająco dużo składników mineralnych, istniało większe o 250 proc. prawdopodobieństwo rozwinięcia się antyspołecznego zaburzenia osobowości.

Możemy zatem przewidywać, że w wyniku zmian klimatu całe społeczeństwa nie będą mogły realizować podstawowych potrzeb biologicznych swoich ciał. I to doprowadzi do wzrostu agresji.

Osoby przejmujące się zmianami klimatu są na ogół bardziej otwarte na doświadczanie. (...) Elastyczność i otwartość pomagają nam przyjmować informacje i włączać je do naszego schematu poznawczego – do tego, co już wiemy, znamy, umiemy. Zmiana postrzegania rzeczywistości może zaś sprawić, że u takich osób z mniejszym prawdopodobieństwem rozwinie się niepokojący stan psychiczny

Już teraz na niektórych terenach nie da się żyć lub jest to bardzo utrudnione, więc ludzie masowo ruszają w podróż. Szacuje, że miliony ludzi będą musiały zdecydować się na migrację z powodu zmian klimatycznych.

To jest trzeci mechanizm, o którym mówi się w literaturze naukowej. Agresja w wyniku migracji klimatycznych to jest coś, co obserwujemy już teraz. W przyszłości może to eskalować do walki o zasoby. To oczywiście możliwy, a nie pewny scenariusz.

Obserwując sytuację w kontekście politycznym, trudno jednak nie odnieść wrażenia, że to się już dzieje. Przecież ludzie płyną do Europy, a Europa stawia mury. Przykładów nie musimy szukać daleko…

Tak, szczególnie że w kontekście migrantów mamy do czynienia z przemocą jednostkową i systemową. W zeszłym roku ten temat jeszcze się pojawiał w mediach, teraz jest cisza, a na granicy polsko-białoruskiej nadal rozgrywa się tragedia. Ludzie nie do końca łączą ten wątek z kryzysem klimatycznym. A w migracjach – tak klimatycznych, jak i wywołanych kryzysem politycznym lub społecznym – drzemie ogromny potencjał do przemocy.

Dodam przy tym, że prowadziliśmy na uniwersytecie badania o uprzedzeniach Polaków i okazało się, że osoby, które są bardziej świadome zagrożenia klimatycznego, jednocześnie bardziej akceptują przedstawicieli różnych grup mniejszościowych.

Bardziej?

Tak. I jest to o tyle zaskakujące, że zazwyczaj osoby czujące zagrożenie są bardziej uprzedzone do obcych. Jednym z wyjaśnień teoretycznych tego rezultatu jest to, że osoby przejęte zmianami klimatu traktują przedstawicieli mniejszości jako część szeroko pojętej natury, o którą się martwią. To buduje poczucie wspólnoty.

Albo ta wiedza i świadomość pozwalają nam zrozumieć, że „nie ma zmiłuj”, konsekwencje dotkną każdego z nas, więc lepiej pomóc, bo za chwilę my będziemy potrzebować pomocy. Jak ktoś zgłębia temat, to wie, że tysięcy Europejczyków też nie ominie przymusowa migracja.

To kolejne wytłumaczenie. My sobie wyobrażamy, że nas może spotkać podobny los.

Omówiłyśmy dosyć czarne wizje, ale jak do tego wszystkiego ma się elastyczność psychiczna? Człowiek przecież ma dosyć dużą zdolność do przystosowywania się do nowych sytuacji.

Zbadano, że osoby, które w tym momencie przejmują się zmianami klimatu, to wcale nie są osoby, które na ogół przejmują się różnymi innymi rzeczami. To nie jest tak, że, jak martwią nas zmiany klimatu, to przejmujemy się nimi tylko dlatego, że jesteśmy neurotyczni, lękowi i mamy tendencję do martwienia się wszystkim.

Czyli jest sobie szczęśliwy człowiek, czyta o katastrofie wyrządzonej przez huragan, ogląda zdjęcia z powodzi, dostrzega absurdalne skoki temperatur i nagle zaczyna łączyć wątki, czyta i pojawia się w nim ten konkretny lęk? Lęk klimatyczny?

Może tak być. Szczególnie że te same badania sugerują, że osoby przejmujące się zmianami klimatu są na ogół bardziej otwarte na doświadczanie. W tym kontekście wrócę do wspomnianej elastyczności. Te pojęcia są powiązane. Elastyczność i otwartość pomagają nam przyjmować informacje i włączać je do naszego schematu poznawczego – do tego, co już wiemy, znamy, umiemy. Zmiana postrzegania rzeczywistości może zaś sprawić, że u takich osób z mniejszym prawdopodobieństwem rozwinie się niepokojący stan psychiczny. Zidentyfikowane zagrożenie raczej podziała jak motywator do podejmowania działań.

Agresja w wyniku zmian klimatu może przyjmować bardzo różne formy. Szereg badań prowadzonych od lat 70. pokazuje, że w wysokich temperaturach rośnie przestępczość, a ludzie są bardziej skłonni do agresji. A przecież wiemy, że będzie goręcej, te okresy upałów się wydłużają, więc zwiększa się też potencjał na przemoc

Trochę jak system „walcz” albo „uciekaj” w obliczu zagrożenia?

Nie do końca. Katastrofa klimatyczna jest tak bardzo rozciągnięta w czasie, że my operujemy raczej informacjami potencjalnymi. Wielu z nas nie czuje tego „tu i teraz”, dlatego nie działa mechanizm szybkiej decyzji, jak w przypadku nagłego zagrożenia. Pojawia się szereg możliwych scenariuszy, możliwości i rozwiązań. Każdy może zatem reagować inaczej.

I też dlatego jest to tak trudny temat. Z jednej strony musimy w taki sposób formułować przekaz, żeby jak najwięcej osób zmotywować do przeciwdziałania zmianom klimatu. Z drugiej musimy mieć świadomość, że katastrofy pogodowe mogą poskutkować dużym kryzysem zdrowia psychicznego. A i tutaj „wszystko jest możliwe”, bo każdy ma inne zasoby, by poradzić sobie z sytuacją.

Mówimy o tych, którzy mają jeszcze szansę się przygotować, ale druga grupa to ci, którzy już doświadczyli konsekwencji – w ostatnim czasie to chociażby pochłonięty przez powódź Pakistan. Powódź spowodowaną zmianami klimatu.

Eksperci dzielą te konsekwencje klimatyczne na ostre i stopniowe, tzn. nagłe i odroczone w czasie. Powódź jest nagła. Może zatem wywołać nagłe konsekwencje – traumę, stres pourazowy, rozpacz, depresję. Ale zmiany we wzorcach pogodowych, wzrost poziomu oceanów, utrata ważnych miejsc są bardziej stopniowe. Stres klimatyczny, lęk, smutek będące ich wynikiem są zatem odroczone. Widzimy, co się dzieje w krajach globalnego Południa i to nam daje możliwość wyobrażania sobie tego, co zaraz może się stać. To takie oczekiwanie na zagrożenie.

Nie do końca oczekiwanie, bo przecież i w Polsce na zmianę jest powódź i susza, coraz częściej obserwujemy ekstremalne zjawiska, załamania pogody, wiatry, które powoli przypominają tornada…

Będzie jeszcze bardziej ekstremalnie, więc zasadne są przewidywania, że nadchodzący kryzys zdrowia psychicznego będzie miał bardzo klimatyczny wymiar.

Jest jeszcze grupa ludzi, która bagatelizuje raporty ekspertów i mówi, że żadnego kryzysu nie ma. Wyparcie?

Badania sugerują, że negowanie zmian klimatu jest motywowane raczej ideologicznie. Bagatelizowanie doniesień klimatycznych jest charakterystyczne dla osób o wysokim poziomie prawicowego autorytaryzmu, które najczęściej mają wysoki poziom lęku i poszukują w autorytetach, silnych przywódcach i jakiejś strukturze państwowej sposobu na redukcję tego lęku. Inna grupa, która zaprzecza zmianom klimatu, to po prostu ci, którzy na tym zarabiają.

Musimy zdać sobie sprawę, że kwestie zmian klimatycznych są ogromnie złożonym i wielowątkowym problemem. To naprawdę wymaga bardzo dużego wysiłku poznawczego, żeby zrozumieć zależności pomiędzy różnymi zjawiskami. Ewolucyjnie adaptacyjne jest posiadanie jasnych rozwiązań. My nie mamy tyle przestrzeni, energii i siły, żeby cały czas dostrzegać setki aspektów, łączyć wątki i coraz nowe perspektywy i widzieć taką złożoność świata społecznego. Dlatego musimy stosować schematy poznawcze.

Może „depresja klimatyczna”, z którą utożsamia się coraz więcej osób, jest sygnałem, że ludzie się w tym gubią, nie do końca rozumieją, co się dzieje, nie potrafią połączyć wątków?

Tego nie jestem w stanie zweryfikować. Badania sondażowe pokazują jednak, że zdecydowana większość Polaków – niemal 90 procent – zgadza się co do tego, że zmiany klimatu zachodzą i że jest to duży problem. Społeczeństwo nie zaprzecza zatem, że coś się dzieje, tylko bardzo możliwe, że nie ma jasnego przekazu, co w związku z tym należy lub warto robić.

Jestem zaskoczona tymi danymi. Nie widać tego zainteresowania Polaków klimatem podczas wyborów.

Nie widać między innymi dlatego, że jest to dla nas ten odroczony w czasie temat. Jako ludzie jesteśmy zaprogramowani, żeby radzić sobie z zagrożeniem tu i teraz. „Jeżeli ja teraz nie mam pieniędzy, to przyjmę te oferowane przez rząd”. Nasze struktury mózgowe funkcjonują w taki sposób, żebyśmy radzili sobie z problemami, które są namacalne, a nie wyobrażone czy przewidziane. Dlatego tak trudno jest przeciwdziałać zmianom klimatu, bo to jednak cały czas są odroczone w czasie kwestie.

Coś w tym jest. Jako dziecko wyobrażałam sobie, że koniec świata będzie wyglądał tak, jak na filmach. Wielkie tsunami, huragany, wszystko się wali i pali – oczywiście w tym samym czasie, bo to jest niezaprzeczalnym sygnałem końca…

Dokładnie tak to wygląda w naszej wyobraźni, dlatego ta powolność zmian i rozłożenie ekstremalnych zjawisk w czasie są przeszkodą do podejmowania działania. I ten proces trwa, pogłębia się. A my nie mamy czasu. Za chwilę nie będzie co zbierać.

Mówiła pani, że u jednych lęk czy stres mogą rozwinąć się w depresję, a u innych zadziałają jako motywator do działania. Mamy na to jakiś wpływ?

Nie ufałabym osobie, która na to pytanie pokusiłaby się o jednoznaczną odpowiedź.

Nie oczekuję takiej, raczej zastanawiam się, czy osoba, która czuje, że narasta w niej niepokój, coraz częściej myśli o możliwych skutkach kryzysu klimatycznego i spada jej poczucie zadowolenia z życia, mogłaby coś zrobić już na tym etapie, żeby jakoś zminimalizować ryzyko depresji wywołanej zmianami klimatycznymi.

Podstawową zasadą, według mnie, jest przyjęcie, że wszystkie emocje, które się w nas pojawiają, są uzasadnione. Emocje są adaptacyjne. Pełnią jakieś funkcje, pojawiają się po coś. I my musimy pozwalać sobie na przeżywanie tych emocji. To normalne, że smucimy się, gdy czytamy o zatrutej Odrze czy powodzi w Pakistanie. Nie powinniśmy spychać tego smutku gdzieś na bok.

Poleciłabym również unikać stresu informacyjnego. Oczywiście, czytanie doniesień na określony temat daje nam poczucie kontroli poznawczej, co chwilowo może nam pomóc. Jednak bombardowanie się wieściami podnosi nasz poziom lęku. Musimy nie tylko dawkować sobie wiadomości, ale też zwracać uwagę, jak są nam przedstawiane. Dramatyczne cięcia w nagraniach, złowieszcza muzyka, ogólnie katastroficzny przekaz odbierają nam nadzieję. A nadzieja jest kluczowa – nie tylko w kontekście kryzysu klimatycznego. Bez nadziei nie poczujemy motywacji, żeby coś zmienić.

Mam wrażenie, że emocje związane z kryzysem klimatycznym mają ogromny potencjał motywowania nas do działań będących wyrazem niezgody i sprzeciwu. Na fali tych emocji możemy żądać rozwiązań systemowych, naciskać na polityków i organizacje, chodzić na protesty, podpisywać petycje, głosować na tych, którzy w swoich programach poświęcają ekologii uwagę. Ale właśnie – żeby mieć na to siłę, musimy mieć nadzieję, że ma to sens.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: