Przejdź do treści

SESJA TERAPEUTYCZNA: Najkrócej, jak to tylko jest możliwe

Robert Szostek, psychoterapeuta
Robert Szostek, certyfikowany psychoterapeuta i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychologicznego/ zdj. Stan Barański / grafika: Joanna Zduniak
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Terapia to nie koncert życzeń. Umawiamy się na 12 sesji i w tym czasie musimy skończyć proces. (…) Wychodzimy z założenia, że trzeba pracować z pacjentem najkrócej, jak to jest możliwe. Dawać tylko niezbędne minimum w procesie terapeutycznym. Sądzę, że takie podejście jest po prostu etyczne – mówi Robert Szostek, certyfikowany psychoterapeuta i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, który oprowadza nas po świecie terapii psychodynamicznej.


Terapię można porównać do bombonierki. Niby wszystkie czekoladki wyglądają w niej tak samo, ale jednak każda smakuje inaczej. Żeby wybrać tę odpowiednią, można albo spróbować wszystkich, albo przeczytać skład na opakowaniu. Nie namawiamy do obżarstwa, ale do świadomych wyborów, dlatego w kolejnych odsłonach cyklu „Sesja terapeutyczna” prezentujemy najpopularniejsze metody terapii. Uchylamy drzwi gabinetów, żeby podejrzeć terapeutów przy pracy i zadać im trudne pytania. W końcu my też mamy do nich prawo.


Olga Święcicka: Przychodzi pacjent do terapeuty…

Robert Szostek: I widzi na drzwiach tabliczkę „psychoterapeuta Polskiego Towarzystwa Psychologicznego i  nr certyfikatu”. Czasami precyzuje się, że jest to terapeuta psychodynamiczny.

Pyta, co to oznacza?

Kiedyś pacjenci nie zawracali sobie tym głowy, szli tam, gdzie ktoś im kogoś polecił. Nurt terapii był na drugim planie. Teraz, kiedy mamy lepszy dostęp do wiedzy, większość pacjentów wykonuje ten wysiłek i sprawdza, na czym metoda polega. Nadal jednak bardziej od szyldu interesuje ich osoba. Sprawdzają, co to za człowiek, co skończył, jakie ma kwalifikacje.

Pan też wizytę zaczyna od „sprawdzenia” pacjenta.

Pierwsze spotkanie  z pacjentem to konsultacja. Próbuję się zorientować w powodach, dla których człowiek szuka pomocy. Chcę dowiedzieć się o jego życiu, historii, ale też ważnych dla niego osobach i systemie rodzinnym. Ten pierwszy kontakt jest  ustrukturyzowany. Kieruje się pewnymi wyznacznikami, które pomagają mi postawić diagnozę.

Bardzo bym się zdziwił, gdyby pacjent podczas pierwszej wizyty powiedział 'mam problem z nawiązywaniem relacji'. Jeśli pacjenci mieliby taki ogląd swojego psychologicznego świata, raczej by nie trafili do gabinetu. Często jest tak, że jakaś trudność jest nieuświadomiona. Stąd potrzeba drugiego człowieka, terapeuty, który pomoże w nazwaniu problemu

Jedno spotkanie wystarcza, żeby ją postawić?

Zwykle tak. Zadaniem konsultanta i pacjenta jest nazwanie jego podstawowego problemu, który powtarza się w wielu sytuacjach.  Ważne jest, żeby  był on maksymalnie sprecyzowany.

Jak bardzo? Diagnoza w postaci problemu z poczuciem własnej wartości jest wystarczająco precyzyjna?

Raczej bardzo mało konkretna. Myślę, że większość pacjentów ma taki problem. My precyzujemy to w kategoriach problemów emocjonalnych. Niskie poczucie własnej wartości niekoniecznie musi sprawiać, że nasze życie jest zaburzone, ale bywa, że poczucie wartości jest składową jakiegoś problemu. Na przykład w budowaniu trwałych relacji.

Żeby to wiedzieć, trzeba być bardzo świadomym i umieć nazywać swoje stany. Można przyjść do pana i po prostu powiedzieć: „źle się czuję”?

Bardzo bym się zdziwił, gdyby pacjent już podczas pierwszej wizyty powiedział mi „mam problem z nawiązywaniem relacji”. Jeśli pacjenci mieliby taki ogląd swojego psychologicznego świata, to raczej by nie trafili do gabinetu. Często jest tak, że jakaś trudność, problem jest nieuświadomiony. Stąd też potrzeba drugiego człowieka, terapeuty, który pomoże w nazwaniu tego problemu. Pacjenci najczęściej zgłaszają swoje objawy. Mówią, że coś ich niepokoi, czegoś nie potrafią, źle się czują, coś się właśnie trudnego wydarzyło w ich życiu.

Ewa Modzelewska-Kossowska – psychoanalityczka

A  pan ubiera to w problem.

Raczej robimy to razem z pacjentem. Ja skupiam się na diagnozie, proponuję rodzaj terapii i z pacjentem ustalamy kontrakt. Krótkoterminowa terapia to minimum sześć spotkań, maksimum około 40, czyli rok. Jeśli trwa dłużej, mówimy już o terapii średnioterminowej i długoterminowej, które nie mają daty zakończenia. Ja najczęściej pracuję w terapii krótkoterminowej przez 10-12 spotkań, raz w tygodniu, po 50 minut.

Co oznacza kontrakt?

Umowę. Chcemy, żeby pacjent zrozumiał, że to jest ważne doświadczenie i trzeba je obwarować zasadami. Chociażby taką, że na sesję nie wolno przychodzić ze zmienioną świadomością (przez używanie alkoholu, narkotyków). Kolejną ważną zasadą jest to, że umawiamy się z pacjentem, że jeśli będzie chciał zrezygnować z terapii, przyjdzie jeszcze na przynajmniej jedno spotkanie, żeby porozmawiać o powodach, domknąć podjęte do tej pory sprawy i pożegnać się. Ustalamy też metody płatności, bo jeśli sesja będzie odwołana na 48 godz. przed wizytą, to pacjent nie ponosi kosztów. Jeśli zrobi to później, to musi za nieodbytą wizytę zapłacić. Oczywiście priorytetem dla nas jest, żeby sesja się odbyła, więc zawsze szukamy terminu zastępczego.

12 spotkań to raptem trzy miesiące. Dość krótko.

Wychodzimy z założenia, że trzeba pracować z pacjentem najkrócej, jak to jest możliwe. Dawać tylko niezbędne minimum w procesie terapeutycznym. Sądzę, że takie podejście jest po prostu etyczne.

Pracujemy, mając na uwadze nieświadome procesy pacjenta. Wszystkie nurty terapii krótkoterminowej i psychodynamicznej wywodzą się z psychoanalizy, ale też mocno się od niej odróżniają. Terapia psychodynamiczna dużo bardziej angażuje relację, doświadczenie i emocjonalność

A co jeśli podczas tych spotkań okaże się, że jest jeszcze drugi problem do rozwiązania?

Terapia to nie koncert życzeń. Umawiamy się na 12 sesji i w tym czasie musimy skończyć proces. Jeśli pacjent uzna, że skłoniło go to do dalszych poszukiwań i pracy nad sobą, to dobrze. Mam jednak poczucie, że jeśli motywacja pacjenta jest dojrzała, to nie zginie. Wręcz przeciwnie, może zostać przez pacjenta lepiej zasymilowana. Trzymamy się ustalonej z pacjentem umowy, bo ramy są dla nas bardzo ważne.

Co jeszcze jest ważne w tej metodzie?

Pracujemy, mając na uwadze nieświadome procesy pacjenta. Wszystkie nurty terapii krótkoterminowej i psychodynamicznej wywodzą się z psychoanalizy, ale też mocno się od niej odróżniają. Terapia psychodynamiczna dużo bardziej angażuje relację, doświadczenie i emocjonalność. To jest praca na relacji, gdzie najważniejszą rzeczą jest stworzenie warunków do przeżycia korekcyjnego doświadczenia pacjenta.  Terapeuta jest konkretnym człowiekiem, z krwi i kości, który reaguje na nasze słowa, pokazuje swoje emocje, jest blisko. To, na czym się skupiamy, to tzw. „trójkąt konfliktu”, z którymi pacjenci zawsze przychodzą i którego nie są świadomi.

Jak wygląda ten trójkąt?

Ma on trzy wierzchołki: mechanizmy obronne, lęk i świat emocjonalny. Zakładamy, że dotarcie do prawdziwego JA osiąga się poprzez zmniejszenie poziomu lęku i wycofanie mechanizmów obronnych po to żeby uzyskać dostęp do swojego świata emocjonalnego. Uzyskanie tego dostępu pozwala zrozumieć siebie, dotrzeć do swoich potrzeb i emocji. Lepiej  kieruję się swoim życiem, kiedy ma się pełną świadomość, kim tak naprawdę się jest. To brzmi patetycznie, ale w terapii mówi się, że trzeba stanąć w prawdzie. Ta prawda nie jest w głowie, nie jest w naszym myśleniu o sobie, ale w emocjach.

Dr. n. med. Grzegorz Mączka

A co to znaczy, że pracujemy na relacji?

Zdecydowana większość kłopotów, z którymi przychodzą ludzie, to problemy w relacjach, często w relacji z samym sobą. Dużo pacjentów ma w swojej historii niezbyt zdrowe relacje z ważnymi dla siebie osobami. Wierzymy, że to doświadczenie można skorygować.  W gabinecie staramy się stworzyć warunki zdrowej relacji, gdzie jest bezpieczeństwo, ufność, autentyczność. Wtedy łatwiej zajrzeć w siebie i ma się większą śmiałość w poznawaniu swojego wnętrza. Jeśli całe życie rodzice cię krytykowali i często reagowali obrazą, to jesteś przyzwyczajony, że wyrażanie własnego zdania wiąże się z niezadowoleniem, fochami z drugiej strony. W gabinecie terapeutycznym pacjent doświadcza, że wcale tak nie musi być. Dajemy pacjentowi prawo i przestrzeń do wyrażania siebie.

Jaka jest ta relacja, którą nawiązujecie z pacjentem?

Na pewno nie przyjacielska, ale bliska. Kontakt jest żywy, ale niesymetryczny, bo terapeuta nie zwierza się pacjentowi ze swoich życiowych problemów. Istota tej relacji polega na tym, że terapeuta to żywy człowiek, nie skamieniała postać.

Skoro jest żywy i żywo reaguje, to jest tu miejsce na fizyczny kontakt?

W tej kwestii jesteśmy bardzo powściągliwi. Terapeuta nie przytula, nie łapie za rękę, nie pociesza. Stawiamy jasne granice, które pokazują pacjentowi tę często frustrującą rzeczywistość, że my jesteśmy tylko na chwilkę w jego życiu. 50 minut, raz  w tygodniu. To epizod. Nie jesteśmy nikim bliskim, tylko towarzyszem w procesie leczenia.

Terapeuta nie przytula, nie łapie za rękę, nie pociesza. Stawiamy jasne granice, które pokazują pacjentowi tę często frustrującą rzeczywistość, że my jesteśmy tylko na chwilkę w jego życiu. 50 minut, raz  w tygodniu. To epizod. Nie jesteśmy nikim bliskim, tylko towarzyszem w procesie leczenia

Na co w tym procesie nie ma miejsca?

Na poradnictwo. Bardzo często pacjenci zadają pytania z nadzieją, że terapeuta znajdzie odpowiedź na ich trudności życiowe. To jest droga na skróty i choć czasem terapeutę kusi, to z zasady nie udzielamy żadnych rad.

A są zadania do domu albo jakieś aktywności podczas sesji?

Zdecydowanie nie. Wręcz przeciwnie, uważamy, że każda formuła, która żyje poza gabinetem, pełni jakąś funkcję. Kiedy pacjent dzwoni do terapeuty, nie po to, żeby przełożyć wizytę, ale żeby o czymś opowiedzieć, to dla nas jest to bardzo ważna informacja. To znaczy, że ktoś nie może wytrwać kilku dni, żeby powiedzieć to w gabinecie.

Skoro wasza relacja jest żywa, to nie dziwię się, że jest pokusa dzwonienia. Do mamy czy taty też się dzwoni w tarapatach.

Dlatego też w relacji z terapeutą pacjent przeżywa również dużo frustracji, z którą musi sobie poradzić. Koniec końców najważniejszy jest nie kontakt z terapeutą, tylko ze światem, który jest za drzwiami gabinetu. My tylko stwarzamy warunki, które pozwolą człowiekowi na nowo doświadczyć i przeżyć siebie. To ma być korekta deficytu w jego życiu. Zmiany nie dokonują się na poziomie gabinetu. Zmiany dokonują się w życiu. My dajemy po prostu narzędzia do lepszego poznania i zrozumienia  siebie.


Robert Szostek – certyfikowany psychoterapeuta i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychologicznego. Prowadzi zajęcia w Studium Psychoterapii w Laboratorium Psychoedukacji i w Podyplomowym Studium Trenerów Grupowych. Od 2008 r. kieruje Podyplomowym Studium Coachingu. Prowadzi warsztaty, treningi umiejętności psychologicznych. Zajmuje się psychoterapią indywidualną i grupową osób dorosłych.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: