Przejdź do treści

„Nie, nie, na sali porodowej martwych dzieci się nie rodzi”

"Kazano mi wybierać: albo sekcja zwłok, albo wydanie ciała do pogrzebu"
"Kazano mi wybierać: albo sekcja zwłok, albo wydanie ciała do pogrzebu" Ivan Karasev/Unsplash
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Małgorzacie udało się odzyskać wszystkie swoje zmarłe dzieci: pierwsze po 10 latach, drugie – po trzech. Później jeszcze córeczkę, ale to było całkiem niedawno, już działała w stowarzyszeniu, dokształciła się z prawa, od razu wiedziała, co robić. Widziała, jak się zabezpieczyć, przygotować, o co i jak walczyć.

– Kiedy jechałam z nimi na kolanach, poczułam, jakby wszystkie brakujące puzzle wskakiwały na swoje miejsce. To był moment pożegnania z moimi dziećmi, właśnie takiego fizycznego, przez dotyk – opowiada.

– Miała pani syndrom pustych ramion? – pytam.

– Też. Ale bardziej pustego brzucha – odpowiada. – Kobiety liczą wciąż, w którym powinny być tygodniu, szukają w internecie, jak wyglądałoby ich dziecko. To jest dojmująca pustka w brzuchu.

To jej zdaniem jedna z najważniejszych kwestii związanych z poronieniem.

Nie, nie, tam się martwych dzieci nie rodzi

Małgorzata z mężem mieli już dwójkę dzieci, planowali powiększenie rodziny. W trzeciej ciąży była raptem chwilę, dziecko zmarło w 10. tygodniu. To był rok 1999, w Polsce jeszcze nie wprowadzono szczegółowych przepisów regulujących takie sytuacje, o wsparciu psychologicznym w ogóle nikt nie słyszał.

Ciąża była wczesna i był to jeden z powodów, dlaczego nie rozpaczała po dziecku zbyt długo. Tak jej się wtedy przynajmniej wydawało. – Bardzo długo źle się czułam fizycznie, ale jakoś nie przeżywałam żałoby, przynajmniej nie świadomie. Było mi smutno, żal, ale nie wszystko to, co działo się ze mną psychicznie, wiązałam ze stratą dziecka – opowiada.

– A co się działo?

– Na przykład byłam ciągle poirytowana, nie miałam ochoty wychodzić z domu, racjonalizowałam sobie: to dla niego lepiej, już nigdy nie będzie cierpiało, bo życie byłoby dla niego bardzo ciężkie.

Między innymi z uwagi na powyższe na kolejne dziecko zdecydowali się dopiero po siedmiu latach. Małgorzata trafiła pod opiekę świetnego ginekologa, od początku traktował jej ciążę jako podwyższonego ryzyka, otoczył wsparciem, z jakim wcześniej się nie spotkała. – Mogłam z nim porozmawiać także o lękach i trudnościach psychicznych, a on był dla mnie dużym wsparciem nie tylko medycznym, ale też takim po prostu ludzkim.

 

Kazano mi wybierać: albo sekcja zwłok, albo wydanie ciała do pogrzebu. Sekcję musieliśmy zrobić, żeby wiedzieć, co się stało, bo to była już druga strata, chcieliśmy zapobiec kolejnym. Okazało się, że syn był całkowicie zdrowy, tylko owinął się pępowiną

Małgorzata

Nerwowo zrobiło się około 10. tygodnia, Małgorzata bała się ponownej straty. Ale przeszła tę granicę gładko, bez najmniejszego problemu, poziom lęku nieco więc zelżał, psychicznie odetchnęła. Fizycznie wprost przeciwnie: była bardzo słaba, obolała, poruszała się z trudnością. Mimo to starała się funkcjonować normalnie, w 21. tygodniu ciąży nawet wyjechała z dziećmi i znajomymi na wakacje nad morze.

Wczasy powoli dobiegały końca, to był jeden z ostatnich poranków na wybrzeżu. Zaczęła krwawić. Dzieciaki zostawiła pod opieką znajomych, pojechała do najbliższego szpitala. – Potraktowano mnie w sposób… – Małgorzata zawiesza głos, szuka właściwego określenia. Znajduje je w końcu: – Bardzo okrutny, wręcz nieludzki.

para

Najpierw przez kilka godzin czekała w korytarzu. Później, właściwie szturmem, udało jej się wtargnąć do gabinetu zabiegowego, nie oglądając się na nikogo i na nic zajęła wolną kozetkę. Gdy pielęgniarki próbowały ją wyrzucić, oznajmiła im zdecydowanie: „wszyscy mi powtarzali, że jak plamię w ciąży, to mam leżeć”. W końcu trafiła na oddział, lekarz przyszedł po kilku kolejnych godzinach (zdążyło już zrobić się wczesne popołudnie).

Robiąc USG, mechanicznie dyktował kolejne parametry, Małgorzata nic właściwie nie rozumiała. Dopóki nie oznajmił metalicznym głosem: „płód martwy, ułożenie miednicowe”. Później wyszedł. – Nie zareagował nawet, gdy się rozpłakałam.

Położono ją w sześcioosobowej sali na patologii ciąży. Dwie z pacjentek były w zaawansowanej ciąży, co dwie godziny przychodziła pielęgniarka, by zrobić KTG. Małgorzata: – Ja wtedy szłam w najdalszy kąt sali. Żeby nie słyszeć bicia serc ich dzieci.

Żadna z sąsiadek w sali nie wiedziała, w jakiej jest sytuacji. Bo też i sama Małgorzata nie miała ochoty z nimi o tym rozmawiać. Chcąc nie chcąc musiała słuchać co chwilę tej samej mantry: „pani się nie martwi”, „wszystko będzie dobrze”. Lżej jej się zrobiło, gdy mąż zwolnił się z pracy i przyjechał do szpitala. Ciężej – gdy już razem usłyszeli, że rano Małgorzata dostanie leki na wywołanie skurczy. Nie wiedzieli jednak, że zostanie w tej samej sali, roniąc, a właściwie rodząc martwego synka wśród pięciu obcych kobiet. Tylko pod koniec personel poprosił pozostałe panie, żeby przeniosły się chwilowo do świetlicy.

Wcześniej kilkakrotnie prosiła o przeniesienie na salę porodową. „Nie, nie, tam się martwych dzieci nie rodzi”, słyszała za każdym razem. No to może do gabinetu zabiegowego? I tak już czekał na nią, już wiedziała, że po urodzeniu dziecka będzie musiała przejść łyżeczkowanie. „Tam też nie można, tam musi być sterylnie”. Małgorzata: – Mojego syna urodziłam więc na oddziale, tylko z mężem.

– Nawet na koniec nie było przy was lekarza, położnej, pielęgniarki? – nie dowierzam.

– Nie… – odpowiada smutno. I jeszcze: – Żałuję, że nie odważyłam się wtedy go zobaczyć. Wydawało mi się, że skoro nie żyje od dwóch tygodni, jak mi powiedział lekarz, to wygląda strasznie. Poza tym, że umarł, tego właśnie żałuję najbardziej: że go nie zobaczyłam, nie przytuliłam.

Kazano mi wybierać: albo sekcja zwłok, albo wydanie ciała do pogrzebu

Po drugiej stracie Małgorzata zaangażowała się w działalność stowarzyszenia rodziców po poronieniu, założyła także hospicjum perinatalne, żeby w tej czarnej godzinie ludzie byli traktowani po ludzku. W Polsce to póki co utopia, Małgorzata zna z forum, telefonu zaufania, działalności hospicjum i spotkań w cztery oczy około pięciu tysięcy takich historii.

Choć każda jest inna, pobrzmiewają w nich te same nuty: oschłość, bezmyślność, bezradność. Dotyczy to w pierwszej kolejności personelu medycznego. Z jednej strony Małgorzata to rozumie, sama prowadzi szkolenia dla lekarzy, pielęgniarek i położnych, więc wie, że pancerz ochronny dla własnego zdrowia psychicznego jest niezbędny. Ale jednocześnie przyznaje, że niejednokrotnie na usta ciśnie się słowo „znieczulica”.

Na własnej skórze odczuła to także wtedy, gdy upomniała się o zwłoki synka, chciała go pochować. – Kazano mi wybierać: albo sekcja zwłok, albo wydanie ciała do pogrzebu. Sekcję musieliśmy zrobić, żeby wiedzieć, co się stało, bo to była już druga strata, chcieliśmy zapobiec kolejnym. Okazało się, że syn był całkowicie zdrowy, tylko owinął się pępowiną – opowiada. Co stało się z nim później, do dzisiaj nie wie. – Kilka dni walczyłam, żeby ustalić numer telefonu do zakładu, który wykonał sekcję. Gdy w końcu tam się dodzwoniłam, usłyszałam tylko, że ciała mojego dziecka nie ma.

kobieta i mężczyzna

Obecnie rodzicom po stracie przysługuje między innymi prawo do rozmowy z psychologiem, poszanowania ich intymności i godności (dziecka także) oraz cztery dni urlopu okolicznościowego (w tym dwa z tytułu urodzenia dziecka i dwa na okoliczność jego śmierci). Ponadto matka może wykorzystać do ośmiu tygodni urlopu macierzyńskiego, a także otrzymać zasiłek za co najmniej 7 dni. Rodzice mogą również wystąpić o zasiłek pogrzebowy z ZUS, który od 2011 roku niezmiennie wynosi 4 tysiące złotych.

I tu zaczynają się schody, warunkiem jego uzyskania jest bowiem rejestracja dziecka w USC, tej zaś dokonuje się po dostarczeniu przez szpital (w ciągu 1 dnia) lub rodziców (do 3 dni) karty martwego urodzenia. Tylko że obowiązkowe jest w niej podanie płci dziecka. W przypadku poronień przed 16. tygodniem ciąży, kiedy nie można określić jej organoleptycznie, „na oko”, generuje to masę problemów.

Generalnie badania genetyczne w kierunku ustalenia płaci dziecka wykonuje co najmniej kilka laboratoriów, materiał można przesłać kurierem, ceny zaczynają się od 400 złotych. – Ale czasami rodzice dzwonią i mówią, że szpital zaproponował zrobienie takich badań za 1500-1800 złotych – mówi Małgorzata. W przypadku, gdy rodzice robią je na własną rękę (i z własnej kieszeni), niejednokrotnie słyszą: „w pobranym materiale nie znaleziono tkanek ludzkich”.

Kolejna kwestia to strata, do której doszło poza oddziałem. Niby szpital ma przyjąć zebrane tkanki, zabezpieczyć i poddać badaniom. – Ale w praktyce dyrekcje nierzadko zakazują przyjmowania kobiet po poronieniu domowym, ponieważ nie wiadomo, jak argumentują, czy „nie dokonały nielegalnej aborcji”. Albo twierdzą, że nie ma pewności, czy to ich tkanki, bo mogły przynieść na przykład „materiał” po poronieniu koleżanki.

Wreszcie: tak zwane kostki parafinowe, czyli „zabezpieczony fragment ludzkich tkanek pobranych do badań histopatologicznych” (jak podaje portal poronilam.pl). Małgorzacie udało się je odzyskać, jedną ze szpitala w swojej miejscowości, gdzie straciła pierwsze dziecko w 10. tygodniu, drugą z zakładu medycyny sądowej 150 km od domu. W tym drugim miejscu tkanki ciała dziecka wydano jej od razu, do ręki, do pierwszego musieli natomiast zamówić karawan. Argument brzmiał: „No, skoro pani twierdzi, że to są zwłoki ludzkie…”.

Nasze dzieci umierają dla nas codziennie

Trójka jej dzieci wie, że ma rodzeństwo, które jakby jest, ale de facto go nie ma. Nie musieli tego dyskutować, od razu z mężem wiedzieli, że nie ma co owijać bawełnę. Córki były bardzo małe, ale wiedziały już, że będą miały brata lub siostrę. – Jak wróciłam ze szpitala, to powiedziałam im, że maluszek zachorował i umarł. Jedna bardzo płakała, ciągle pytała, czy jest mi smutno. Uważaliśmy z mężem, że to jedyne wyjście: rozmawiać o tym z dziećmi uczciwie. Wiem, że część rodziców uważa, że lepiej nic nie mówić, bo wtedy się je chroni. Ale dla mnie naturalne, wręcz oczywiste jest powiedzenie dziecku: „jestem dziś smutna, bo tęsknię za twoim bratem czy siostrą”.

Małgorzata uważa, że po poronieniu już całe życie jest naznaczone właśnie smutkiem. Naukowe badania pokazują też, że często więź między rodzicami a żyjącymi dziećmi ulega zaburzeniu: najczęściej staje się albo nadmiernie lękowa, albo zbyt ambiwalentna. – Ja miałam na przykład bardzo silne reakcje lękowe w żałobie, że skoro już dwójkę dzieci straciłam, to pozostałe też umrą.

Nieraz zastanawia się, jak by jej dzieci wyglądały, czym by się interesowały, jaki by miały charakter. Nie codziennie, ale gdzieś z tyłu głowy ta myśl wciąż kołacze. – Nasze dzieci umierają dla nas codziennie. Nie jako „płody”, tylko młodzi ludzie. Tęsknię za studentką lub studentem, trzynastolatkiem, krążącą wokół mnie trzylatką…

W natłoku codzienności pamięć o nich całą rodziną kultywują głównie od święta, chociażby poprzez przygotowane dla zmarłych dzieci drobne upominki. – Robimy im na przykład aniołki na choinkę. Albo coś jeszcze bardziej symbolicznego. One są po prostu częścią naszej rodziny.

Poronienie. Badania po poronieniu

Małgorzata opowiada też, że gdy po drugiej stracie zaszła w kolejną ciążę, niemal od początku planowała pogrzeb dziecka. – Kalkulowałam sobie, że skoro pierwsze straciłam w 10. tygodniu, a drugie w 20., to trzecie nie przeżyje 30 tygodni. Różne słyszałam wtedy komentarze: że stres szkodzi dziecku, że nie mogę się źle nastawiać, bo jeszcze wywołam nieszczęście. A mnie to myślenie pozwalało oswoić mój lęk, pogodzić się z tym, że nikt mi nie da polisy pt. „wszystko będzie dobrze”. I że nie na wszystko mam wpływ.

Wchodziłam do sklepu z zabawkami i zaczynałam płakać

Małgorzata wspomina jedną z tysięcy rozmów, które przeprowadziła w ramach swojego wolontariatu na rzecz innych rodziców po stracie. Udzielała akurat wywiadu na antenie Radia Maryja, zadzwoniła słuchaczka, starsza pani, na ucho około dziewięćdziesiątki.

– Powiedziała, że 50 lat temu straciła córkę, która zmarła przy porodzie. Po cesarskim cięciu przez dziewięć dni leżała w szpitalu, w tym czasie teściowie i mąż pochowali dziecko, nie chcieli czekać. A ona jak tylko wyszła ze szpitala, poprosiła męża, żeby zawiózł ją na cmentarz. Rozkopała grób, wyciągnęła trumnę, przytuliła dziecko, zakopała.

Mimo takich historii wciąż bagatelizuje się traumę rodziców po poronieniu. Dotyczy to w szczególności personelu medycznego – chociaż wiadomo, że 80 proc. kobiet po stracie ma epizody PTSD (a 40 proc. spośród nich cierpi na regularny zespół stresu pourazowego.) – W wielu szpitalach kobiety ronią na sali wieloosobowej. Nadal jako fanaberię traktuje się to, że chcą się pożegnać ze swoim dzieckiem. Ojciec, który przecież może być obecny przy porodzie, w przypadku urodzenia martwego czy poronienia nagle staje się persona non grata – wylicza Małgorzata.

A to, w jakich warunkach rozgrywa się tragedia utraty dziecka, ma kluczowy wpływ na rodziców. – Jeżeli jest się po ludzku traktowanym, ma się poczucie bezpieczeństwa, zaufania, godności, to doświadczenie jest bardzo trudne, ale nie jest straszne. Jeżeli natomiast dodatkowo z każdej strony obrywa się bezdusznością, bezmyślnością albo jakimiś formalnymi trudnościami, to na żałobę nakłada się trauma. I jest ona znacznie trudniejsza, gdy przechodzi się ją jednocześnie z zespołem stresu pourazowego.

Małgorzata opowiada na własnym przykładzie. Bardzo długo była w stanie głębokiej rozpaczy, miała w sobie dwie warstwy, prowadziła podwójne życie. Niby funkcjonowała normalnie, gotowała, sprzątała, wróciła do pracy. Jednocześnie jednak przez cały czas gdzieś głęboko w sobie odtwarzała wszystko, co się działo. – Nawet teraz mogę pani szczegółowo opowiedzieć, godzina po godzinie, co działo się w szpitalu, co kto mówił i robił. Te obrazy wryły się w moją pamięć, wciąż w niej są, ale już nie wracają co chwila. A wtedy wracały cały czas.

Szczególnie trudne były dla niej konkretne momenty. – Wchodziłam do sklepu z zabawkami i zaczynałam płakać, bo wiedziałam, że moje dziecko nie potrzebuje zabawek. Płakałam, jak widziałam choinki albo bałwanki, nie byłam w stanie nawet pójść po chleb i mleko, jeśli stały obok. Albo jak zobaczyłam motyla. „Boże, moje dziecko nigdy mi go nie pokaże – opowiada.

Długie godziny spędzała też na forum o poronieniach. – To mi dawało poczucie wspólnoty. I wiele wyjaśniało. Na przykład to, że nie mogę się skoncentrować, zapamiętać tego, co czytam, nauczyć się do egzaminów na studia. Na forum właśnie dowiedziałam się, że to normalne.

Internet okazał się też źródłem informacji o sposobach radzenia sobie ze stratą i samą sobą. – Bo wtedy wydaje się czasami, że przetrwanie kolejnej godziny jest ponad ludzkie siły – mówi. – To poczucie wspólnoty sprawia, że człowiek nie czuje się już tak osamotniony. Bo ludzie dookoła, przyjaciele, rodzina często nie rozumieją, co się z nami dzieje.

Dlatego nie chcą rozmawiać o zmarłym dziecku, nie wiedzą jak albo boją się rozdrapać rany. To, zdaniem Małgorzaty, wielki błąd. – Dla wielu rodziców to jest właśnie najcenniejsze. Chcą rozmawiać z każdym, komu mogą choćby wspomnieć o swoim dziecku.

Krótka Instrukcja o Poronieniu

Szacuje się, że około 15 proc. stwierdzonych ciąż kończy się poronieniem. Niedoszła mama musi uporać się nie tylko ze swoją stratą, odnaleźć się w zawiłościach medycznych i prawnych związanych z tą sytuacją, ale także zmierzyć się z brakiem zrozumienia i milczeniem wokół tematu, który w naszym kraju wciąż pozostaje silnym tabu. Dlatego redakcja HelloZdrowie.pl wybrała właśnie poronienie jako temat kolejnej z serii Krótkich Instrukcji.

Krótka Instrukcja o Poronieniu zostanie wydana jako darmowy poradnik, ogólnodostępny e-book w formacie PDF. Pierwszym etapem prac nad Instrukcją jest cykl warsztatów z kobietami, które doświadczyły utraty ciąży. Podczas spotkań rozmawiają o swoich przeżyciach, sposobach radzenia sobie z bólem, zastanawiają się nad najważniejszymi dla nich aspektami poronienia. Towarzyszą im położne, lekarze, psychologowie, prawnicy. Zaproszenie do współpracy przy Instrukcji przyjęli m.in. krajowy konsultant ds. ginekologii i położnictwa prof. Krzysztof Czajkowski, dr Marzena Dębska, ginekolog i położnik, dr Jarosław Kaczyński, ginekolog-położnik specjalizujący się w leczeniu niepłodności, dr Anna Kajdy, ordynatorka oddziału położnictwa i laureatka nagrody „Orły Medycyny”, Marlena Haduch, położna i psycholog, Joanna Siewko – doula, trenerka komunikacji, organizatorka Kręgów Kobiet po Stracie, Marzena Pilarz-Herzyk, prawniczka wspierająca kobiety i budująca świadomość ich uprawnień, autorka bloga MamaPrawniczka.pl oraz fundacja Rodzić Po Ludzku.

Publikacja planowana jest na koniec marca.

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: