Przejdź do treści

„Kobiety często zapominają, że mogą kreować swoje życie. Nasze matki, nie umiały mówić NIE. Na szczęście to się zmienia” – mówi Renata Dulewicz, trenerka komunikacji opartej na empatii

Światowy Dzień Empatii
Renata Dulewicz. Zdj: archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Kobiety zapominają, że mają prawo zadbać o swoje potrzeby. Boją się, że zostaną nazwane egoistkami. Nie wiedzą, że wybór myśli czy uczuć należy do nich – uważa Renata Dulewicz, założycielka Pracowni Diety i Rozwoju Efekt Motyla. Jako trener komunikacji opartej na empatii tłumaczy, w czym empatia przydaje się w codziennym życiu. 2 października to Międzynarodowy Dzień Empatii.

Ewa Podsiadły-Natorska: Czym jest empatia?

Renata Dulewicz: Empatię mogłabym nazwać jednym słowem: współodczuwanie. Prawdziwe bycie z drugim człowiekiem, z objęciem jego wszystkich uczuć i potrzeb. Empatia jest jednak prawdziwa dopiero wtedy, kiedy jest niczym tykanie wskazówek zegara: opiera się na braniu i dawaniu. Co to oznacza? Że jeżeli chcę komukolwiek dać empatię, to najpierw muszę dać ją sobie. Emocje powinny przez nas przepływać. Jeśli spotykam kogoś i zaczynam go oceniać, etykietować, to prawdopodobnie to samo robię sobie. Głęboko wierzę, żeby aby być i współodczuwać z drugim człowiekiem, trzeba najpierw nauczyć się być ze sobą.

Czym w takim razie empatia nie jest?

Empatia nie jest ocenianiem, etykietowaniem, zaprzeczaniem, stawianiem żądań. Paradoksalnie nie jest też radzeniem. Ludzie często uważają, że gdy usiądą z osobą w potrzebie, powinni zacząć udzielać jej rad, powiedzieć, co byłoby dla niej najlepsze. Tymczasem prawdziwa empatia to bycie z drugim człowiekiem w takim miejscu, gdzie wierzę, że ma on w sobie tyle wiedzy, energii i siły, że jest w stanie sam znaleźć dla siebie rozwiązanie. My nie musimy brać odpowiedzialności za uczucia innych. Udzielamy wsparcia samą swoją obecnością.

Skąd pomysł, by zgłębić ten temat i zostać trenerem komunikacji opartej na empatii?

Kilka lat temu byłam w takim momencie życia, że nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Z mężem prowadziliśmy apteki, byłam mamą. Zamieszkaliśmy w małej miejscowości. Pewnego dnia obudziłam się i zadałam sobie pytanie: „Co ja tutaj robię?”. Cała rodzina mojego męża to osoby bardzo mocno stąpające po ziemi. Gdy moja córka skończyła rok, uświadomiłam sobie, że nie wiem nic nie tylko o życiu, ale też o sobie. Wtedy zaczęłam szukać, choć nie wiedziałam, ani czego szukam, ani kogo szukam – wszystko robiłam z potrzeby serca, intuicyjnie. Aż któregoś dnia trafiłam na artykuł o Szkole Trenerów Empatii. Postanowiłam, że jak tylko zdobędę pieniądze, to tam pójdę. I za rok już tam byłam.

Poczuła tam pani, że to jest to?

Tak. Zapisując się na to trzyletnie studium, czułam, że znajdę tam kobiety podobne do siebie. Wtedy jeszcze prawie nic nie wiedziałam o empatii. Pierwszy rok opierał się na treningu interpersonalnym w myśl założenia, że zanim zaczniesz pracować z innymi, najpierw musisz poradzić sobie ze sobą. Był to moment przełomowy, zobaczyłam siebie ze wszystkich stron, wylałam morze łez. To było niesamowite przeżycie. Czułyśmy to wszystkie; dotarłyśmy do rzeczy na swój temat, o których istnieniu nie miałyśmy pojęcia. Dostałam ogromne wsparcie.

Czy empatia przydaje się w codziennym życiu?

Oczywiście – i to bardzo. Po pierwsze: jeżeli rozumiemy empatię, to jesteśmy w stanie dać ją sobie, czyli nauczyć się odpowiednio reagować na swoje emocje. Nie mówię o tym, że nie zdarzy nam się później wybuchnąć złością, ale jeśli już nam się to przytrafi, będziemy wiedzieć, że wynika to z niezaspokojenia jakiejś naszej potrzeby. Można sobie wtedy zadać pytanie: „O co nie zadbałam, do czego dopuściłam, komu dałam przekroczyć granice, że jestem teraz w takim miejscu?”. Po drugie: empatia pozwala stworzyć autentyczną i głęboką relację z drugim człowiekiem. Oczywiście, jeśli pod wpływem empatii otwieramy się na drugiego człowieka, to jesteśmy też narażone na zranienie, ale przede wszystkim możemy doświadczyć mnóstwa fantastycznych uczuć. Bez nich nasze życie nie ma sensu. Empatia bardzo pomaga też w pracy i w wychowaniu dzieci. Po mojej dziewięcioletniej córce widzę, z jaką łatwością mówi o rzeczach, z których ja zdałam sobie sprawę, mając trzydzieści lat.

Empatia pomoże też wychować chłopca?

Jak najbardziej, choć uważam, że w dzisiejszych czasach wychować mądrze syna to bardzo trudne zadanie. Współcześni chłopcy oraz mężczyźni nie mają łatwo, są społecznie obarczeni różnymi stereotypami. Kiedyś ojciec brał syna ze sobą, pokazywał mu, jak żyć, a teraz chłopiec częściej uczy się od mamy, bo taty przeważnie nie ma – bo zarabia, bo ucieka od rzeczywistości. To matki są obeznane, obyte w świecie. Mówią: „Zostaw, ja wiem lepiej, ja zrobię to lepiej”.

Dużo opowiada się teraz o kobiecym rozwoju. A chłopcy czy mężczyźni sami się dyskredytują, bo nie chcą przychodzić na takie spotkania czy na terapię. Patrząc z zewnątrz – lepiej niż kobiety radzą sobie z emocjami, ale to tylko złudne wrażenie. W praktyce wygląda to tak, że kumulując uczucia i nie mówiąc o potrzebach, w pewnym momencie nie wytrzymują presji, co przekłada się na tragiczny stan psychofizyczny.

Kobieta śmieje się a w ręce trzyma drinka

A w związku partnerskim? W czym pomoże empatia?

Dzięki empatii kobiety zaczynają  rozumieć swoich partnerów. Wypracowują własne rozwiązania i przede wszystkim zaczynają mniej krzyczeć, a częściej się komunikować. W relacjach bardzo często jest tak, że zupełnie nie ma komunikacji. Jedna strona coś wykrzyczy, druga coś wykrzyczy – i na tym koniec. Kiedy partner zaczyna nas atakować, czegoś od nas żądać, manipulować nami, to zamiast zareagować podobnie, możemy zachować się tak: zastanowić się, co się faktycznie stało, czyli skupić się na faktach. Poczuć własne uczucia i powiedzieć mu o swoich potrzebach. Na koniec poprosić w założeniu, że da się pogodzić potrzeby obu stron. Załóżmy, że mąż obiecał, że posprząta. Wracamy do domu zmęczone po pracy. W zlewie niepozmywane naczynia, a mąż odpoczywa przed telewizorem. Naturalnym pierwszym odruchem byłaby złość, czasem krzyk. Tymczasem warto się na chwilę wycofać. Poczuć emocję, pomyśleć: „Jakie mam w tej chwili potrzeby?” i powiedzieć o nich mężowi spokojnie, na końcu kierując do niego prośbę: „Okej, ja mam potrzebę odpoczynku, ty też, zatem odpocznijmy chwilę i zróbmy potem to razem”.

Dużo mówi pani o potrzebach, zwłaszcza niezaspokojonych.

Marshall Rosenberg, ojciec „Porozumienia bez przemocy”, mówił o tym, że złość, przemoc i agresja zawsze rodzą się z niezaspokojonych potrzeb. Ludzie, którzy są agresywni i krzywdzą innych, od małego nie mieli zaspokojonych wielu potrzeb. W założeniu  „Porozumienia bez przemocy” wszystkie uczucia są dobre. Dotyczy to również złości, tyle że od małego uczy się nas, że złość jest czymś złym. Kobiety od najwcześniejszych lat słyszą: „Nie złość się, bądź grzeczna” – a z drugiej strony jesteśmy wychowywane, by dawać. Nie ma tykania wskazówek zegara, o którym wspomniałam (branie i dawanie), tylko kobiety dają, dają, dają, co widać zwłaszcza przy dzieciach. I w pewnym momencie gdzieś energia się kończy. Coś zaczyna nas denerwować, choć nie wiemy, co. A chodzi właśnie o niezaspokojenie konkretnych potrzeb. Nie mamy już z czego dawać i rodzi się w nas frustracja. Wybuchamy złością. Może pojawić się złość na złość, czyli wstyd. A wstyd jest emocją, która niszczy człowieka, szczególnie kobiety. Wstyd nie pozwala się otworzyć.

Zgodzę się, że kobiety wciąż dają, dają i dają. Dlaczego nie umiemy powiedzieć NIE?

Kobiety często zapominają, że mogą kreować swoje życie. Mogą też kreować życie swoich dzieci. Rodzic może jednak dać tyle swojemu dziecku, ile sam się w życiu nauczył. Jeżeli więc nasi rodzice, a zwłaszcza nasze matki, nie umiały mówić NIE i pozwalały innym przekraczać swoje granice, to przeniosły to na nas. Poza tym panuje społeczne przyzwolenie na to, by kobiety brały na siebie wszystko. Na szczęście to się powoli zmienia. Widzę to po swojej córce, która wierzy, że świat stoi przed nią otworem i niczego się nie boi.

My, kobiety urodzone w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych jesteśmy „pokoleniem w rozkroku”, to znaczy jesteśmy gdzieś pomiędzy strachem i walką o byt naszych matek, a odwagą i brawurą naszych dzieci. Gdy w naszym życiu wydarzy się coś przyjemnego, to zaraz się z tego tłumaczymy. Zupełnie jakbyśmy chciały pokutować za to, że mamy lepiej niż nasze matki. I chyba stąd wynika to, że trudno mówić nam NIE. Ma to też związek z powszechnie panującymi przekonaniami, co kobiecie wolno, co powinna, a czego nie powinna. To skutek nieuczenia kobiet, że zadbanie o ich potrzeby jest tak samo ważne jak dbanie o potrzeby innych członków rodziny. Nieumiejętność wyrażania siebie jest głęboko złożonym problemem, który prowadzi do wielu chorób.

Czym są killerzy empatii?

To wszelkie zachowania osoby, która jest z nami w relacji, a które generują u nas jakieś uczucia, które postrzegamy jako negatywne. Nie daje nam to szans na bycie w pełnej, prawdziwej relacji z drugą osobą. Nie ma wtedy komunikacji, a zwłaszcza komunikacji bez przemocy. Są oceny i porównania: „Nie zdążyłam posprzątać, nie radzę sobie” – „Jak to sobie nie radzisz? Masz dwójkę dzieci, ja mam trójkę i sobie nie radzisz?”. Killerem empatii może być też nieumiejętna lub niepotrzebna rada – zanim komuś coś poradzimy, to warto byłoby się spytać, czy ta osoba tej rady w ogóle chce i czy jej potrzebuje. Empatia uczy uważności. Kiedy jesteśmy w świecie braku komunikacji, pojawiają się przepychanki: albo ja jestem ważna, albo ty jesteś ważna/y. Nie ma komunikacji ponad podziałami. Tymczasem musimy przyjąć, że zarówno moje, jak i twoje potrzeby są tak samo ważne.

Katarzyna Błażejewska Stuhr / fot. Wojtek Olszanka

Z jakimi problemami przychodzą do pani kobiety?

Bardzo różnymi. Czasem są to kobiety, które już jakiś czas temu zaczęły swój rozwój – one są bardziej świadome i praca z nim jest niczym szlifowanie diamentu. Jednak większa część to kobiety, które się w życiu pogubiły i czegoś szukają. Głęboko wierzę, że w którymś momencie naszego życia musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: „Kim jestem, jaka jest moja misja życiowa?”. To może być również wychowanie dzieci, jeśli kobieta się w tym odnajduje. Kobiety zapominają, że mają prawo zadbać o swoje potrzeby. Boją się, że zostaną nazwane egoistkami. Nie wiedzą, że wybór myśli czy uczuć należy do nich. Tylko od nas zależy, czy rano wstaniemy i będziemy mieć dobry dzień, czy też nastawimy się negatywnie i wszystko będzie nam utrudniać życie. Podobnie jak uczucia, empatia także jest wyborem.

Te kobiety się zmieniają?

Tak, choć zachodzące w nich zmiany zależą od tego, z jakimi przychodzą oczekiwaniami i na co są gotowe. Najskuteczniejsza w życiu jest zasada małych kroków. W tamtym roku jeden pan po warsztacie napisał do mnie wiadomość: „Nie wiem, co pani zrobiła mojej żonie, ale chyba panią ozłocę”. Kobiety uczą się nowego punktu widzenia, empatii w stosunku do siebie. To nie znaczy, że już nigdy się nie zdenerwują. Ale zmienia się sposób reagowania. Uczestniczki moich warsztatów na początku się rozglądają, badają sytuację, a potem powoli się otwierają. W pewnym momencie przeżywają euforię, że pierwszy raz w życiu mogą mówić o swoich potrzebach, problemach i ktoś je rozumie. Mówią, z czym się dobrze czują albo co je wkurza – i nikt ich nie ocenia ani im nie doradza. Mogą sobie popłakać i nie usłyszą: „Nie płacz, weź się w garść”. Pojawia się w nich zmiana. Zaczynają wierzyć, że nie są skazane na jałowe, pozbawione radości życie.

Styka się pani z różnymi kobietami. Dlaczego tak wiele z nich nie potrafi siebie zaakceptować?

Nie ma jednej przyczyny. Przede wszystkim znaczenie ma to, co wyniosłyśmy z domu. Druga rzecz to uwarunkowania społeczne. Kobiety mają dużo większą tendencję niż mężczyźni, żeby chwalić się tylko dobrymi momentami. Same kreują swój idealny obraz. Jesteśmy doskonałe w porównywaniu siebie do innych. Tymczasem empatia jest jak tupnięcie nogą. Jak przerwanie „idealności” na rzecz autentyczności. Pojawia się samoakceptacja. Świadomość, że w kryzysowym momencie możemy zrobić dwa kroki w tył. Mój program Obudź Kobiece Piękno opiera się na działaniu tu i teraz. Pracujemy na emocjach, potrzebach, pracujemy z ciałem i umysłem. Służy wypracowaniu najlepszego rozwiązania. Nie przeze mnie, bo ja jestem osobą towarzyszącą, mentorem. Wierzę, że każda kobieta wie, co jest dla niej najlepsze – ja pomagam tylko do tego dotrzeć.

Jest pani również diet coachem. Co to znaczy?

Zanim zostałam trenerem komunikacji opartej na empatii, przez pięć lat zajmowałam się tylko dietetyką, a także razem z mężem farmacją. Bardzo często słyszałam od kobiet, że podczas wizyt dzieje się coś więcej, coś, co wychodzi ponad samą dietetykę. Dziś co trzeci Polak ma nadwagę lub jest otyły. Odsetek ludzi biorących leki psychotropowe jest bardzo duży, a to, co ja chciałabym robić, to nauczyć kobiety wypracować własne rozwiązania, pomóc im odzyskać równowagę psychofizyczną. Sprawić, żeby uwierzyły, że nadwaga to złożony problem: niewłaściwej diety, złych nawyków nie tylko fizycznych, ale też mentalnych, braku samoakceptacji i nieradzenia sobie z emocjami. Diet coaching stawia kobietę w miejscu, w którym to ona staje się kapitanem swojego statku. Dla mnie jest to praca trenerska, coachingowa i mentorska. Chodzi o to, by kobieta wzięła odpowiedzialność – za swoją dietę, za siebie, za swoje życie.

 Renata Dulewicz – założycielka Pracowni Diety i Rozwoju Efekt Motyla. Prowadzi coaching, spotkania edukacyjne i warsztaty rozwojowe z wykorzystaniem swoich autorskich programów: Obudź Kobiece Piękno, Obudź Kobiece Ciało, Obudź Kobiece Serce, Kobieta OdNowa, Mama OdNowa. Jej misją jest przeprowadzenie kobiet od poczucia lęku, oddzielenia i braku akceptacji siebie do radości, miłości oraz zachwytu nad sobą i światem.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: