Przejdź do treści

„Nie ma społecznej dyskusji o lęku”. Arkadiusz Lorenc o książce „Lękowi”

Arkadiusz Lorenc /fot. archiwum prywatne
Arkadiusz Lorenc /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Ataki paniki, lęk uogólniony, agrofobia, OCD. Zaburzenia lękowe są obecnie najczęstszym psychicznym problemem Polek i Polaków. Występują częściej niż depresja, chociaż o nich mówi się znacznie rzadziej. Temat na tapet wziął reporter Arkadiusz Lorenc, który w książce „Lękowi” opisuje doświadczenia swoje i innych osób. Jak mówi, chce wprowadzić lęk do społecznego dyskursu. Hello Zdrowie objęło książkę „Lękowi” swoim matronatem.

 

Anna Korytowska: Łatwo mówi się o swoim lęku?

Arkadiusz Lorenc: Na początku wydawało mi się, że trudno będzie mi napisać tę książkę, a szczególnie rozdział, w którym opisuję swoje doświadczenia. Ale kiedy zacząłem poszukiwać bohaterów i rozmawiać z nimi, zrozumiałem, jak wielu ludzi mierzy się z lękiem. Co więcej, kiedy prace nad książką były już bardzo zaawansowane, a ja rozmawiałem o niej z ludźmi z mojego otoczenia, dowiadywałem się, że wielu z nich także ma doświadczenia ataków paniki, depersonalizacji czy lęku uogólnionego. Epizodów, kiedy lęk utrudniał im życie. Zrozumiałem wówczas, że to jest naprawdę powszechny problem. Ułatwiło mi to mówienie o lęku.

Kiedyś było inaczej?

Kiedyś nie wiedziałem, że zmagam się z lękiem. Tego zagadnienia przez wiele lat, a przynajmniej tak mi się wydawało, nie było w moim życiu. Doświadczałem stanów lękowych w dzieciństwie, o czym piszę w książce, ale praktycznie do trzydziestki nie wiedziałem, że to manifestacja lęku. Nie wiedziałem, że to ta emocja. Wiedziałem, że coś się ze mną dzieje, ale odbierałem to jako coś normalnego, powszechnego. Myślałem, że wszyscy tego doświadczają. Dopiero w terapii okazało się, że tak nie jest.

Jaki to był moment w twoim życiu?

Po świetnym okresie w moim życiu nagle zaczęło się dużo zmian. Zawodowych, prywatnych, doszła do tego pandemia. Nałożyło się mnóstwo rzeczy i straciłem poczucie, że jestem w stanie kontrolować wiele obszarów w moim życiu. A ta pozorna kontrola dawała mi dotychczas iluzję bezpieczeństwa. Powróciły wtedy ataki paniki. To był moment, kiedy trzeba było się z nimi zmierzyć i zacząć nad nimi pracować. Wtedy zacząłem więcej o lęku myśleć, mówić, a w konsekwencji pisać książkę „Lękowi”.

Żeby opowiedzieć o problemie, który chociaż powszechny, nie jest często poruszany?

Zdałem sobie sprawę, że była jedna główna przyczyna, dla której tak długo nie potrafiłem nazwać swojej emocji lękiem. Tą przyczyną było to, że nie ma społecznej dyskusji o lęku i w rezultacie na ogół niewiele o nim wiemy. Znacznie więcej mówi się o depresji. Nie mam przekonania, że dzięki temu osoby, które się z nią zmagają, są w stanie ją rozpoznać, ale przynajmniej słyszeli o takiej chorobie. To już coś. W przypadku lęku jest inaczej. Jestem reporterem, nie posiadam narzędzi, żeby dawać porady, ale mam aparat do tego, żeby opowiedzieć, jak funkcjonują osoby odczuwające nadmiarowy lęk, gdzie szukają pomocy, czy są w stanie ją znaleźć, co odbierają im zaburzenia. Jest mało dziennikarskich materiałów na ten temat, a dyskusja przechodzi bez echa. Pomyślałem, że to jest temat na książkę.

Twoje osobiste doświadczenie lęku pomogło w pracy nad książką?

Nie lubię pisać o sobie. Ale gdyby mnie w tej książce nie było, to nie byłaby ona autentyczna. Wielu bohaterów otwierało się w momencie, kiedy słyszało, że ja wiem z autopsji, o czym rozmawiamy. Że to nie jest tak, że przychodzę z zewnątrz i pytam o coś zupełnie mi obcego, ale o coś, co w pewnym stopniu jest moim własnym doświadczeniem. Gdyby tego w mojej książce zabrakło, myślę, że byłoby to mało prawdziwe.

Chciałbym, żeby osoby, które doświadczają problemów kardiologicznych, gastrycznych, oddechowych, po lekturze “Lękowych” miały świadomość, że ich problemy zdrowotne mogą brać się z lęku. Że głowa może dawać prawdziwe fizyczne objawy. To nie jest tak, że ktoś wymyśla sobie kołatanie serca albo ból brzucha. To realne, intensywne bodźce z ciała

Masz poczucie, że osoby, które zmagają się z różnymi zaburzeniami lękowymi, spotykają się z niezrozumieniem, a czasami nawet stygmatyzacją?

Często właściwie nie mamy żadnego aparatu, z którego moglibyśmy skorzystać, kiedy ktoś przychodzi do nas i mówi, że zmaga się z lękiem, czuje napięcie jakiegoś rodzaju, doświadcza ataku paniki. Nie wiemy, jak zareagować. Pytamy: czego się boisz? Albo próbujemy zanegować lęk tej osoby. Już dzieci słyszą często przecież: nie bój się. Lęk traktujemy zresztą jako słabość, w taki sposób mamy to zakodowane kulturowo, dlatego niechętnie do niego się przyznajemy. Tymczasem zamiast negować, powinniśmy powiedzieć: słyszę, co do mnie mówisz, jestem przy tobie. To podstawa, od której powinniśmy zacząć.

Myślę sobie, że bliskim może być trudno trwać przy osobie, która zmaga się z lękiem. Chcą pomóc, ale nie zawsze potrafią.

Gdyby osoba, która zmaga się z lękiem, nie walczyła o siebie, to pewnie stopniowo wycofywałaby się z wielu obszarów życia. Nie byłaby dla bliskich partnerką czy partnerem do wyjazdów, podróży, wspólnego spędzania czasu. Z drugiej strony, kiedy taka osoba podejmuje pracę nad sobą, to mechanizmy lękowe nie znikają z dnia na dzień. To jest długa praca, która z pewnością będzie wpływała na relację. Dla partnerów osób zmagających się z lękiem, to musi być bardzo trudne.

Zależało mi również na tym, żeby w książce pokazać perspektywę rodziny osób lękowych. Rozmawiałem z mężem kobiety, która zmaga się z OCD, czyli zaburzeniem obsesyjno-kompulsyjnym. Sytuacja, w której się znalazł, miała reperkusje dla jego własnego zdrowia psychicznego. Pojawiło się uzależnienie od alkoholu, epizody depresyjne. Musiał konfrontować się z sytuacją, kiedy matka jego córek nie jedzie z nimi na wyjazd w góry, bo czuje tak silny przymus sprzątania, że musi zostać w domu. Z jednej strony patrzył na jej cierpienie, a z drugiej strony musiał tłumaczyć sytuację dzieciom. Myślę sobie, że to musi być bardzo trudne doświadczenie.

W książce opowiadasz o osobach z różnymi zaburzeniami lękowymi. OCD, lękiem uogólnionym, atakami paniki, agorafobią. Co łączy te wszystkie historie?

Książka może być niełatwa w odbiorze, bo historie w niej zawarte są pełne trudnych emocji. Ale wszystkie mają happy end. Rozmawiam z ludźmi, którzy podjęli działania, żeby sobie pomóc. To osoby, które są w kilku terapiach i poświęcają mnóstwo czasu i zasobów na pracę nad sobą. Jest bohaterka, która zdecydowała się na terapię na oddziale dziennym. Mimo tego, że zmaga się z trudnościami, które często narastają i nie jest w stanie czasami przez lęk funkcjonować, podejmuje próby, nie chce wycofywać się z życia. Inna rozmówczyni, u której pojawiły się neurologiczne objawy, kiedy lekarka zapytała ją, jak z nimi żyje, odpowiedziała, że przecież jakoś musi. To pokazuje, że trzeba iść do przodu. Każda z osób, z którymi rozmawiałam, walczy o siebie. Lęk manifestuje się u nich w różny sposób, z różnych przyczyn się pojawił, natomiast to, co jest wspólne, to że można nauczyć się żyć z lękiem, oswoić go.

Moim zdaniem, to kluczowe, żeby pokazywać drogi pomocy i mówić o tym, że z kryzysu można wyjść. Twoja książka daje tę nadzieję.

To bardzo ważne. Zwracam oczywiście uwagę m.in. na to, jak trudno jest się dostać na terapię w ramach NFZ. Z drugiej strony piszę jednak o tym, że w mniejszych miejscowościach jest z tym nieco łatwiej łatwiej, że niektórzy terapeuci pracują online i taką formę również można wybrać. Można szukać. Psychiatrzy w wielu przypadkach mają lepszą dostępność. To nie jest tak, że państwo nie oferuje żadnego wsparcia. Ale jest jeszcze wiele do zrobienia, dlatego póki co w najlepszej sytuacji są osoby, które mogą pozwolić sobie na terapię prywatną.

Na zdjęciu Dorota Szelągowska

Czego nauczyła cię praca nad książką?

Wydaje mi się, że przede wszystkim nieporównywania różnych historii i różnych osób do siebie na zasadzie: mój lęk jest większy niż twój. Każdy jest inny i inaczej odczuwa emocje, inaczej sobie z nimi radzi.

A jak po pracy nad książką, rozmowach i analizach ma się twój lęk?

Ja sam mam się całkiem dobrze – to oczywiście wynik procesu terapeutycznego i farmakoterapii. Zareagowałem w porę i kryzys, o którym opowiadam w “Lękowych” jest już za mną.

Z dużą nadzieją podchodzę do premiery. Mniej więcej co druga osoba, z którą rozmawiam o książce, mówi mi, że albo sama zmaga się z lękiem albo ktoś w jej otoczeniu się z nim zmaga. Liczę na to, że książka doda wszystkim tym ludziom otuchy. I zacznie ważną dyskusję.

Chciałbym, żeby osoby, które doświadczają problemów kardiologicznych, gastrycznych, oddechowych, po lekturze “Lękowych” miały świadomość, że ich problemy zdrowotne mogą brać się z lęku. Że głowa może dawać prawdziwe fizyczne objawy. To nie jest tak, że ktoś wymyśla sobie kołatanie serca albo ból brzucha. To realne, intensywne bodźce z ciała. Oczywiście, mogą mieć podłoże somatyczne i warto konsultować je z lekarzem. Ale wśród specjalistów, do których się udamy, powinien być może znaleźć się także psychiatra. I może nie na ostatnim miejscu.

 


Arkadiusz Lorenc – reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu oraz Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie studiował niemiecki i hiszpański. Publikował między innymi w „Dużym Formacie – Magazynie Reporterów Gazety Wyborczej”, „Polityce”, „Tygodniku Powszechnym”. W miesięczniku „National Geographic Traveler” pisał o podróżach. Autor pierwszego na polskim rynku multiformatu reporterskiego „Morderca z pikiety”. Finalista siódmej edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: