Przejdź do treści

„Naszą misją od początku było wyjście z wulgarnej i przemocowej narracji wokół gadżetów erotycznych” – mówią założycielki queerowego butiku erotycznego

Dziewczyny z Lula Pink / fot. Cloud Ekert
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Postanowiłyśmy stworzyć sklep, który wyrówna szanse i przyczyni się do wyeliminowania „orgasm gap”. Chciałyśmy pomóc kobietom i osobom z waginami odzyskiwać ich ciała, sprawczość i dać im szansę na przyjemność nie tylko za pomocą samych produktów, ale i języka, którego używamy – mówią Marta Brzezińska i Agata Ptak, założycielki queerowego butiku erotycznego LULA PINK.

 

Marta Szarejko: Łatwo dziś sprzedaje się przyjemność?

Agata: Niezbyt, szczególnie jeśli działa się tak, jak my, czyli auto-pasożytniczo! Zamiast skupiać się na rentowności, dużo oddajemy różnym fundacjom, finansujemy rozmaite wydarzenia. Poza tym wszystko robimy same, Marta zajmuje się stroną internetową, ja ogarniam butik logistycznie.

Marta: Liczą się drobiazgi: dbamy o to, by paczki były w 100 proc. ekologiczne, każdy element – łącznie z taśmą i etykietą – wykonany z papieru, do tego dochodzą kwestie estetyczne, dlatego bibułki w paczkach są w kolorach naszej marki, dodajemy wlepki i staramy się, żeby kontakt z nami był przyjemny jak używanie naszych gadżetów.

Od czego się zaczęło?

Agata: Od feminizmu!

Marta: Zaczynałyśmy w okresie Czarnych Protestów – rząd nas wkurzył, ja miałam też kryzys osobisty – mój partner zachorował na raka, byłam wypalona zawodowo. Potrzebowałam odświeżenia.

Agata: Marta grzebała w internecie i szukając gadżetów dla siebie, szybko się zorientowała, że rynek zabawek erotycznych przeszedł wielką ewolucję, o ile nie rewolucję.

Marta: Postanowiłyśmy stworzyć sklep, który wyrówna szanse i przyczyni się do wyeliminowania „orgasm gap”. Chciałyśmy pomóc kobietom i osobom z waginami odzyskiwać ich ciała, sprawczość i dać im szansę na przyjemność nie tylko za pomocą samych produktów, ale i języka, którego używamy.

fot. Cloud Ekert

Ostatnio słyszałam o wibratorze, który nazywał się „Gwałciciel XXI wieku”.

Agata: No właśnie, w świecie zabawek wciąż mocno obecna jest heteronorma i kultura gwałtu, dlatego naszą misją od początku było wyjście z wulgarnej i przemocowej narracji wokół gadżetów. Marta od początku miała konkretną wizję super-sex-bohaterki Luli Pink, która jest pudrowo różowa, ale też silna, i nie ma nic wspólnego z tendencyjnym sexshopem za kotarą, z feerią staroświeckich wibratorów.

Marta: Naszym celem było ściąganie gadżetów z całego świata projektowanych i produkowanych przez kobiety. Ważne było to, żeby pochodziły z kobiecych i queerowych, zaangażowanych start-up’ów. Znalazłam na przykład markę Wet For Her: to dziewczyny, które produkują zabawki dla lesbijek, na bazie własnych potrzeb i doświadczeń. Te gadżety w ogóle nie są falliczne, mają na przykład kształt dwóch palców.

Agata: Kolejnym priorytetem było wspieranie osób queerowych, szybko zaangażowałyśmy konsultantów, którzy pomogli nam zneutralizować opisy gadżetów na stronie sklepu. No i wytoczyłyśmy wojnę ageizmowi, do pierwszych sesji zdjęciowych zaprosiłyśmy starsze osoby, m.in. mojego dziadka, który pozował ze swoją żoną. Chodziło o to, żeby pokazać, że przyjemność jest dla wszystkich, niezależnie od wieku. A jeśli ktoś wcześniej o nią nie zadbał, może to zrobić teraz, z nami.

Marta: Pisały do nas matki, które kupowały gadżety swoim córkom. I na odwrót.

Agata: Zazdrościłam im takiej relacji, moja mama jest raczej uprzedzona, zdystansowana przez skojarzenia, które budzi nasza branża. Kiedyś dostała ode mnie różdżkę, zupełnie neutralną estetycznie, służącą do masażu limfatycznego i trochę się przestraszyła, ale po jakimś czasie biegała i pytała: Gdzie jest moja ładowarka?!

Naszym celem było ściąganie gadżetów z całego świata projektowanych i produkowanych przez kobiety. Ważne było to, żeby pochodziły z kobiecych i queerowych, zaangażowanych start-up'ów. (...) wytoczyłyśmy wojnę ageizmowi, do pierwszych sesji zdjęciowych zaprosiłyśmy starsze osoby, m.in. mojego dziadka, który pozował ze swoją żoną. Chodziło o to, żeby pokazać, że przyjemność jest dla wszystkich, niezależnie od wieku

Same testujecie gadżety?

Marta: Pewnie! Testujemy, oglądamy i poddajemy pogłębionej analizie. Musimy wiedzieć, co może się znaleźć w obrocie. W tej branży jest mnóstwo firm, które powstają na chwilę i produkują podróbki, które do niczego się nie nadają, a wręcz mogą być niebezpieczne. Mamy całe pudło gadżetów, które sprawdziłyśmy i nigdy nie zdecydowałyśmy się ich wprowadzić do sprzedaży.

Agata: Jako jedyne z Polski i jedne z niewielu w Europie uczestniczyłyśmy w tworzeniu pierwszej normy ISO dla analnych gadżetów erotycznych. To zresztą zabawna historia: szwedzką grupę roboczą zainspirowały badania przeprowadzone przez jednego z lekarzy pracującego na SOR-ze, według których prawie 50 proc. osób, które lądowało z czymś w anusie, miało w sobie analny gadżet erotyczny. Czyli on teoretycznie był do tego, do czego go używali, ale coś poszło nie tak.

Marta: Najczęściej był źle zaprojektowany. Kolejnym gadżetem, na który szczególnie uważamy to korki analne, które mają na przykład za małe podstawy. Jeśli chcesz zacząć przygodę z seksem analnym, powinnaś kupić zestaw treningowy i sprawdzić, który rozmiar i jaki materiał najbardziej ci pasuje. Ważne, żeby nie wkładać korka i nie zostawiać go na dłużej, na przykład nie wychodzić z nim do pracy. Ludzie często nas pytają: „Macie coś, co będzie wygodne przez cały dzień? Z czym będę mógł pójść do korpo?”. Tak też można, ale to wymaga ogromnej znajomości swojego ciała i wiedzy na temat gadżetów.

Co cieszy się największym zainteresowaniem?

Agata: Numerem jeden jest bezdotykowy masażer łechtaczki. To zwykle pierwszy zakup: klientki zaczynają od pingwinka albo jednego z podstawowych modeli wyposażonych w technologię fal powietrza, orientują się, że to rodzaj stymulacji, który chcą eksplorować, więc sięgają po gadżety, które oferują więcej – od aplikacji, w których samodzielnie można napisać program własnej masturbacji, albo oddać ster partnerowi i dać się zaskoczyć na odległość, po takie, które są już w zasadzie technologiczną fuzją funkcjonalności i wyobraźni.

Marta: Możliwe jest na przykład sterowanie muzyką – rytm wibracji dostraja się do dźwięków. Wkładasz jajeczko, wychodząc na miasto, idziesz na rave i ono się tam aktywizuje.

Agata: Niektóre osoby korzystają z napisanych już programów, wymieniają się nimi, dzięki czemu wiedzą, jak masturbują się inni i mogą wymienić się swoimi doświadczeniami. Wokół tych aplikacji powstają całe społeczności.

Marta: Wysoko plasuje się też tradycyjny królik. Klienci piszą, że mieli już wiele gadżetów, ale z nim przeżywają najlepsze orgazmy.

Agata: Jajeczko z elektrostymulacją to ostatnio hit.

Ono razi prądem?

Marta: Delikatnie stymuluje impulsem elektrycznym.

Agata: To akurat bardzo relatywne – Marta podczas jednego z warsztatów trzymała gadżet w rękach i powiedziała: „O, działa”, a inna osoba go tylko dotknęła i odskoczyła, jakby strzelił w nią piorun.

Marta: To subtelne impulsy, które miały służyć do ćwiczenia mięśni Kegla – zamiast luźnego ciężarka w kulce, który odbija się przypadkowo i powoduje krótki przykurcz, impuls sprawia, że mięsień napina się i rozluźnia, a przy okazji daje przyjemność.

Agata: W waginie odczuwa się go zupełnie inaczej, niż trzymając w dłoni – tam impuls rozchodzi się przewodzony przez nasze płyny. Mamy dodatkowe lubrykanty z drobinkami złota, które przewodzą impuls skuteczniej.

Agata: Ciekawe są też pulsatory, które mają ruchy frykcyjne, poruszają się do przodu i do tyłu. Potrafią uderzać w określone części ciała.

Marta: No i realistyczne dilda. Po wielu skomplikowanych, fantazyjnych gadżetach zatęskniłyśmy za klasyką.

Agata: Kolorowe, ręcznie wykonane, wybierane przez kobiety na przekór patriarchalnej narracji. Paleta realistycznych dild jest dość szeroka. Klasyk nigdy nie wyjdzie z mody, u nas znajdziecie go w kolorach flagi osób biseksualnych czy transpłciowych.

Jako jedyne z Polski i jedne z niewielu w Europie uczestniczyłyśmy w tworzeniu pierwszej normy ISO dla analnych gadżetów erotycznych. To zresztą zabawna historia: szwedzką grupę roboczą zainspirowały badania przeprowadzone przez jednego z lekarzy pracującego na SOR-ze, według których prawie 50 proc. osób, które lądowało z czymś w anusie, miało w sobie analny gadżet erotyczny. Czyli on teoretycznie był do tego, do czego go używali, ale coś poszło nie tak

A co z tymi mniej realistycznymi? Widziałam ostatnio dildo w kształcie penisa smoka, które zostawia jajo.

Agata: Mamy kilka takich propozycji, ale czasem jednak się wahamy: gadżety fantasy skupiają się często na fetyszyzacji młodych, niedorosłych osób, a my nie chcemy przemycać przemocowych treści.

Macie też sporo wegańskich produktów.

Agata: Biodegradowalna Gaia, czyli ekologiczny wibrator wykonano z plastiku, którego bazą jest skrobia kukurydziana, więc poddany odpowiedniej obróbce po prostu się rozłoży. To zresztą świetny pomysł na pierwszy gadżet: cenowo dostępny, ma prostą mechanikę: zwiększasz tylko wibracje pokrętłem, i to wszystko. Nie ma żadnych guziczków.

A gadżety BDSM? Faktycznie wzrosła ich popularność po „50 twarzach Grey’a”?

Agata: Ludzie się bawią i eksperymentują, ale kupują raczej podstawowe gadżety.

Marta: Kajdanki.

Agata: Jakaś packa.

Marta: Coś, co tylko estetycznie przypomina im BDSM.

Agata: Staramy się w tej kategorii też wprowadzać wegańskie produkty, ale to trudniejsze – jednak fetysz skóry wiąże się z konkretnym zapachem i przede wszystkim historią, tradycją.

Marta: I mocą. Wytrzymałość skóry wegańskiej jest jednak znacznie słabsza. Dlatego idziemy na kompromis: mamy produkty skórzane, rzemieślnicze, które pochodzą z niewielkich manufaktur.

Co odeszło w niepamięć?

Agata: Gorzej niż kiedyś sprzedają się kulki gejszy, minęła na nie moda. Ale może to wcale nie jest takie złe? Kiedy święciły triumfy, wiele osób używało ich źle i mogło sobie zaszkodzić. Kobiety wiedzą już, że kulki trzeba dobrać dobrze, a ich medyczne zastosowanie przede wszystkim skonsultować. I że muszą być wykonane z odpowiednich materiałów.

Marta: To, co nas niezmiennie cieszy, to coraz większa świadomość. I może łatwo się jej nie sprzedaje, ale na pewno z każdym rokiem ludzie coraz mądrzej kupują przyjemność.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: