Przejdź do treści

Dr Bartosz Szetela: Oficjalne statystyki – tysiąc zdiagnozowanych kił, tysiąc zdiagnozowanych rzeżączek – należałoby pomnożyć razy 10 bądź 20

Dr Bartosz Szetela /fot. archiwum prywatne
Dr Bartosz Szetela /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Wstyd w gabinecie zawsze jest, ale staram się rozmawiać z pacjentami. Bo czy pacjent, który całował się z kimś nowym i zachorował na anginę, się wstydzi? Nie. Ale jeśli pacjent się całował i zachorował na kiłę, to się wstydzi. A gdzie tu różnica? I tu bakteria, i tu bakteria – o chorobach przenoszonych drogą płciową rozmawiam z dr Bartoszem Szetelą, specjalistą chorób zakaźnych.

 

Magdalena Bury: Ile Polek i Polaków jest obecnie zakażonych HIV, rzeżączką czy kiłą? Czy istnieją statystyki dotyczące Polski?

Dr Bartosz Szetela: Najwięcej informacji posiadamy o HIV, pomimo że jest to jedyne zakażenie przenoszone drogą płciową, które można zgłaszać anonimowo. W tym przypadku podaje się jedynie inicjały, wiek, płeć, powiat oraz drogę zakażenia. O HIV wiemy, że ok. 15 tysięcy osób w Polsce leczy się w związku z tym zakażeniem. Narodowy Instytut Zdrowia Państwowy Zakład Higieny podejrzewa jednak, że jest to nieco więcej, bo ok. 19-20 tysięcy osób. Obecnie ta liczba uległa zwiększeniu w wyniku migracji wojennej z Ukrainy.

Jeśli jednak chodzi o rzeżączkę, kiłę czy chlamydiozę problem jest dużo większy. Nie będę nawet przytaczał danych oficjalnych, ponieważ są niewiarygodne. Takich zakażeń prawie nikt bowiem nie zgłasza, ponieważ trzeba podać imię, nazwisko, PESEL. Zdarzają się nawet sytuacje, gdy Sanepid wysyła pismo z pytaniem o adres miejsca pracy pacjenta, ponieważ tak się robiło 50 lat temu. Sanepid ingeruje w życie intymne pacjentów, nie oferując im nic w zamian (np. pomocy w przeprowadzeniu leczenia czy choćby tak oczywistej rzeczy jak pomoc w poinformowaniu osób z kontaktu).

W przypadku zakażenia HCV zdarza się, że osoby „z kontaktu”, bądź osoby z rodziny zakażonego otrzymują bezpłatne szczepienie przeciw HBV. W przypadku zakażeń przenoszonych drogą płciową nic takiego nie funkcjonuje. Są tylko tabelki z danymi. Wielu lekarzy nie zgłasza też zakażeń, kierując się dobrem pacjenta, aby nie traumatyzować go jeszcze bardziej.

Czy zdarzają się sytuacje, w których lekarze leczą pacjentów bez wcześniejszej diagnostyki?

Lekarze bardzo często leczą empirycznie. Pacjent zgłasza się z objawami, a lekarz – z uwagi na to, że nie wie, nie umie, nie ma technicznej możliwości u siebie w gabinecie zrobić badań na kiłę, chlamydiozę czy na rzeżączkę (chociaż są tanie i proste) – decyduje się na podanie antybiotyku empirycznie. W związku z tym duża liczba zakażeń jest nierozpoznana.

W latach 1950-1980 w Polsce również notowano dużą zapadalność na te choroby, jednak nadzór świetnie działał, a wszystkie badania były wykonywane szybko i sprawnie. Ten system w późniejszym okresie uległ rozpadowi, ponieważ zakażeń było zdecydowanie mniej. W związku z tym ośrodki diagnostyczne i terapeutyczne zamknięto, a leczenie przestało być odpowiednio finansowane.

W tej chwili tak naprawdę pacjenci z zakażeniami przenoszonymi drogą płciową nie mają praktycznie gdzie się udać po pomoc. Trafiają więc do ginekologa, do urologa, do zakaźnika, do dermatologa/wenereloga. De facto tylko w poradniach HIV, poradniach PrEP (przedekspozycyjna profilaktyka zakażenia HIV) i wybranych gabinetach wenerologicznych otrzymają pełną, kompleksową diagnostykę i leczenie.

Wczoraj trafił do mnie np. pacjent, który opowiedział, że był już u dwóch specjalistów, którzy powiedzieli, że nie mają dla niego czasu, warunków i nie zajmują się chorobami wenerycznymi. To dość kuriozalna sytuacja. I chociaż w Polsce istnieje kilka poradni dedykowanych właśnie chorobom wenerycznym, nierzadko zdarza się, że pacjent z bolesnym wyciekiem lub zmianami musi czekać na swoją kolej np. dwa tygodnie.

Czerwona kokardka na budynku w Warszawie

Czy w obecnej sytuacji możemy mówić o ponownym wybuchu tych zakażeń, tak jak to było np. 40 lat temu z kiłą?

Tak, od ponad 15 lat na całym świecie trwa ponowny wzrost liczby zakażeń przenoszonych drogą płciową. W związku z tym powinien być odgórnie odtworzony system opieki i diagnostyki leczenia tych zakażeń. Oficjalne statystyki – tysiąc zdiagnozowanych kił, tysiąc zdiagnozowanych rzeżączek – należałoby pomnożyć razy 10 bądź 20. To moja ocena i informacje z ośrodków zajmujących się leczeniem pacjentów, natomiast nie są one potwierdzone żadnymi oficjalnymi danymi, gdyż tych po prostu nie ma.

W tej chwili walczymy przy ogromnym wsparciu konsultanta krajowego ds. dermatologii i wenerologii, a także Krajowego Centrum ds. AIDS i Narodowego Instytutu Zdrowia Państwowego Zakładu Higieny, by zakażenia inne niż HIV również mogły być zgłaszane anonimowo. Wtedy przynajmniej nie będziemy musieli się obawiać, że pacjentowi stanie się krzywda. A takie sytuacje się niestety dzieją. Mogę ich przytoczyć z głowy choćby kilkanaście.

Czyli w Polsce największym problemem nie jest to, że pacjenci się wstydzą, a brak odpowiedniego systemu leczenia.

Wstyd w gabinecie zawsze jest, ale staram się rozmawiać z pacjentami. Bo czy pacjent, który całował się z kimś nowym i zachorował na anginą, się wstydzi? Nie. Ale jeśli pacjent się całował i zachorował na kiłę, to się wstydzi. A gdzie tu różnica? I tu bakteria, i tu bakteria. Nie musimy udawać, że seks uprawiamy tylko raz w roku. A często pracownicy medyczni, w tym lekarze, są bardzo oceniający, przez co wprowadzają pacjentów w zakłopotanie, szczególnie jeśli dojdą jeszcze kwestie niewiększościowych zachowań seksualnych.

I tak jak pani powiedziała, jest też problem braku systemu. Do mnie wczoraj przyjechały osoby ze Śląska, a przypomnę – pracuję we Wrocławiu! Para heteroseksualna, planująca ciążę z dobrze rozpoznaną kiłą, wyleczoną rok temu. Przyjechali, ponieważ lekarz specjalista nie potrafił zinterpretować wyników ich obecnych badań. Para usłyszała, by z ciążą poczekali jeszcze rok. W takich sytuacjach czuję się zawstydzony, ponieważ leczenie kiły jest bardzo proste. Wielu lekarzy po prostu nie pamięta, jak leczy się zakażenia przenoszone drogą płciową, bo jeszcze kilkanaście lat temu ich tyle nie było.

Dlaczego nie ma systemu, który by rozwiązał tę sytuację?

Nie ma, ponieważ każdy rząd i urzędnicy lokalni uważają, że odpowiedzialność za zdarzenia w życiu seksualnym każdy powinien ponosić sam. Takie podejście pozostaje w jawnej sprzeczności z wiedzą kliniczną i epidemiologiczną. W Wielkiej Brytanii po II Wojnie Światowej w latach 50-tych borykano się z dużą liczbą przypadków kiły i rzeżączki, najpewniej w związku z powrotem marynarzy i innych żołnierzy z wojny. Uznano to za problem społeczny, a nie indywidualny. W efekcie utworzono gęstą i dobrze finansowaną sieć poradni wenerologicznych, które do dziś gwarantują powszechny i bezpłatny dostęp do profilaktyki, diagnostyki i terapii.

W Polsce bardzo dobrze działają poradnie HIV. Pod koniec lat 80-tych w Polsce rozpoczęła się epidemia HIV i jak zawsze na tym etapie towarzyszył jej szok. Wtedy wysłuchano specjalistów, stworzono wzorcowy system opieki, który funkcjonuje do dzisiaj. Niestety nie można tego powiedzieć o obecnej sytuacji poradni dermatologiczno-wenerologicznych.

"Pytanie o aktualne badania przed współżyciem jest oznaką dbałości o zdrowie, a nie czymś obraźliwym" - podkreśla psycholog Dominik Haak

A czy coś w temacie leczenia zakażeń przenoszonych droga płciową zmieniło się na lepsze?

Jedyna zmiana na lepsze, to wejście w życie RODO. W przeszłości komunistycznej badanie WR w kierunku kiły wykonywano podczas badań okresowych w pracy. Gdy kiła została wykryta, wszyscy w danym zakładzie pracy, rodzina oraz osoby z kontaktu byli badani. Nie było w tym ani odrobiny anonimowości.

Wyobraźmy sobie Anię, 30-latkę, która miała kilku partnerów seksualnych w swoim życiu. Jakie kroki powinna podjąć, by przebadać się na zakażenia przenoszone drogą płciową? Gdzie powinna się zgłosić?

Czy Ania ma pieniądze?

Nie ma.

To Ania ma problem. Tak naprawdę jedyną opcją jest wizyta u dermatologa/wenerologa i… nakłamanie, że szczypie, piecze i ma upławy. Wtedy lekarz powinien zlecić wszystkie niezbędne badania. Niestety u pacjentów bezobjawowych lekarze niezbyt chętnie je zlecają. W dużym mieście można też pójść do punktu diagnostycznego i przebadać się na HIV, kiłę i HCV. Jeżeli chodzi jednak o wymazy na rzeżączkę i chlamydiozę, tutaj mamy trochę większy problem. Takie badanie kosztuje ok. 100 złotych. Możemy je samodzielnie wykonać, wystarczy pójść do laboratorium i poprosić o wymazówki. Do wymazu z gardła, cewki moczowej, przedsionka pochwy czy odbytu nie jest potrzebny lekarz.

Kto najczęściej choruje na zakażenia przenoszone drogą płciową?

Ryzyko zakażenia podczas kontaktu seksualnego jest takie samo dla każdego. Jeśli osoba zakażona kiłą czy rzeżączką będzie miała kontakty seksualne bez prezerwatywy to niezależnie czy będzie to stosunek z kobietą czy z mężczyzną, ryzyko przeniesienia zakażenia będzie podobne. Ponadto należy pamiętać, że do zakażenia rzeżączką czy kiłą wystarczy choćby głęboki pocałunek! Osoby heteroseksualne znacznie rzadziej niż osoby nieheteroseksualne badają się w kierunku zakażeń przenoszonych drogą płciową. Jeśli już idą do ginekologa czy do urologa z powodu dolegliwości, to leczone są objawowo, bez końcowej diagnozy i raportu. W związku z tym nie możemy powiedzieć, kto choruje częściej.

Możemy jednak z całą pewnością powiedzieć, że chlamydioza najczęściej dotyka kobiety. I to właśnie ona jest najczęstszą zakaźną przyczyną niepłodności u kobiet. A często przebiega bezobjawowo.

Musimy pamiętać, że brak objawów nie wyklucza zakażenia. Dla HIV ten okres bezobjawowy może trwać nawet 10 lat, dla kiły nawet 3-4 lata, a chlamydioza czy rzeżączka w obrębie gardła i odbytu może w ogóle nie wywołać objawów. Nie uspokajajmy się w stylu: „Nie mam objawów, więc nic mi nie jest”.

Jak się więc chronić?

Jedyną stuprocentową metodą jest abstynencja seksualna, zarówno jeżeli chodzi o seks jak i całowanie. Trzeba powiedzieć jasno: zakażenia przenoszone drogą płciową są elementem życia seksualnego. Oczywiście, prezerwatywa ochroni nas przed kiłą, chlamydiozą, rzeżączką czy HIV. Ale mamy również kontakty oralne, całujemy się. A w gardle i w odbycie rzeżączka i chlamydioza, które kojarzą się nam z ropą, wyciekiem, bólem, krwawieniem, bardzo często przebiegają zupełnie bezobjawowo. I co, mamy się nie całować? No nie, ale musimy mieć świadomość, że to ryzyko występuje.

A jeśli w badaniach okaże się, że ta kiła bądź rzeżączka jest, jak wygląda leczenie?

Przedwczoraj miałem pacjenta, który się dziwił: „Ale jak to? Jeden zastrzyk i już po kile?”. Tak. Jeden zastrzyk w pośladek pozwoli na wyleczenie kiły. Podobnie z rzeżączką – jeden zastrzyk i cztery tabletki na raz i będzie po. Chlamydiozę natomiast doksycyklina wyleczy w siedem dni. Pacjenci myślą, że leczenie będzie skomplikowane, drogie. A tak nie jest.

Poruszamy się trochę jakby w zamkniętym kręgu – on powinien być jeden, jedyny, a ona jedna, jedyna. A wiemy, że tak nie zawsze bywa. Przed wejściem w nowy związek, przetestujmy się, używajmy prezerwatyw z niestałymi partnerami i leczmy się, jeśli do zakażenia dojdzie.

 

Dr Bartosz Szetela – specjalista chorób zakaźnych, specjalizujący się w opiece nad osobami żyjącymi z HIV, diagnostyce i terapii zakażeń przenoszonych droga płciową, profilaktyce przedekspozycyjnej HIV w ramach Poradni Wszystkich Świętych we Wrocławiu, nauczyciel akademicki w Katedrze i Klinice Chorób Zakaźnych, Chorób Wątroby i Nabytych Niedoborów Odpornościowych UMED we Wrocławiu.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.