Przejdź do treści

„Depresja to choroba, której nie widać. Można się z niej pośmiać, podważyć ją i bezkarnie uznać, że ludzie o niej mówią pod publikę” – mówią Małgorzata Serafin i Marek Sekielski

Malgorzata Serafin i Marek Sekielski / fot . Mateusz Skwarczek / Gazeta Wyborcza
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Jedno z najnowszych badań na temat kondycji psychicznej Polaków mówi, że co czwarta osoba w naszym kraju przeszła, przechodzi lub przejdzie kryzys psychiczny. Tymczasem nadal depresja nierzadko uznawana jest za chorobę zawinioną, wymyśloną, a nawet… modną. Nie da się zrobić USG, żeby mieć czarno na białym dowód na depresję. Lekarz słucha, patrzy, czyta między wierszami i ma swoje narzędzia diagnostyczne. Czy ktoś mówi cukrzykom, że ich choroba przyszła z Zachodu i „zjedz coś słodkiego, to ci się polepszy”? Albo że ci się wydaje, że chorujesz? Ja z lekarzami nie dyskutuję. Dostaję receptę, wykupuję lek, biorę – mówi Marek Sekielski, który wspólnie z Małgorzatą Serafin napisał książkę „Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?”.

 

Ewa Bukowiecka-Janik: Jak się wam pisało tę książkę? Przyznam, że jestem pełna podziwu. Mnie wysiłek intelektualny w depresji i klepanie w klawiaturę w pustym cichym domu, kiedy najlepiej „słychać” to, co ma się w środku, doprowadza do skrajności.

Marek: Momentami było potwornie. Czasem szło wolno, był chaos, nie mogłem ogarnąć tych wątków, bo niektóre z rozmów były długie i pogmatwane… Ale z drugiej strony wiedziałem, że jak złapię rytm, poczuję tę dopaminę i inne pyszne dla mojego uzależnionego mózgu substancje, to się nakręcę i będzie radość. Przy tej książce nie była ona taka pełna, bo były to trudne historie ludzi, ale kiedy pisałem poprzednią książkę o sobie, czułem taką aż zwierzęcą ekscytację. To było bardzo oczyszczające. Poza tym wydanie dwóch książek jednak dobrze mi zrobiło na samoocenę. Jestem typem nieuka, nie pomyślałbym, że umiem pisać.

Małgosia: Podzieliliśmy się: ja spisywałam rozmowy, a Marek redagował. Pomogło mi to, że dzieliłam sobie pracę na „mierzalne” kawałki. Dzięki temu łatwiej mi było planować tak, żeby się nie zajechać. Ale były momenty wielkiej niemocy, oboje je miewaliśmy. Same rozmowy nie były trudne, choć były bardzo mocne.

Najtrudniejszym elementem pisania książki byliśmy my sami. Nasze różne stany, nasze zrywy. Był moment, że miałam wrażenie, że napiszemy tę książkę w miesiąc. A potem nie szło, było rozczarowanie, frustracje, kłótnie. Bo ja już chciałam coś odhaczyć, a Marek odwlekał, nie mógł się zebrać. Ja akurat uciekam od emocji w pracę i musiałam zaakceptować, że Marek tak nie ma. Bałam się też autoryzacji. Że okaże się nagle, że nie mamy tej książki, dlatego z kolei odwlekałam załatwianie tego i Marek się denerwował. Nie pomagało nam to, że nie mieliśmy deadlajnu, ale motywująco działał opieprz od czasu do czasu.

Czasem też pracę opóźniał kaliber nieszczęścia zawarty w tych historiach. Bywał tak duży, że przy odsłuchiwaniu tego nosiłam się z nim wiele dni. Zdecydowanie to emocje rządziły procesem pisania.

Czujecie, że to jest wasza misja? Pomóc innym, opowiadając swoje historie i kolejne? To chyba daje poczucie sensu, które jest rzadkie w tej chorobie.

Marek: Swoje rozmowy w programie zacząłem z potrzeby misji. Mało jest miejsca w mediach na treści ważne, które coś realnie zmieniają, dlatego chciałem i chcę je robić. Nigdy bym wcześniej nie pomyślał, że to się stanie moją pracą. Zajebiste jest to, że mogę robić coś, co ma sens.

Małgosia: Ja z kolei skumałam, że mogłabym zrobić jakąś wartość z tego, że nie wstydzę się mówić o swojej depresji, to sprawia, że czuję się lżejsza. Umiem to robić dobrze, umiem słuchać, wiele lat pracowałam w telewizji, więc czemu nie. Mam poczucie misji. Ludzie piszą, że czekają na kolejny odcinek, że dzięki moim rozmowom zdecydowali się pójść do psychiatry, że dzięki temu, że ja się nie wstydzę i o tym mówię, i inni również, oni nie czują się sami. W tej chorobie to jest bardzo pomocne. Zresztą mi taka praca też daje emocjonalne wsparcie.

Przeglądaliście się w tych historiach? A może była taka, która coś w was zmieniła?

Małgosia: Nieraz widziałam w nich dawną siebie leczącą się alkoholem albo związkami, które z góry były skazane na niepowodzenie, ale brnęłam w to, bo marzyłam, by przeżyć jakiś happy end. Albo to, że zawsze w pracy byłam świetna, choć w środku zupełnie rozsypana. Nasi bohaterowie też przez to przechodzili. Jesteśmy ekspertami przez doświadczenie. Dzięki tym rozmowom zobaczyliśmy, ile jest wspólnych mianowników w mechanizmach tej choroby.

Marek: Szukanie podobieństw między moją historią a historiami innych przychodzi mi automatycznie. Ale najbardziej porusza mnie moment, w którym rozmowa schodzi na dzieciństwo. Mimo że to banał, to za każdym razem to jest dla mnie odkrycie: że wszystko zaczyna się w domu rodzinnym. Słyszę jakąś druzgocącą historię z dzieciństwa jednego z rozmówców, która była bliźniacza do mojej i mnie oświecało: alkohol i depresja są tylko skutkami.

Ostatnią bohaterką książki jest nastolatka, a każda poprzednia rozmowa ujawniała, że clou to dzieciństwo. Spieraliśmy się z Małgosią o wywiad z Magdaleną Halicką, ponieważ ona nie chorowała na depresję, więc nie do końca pasuje do konwencji, ale za to jest psychoterapeutką dzieci i młodzieży. Ostatecznie uznaliśmy, że to jest dobre podsumowanie: przekaz do rodziców. Magda w swojej pracy codziennie widzi, jak olbrzymim problemem teraz są zaburzenia psychiczne u dzieci. Naprawdę niewiele trzeba zrobić dziecku, a nawet wystarczy coś pominąć, żeby zostało tym naznaczone i w dorosłe życie wkraczało z plecakiem pełnym kamieni.

Marek Sekielski

To też mój przykład. Jestem z domu, w którym nie było alkoholu ani przemocy, nie było rozwodu, była miłość i wsparcie. Ale od zawsze miałam wysoką wrażliwość i często było to nierozumiane. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć ani zrozumieć. Myślałam, że to mój defekt, bo przecież inni mają gorzej. To oni mają prawo mieć depresję, nie ja.

Małgosia: I na to wszystko wjeżdża prof. Magdalena Środa i jej teoria. Autorytet. Nie zna się, ale się wypowie, że ta choroba to moda, która przyszła z Zachodu. Chciałabym powiedzieć pani profesor, że wolałabym być niemodna, ale nigdy nie przeżyć tego, co przeżyłam. To jest choroba, której nie widać, więc można się z niej pośmiać, można ją podważyć, można bezkarnie uznać, że ludzie o niej mówią pod publikę.

To jest najstraszniejsze w tym wszystkim. Że kiedy osoba zmaga się z kryzysem psychicznym, to zanim da sobie przyzwolenie, żeby pójść po pomoc, to najpierw znęca się nad sobą, mówiąc sobie: nie mam źle, mam dom, mam pracę, sama się biczuje, a jeszcze z zewnątrz ją tłuką.

Marek: I w gazecie ci napiszą, żebyś się wzięła w garść.

Małgosia: Powinniśmy zapłakani chodzić na te spotkania autorskie. Albo w koce poowijani.

Marek: Tak, bo jak chodzisz do pracy, to co ta za depresja. A jak się śmiejesz to już w ogóle.

A jest też przecież depresja maskowana, która objawia się często przez somatyzacje.

Marek: To to już na pewno jest moda. Tego nie ma wcale.

Małgosia: Po prostu boli cię brzuch, znaczy, że pewnie coś zjadłaś. Depresja jest jedną z tych chorób, które nierzadko uznaje się za zawinioną. Nie dbałaś o siebie, przejmujesz się za bardzo, to masz. A przecież nikt świadomie nie robi rzeczy, żeby sobie zaszkodzić. Za wszystkim stoi jakaś potrzeba. Podobnie jest z uzależnieniami. Wieszamy psy na alkoholikach, bo to oni wybierają, że piją. Nie myślimy o tym, że nikt nie zaczyna pić, by się uzależnić.

W trakcie jednej z wizyt u psychiatry zaczęłam się tłumaczyć z tego, dlaczego źle się czuję, bo czułam się winna swego stanu. Usłyszałam wtedy, że przyczyny depresji nie mają wpływu na diagnozę. Diagnozę stawia się na podstawie objawów. Nie ocenia się tego, co człowiek czuje. Na etapie diagnozy nie analizuje się, czy to zły styl życia, który był naszym wyborem, czy może trauma z dzieciństwa. W obliczu faktu, jakim jest choroba, to nie ma znaczenia. W psychoterapii i leczeniu już tak.

Marek: Nie da się zrobić USG, żeby mieć czarno na białym dowód na depresję. Lekarz słucha, patrzy, czyta między wierszami i ma swoje narzędzia diagnostyczne. Czy ktoś mówi cukrzykom, że ich choroba przyszła z Zachodu i „zjedz coś słodkiego, to ci się polepszy”? Albo że ci się wydaje, że chorujesz?

Małgosia: Poza tym samo odkrycie przyczyn depresji nic nie da, póki nie weźmiesz za to odpowiedzialności i nie zmierzysz się z tym, co jest na dnie tej studni. Odpowiedzialność i wina to dwie różne kwestie, a to poczucie winy, o którym mówisz, często może być mechanizmem, który w ogóle sprawia, że chorujesz. Można grzebać w tych ranach, szukać w nich przyczyn swojej choroby, ale samo ich znalezienie cię nie wyleczy. Depresję wyleczysz, i to jest zasługa psychoterapii, zmieniając sposób funkcjonowania, czy myślenia. To jest trochę resetowanie twardego dysku i wgrywanie nowego oprogramowania, bez wirusów.

Jeszcze à propos Magdaleny Środy to zastanowiło mnie, czy ona nie zauważyła, że moda jest raczej na to, żeby właśnie być wesołym. Z pasją, werwą, uśmiechnięte zdjęcia wrzucać. I to ta moda jest depresjogenna, bo wpędza w kompleksy i jeszcze nakręca negatywne wnioski na swój temat, jeśli akurat nie masz kolorowego życia na Instagramie.

Małgosia: Szczęście się jednak lepiej sprzedaje niż depresja. Mnie nikt nie chce wysłać za kasę na Malediwy, żebym reklamowała ekologiczne kosmetyki. Coś nie pykło z tą modą. Poza tym wpisując w Google moje nazwisko, jest depresja, a nie jak dawniej kariera telewizyjna. Mam podejrzenie, że to źle wpływa pod względem matrymonialnym (śmiech).

Depresja jest jedną z tych chorób, które nierzadko uznaje się za zawinioną. Nie dbałaś o siebie, przejmujesz się za bardzo, to masz. A przecież nikt świadomie nie robi rzeczy, żeby sobie zaszkodzić. Za wszystkim stoi jakaś potrzeba

Małgorzata Serafin

Z drugiej strony w narracji o depresji jest dużo patosu. Ten literacki mrok i cierpienie. Nie denerwuje was to? Bo wydaje mi się, że to nic dobrego. Z jednej strony to uwrażliwia i takie obrazowe opisy stanów emocjonalnych mogą sprawić, że zdrowi ludzie zrozumieją lepiej. Z drugiej strony mam poczucie, że to nas oddala od świadomości, że to nie jest jakaś melancholia duszy i pesymistyczne podejście do życia, tylko choroba w ciele człowieka. Jak zawodząca trzustka w Hashimoto. Tylko w przypadku depresji chodzi o mózg.

Marek: Może coś w tym jest. Z tym że ten literacki sposób mówienia o swoich emocjach mają chyba głównie osoby, które mają bardziej rozwiniętą intelektualną podbudowę. A depresję można też opisać, mówiąc: nie mam siły, wszystko jest bez sensu, nic mi się nie chce. To już nie brzmi przejmująco. Wśród ludzi uzależnionych jest wielu takich, którzy swoją chorobę niosą na sztandarze i ze wzruszeniem opowiadają o tym, że dziękują opatrzności za to doświadczenie, bo tak dużo dzięki temu się o sobie dowiedzieli. Nawet znam to uczucie, kiedy wracasz z sesji terapeutycznej w euforii, bo odkrywasz kolejny element życia, o którym nie miałeś pojęcia. Natomiast nie mam poczucia, że to zajebiście, że jestem alkoholikiem, bo może gdybym żył trzeźwy przez ten cały czas, to też bym do tych wniosków doszedł. Inaczej, bez tego całego bólu.

Depresja nie jest wyjątkiem. Ludzie lubią się biczować różnymi rzeczami. Może dzięki temu tworzą obrazy swojej wyjątkowości? Może niektórzy mają taki konstrukt, że swoją tożsamość budują na tym, co im się przytrafiło? A może ten patos coś im zastępuje, zasypuje jakiś deficyt. Nie wiem, nie jestem psychologiem.

To, co robi krecią robotę w mówieniu o depresji, to wyjmowanie z tych historii tego, co skandaliczne, szokujące, albo „filmowe”. Kiedyś udzieliłem wywiadu w odniesieniu do swojej pierwszej książki i zostałem zapytany o to, co sądzę o sprawie Kamila Durczoka. I powiedziałem, a potem sobie plułem w brodę. Bo wszystkie portale skupiły się tylko na tym, że Sekielski obsmarował Durczoka i nikt nie zwrócił uwagi na temat tej rozmowy. Który był ważny, w przeciwieństwie do mojej opinii o Durczoku.

Małgosia: Słucham was i zaczynam żałować, że nie ma patosu w mówieniu o Hashimoto, które również mam… A serio: nałogi i depresja są w wierszach, piosenkach i całej kulturze, choroby psychiczne są super do filmów. Wariat z siekierą albo psychopata, który morduje i wszyscy się go boją… Choroby psychiczne są takim chłopcem do bicia. Z kolei w mediach, jak pojawia się artykuł o depresji, to na zdjęciu jest szyba, za nią stoi smutna osoba i pada deszcz…

Albo taka w cieniu zgarbiona.

Marek: Facepalm na fotelu u terapeuty też jest dobry.

Małgosia: I jeszcze skulona pod kocem. Są takie momenty, że leżę pod kocem i jest drama, ale tak ogólnie życie z depresją jest prozaiczne i zwyczajne. Czasem cieszysz michę, czasem padasz umęczona.

Wydaje mi się, że mnie by męczyło takie nurzanie się w swojej chorobie. Że to właśnie jest przerzucanie odpowiedzialności za to, co się z tobą dzieje. Wiadomo, że nie wszystko się da i nie ma co oczekiwać od chorego człowieka, że będzie dawał radę ze wszystkim. Chodzi o postawę wobec życia i wobec siebie. Czy się z tym zmierzysz i skonfrontujesz, czy będziesz pod tym kocem gnić i kąpać się w mrocznej, literackiej wizji swojego bólu. Ona człowieka czasem zalewa, wiadomo, ale wtedy trzeba iść do lekarza. To jest trudne, bo depresji towarzyszy wielki wstyd, dlatego te wszystkie historie są tak potrzebne.

Za to na diagnozie, jak już się odważysz iść do psychiatry, można faktycznie dużo zyskać, ja poczułam ulgę. Bo przez większość mojego życia sądziłam, że jestem po prostu nienormalna i niereformowalna. Więc ostatecznie, kiedy dotarło do mnie, że ten jeden element, którego nie mogłam złapać i ujarzmić to choroba, czyli coś poza moją wolą, poczułam się po prostu lepiej. Skoczyła mi samoocena, uwolniło mnie to.

Marek: Masa osób, może nawet większość, która nie wie, co jej jest, czuje ulgę, kiedy ktoś to nazywa. Bo skoro to ma nazwę i wiadomo jak to leczyć, to pojawia się nadzieja i to, co powiedziałaś – to nie ja, to choroba.

No ja się ucieszyłam. Że być może życie nie musi być takie trudne, że gdzieś jest inne.

Marek: To jest jakiś podły chichot ewolucji. Wykształciliśmy sobie organ w taki sposób, że jesteśmy w stanie tworzyć niesamowite rzeczy, leczyć z chorób i latać w kosmos. Jednocześnie jak dziecko trzy razy kichnie, to lecimy z nim do lekarza, ale kiedy nam rozpierdala w głowie coś, nienawidzimy siebie, nienawidzimy życia, to żeby połączyć kropki i stwierdzić „coś się ze mną dzieje, pójdę po pomoc”, musi się dokonać cały długi ciąg zdarzeń, żeby wykonać ruch i pójść do przodu.

W przypadku alkoholizmu trochę się to zmienia. Jak 10 lat temu zaczynałem swoją terapię, był jeden chłopak w wieku 24 lat, bo niestety dosyć wcześnie popłynął, ja miałem wtedy 30, reszta była starsza. 6 lat temu już ta proporcja była inna, więcej było młodszych osób. Do mojego programu też zgłaszają się faceci po 25 lat, którzy mają za sobą np. 2 lata terapii. To daje nadzieję, że młodym ludziom otwierają się te klapki wcześniej, że rośnie świadomość. Ale najczęściej trzeba przypierdolić dupą o dno, stracić coś poważnego, albo czuć się tak źle, że już nie ma wyjścia, żeby cokolwiek skumać.

Małgosia: Trzeba po prostu bardzo cierpieć.

Wiadomo, że nie wszystko się da i nie ma co oczekiwać od chorego człowieka, że będzie dawał radę ze wszystkim. Chodzi o postawę wobec życia i wobec siebie. Czy się z tym zmierzysz i skonfrontujesz, czy będziesz pod tym kocem gnić i kąpać się w mrocznej, literackiej wizji swojego bólu

Małgorzata Serafin

Opowiecie, jak to było z wami? Jaki ciąg zdarzeń się musiał zadziać, żeby uznać: dobra, idę?

Małgosia: Mnie jest bardzo trudno ulokować w czasie, kiedy i jak to się zaczęło. Wszystko wydaje mi się rozmyte, bardzo dużo wtedy pracowałam. Ale w pewnym momencie poczułam, że po prostu wariuję. Na przykład wychodziłam z domu i zapominałam, dokąd idę. Albo miałam wysiąść z metra na stacji, na której wysiadałam codziennie, i nagle okazywało się, że nie wiem, jaka to stacja. Tak naprawdę ocknęłam się, kiedy zaczęłam mieć myśli samobójcze. To było jakieś takie nie moje, obce i ciężkie. Wtedy poszłam do psychiatry. Przy drugim epizodzie depresyjnym, który miał miejsce w pandemii, te myśli wróciły i zadzwoniłam do lekarza.

Marek: Moja historia jest mało spektakularna. Sen mi się kompletnie rozregulował, wybudzałem się w nocy i nie mogłem zasnąć. Trwało to tygodniami, więc zacząłem odczuwać potworne zmęczenie i z tym tak naprawdę poszedłem do psychiatry. Nie wiedziałem, o co chodzi, dostałem diagnozę i niby wiedziałem, że w depresji potrzebna jest psychoterapia, ale rok bujałem się z decyzją. Wymyślałem różne problemy, z którymi mógłbym iść, np. że powinienem leczyć zaburzenia odżywiania i to mi da rozwiązanie.

Miałem poczucie porażki, że znowu, po tylu latach różnych terapii coś mi jest. Wielka niezgoda na to wszystko. Jak myślałem o tym, że znowu mam poznawać jakąś psychoterapeutkę i przechodzić przez ten cały proces, zanim ona zacznie rozumieć, o co mi chodzi, czułem wielki wstręt. Więc pozwoliłem sobie odpuścić i oglądałem mundial przez dwa dni. Nie robiłem nic więcej i zacząłem zapadać się w marazm, pogrążać w tym, biczować, że leżę. Ruszyła cała samonapędzająca się maszyna autodestrukcji. To był grudzień, święta i Nowy Rok, najgorszy dla mnie czas, więc postanowiłem spędzić go sam i sobie dołożyłem w ten sposób. Czułem się ze sobą koszmarnie, ze swoją fizycznością, z tym, że się objadam, że się nie ruszam, że wiecznie czuję tylko niezadowolenie. Nic mnie nie cieszyło, ale to zaczęło się już wcześniej. Przez wiele miesięcy wszystko brałem na rozum – robiłem coś, co wiedziałem, że jest fajne i dobre, ale nic nie czułem w związku z tym. Nie cieszyło mnie to na poziomie emocji, wmawiałem sobie, że mnie cieszy.

W moim przypadku to było tak frustrujące, że ciągle kreowałam sytuacje, które poprawiłyby mi nastrój. A potem tylko myślałam: o, teraz mogłabym się ucieszyć. Anhedonia w depresji bardzo boli.

Marek: I z czymś takim dojechałem do końca roku. Zrobiłem sobie bilans i po prostu zobaczyłem, gdzie jestem. Że mam szanse jeszcze pożyć w zdrowiu parę lat, nie wiem ile, bo chujowo w siebie inwestowałem przez długi czas, więc mam świadomość, że przyjdzie mi zapłacić za ten weksel. Wtedy zrobiłem jedną mądrą rzecz: zadzwoniłem do mojej byłej terapeutki i miałem szczęście, bo przyjęła mnie następnego dnia. To mi uratowało tyłek, bo zacząłem się ruszać, spotykać z ludźmi, wróciłem do życia. Ale najbardziej niesamowite jest dla mnie to, że mając cztery lata terapii za sobą, teraz znowu dowiaduję się o sobie kompletnie nowych rzeczy. Fajne to jest dla mnie, bo lubię się o sobie dowiadywać, to są naprawdę duże odkrycia.

A jak jest u was z organizacją życia? Miewacie lęki, że wszystkie wasze plany szlag trafi, bo nie wiadomo, jak bardzo ciężko będzie kolejnego dnia?

Małgosia: Ja mam takie rzuty, że planuję sobie za dużo. Wydaje mi się, że jak już wyjdę z domu, to siłą rozpędu zrobię jeszcze to, to i tamto. A potem cały dzień jadę na wdechu i czekam, aż to wszystko się skończy. Raz wychodzi lepiej, raz gorzej. Często liczę, że coś nie wypali. Uczę się też odwoływać pierwsza, kiedy już wiem, że to mnie przeciąży. Że świat się nie skończy, jeśli nie dam rady – kolejne przekonanie, które napędza przepracowanie i wypalenie.

Marek: Ja bez planowania w ogóle bym nie funkcjonował, nie wiedziałbym, co mam robić. Ale też nie mam ciśnienia, że wszystko muszę zrealizować. Lata na różnych terapiach mnie tego nauczyły. Natomiast rzuty, o których mówicie, mam w stosunku do ludzi. Odcinanie się nie jest najlepszym pomysłem, więc staram się tego nie robić, ale spotkania są dla mnie największym wyzwaniem. Jakoś na początku grudnia, kiedy zaczęła się robić porządna chujnia, umówiłem się z trzema osobami w tym samym tygodniu. Myślę: o kurwa, ale jestem teraz towarzyski! Na żadne nie poszedłem. Wolę w domu. Jak dzień się zaczyna od spotkań, to wiadomo, że będzie odliczanie do końca i udawanie, że mam ochotę z kimś obcować.

Małgosia: Mam poczucie, że w depresji ze spotkaniami jest jak z wyjściem z domu, albo na jakiś sport – wiesz, że ci to zrobi dobrze, że później będzie milej, łatwiej, raźniej, ale zebrać się jest strasznie ciężko. To jest ciągłe dealowanie ze sobą, wewnętrzna dyskusja: no umów się, nieee, lepiej bunkrować się w chacie, ale potem będzie milej, nieee, nie mam siły. W domu czuję się najbezpieczniej, a na zewnątrz nie wiadomo, co mnie spotka. Trudno to przełamać.

Antydepresantów nie ma się co bać, mity o tym, że otępiają, wyłączają emocje, czy zmieniają świadomość, są takimi samymi bredniami, jak to, że Ziemia jest płaska

Marek Sekielski

Wieczne przepychanki. A co wam działa?

Małgosia: Dla mnie hiper ważna jest higiena snu. Jak udaje mi się utrzymać ten reżim 23-7, który mi ustawił psychiatra, to jest naprawdę super, zwłaszcza latem. Moja depresja zaczęła się od bezsenności i nadal jest to dla mnie kluczowe, żeby przed snem się wyciszać, jakieś puzzle, książka, zamiast kina czy innych wyjść. Super działa mi aktywność fizyczna, w moim przypadku to spacer, nie jestem zbyt sportowa. A latem rower. Weszłam w rytm spacerów i to jest fajne, bo tych przepychanek z chorobą kiedy jestem w rytmie, jest mniej.

Ważne jest też zdrowe jedzenie. Miesiąc temu rzuciłam cukier i czuję się o wiele mniej przymulona. Od roku praktykuję też medytację. Nie jest tak, że ona działa cuda – że wstaję z niej i czuję się inaczej. Ale jednak lepiej mózg funkcjonuje, jak się skupia na tu i teraz i zatrzymuje tego chomika w kołowrotku. Proste i darmowe rzeczy na mnie działają.

Marek: Na mnie najlepiej działa siłownia rano. Daje mi napęd na kilka godzin, jest samozadowolenie – pożądany stan, a nieczęsty. Od strony biologicznej też spoko, bo są endorfiny, czasem to nawet czuję, że to ćpam, a jestem starym ćpunem, więc lubię ćpać (śmiech).

Poza tym dieta i sen. Uwielbiam drzemki w ciągu dnia, dobrze mi robi długie spanie. Na wszystkich płaszczyznach też czuję różnicę, kiedy jem zdrowo. Staram się codziennie czytać, to jest cukiereczek dla mózgu. No i bliskość z moją miłością, wiadomo, to bardzo pomaga.

A leki? Jak jest wasz stosunek do farmakoterapii?

Marek: Ja z lekarzami nie dyskutuję. Dostaję receptę, wykupuję lek, biorę. Pierwszy, który dostałem, miał nieprzyjemne działanie niepożądane. Więc po kolejnej wizycie u psychiatry dostałem inne tabletki i wcześniejszy problem zniknął. Antydepresantów nie ma się co bać, mity o tym, że otępiają, wyłączają emocje, czy zmieniają świadomość, są takimi samymi bredniami, jak to, że Ziemia jest płaska.

Małgosia: Ja nie miałam żadnych wątpliwości, kiedy lekarz zapisał mi leki. Czułam się tak koszmarnie, że oddałabym wtedy wszystko, żeby się tak nie czuć. Leki nie zmieniają osobowości, to jest niestety powszechny i szkodliwy mit. Mnie leki uratowały życie. Biorę też leki na Hashimoto i insulinooporność, nie dlatego że jestem słaba, nieudolna, tylko dlatego, że to są choroby. Tak jak depresja. Jest chorobą, którą się leczy.

W badaniu EZOP II Instytutu Sobieskiego wyszło, że co czwarty Polak przeszedł, przechodzi lub przejdzie kryzys psychiczny. Nie nam oceniać granice między depresją a kryzysem, nie o to chodzi, ale 25 proc. to bardzo dużo. Jedna czwarta społeczeństwa doświadczyła, doświadcza lub doświadczy takiego cierpienia. A można sobie pomóc.

Dla mnie bardzo ważne jest to, że zgłaszają się do nas ludzie, którzy dziękują za książkę, bo dzięki niej poszli do psychiatry. Albo dali ją komuś bliskiemu, kto zmaga się z kryzysem psychicznym i widzą, że zaciska zęby, żeby tylko wytrzymać. Ta książka może po prostu pomóc podjąć tę decyzję, że koniec, dość, mogę z tego wyjść.

To są historie różnych ludzi i czytelnik może się w nich odnaleźć. To są te same emocje, te same braki i to samo nieszczęście. To chcieliśmy pokazać. Że depresja to choroba egalitarna.

Książka „Jest OK. To dlaczego nie chcę żyć?” wyd. Agora swoją premierą miała 25 stycznia 2023

 

Potrzebujesz pomocy?

  • Całodobowa Linia Wsparcia 800 70 2222 dla osób w kryzysie psychicznym. Pod telefonem, mailem i czatem dyżurują psycholodzy Fundacji ITAKA udzielający porad i kierujący dzwoniące osoby do odpowiedniej placówki pomocowej w ich regionie
  • Antydepresyjny Telefon Zaufania (22) 484 88 01
  • Telefon zaufania dla dzieci 116 111

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: