Przejdź do treści

Maria Król-Fijewska: Asertywność to jest coś, co muszę mieć na swoje usługi. To nie jest mój obowiązek ani dominujący styl, ale cenna umiejętność

fot. unsplash
fot. unsplash
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– W naszym życiu zachowujemy się i asertywnie, i ulegle, a czasem i agresywnie. Asertywność to sposób na ciężkie sytuacje, kiedy nie chcę eskalować konfliktu, nie chcę kogoś urazić, a porozumieć się. Osoby, które uczą się asertywności i ją praktykują, po pewnym czasie nawet w sytuacji, kiedy pojawiają się silne emocje, z automatu wiedzą, jak się zachować, aby być fair w stosunku do siebie i innych – mówi Maria Król-Fijewska, autorka poradnika „Stanowczo, łagodnie, bez lęku, dziś”, którego nowe, uzupełnione wydanie dostępne jest od kilku tygodni na rynku.

 

Małgorzata Germak: Spotkałam się ze stwierdzeniem, że asertywność to bycie trochę chamskim, trochę egoistą, czasem stanowczym, na pewno odważnym. Ja wierzę, że asertywność to wyraz szacunku i bycie fair w stosunku do siebie. Może na wstępie warto rozwiać wątpliwości. 

Maria Król-Fijewska: Definicji asertywności jest wiele. Kiedyś przeczytałam taką oryginalną: „to wyrażenie każdego wewnętrznego stanu oprócz lęku”. Myślę, że najtrafniej można to ująć tak: asertywność to bezpośrednie wyrażenie tego, co się myśli, czuje i czego się chce w kontakcie z drugą osobą, ale w taki sposób, który nie narusza godności tej osoby – czyli bez umniejszania, poniżania czy ranienia. Jeśli ktoś jest trochę chamski, to już nie jest asertywne zachowanie, gdyż nie uwzględniamy godności drugiego człowieka.

Natomiast jest coś takiego jak asertywność twarda. Gdy ktoś mi proponuje, żebym napiła się z nim kawy, a ja, na przykład, nie mam czasu, to mogę powiedzieć po prostu: „Nie, nie napiję się z tobą kawy”. Bez żadnych wyjaśnień. Takie zachowanie potrafi być uzasadnione, kiedy relacja z osobą proponująca tę kawę nie jest sympatyczna, nie zależy nam na niej. Suchą, rzeczową odmową nie atakujemy drugiej osoby, ale czuć, że stanowczo stawiamy granicę.

Wydaje mi się jednak, że z takimi sytuacjami mamy rzadko do czynienia.

Na co dzień raczej posługujemy się miękką asertywnością. Założeniem jest bycie sobą i w zgodzie ze sobą, ale nie po to, aby zaszkodzić drugiej osobie. Odmawiam pójścia na kawę, bo mam inne plany, interesy, potrzeby. Pozostaję asertywna, ale z poszanowaniem drugiej strony. Czyli mogę np. odpowiedzieć: „Niestety dziś wyjście jest dla mnie niemożliwe.  Chętnie pójdę z tobą w innym terminie” albo „Muszę odmówić, ale wiedz, że nie jest to skierowane przeciwko tobie, ja po prostu nie pijam kawy o tej porze dnia”. Pojawia się wyjaśnienie.

Jeśli z kolei odmawiając, zaczynamy więcej niż wyjaśniać – tłumaczyć się, to już przekraczamy granice asertywności, bo stawiamy siebie w sytuacji nadmiernego starania albo założenia, że zrobiliśmy coś źle i musimy to zrekompensować. Postawa asertywna polega na tym, że to, co mówię, jest zgodne z moimi uczuciami, przekonaniami. Jeśli jestem przekonana, że mam do tego prawo, że jestem w porządku – to prezentuję postawę o dużym poziomie spójności.

Maria Król-Fijewska / mat. prasowe

Maria Król-Fijewska / mat. prasowe

Maria Król-Fijewska / mat. prasowe

Z pani poradnika o asertywności „Stanowczo, łagodnie, bez lęku” utkwiło mi w głowie zdanie: „Prawo do bycia sobą jest najważniejszym indywidualnym prawem człowieka.”. Dalej tłumaczy pani, że każdy z nas ma prawo tak układać sobie życie – dysponować czasem, energią i dobrami, jak tylko ma ochotę. Czy to jest dobry punkt wyjścia do tego, aby być asertywnym?

Ten wątek napisałam 30 lat temu i cieszę się, że porusza go pani, bo dziś czuję potrzebę, aby go doprecyzować. Kiedyś wydawało mi się, że każdy człowiek może dowolnie siebie kształtować, że nic go nie ogranicza, nic nie jest niemożliwe. Od tamtego momentu przeżyłam swoje i teraz mam wrażenie, że jednak człowiek ma mniej do wyboru. Jeśli jestem smutną i powolną dziewczynką, a chciałabym być wesołą i energiczną, to – w myśl moich dawnych przekonań – po prostu muszę się postarać. Ale jest coś więcej, jakaś nasza istota, z którą przychodzimy na świat. I zanim będziemy decydować, kim chcemy zostać, najpierw warto dowiedzieć się, kim już jesteśmy. Uszanować to. Takie podejście daje człowiekowi szansę na większą spójność. Oprócz tego, że mamy jakieś marzenia, żeby coś w życiu robić, osiągnąć, kimś być, to jednocześnie kimś już jesteśmy. I to poznanie siebie oraz głęboka akceptacja, jest drogą do tego, żeby właśnie być sobą.

Wierzę, że człowiek może przekraczać siebie i urzeczywistniać swoje marzenia, ale musi być to uzgodnione z tym, kim jest. I nie podam teraz prostego sposobu, nie da się łatwo, jak przy pomocy papierka lakmusowego, tę swoją istotę odnaleźć. Na pewno trzeba słuchać głosu swojego głębokiego, wewnętrznego sumienia.

I to pomoże być asertywnym w życiu?

Tak, i widać to na treningach asertywności. Niektórzy trenerzy mają zestaw zasad, które wpajają kursantom, i one mają gwarantować sukces. Tymczasem żeby ludzie umieli się asertywnością posługiwać, muszą najpierw przy każdej ćwiczonej sytuacji zatrzymać się i zastanowić – co chcę zrobić, o czym powiedzieć? Najpierw trzeba wykonać tę drogę w kierunku określenia siebie i dopiero wtedy język asertywności może być pomocny. W tym sensie asertywność ma bardzo indywidualny charakter. Dwie osoby w tej samej sytuacji mogą chcieć powiedzieć zupełnie inną rzecz i inaczej się zachować.

Przy okazji prawa do bycia sobą warto też wspomnieć o terytorium psychologicznym – z pani poradnika można się dowiedzieć, że każdy je posiada i go broni. Jak to rozumieć?

Moim terytorium psychologicznym jest to, co w podstawowy sposób należy do mnie i zależy ode mnie, na przykład: mój gust, moje przekonania, uczucia, sposób ubierania się. To wszystko, co bezpośrednio podlega mojemu wyborowi. Ważne jest, aby mieć świadomość, że królem na tym terytorium jestem tylko ja i mam prawo go bronić, czyli stawiać granice, kiedy ktoś chce mi powiedzieć, co powinnam myśleć, jak żyć, jak się ubierać. Mogę przyjąć te sugestie albo nie – decyzja należy do mnie.

„Nie uczy się nas miłości do siebie. Uważane jest to za egoizm. A im będziemy lepsi dla siebie, tym będziemy lepsi dla innych i mniej będzie konfliktów” – mówi psycholog i coach Joanna Chmura

Mam wrażenie, że łatwo przekroczyć czyjeś terytorium, zwłaszcza w internecie, gdzie jest tyle opinii, o które nikt nie prosi…

To prawda. Zupełnie tak, jakbyśmy byli postawieni w sytuacji nieustannej obrony, tłumaczenia się czy konfrontacji. Ludzie w mediach społecznościowych i internecie, którzy notorycznie przekraczają granice innych, w swoim mniemaniu mają prawo się tak wypowiadać. Tu przecież o wiele trudniej, niż stojąc twarz w twarz, określić, gdzie jest czyje terytorium psychologiczne. Do tego zapominamy, że po drugiej stronie są ludzie, którzy mają swoją wrażliwość. Na pewno jest wiele rzeczy, których byśmy nie powiedzieli, patrząc komuś w oczy, a online jesteśmy ośmieleni do czegoś takiego. To przyczynia się do zachowań przekraczających granice.

Brak umiejętności zareagowania w sposób asertywny często kończy się tym, że ludzie robią coś, na co nie mają ochoty. Jak znaleźć drogę środka?

Najpierw trzeba zdać sobie sprawę, że częściej lub rzadziej, ale całe życie robimy nie tylko tego, na co mamy ochotę, ale też uwzględniamy ochoty innych. Bez tego nie dałoby się funkcjonować. Normy społeczne zakładające, że pewne rzeczy robimy dla innych, dla ogółu, przydają się – to na przykład przestrzeganie przepisów ruchu drogowego. Są też różne powinności, które czujemy w odniesieniu do bliskich, jak pożyczenie siostrze samochodu albo zrobienie jakiejś przysługi przyjacielowi. Jest jednak pewna dopuszczalna, zdrowa ilość tych rzeczy, które robimy dla innych. Jeśli przekraczamy ją i nasze zachowania nie są dedykowane naszym potrzebom, tylko spełnianiu życzeń innych osób, to zaczynamy sobie szkodzić. Z psychologicznego punktu widzenia zaczynamy chorować, bo zbyt wiele naszych potrzeb jest niespełnionych. Bywa też odwrotnie, kiedy za dużo w życiu robimy po swojemu, a za mało uwzględniamy potrzeb innych. To z kolei grozi samotnością i niezaspokojoną potrzebą bycia z ludźmi. Dlatego ważne jest, żeby określić sobie ten punkt graniczny między tym, gdzie uwzględniam innych, a od którego momentu już tylko siebie. I zachować balans.

Po czym poznać, że szala przechyliła się na którąś stronę?

Jeśli nadmiernie przechyla się w kierunku „liczę się tylko ja”, to będzie nam trudno nawiązać bliskie, głębokie relacje. One polegają na wymianie miłości, przyjaźni, a bez obustronnego uwzględniania swoich potrzeb, taka relacja nie będzie istniała. Kiedy zaspokajamy wyłącznie swoje potrzeby i chęci, nie dajemy szans zaistnienia w naszym życiu drugiego człowieka, który może wnieść wiele wartości, wzbogacić nas.

Potrafimy też przesadzić w drugą stronę – jeśli za dużo oddajemy innym, a za mało realizujemy siebie, to odbije się to na naszej chęci do życia. W momencie, gdy osobiste potrzeby są notorycznie niespełnione, zamiera siła witalna, a nam przestaje się chcieć żyć. Czasem wystarczy dosłownie drobiazg, wydawałoby się mała, nieznacząca rzecz, która stanie się punktem zapalnym i przeważy tę szalę.

W wykładzie 13. w swoim poradniku opisuje pani pewną przydatną procedurę, kryjącą się pod tajemniczym skrótem FUO. Mogłaby pani o niej opowiedzieć?

FUO to są fakty, ustosunkowanie i oczekiwania. To procedura, która służy konfrontacji z drugą osobą. To dobra formuła ratunkowa, kiedy dzieje się coś, co nam nie pasuje, ale sytuacja nie jest oczywista i łatwa. Wtedy warto zbudować swoją wypowiedź w oparciu o FUO.

Po pierwsze – zgromadzić fakty, które są powodem konfrontacji, i opisać zdarzenie, tylko – to ważne – w sposób neutralny, nawet gdy jesteśmy wściekli. Wyobraźmy sobie sytuację: jadę pociągiem i w moim wagonie jakiś mężczyzna słucha głośno podcastu. Ja nie chcę tego słuchać, ale nie mam wyboru. Wychodzę parę razy na korytarz w nadziei, że ta osoba skończy, ale wracam i nic się nie zmienia.

Zaczynam budować moją wypowiedź w oparciu o FUO: „Odkąd ruszyliśmy z peronu, włączył pan podcast i go głośno słucha. Jesteśmy razem w wagonie i wszyscy to słyszą, w tym ja”. Teraz czas na moje ustosunkowanie, czyli jak to na mnie wpłynęło, co zrobiłam i pomyślałam: „To mi przeszkadza. Myśląc, że ta audycja zaraz się skończy, wyszłam na korytarz. Gdy wróciłam okazało się, że w dalszym ciągu pan tego słucha. Poczułam się bardzo zirytowana. Pomyślałam sobie, że może nie zdaje sobie pan sprawy z tego, jak bardzo mi to przeszkadza”. A teraz moje oczekiwania: „Proszę, żeby pan to wyłączył albo wyszedł w miejsce, gdzie nie będzie mi przeszkadzać. Oczekuję od pana, że to się natychmiast skończy. Chciałabym móc resztę podróży spędzić w ciszy”.

Wiem, że ze swoimi umiejętnościami asertywnymi i spójnością własnego ja, mam swój ciężar i objętość. I kiedy będzie trzeba – może po namyśle, nie od razu – jednak będę w stanie powiedzieć to, co mnie reprezentuje

Brzmi niewinnie.

Owszem, ale znakomicie pomaga uporządkować swoje doświadczenia. Kiedy coś nas bardzo złości, z czym chcielibyśmy się skonfrontować, to najczęściej zastanawiamy się nad drugą osobą: „Jak on może tego słuchać tak głośno?! To niebywałe. Kim trzeba być, żeby tak robić? Jak on nas traktuje?!”. Potem wyobrażamy sobie, co się stanie, jak wygłosimy na głos te swoje przemyślenia. Pojawiają się wtedy zwykle obawy: „A może to jest jakaś dziwna osoba? Może zacznie na mnie krzyczeć? A może zrobi mu się przykro?”. To potrafią być różne obawy, ale wszystkie odnoszą się do tego człowieka.

FUO pozwala porządkować informacje w kontekście własnego doświadczenia, skupić się na tym, co ja w związku z tym chcę osiągnąć. Dopiero z punktu widzenia własnego przeżywania mogę coś do drugiej osoby powiedzieć – czego chcę lub nie chcę, czego nie wytrzymam, a czego oczekuję.

I to nie musi być taki długi wywód! Jak to sobie już w głowie ułożymy i zastosujemy kilka razy, będziemy w stanie skrócić swoją wypowiedź. Te oczekiwania na koniec czasami zamieniają się w pytanie. Takie typowe przy konfrontacji brzmi: „Jak widzisz rozwiązanie tego problemu?”. I to też jest dobre zakończenie.

Procedura FUO jest o tyle wdzięczna, że nie zakłada w stosunku do drugiej osoby: on jest złoczyńcą, bo robi źle i mnie wkurzył. To podejście, w którym dopuszczamy możliwość, że druga osoba nie wie, jak sytuacja wygląda z mojego punktu widzenia, i ja ją właśnie o tym informuję. Jestem stanowcza, lecz zapraszam do współpracy. Nie umniejszam jej i nie atakuję.

Zdarza się jednak, i to pewnie często, że nie reagujemy, bo obawiamy się tej reakcji drugiej strony.

Jasne, że w zależności od sytuacji, od tego, jak silne uczucia wywołało w nas zachowanie drugiej osoby, możemy chcieć dać jej informację zwrotną lub nie. Mam wrażenie, że w internecie akurat tych opinii jest aż nadto. Inaczej na żywo w sytuacjach społecznych. W sklepie, na ulicy, gdzie widzimy coś niedobrego, jak ktoś źle kogoś potraktował, mamy zawahanie, czy reagować. Jeśli mamy dobrze opanowane umiejętności wypowiedzi i zachowań asertywnych, to ten arsenał nam zdecydowanie pomoże, doda pewności siebie.

Niedawno była gorąco omawiana w internecie wypowiedź matki, która zwróciła innej matce uwagę na placu zabaw, bo ta głośno komentowała wystający brzuch swojej córki, nie przebierając w słowach. To jedna z tych sytuacji, o których pani mówi?

Tak, to świetny przykład. Na pewno część osób uzna, że ta pani zwracająca uwagę przekroczyła swoje uprawnienia – to nie była jej córka, nie znała ich relacji. Jasne, zawsze warto wziąć pod uwagę szerszą perspektywę – może córki to nie bolało, może taki miały styl komunikowania, a może było coś jeszcze, czego osoba postronna nie była w stanie zauważyć.

Z drugiej strony, jeśli nie reagujemy na różne formy przemocy, to one będą trwać i rozwijać się. A osobie, która za tym stoi, może nie przyjść do głowy, że robi coś złego. Kiedy tak o tym pomyślę, to mnie zachęca jednak do interwencji. Zresztą ja jestem zwolenniczką podejmowania działania w takich momentach, ale na pewno warto przemyśleć formę tej interwencji.

Jak mogłoby to wyglądać na tym placu zabaw?

Widzę mamę, która zwraca się do córki w wyraźnie umniejszający, ośmieszający sposób. Pewnie powiedziałabym coś takiego: „Przepraszam, że się wtrącam, ale trudno mi się tego słucha. Na pewno ma pani jak najlepsze intencje, ale wyobrażam sobie, że gdybym była na miejscu córki, to pani słowa, i to wypowiadane tak głośno, mogłyby mnie zaboleć”.

Próbowałabym podzielić się z tą kobietą moim osobistym skojarzeniem. Chodzi o to, aby mówić to w języku „ja”, a nie w języku „ty”. Nie mówię: „Jesteś złą matką, skoro mówisz rzeczy, raniące twoje dziecko”, tylko zamiast tego: „Gdybym była na miejscu dziecka, mogłabym się źle poczuć z tym komentarzem. Chcę to pani powiedzieć, bo może nie przyszło to pani do głowy”.

Szukałabym takiej formy interwencji, żeby osoba, do której mówię, mnie usłyszała. Interwencja agresywna nie ma sensu, bo zamyka uszy drugiej osobie. Ja swoim komentarzem starałabym się nie naruszyć godności tej matki ani nie zawstydzać jej.

Emocje w wielu przypadkach mogą dyktować inne rozwiązania. Kiedy ktoś jest agresywny w stosunku do nas, niesprawiedliwie nas potraktował albo sprawił przykrość, to może być trudno zachować powściągliwość. Jak być asertywnym w sytuacjach, kiedy rządzą nami silne emocje?

Przede wszystkim pamiętajmy, że asertywność to nie jest obowiązek. W naszym życiu zachowujemy się i asertywnie, i ulegle, a czasem i agresywnie. Asertywność to sposób na ciężkie sytuacje, kiedy nie chcę eskalować konfliktu, nie chcę kogoś urazić, a porozumieć się.

Osoby, które uczą się asertywności i ją praktykują, po pewnym czasie nawet w sytuacji, kiedy pojawiają się silne emocje, z automatu wiedzą, jak się zachować, aby być fair w stosunku do siebie i innych. Poza tym nawet przy silnych emocjach często zachowujemy zdroworozsądkowy osąd.

Asertywność wobec samego siebie to umiejętność poprowadzenia wewnętrznej dyskusji, w czasie której wysłucha się z szacunkiem swoich różnych głosów – wewnętrznego dziecka, ambitnej części zarządzanej przez powinności i „ja” realistycznego

Weźmy na przykład złość. Mogę rozzłoszczona wykrzyczeć do kogoś coś wulgarnego, a mogę powiedzieć mocno i stanowczo: „Nieprawdopodobnie mnie wkurzasz!”. To będzie wyrażenie tego samego stanu wewnętrznego. I nie chodzi o popadanie w skrajność. Asertywne wyrażanie złości nie oznacza, że mówię spokojnym tonem: „Ależ mnie rozzłościłeś”. Mam prawo podnieść głos, mogę mówić gorąco, co nie pozostawia wątpliwości, jak się czuję i że przeżywam daną sytuację. Ale jednocześnie nie muszę używać języka „ty”. Nie muszę wyzywać, naruszać godności drugiej osoby. Mogę się nie zgadzać z kimś, ale to nie oznacza, że jest on niegodną istnienia jednostką ludzką. Poza tym rzadko kiedy jesteśmy tak bardzo wściekli, że nie mamy nad sobą żadnej kontroli.

W nauce asertywności warto już po fakcie wyobrażać sobie, co powiemy. W różnych trudnych sytuacjach, kiedy one mijają, często przychodzi refleksja: „A mogłam powiedzieć to inaczej”. Dobrze jest wtedy zastanowić się, co właściwie moglibyśmy powiedzieć. I tak na sucho ćwiczyć sobie różne sytuacje. To takie zagadki asertywnościowe, czyli wyobrażanie sobie siebie w różnych sytuacjach, w których wydaje się, że już nic sensownego nie da się zrobić, i szukanie rozwiązań – jak wyjść z tego asertywnie.

Czy w takim razie ma sens, np. zanim wybierzemy się po podwyżkę do szefa, ułożyć sobie wcześnie możliwe opcje, jak może przebiec taka rozmowa?

Zdecydowanie warto! Rozmowa o zarobkach to zwykle trudna sytuacja, a poza tym wyjątkowa, bo mamy taką szansę rzadko, więc lepiej to zrobić porządnie. Przyda się zaplanować sobie to spotkanie, zgromadzić argumenty, dla których chcemy dostać podwyżkę. Można spróbować przewidzieć, jak szef zareaguje i przygotować pod to swoje stanowisko. Warto wymyślać różne warianty tej rozmowy, pytań i odpowiedzi. Żeby wzmocnić efekt przygotowań, dobrym pomysłem jest poprosić kogoś bliskiego o pomoc i z nim przećwiczyć rozmowę na głos. I to nie raz! Na treningu asertywności, kiedy jest tego typu trudna sytuacja, ludzie ćwiczą ją nawet 8-9 razy. Trzy to moim zdaniem minimum, żebyśmy poczuli pewność, że to jest już nasze, że wiemy, co robimy.

Czyli asertywność może wzmacniać naszą pewność siebie?

Jak najbardziej. Widzę to dobrze na sobie. Odkąd wiem, że poradzę sobie z daną sytuacją i wiem, że wymyślę, co chcę powiedzieć, to mnie gruntuje. Daje mi poczucie, że ja w tej sytuacji mam swoją określoną objętość – w tym sensie, że nie jest łatwo mnie zdmuchnąć i kiedy ktoś coś powie, ja nie będę jak ta szmatka na wietrze. Wiem, że ze swoimi umiejętnościami asertywnymi i spójnością własnego ja, mam swój ciężar i objętość. I kiedy będzie trzeba – może po namyśle, nie od razu – jednak będę w stanie powiedzieć to, co mnie reprezentuje. Takie poczucie jest bardzo podnoszące na duchu. Znam mnóstwo osób, dla których asertywność jest drogą do pewności siebie.

A czy można być asertywnym względem samego siebie?

O tak! Być asertywnym wobec siebie to przede wszystkim uczciwie przedyskutować dany pomysł czy sytuację z różnymi naszymi wewnętrznymi głosami. Na przykład z postanowieniem o nauce angielskiego od nowego roku. Postanawiamy sobie, że będziemy słuchać BBC i prowadzić konwersacje, codziennie uczuć się słówek i oglądać seriale w oryginale. I nic z tego nie wychodzi. A dlaczego? Bo tylko jedna cząstka mnie, ta ambitna, tak sobie to wyobraziła i postanowiła. Inne moje wewnętrzne odsłony tego nie chcą i kiedy wieczorem wracam do domu, to wolę odpocząć, a nie siadać do nauki angielskiego.

Ludzie często podejmują postanowienia bez konfrontowania tego ze swoimi możliwościami. Tymczasem trzeba dać się wypowiedzieć rożnym wewnętrznym stronom. Nie ma co narzucać sobie czegoś, co jest punktem widzenia tylko jednej części mnie, np. najbardziej ambitnej albo związanej ze słowem „powinnam”. Asertywność wobec samego siebie to umieć poprowadzić wewnętrzną dyskusję, w czasie której wysłucha się z szacunkiem swoich różnych głosów – i wewnętrznego dziecka, które ma prawo do odpoczynku i zabawy, i tej ambitnej części zarządzanej przez powinności, i „ja” realistycznego, które powie, że to się jeszcze nigdy nie udało, więc dlaczego teraz ma się udać. To oczywiście wymaga pracy, szczerości wobec siebie i samoświadomości.

Czy każdy może nauczyć się asertywności – bez względu na życiowe doświadczenia czy cechy osobowości?

Każdy może się nauczyć, aczkolwiek nie wszyscy chcą, bo tego nie czują. Są osoby, które nie lubią tego przemyślanego charakteru wypowiedzi, wolą iść na żywioł. Działają według zasady: będzie co ma być, działam spontanicznie i zobaczę, co z tego wyniknie.

Są też tacy, którzy obawiają się stawiania granic. Uważają, że lepiej jest jak najwięcej dawać innym, a podkreślając ciągle swoje „ja”, obawiają się popadnięcia w egocentryzm.
Ja się tego nie boję. Uważam, że asertywność to jest coś, co muszę mieć na swoje usługi. To nie jest mój obowiązek ani dominujący styl, ale pewna umiejętność. Kiedy znajduję się w łatwych sytuacjach, to robię, co mi się podoba, ale przy trudnych – wzywam na pomoc asertywność. Dzięki niej wiem, że będę mogła naprawdę się obronić i nie ryzykować skrzywdzenia przy tym innych. Fakt, że potrafię się zachować asertywnie, wzmacnia mnie i moją pewność siebie. Uważam, że warto to umieć.

 

Maria Król-Fijewska – psycholożka kliniczna. Psychoedukacją i psychoterapią zajmuje się od 1980 roku. Jest autorką polskiej wersji treningu asertywności, łączącego pracę nad zachowaniem z elementami doświadczeniowymi. Prowadzi psychoterapię w podejściu humanistyczno-doświadczeniowym, zajmuje się edukacją i superwizją terapeutów i trenerów. Współzałożycielka Ośrodka Intra. Autorka książek m.in. „Tam i stamtąd. Psychologiczne mechanizmy uzależnienia od alkoholu”, „Stanowczo, łagodnie, bez lęku”, „Trening asertywności”, oraz wraz z Piotrem Fijewskim: „Asertywność menedżera”, „Zaklęcie na bycie sobą”, „Nieobecni”.

Okładka książki "Stanowczo, łagodnie, bez lęku"

materiały wydawnictwa

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: