Przejdź do treści

„Żyłam na kredyt”. Renata Gabryjelska o wykrytej przypadkiem wadzie serca, zabiegu ablacji i nowym początku

Renata Gabryjelska /fot. Natalia Erdman
Renata Gabryjelska /fot. Natalia Erdman
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Renata Gabryjelska żyła intensywnie, wspinała się po Himalajach i przebiegła półmaraton. Dopiero pogłębiona diagnostyka wykazała, że cierpi na zespół preekscytacji (WPW), inaczej zwany zespołem Wolffa-Parkinsona-White`a. Przeszła zabieg ablacji i dziś apeluje: „Pogłębiona diagnostyka może uratować życie”.

 

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: Jeszcze niedawno widzieliśmy pani zdjęcie ze szpitalnego łóżka. Jak się pani dziś miewa?

Renata Gabryjelska: Niedawno przeszłam zabieg ablacji serca w szpitalu na Banacha w Warszawie. Dzięki wyjątkowym kardiologom: Pawłowi Balsamowi, Piotrowi Lodzińskiemu i jego zespołowi, szybko wróciłam do życiowej aktywności. Pracuję. Ćwiczę. Jestem bardziej skoncentrowana. Mam lepsze wyniki w sporcie. Serce bije regularnie. Dostałam nowe życie.

Dlaczego zdecydowała się pani pokazać to zdjęcie?

Miałam bardzo czytelną motywację i cel. Pomyślałam, że może komuś pomogę tym wpisem. Chciałam przede wszystkim uczulić ludzi na pewne nieswoiste objawy kardiologiczne. Takie jak zmęczenie, kołatania serca, kaszel czy pogorszenie tolerancji na wysiłek fizyczny. Chciałam też zachęcić do zrobienia prostego badania EKG, które jest pierwszym krokiem do pogłębionej diagnostyki i  może uratować życie.

Była pani świadoma swoich problemów kardiologicznych?

Od dziecka miałam napadowe częstoskurcze serca, które zostały zdiagnozowane jako wypadanie płatka zastawki mitralnej i uznane za część mojej „urody”. Tyle. Nie byłam świadoma wady serca, a jedynie jakiejś jego drobnej dysfunkcji niezagrażającej mojemu zdrowiu.

Autorefleksja i zatrzymanie się są konieczne. Żyjemy w czasach „niespełnialnych” wymagań, szerokich wyborów, kryzysów. Każdego dnia za czymś gonimy. Dzięki technologii nasze życie przyspieszyło i paradoksalnie sprawiło, że na nic nie mamy czasu. Nawet na zadbanie o siebie

Ale była pani pod kontrolą lekarzy?

Okresowo. Zrobienie EKG w trakcie częstoskurczu było trudnym zadaniem, zwłaszcza że nie trwały one bardzo długo. Maksymalnie kilkanaście minut i nie powodowały utraty przytomności. Wszystkie badania, które robiłam (łącznie z holterem), nie pokazywały nieprawidłowości pracy serca. A ja nauczyłam się z tą wadą żyć. Wspinałam się nawet w Himalajach i przebiegłam półmaraton.

Kiedy serce zaczęło zachowywać się inaczej niż wcześniej?

Nie miałam żadnych objawów, których do tej pory nie znałam i z którymi nauczyłam się żyć,  czyli zmęczenie czy okresowy częstoskurcz. Byłam po ciężkim przeziębieniu, więc organizm był osłabiony i to paradoksalnie pomogło w wykryciu mojej wady. Na EKG poszłam, tylko dlatego że postanowiłam na początku roku zrobić rutynowe badania.

Z własnej inicjatywy?

Sama chciałam się przebadać. W czasie badania EKG okazało się, że mam zespół preekscytacji (WPW), inaczej zwany zespołem Wolffa-Parkinsona-White`a. Może on wywoływać poważne, nawet zagrażające życiu, zaburzenia rytmu serca. Do domu wróciłam z holterem, który miał przez całą dobę monitorować pracę mojego serca. Diagnoza się potwierdziła. Okazało się jednak, że jest to wada intermitująca, czyli pojawiająca się okresowo. Tym bardziej trudna do zdiagnozowania w diagnostyce nieinwazyjnej, lecz na stole operacyjnym, kiedy dzięki elektrodom umieszczonym w moim sercu lekarze mogli poznać prawdziwy obraz arytmii i to w jakim stopniu zagrażała mojemu życiu. Okazało się, że żyłam na kredyt. W czasie pożyczonym.

Jakie badania jeszcze pani wykonano?

Aby dobrze zbadać serce, czasami nie wystarczą badania EKG, holter czy echo serca. W moim przypadku konieczne było również EPS, czyli badanie elektrofizjologiczne. Polegało na wprowadzeniu elektrody do serca, aby namierzyć miejsca arytmii. To badanie w znieczuleniu miejscowym, które jest najskuteczniejszą metodą. Pozwala zmapować serce, określa szlaki nieprawidłowego przewodzenia, które powodują arytmię.

Moje serce nie pracowało dobrze. Konieczna była ablacja.

Lekarze wykonujący operację ablacji serca

Na czym polega ten zabieg?

To zabieg, który wykorzystuje fale radiowe o temperaturze 70 stopni i polega na uszkodzeniu struktury serca w miejscach, które wywołują arytmię. Po zabiegu serce się zabliźnia, te zgrubienia blokują impulsy elektryczne i zatrzymują przewodzenie nieprawidłowych sygnałów elektrycznych. Dzięki temu serce normalnie pracuje, bez zaburzeń rytmu. Jest to zabieg nieinwazyjny, wykonywany w znieczuleniu. Elektrokardiolog wchodzi do serca przez tętnicę lub żyłę w udzie, dzięki czemu nie ma potrzeby rozcinania klatki piersiowej.

Musiała pani zostać w szpitalu kilka dni?

Nie, byłam tam jeden dzień. Ablacja jest bardzo skuteczną metodą leczenia arytmii w zależności od typu. Daje 70-98 procent szans na całkowite wyleczenie i powrót do normalnego życia. Dodam, że jest to zabieg refundowany przez Narodowy Fundusz Zdrowia.

Za jakiś czas będzie trzeba ją powtórzyć?

Tego nie wiem. Zobaczymy. W przypadku mojej wady serca skuteczność ablacji sięga 98 procent. Mam nadzieję, że załapałam się na te 98.

Jak szybko po zabiegu wróciła pani do pracy?

Dwa tygodnie są kluczowe, żeby zadbać o siebie, swoje zdrowie, zapewnić sobie spokój. Nie można wtedy nosić ciężkich rzeczy. W tym czasie może się pojawić przyspieszony puls, zaburzenia rytmu serca. To efekt gojenia się serca. Po miesiącu czułam się już dobrze.

Od dziecka miałam napadowe częstoskurcze serca, które zostały zdiagnozowane jako wypadanie płatka zastawki mitralnej i uznane za część mojej „urody”. Tyle. Nie byłam świadoma wady serca

Wiele z nas się „zajeżdża”, wpisując do kalendarza kolejne terminy. Jest pani uzależniona od adrenaliny i pracy na tzw. wysokich obrotach?

Dotknęłam czegoś, z czym mierzy się wiele osób — wypalenia zawodowego. Ze wszystkimi jego konsekwencjami. Bardzo dużo z siebie dawałam, a nie czułam, że to do mnie wraca. Pracowałam wtedy w nad moim debiutem fabularnym „Safe Inside.” Walczyłam o dofinansowanie projektu i mierzyłam się z krytyką, odrzuceniem. Wynikało to być może z tego, że nie wpisywałam się w stereotyp, a ja próbowałam życia w wielu wymiarach, przede wszystkim ucząc się i ewoluując. Wtedy musiałam gdzieś uciec, odpocząć, wyjechać. Pojechałam w Himalaje, to było spełnienie mojego licealnego marzenia.

Jaką perspektywę dały pani góry?

Z perspektywy gór spojrzałam na siebie inaczej. Na moje życie, na to, co czułam, na moje potrzeby. Ta podróż, która trwała ponad trzy tygodnie, była bardzo wyczerpująca fizycznie. Bez telefonu komórkowego. W ciszy. W obecności najwyższych gór świata. Pozwoliła mi zebrać myśli. Nabrać dystansu. Góry uczą pokory. Realnej oceny swoich możliwości. Do Everest Base Campu dotarłam, ale zrozumiałam, że to nie cel jest ważny, ważniejsza jest droga, jakkolwiek trywialnie by to nie zabrzmiało.

Przez wiele lat nie słuchałam swojego ciała. Problemy z sercem, ból kręgosłupa — ignorowałam je. Powrót z Himalajów do domu był początkiem zmiany. Chciałam zrozumieć, co doprowadziło mnie do utraty motywacji i ignorowania własnych potrzeb. Zaczęłam studiować coaching i mentoring na SWPS. Potem zrobiłam roczną certyfikację International Coaching Community. Po kilku latach wyreżyserowałam fabułę.

Co pani zrozumiała?

Od kilku lat staram się budować swoje życie w oparciu o wartości, które służą mojemu rozwojowi i zdrowiu zarówno psychicznemu jak i fizycznemu. W ten sposób też jako coach i mentorka pracuję z liderami i liderkami. W oparciu o przejrzystą hierarchię wartości, doprecyzowane cele, talenty i ekologię rozumianą jako urealnienie własnych możliwości w kontekście życia zawodowego i prywatnego.

Jest taki cytat Setha Godina: „Nie musisz być idealna, ale bądź wyjątkowa”. Nie chcę już wszystkiego robić perfekcyjnie, jak kiedyś. Ważne, by poznać swoją unikatowość i uwierzyć w nią.

Czyli złapała pani dystans.

Autorefleksja i zatrzymanie się są konieczne. Żyjemy w czasach „niespełnialnych” wymagań, szerokich wyborów, kryzysów. Każdego dnia za czymś gonimy. Dzięki technologii nasze życie przyspieszyło i paradoksalnie sprawiło, że na nic nie mamy czasu. Nawet na zadbanie o siebie. Otrzeźwieniem może być kryzys. Taki jak na przykład choroba nasza lub naszych bliskich. Dla mnie problemy kardiologiczne były lekcją, z której wyciągnęłam wnioski, ale są też szansą na nowe pełniejsze życie.

Na pani kontach w mediach społecznościowych pojawiają się treści mówiące o tym, że świat nie jest pani obojętny. Ale taka empatia też bywa obciążająca…

Pochodzę z rodziny społeczników, więc w swoim DNA mam pewnie wrażliwość na to, co dzieje się wokół mnie. Interesują mnie prawa kobiet i polityka, szczególnie w kontekście międzynarodowym. Dlatego, staram się wychodzić ze swojej bańki informacyjnej.

Z ciekawością patrzę na inność, nie z lękiem czy nienawiścią.

Badania psychologiczne mówią, że istotą naszego dobrostanu jest sposób, w jaki reagujemy na rzeczywistość. W coachingu jest takie narzędzie, które nazywa się ramowaniem, w skrócie oznacza, że na to samo wydarzenie możemy spojrzeć zupełnie inaczej w zależności od jego znaczenia lub kontekstu. Dobre pytania, które warto sobie zadać to pytania: Jakie ma to dla mnie znaczenie? Jaki mam na to realny wpływ? I działać. Nawet jak czuje się bezradna czy bezsilna, to nigdy nie usprawiedliwia to tego, żeby nic nie zrobić. Nigdy nie wiesz, czy twoje działanie czegoś nie zmieni.

Mam w sobie głębokie przekonanie, że potrzebujemy drobnych kroków, by współpracować. Może będzie to sto, a może sto tysięcy kroków, ale warto zrobić chociaż jeden – ten pierwszy. Zrobić wysiłek, aby tematy które nas różnią nie dzieliły, a były dyskutowane i akceptowane.

Jak teraz dba pani o swoje serce?

Słucham swojego ciała. Przyglądam się jemu z uważnością. Oczywiście, nie bagatelizuję objawów i do tego zachęcam wszystkich. Bo diagnostyka ratuje życie i proste badanie EKG jest tym pierwszym krokiem. Bo są wady serca, które mogą być intermitujące tak jak moja, czyli możliwe do uchwycenia w badaniu EKG tylko okresowo na przykład w czasie nasilonego stresu czy choroby. Dlatego potrzebna jest pogłębiona diagnostyka inwazyjna, ale ona często ratuje życie.  Chciałabym, żebyście nie ignorowali takich nieswoistych objawów jak zmęczenie, spadek tolerancji wysiłku czy kołatania serca. Wiele z tych objawów jest związanych z trybem życia, zmianami hormonalnymi, ale jeśli się powtarzają nie bagatelizujcie ich i nie bądźcie twardzielami. Bo ciało czuje i często wie lepiej niż umysł i dużo nam powie, jeśli go tylko posłuchamy. Ja staram się więcej odpoczywać – czytam książki, chodzę po górach, spędzam czas na łonie przyrody – koniecznie z moimi psiakami!

 


Renata Gabryjelska – coach, mentorka, mówczyni motywacyjna, trenerka wystąpień publicznych, reżyserka filmowa.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.