Przejdź do treści

„Mam napady paniki, hiperwentylację, ze stresu boli mnie całe ciało, głowa”. O życiu z traumą opowiadają Agata i Edward

Jak wygląda życie z traumą / adobestock
Jak wygląda życie z traumą / adobestock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

„Znów nie spałam. Strasznie płakałam. Krzyczałam, jakby mnie odzierali ze skóry”, pisze w wiadomości Agata. Gdy dzwonię, wyjaśnia: „Tym razem wyszedł ze mnie strach, że mogłam przecież osierocić dzieci”. Agata mówi „tym razem”, bo tak właśnie wygląda przerabianie traumy: to rozbrajanie kolejnych ukrytych w ciele i zakamarkach podświadomości bomb.

 

Agata: To szalony stan walki o przeżycie. I on trwa do dziś

Agata Norek ma doktorat ze sztuk pięknych, wiele lat mieszkała w Niemczech, organizowała projekty na wielką skalę (m.in. instalację przed Parlamentem Europejskim w Brukseli i wystawę w Parlamencie w Monachium). Wróżono jej wielką karierę.

Przerwał ją wypadek. 18 grudnia 2013 roku w jadącą rowerem Agatę wjechała ciężarówka, niemal zmiażdżyła jej lewą połowę ciała, szanse przeżycia, już na ostrym dyżurze, lekarze ocenili na mniej niż pięć procent. Miała 17 złamań, jej miednica rozpadła się na dwoje, kierownica rozerwała żołądek i przeponę.

W klinikach i szpitalach spędziła pół roku, z rehabilitacji kilkakrotnie wracała na ostry dyżur (raz helikopterem), zbierająca się krew w płucach, rozerwane jelito. Bywało, że przechodziła kilka operacji tygodniowo.

Agata Norek./ archiwum prywatne

Agata Norek / archiwum prywatne

Agata Norek./ archiwum prywatne

Przyznano jej w Niemczech legitymację osoby z niepełnosprawnością w stopniu znacznym (dożywotnio), największą liczbę punktów z tytułu PTSD. Od dziesięciu lat mierzy się z falami lęków, odczuć w ciele i powracających myśli, które cofają ją do wypadku i tego, co w jego wyniku przeżyła, mnóstwo czasu zajmuje jej regulacja stanów emocjonalnych i opieka nad zabliźnionym ciałem.

Wciąż też dręczy ją bezsenność, a jeśli już udaje jej się zasnąć – wyłażą koszmary. – Serce wali mi, jakby chciało wyskoczyć z piersi, oblewa mnie pot, nie potrafię się uspokoić. To jest szalony stan pobudzenia, walki o przeżycie. I on trwa do dziś. To właśnie jest trauma.

Edward: Ja wróciłem do kraju, ale moja głowa została tam

Starszy chorąży (dziś w stanie spoczynku) Edward Zalewski, weteran z Iraku, w dniu ataku Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku wziął wolne w pracy na kolejny dzień i przykleił się do telefonu i telewizora. Opowiada: – Czułem się bardzo źle. Wiem, jak straszna jest wojna, to wręcz nie do opowiedzenia… A ja przecież nie walczyłem w okopie, nikt do mnie nie strzelał z artylerii, to my mieliśmy przewagę ciężkiego sprzętu.

Edward Zalewski przyznaje też, że od razu ręce go zaświerzbiły do munduru. Nie mógł tak po prostu siedzieć i patrzeć, coś musiał zrobić. – Jeżeli człowiek widział okrucieństwo wojny, chce zrobić wszystko, żeby to zło nie przewaliło się przez nasz kraj – wyjaśnia. I bardzo mocno podkreśla: – Zabić jest bardzo łatwo, pyk, i człowieka nie ma. To nie wygląda tak jak w grze czy filmie, nie dostaje się też kolejnego życia. Ale na co dzień ludzie z tej własnej kruchości nie zdają sobie sprawy.

Truizm, starszy chorąży to wie. Jak każdy, kto spojrzał w oczy śmierci. I jak każdy, chce podkreślić jeszcze takie zdanie: „Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak jest szczęśliwy, dopóki nie zobaczy nieszczęścia innych”. Ale takie przemyślenia przychodzą po latach.

Edward Zalewski / archiwum prywatne

Edward Zalewski / archiwum prywatne

Edward Zalewski / archiwum prywatne

Lata przesądziły też o tym, że Edward Zalewski jednak odwiesił mundur do szafy. – Jestem świadomy swojego wieku, są znacznie sprawniejsi i młodsi. Wiem też, że wciąż noszę w sobie traumę, ale zaciągnąłbym się na Ukrainę. Gdyby nie to, że mam rodzinę, nie odpowiadam tylko za siebie, nie jestem sam sobie sterem, żaglem i okrętem.

Od kilkunastu lat, a przez ostatnie kilkanaście miesięcy w szczególności, wspomnienia ciągną go z powrotem do Iraku, połowy lat dwutysięcznych, gdy spędził tam z Polskim Kontyngentem Wojskowym ponad pół roku. – Byłem rekrutowany na starszego operatora cyfrowego węzła łączności, a na miejscu trafiłem do pododdziału zmechanizowanego, pełniłem służby jako wartownik na wieży, z czasem wyznaczono nas też do sprzątania sztabu dywizji – opowiada. – Buntowałem się, bo pojechałem na misję jako dwugwiazdkowy chorąży, a zadania miałem na poziomie szeregowego.

Powodów było więcej, w tym brak sprzętu (jeszcze nie dojechał). – Sami opancerzaliśmy tarpany słupkami ogrodzeniowymi czy włazami do kanalizacji. STAR-y obkładaliśmy workami z piachem, sklejką i kamizelkami kuloodpornymi. Nie mieliśmy wyjścia, trzeba było sobie jakoś radzić.

W końcu przyszło załamanie, st. chorąży Zalewski pamięta doskonale rozmowę z sanitariuszem o poranku. – Zażartowałem, żeby nie przyzwyczajał się do jeżdżenia na noszach w sanitarce, bo do Polski też wróci na leżąco. Dwie godziny później chłopak już nie żył, zginął w ostrzale.

Jak przyznaje Zalewski, nie mógł sobie z tym poradzić, ten ponury żart wciąż dźwięczał mu w głowie. Przełożeni odsunęli go od pełnienia wart, przenieśli do Centrum Operacji Taktycznych. Nie pomogło, było wręcz coraz gorzej: ostrzały, śmierć kolejnych żołnierzy, odliczanie dni do powrotu do Polski.

Ale koszmar nie skończył się, gdy to wreszcie nastąpiło. Edward Zalewski: – Okazało się, że ja wróciłem do kraju, ale moja głowa została tam.

Agata: jakbym znów tam była, pod ciężarówką, na granicy życia i śmierci

Proszę Agatę, by opowiedziała mi jak najdokładniej, czym dla niej jest trauma. – To głównie uczucia, obrazy, myśli i stany, których doświadczyłaś w tamtej sytuacji. Kiedy twoje ciało było tak zniszczone i wypełnione bólem, że dusza nie chciała w nim dłużej zostać. Kiedy uwięziona pod tirem bałaś się, że nigdy więcej nie zobaczysz, nie dotkniesz swoich najbliższych ani oni ciebie.

W języku specjalistów to stresor traumatyczny, który wywołuje strach i stres tak wielkie, że mózg odcina te uczucia od świadomości. – Ale one nie znikają, przyczajają się w podświadomości, w organach, w ciele, wychodzą chorobami, bezsennością, lękami – wyjaśnia Agata. – Do mnie wracają falami, które są tak mocne, że dosłownie fizycznie czuję, jakbym znów tam była: pod ciężarówką, na granicy życia i śmierci.

Ta trauma dopisywała się kolejnymi miesiącami w kolejnych klinikach i szpitalach. Po wypadku Agacie zostały dziesiątki blizn, śruby w lewym łokciu i nadgarstku, wyrwy w polu widzenia. I ta bezsenność. Bywa, że nie śpi po kilka nocy z rzędu, jej system nerwowy trzyma ją w trybie czuwania. – Wraca ten strach przed ciemnością i samotnością, taką przerażającą, jak pod tą ciężarówką. Strach przed umieraniem.

A sen, gdy w końcu przychodzi, sprowadza koszmary. – Widzę często w nich wypadki, ludzi krwawiących, okaleczonych. Przeżywam te wszystkie sytuacje, ten przesiąkający wszystko strach i panikę, wciąż na nowo – opowiada Agata. Budzi się rozdygotana, serce jej wali i cała się trzęsie, łapie ścisk w gardle i żołądku. – Nic mi nie pomaga, nawet najsilniejsze tabletki. Wtedy marzę tylko o tym, żeby ktoś mnie po prostu walnął w głowę.

To dlatego psychiatra, z którą pracuje od lat, w opinii dla kasy chorych, sądu i ubezpieczyciela sprawcy wypadku podkreśliła: „Traumatyczne wspomnienia pacjentki są poza zasięgiem jej świadomości i nie sposób przewidzieć, kiedy się reaktywują”. – Ta trauma jest nieprzewidywalna, nigdy nie wiem, kiedy się uaktywni – potwierdza Agata. A jej ładunki, wyjaśnia dalej, są tak potężne, że po spotkaniach z nią przez kilka dni, czasem tygodni, nie jest w stanie funkcjonować. – Jestem wycięta z życia, nie mogę prowadzić domu, zająć się dziećmi, a co dopiero pójść do pracy. Mam napady paniki, hiperwentylację, ze stresu boli mnie całe ciało, głowa.

Edward: nie wiedziałem, czy to, co widzę, jest prawdziwe, czy to sen

Po powrocie z misji st. chorążego Zalewskiego zaczęły dręczyć omamy. Taka sytuacja: widzi kolegę z misji w autobusie, podchodzi zagadać – to jednak nie on. Albo: zdaje mu się, że minął znajomego weterana (z drugiego końca Polski) samochodem, zawraca, dogania go – a za kierownicą jakaś kobieta. – Na początku tłumaczyłem sobie, że to przez emocje i zaraz minie. Ale z czasem stawało się to coraz bardziej uciążliwe, już nie wiedziałem, czy to, co widzę, jest prawdziwe, czy to sen. Czy żyję, czy to tylko moje wyobrażenie życia? Byłem na granicy strzelenia sobie w łeb.

"Nawet 80 proc. osób ma wystarczające zasoby żeby poradzić sobie z traumą". Psycholożka wyjaśnia, jak zapobiec PTSD

Wtedy wreszcie się przełamał (do psychiatry nie chciał pójść, bał się przyklejenia łatki „wariata”), opowiedział o swoim problemie przełożonemu i psychoprofilaktykowi z jednostki, dostał skierowanie na rehabilitację w Krynicy. Niewiele pomogło, większość czasu siedział sam w pokoju, spał przy włączonym świetle. Po dwóch tygodniach wrócił w jeszcze gorszym stanie.

Pojawiła się również bezsenność, nie potrafił zmrużyć oka przez trzy, cztery doby. Gdy udawało mu się w końcu zasnąć, budził się jeszcze bardziej wykończony. – A jak człowiek nie śpi, to wszystko go denerwuje – przyznaje. Również to, że lekarstwa zaczął szukać w alkoholu. – Ja jestem i zawsze byłem niepijący. Ale wtedy działał u mnie taki mechanizm, że tylko jak wypiłem, to zasypiałem. Nie wiem, może strzelały po nim bezpieczniki, schodziło napięcie – myśli głośno. I od razu podkreśla: – Wiedziałem, że to jest równia pochyła.

Zaczął sypać mu się dom. Nie tylko jemu, niejedno znajome małżeństwo w międzyczasie się rozpadło, jego własne „wisiało na włosku”. – Z żoną o tym nie rozmawiałem. Bo to, że się do kogoś mówi, nie znaczy jeszcze, że się rozmawia. A ja do niej nie mówiłem, tylko przemawiałem, dyskusji ze mną nie było. Uważałem, że jeśli okażę słabość, to mi ujmie jako mężczyźnie.

W jednostce radził sobie za to, jeszcze wtedy, doskonale. – Z prostej przyczyny: żołnierza w ryzach trzyma rozkaz, regulamin, przełożeni. I sam się jakoś w pracy trzyma. Rozsypuje się totalnie w relacjach rodzinnych, w domu, z dziećmi, z żoną. Gdy przychodzi zmierzyć się z taką zwykłą rzeczywistością.

Agata: przeżycia i doznania chcą przebić się do świadomości

Przez osiem lat Agata nie umiała sobie poradzić z falami bezsenności, bezradni byli też lekarze. Od powracających i domagających się opieki psychicznych ran uciekała w działania, mimo ograniczeń i problemów, po wypadku znów było jej wszędzie pełno. – Próbowałam żyć „po dawnemu”, żeby jakoś oddzielić się od tych powracających stanów, wrócić do tego, kim byłam.

Przyznaje też, że długo nie rozumiała, że podświadomość chce jej pomóc, pokazać: zobacz, co się z tobą stało, zbliż się do tego, poczuj, przeżyj to na nowo, zrozum siebie. – Dopiero gdy stałam się gotowa to przyjąć, zaakceptować i nad sobą zawyć jak zraniony zwierz, pojawiła się… ulga.

To, co odkryła sama, od dwóch lat z zaskoczeniem wyczytuje w książkach poświęconych traumie, głównie u amerykańskiego psychiatry Bessela van der Kolka. Na przykład: „Istotą traumy jest dysocjacja. Przytłaczające doświadczenie jest rozbijane na fragmenty, tak że emocje, dźwięki, obrazy, myśli i fizyczne doznania zaczynają żyć własnym życiem. Zmysłowe fragmenty wspomnień wciskają się w teraźniejszość, gdzie są ponownie przeżywane”.

Lub dalej: „Flashbacki, czyli nawroty wspomnień i przeżywanie wciąż na nowo raniących zdarzeń, są pod wieloma względami gorsze od pierwotnej traumy. Ta ma swój początek i koniec – w pewnym momencie ustaje. Ale osoby z PTSD w każdej chwili, we śnie czy na jawie, mogą doświadczyć flashbacku. Nie są w stanie przewidzieć, kiedy do niego dojdzie ani jak długo będzie on trwać”.

„Strach ucieleśniony. Mózg umysł i ciało w terapii traumy” van der Kolka Agata nazywa swoją biblią.

Dzięki niej, samodzielnej pracy i dwóm pobytom w klinice psychosomatycznej, Agata nauczyła się jedna po drugiej rozbrajać swoje traumy. Jedną z nich zdetonowała tuż przed drugim pobytem w klinice, ostatniej nocy w domu znów przyśnił się jej wypadek. – Tym razem zobaczyłam go z innej perspektywy, bo pierwszy raz widziałam siebie z góry, całą reanimację. Jakby moja dusza oderwała się od ciała – opowiada.

– To był sygnał, że przeżycia i doznania zaczynają wychodzić ze mnie, chcą przebić się do świadomości, już dłużej nie da się ich tłumić, nie można od nich uciekać – wyjaśnia dalej. I stwierdza, z wyraźną ulgą: – Zrozumiałam w końcu, że to oznacza leczenie.

Edward: przełamałem stereotyp, że mężczyźni nie rozmawiają o uczuciach

Edward Zalewski przyznaje, że wstydził się szukać pomocy „u siebie”. – Do psychiatry pojechałem kilkanaście kilometrów dalej. Przepisał mi jakieś leki, wziąłem, zasnąłem, obudziłem się wyspany – wspomina. Ta wizyta go ośmieliła, zaczął jeździć po lekarzach, nie bał się już przyznać, że nosi w sobie głęboką ranę. – Każdy mi przepisywał co innego, a ja się nie przyznawałem, że już biorę całą garść innych leków. W swojej naiwności, niewiedzy, a przede wszystkim desperacji łykałem wszystko, jak leciało.

W międzyczasie z prasy dowiedział się, że w Dowództwie Wojsk Lądowych powstaje komórka ds. weteranów. – Znalazłem kontakt, zadzwoniłem. Kobieta, która odebrała… gdyby nie ona, pewnie nie byłoby mnie wśród żywych.

Chwilę później do jednostki przyszedł rozkaz ze skierowaniem do Wojskowego Instytutu Medycznego, gdzie zawiązywała się właśnie Klinika Psychiatrii i Stresu Bojowego. – Okazało się, że takich jak ja jest więcej, dużo rozmawialiśmy, lekarze trochę nas traktowali jak niedźwiedzia w Zakopanem. Byliśmy dla nich ciekawostką, a jednocześnie na nas się dopiero uczyli, czym tak naprawdę jest PTSD.

Na oddziale spędził dwa tygodnie, wyszedł ze skierowaniem do dalszego leczenia stacjonarnego. – Wróciłem do domu na około tydzień, żeby pozałatwiać swoje sprawy, zgłosiłem się na oddział zamknięty do szpitala psychiatrycznego – opowiada. Spędził tam trzy miesiące i po raz pierwszy zetknął się z terapią indywidualną i grupową, gdzie nauczono go wreszcie rozmawiać. – Miałem potrzebę, by spotkać się z terapeutą sam na sam, i pracować w grupie, żeby ktoś inny usłyszał to, co mówię. Szalenie było też dla mnie ważne, że nic nie wychodzi poza cztery ściany i nikt niczego nie komentuje.

Na 26 osób w grupie wsparcia mężczyzn było raptem kilku, żadnego poza nim weterana. – To mi akurat bardzo pasowało, bo ja o wojsku nie potrzebowałem rozmawiać. Potrzebowałem od wojska w końcu uciec – przyznaje Edward Zalewski. – Nauczyłem się mówić o uczuciach, przełamałem stereotyp, że mężczyźni o nich nie rozmawiają. Dużo wniosły kobiety, to one mi pokazały, że faceci też mogą opowiadać co ich boli i płakać.

Zawiedli z kolei niektórzy mężczyźni. Gdy przyniósł pierwsze zwolnienie od psychiatry, przełożony jako punkt do rozkazu dziennego podał w jednostce: starszego chorążego Zalewskiego odsuwa się od wszelkich zajęć z bronią w związku z leczeniem psychiatrycznym. – Część kolegów się ode mnie odsunęła, przestali dosiadać się do mnie w stołówce, na wykładach czy prezentacjach po trzy krzesła wokół mnie w każdą stronę zostawały wolne. W oczy mi nikt nie powiedział nic, ale traktowali mnie jak trędowatego.

Jednocześnie zaczęły spływać do niego pierwsze wiadomości prywatne, na maila i przez komunikatory internetowe. – Po cichu odzywali się do mnie kolejni weterani. Mówiłem im: masz problem, wstydzisz się – idź do psychiatry do innego miasta. Ale powiedz od razu, co ci dolega – opowiada. – Ja już wtedy byłem po pierwszym pobycie w WIM-ie i byłem mądrzejszy, wiedziałem, że muszą zobaczyć, że to nie tylko ich dotyka. I dowiedzieć się, że nie zwariowali.

Sam w ciągu kilku następnych lat zaliczył kilkanaście hospitalizacji, w tym co najmniej pięć w Wojskowym Instytucie Medycznym. Większość jednak odbył stacjonarnie, w Jarosławiu, część na oddziale dziennym, od ósmej do szesnastej. – Tak naprawdę to ostatni raz w szpitalu byłem w 2012 roku. Dopiero później, po siedmiu latach, zacząłem sobie jakoś z tą traumą radzić.

Agata: Poczułam, że naprawdę dalej tu jestem

Agacie do dziś przytrafiają się tzw. neurologiczne flashbacki, jeden z nich, w klinice psychosomatycznej, nieomal ją powalił. Była po osteopatii, terapeutka rękoma dotarła do narządów, które miała pokaleczone w wypadku. Dzień później poszła na wykład o strachu: fobiach, lękach, PTSD.

– Jako ostatni slajd wyświetlono zdjęcie z wypadku: karetka, zmiażdżone pojazdy. Zalała mnie fala strachu. Zaczęłam się dusić, wybiegłam z sali, w korytarzu puściło ze mnie wszystko. Wrzeszczałam na całą klinikę – wspomina Agata. – Pierwszy raz wykrzykiwałam ten ból i strach, znowu byłam jak pod ciężarówką, bezwładna, przerażona i kompletnie sama.

W tym krzyku Agata domagała się wózka, była przekonana, że sama nie wstanie. Zbiegł się personel i pacjenci, obca kobieta ją przytulała, pielęgniarz z walizką do reanimacji nie przestawał patrzeć jej w oczy. – Był spokojny, cierpliwy, tłumaczył, że wózek mi niepotrzebny, przypominał, że przecież jeszcze chwilę temu chodziłam. Namówił mnie w końcu, żebym wstała.

Psychiatra Agaty przyznała później, że to ją uratowało. – Powiedziała, że gdybym usiadła, mogłabym rzeczywiście na kilka miesięcy stracić władzę w nogach. Głowa odmówiłaby im posłuszeństwa.

Na co dzień i na zewnątrz traumy po niej nie widać. Przygotowuje kilka projektów, wszystkie łączą naukę, sztukę i traumę, chce podzielić się swoim doświadczeniem, może komuś to pomoże. Jej samej służy głównie praca z ciałem, podświadomością, symbolami i koszmarami. Działa to, co pozwala uwolnić zapisane w pamięci ciała przerażenie.

– Bardzo mi na przykład pomogło, kiedy pod prysznicem obrysowałam wodą swoje kontury, zaznaczyłam, gdzie się zaczynam, a gdzie kończę, gdzie jest ściana moich pleców, krawędź biodra, głowy, nogi. Poczułam, że naprawdę mam swoją fizyczność, która trzyma mnie w rzeczywistości, że dalej tu jestem – opowiada Agata. Jak przyznaje, musiała nauczyć się ufać temu procesowi. – Zaczęłam dopuszczać do świadomości potężną energię traumy, wchodzić w jej jądro, by wyrzucić z siebie emocje, rozbroić je, zintegrować. I już na zawsze się od nich uwolnić.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: