Przejdź do treści

„Jeśli przyjdzie mężczyzna i powie: 'proszę mi wydłużyć prącie’, a ja widzę, że jego prącie jest ok, to tego nie zrobię”. O ciałopozytywności męskich narządów płciowych mówi Piotr Świniarski, urolog

Piotr Świniarski fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Pacjentom, którzy nadmiernie się sobie przyglądają, mówię, żeby zajmowali się prąciem i moszną w pięciu sytuacjach w życiu: podczas seksu, masturbacji, oddawania moczu, mycia i samobadania. Poza tym mają o nich nie myśleć, nie dotykać ich, nie oglądać – mówi urolog, androlog Piotr Świniarski.

 

Marta Szarejko: Jak pan rozumie ciałopozytywność w kontekście męskich narządów płciowych?

Piotr Świniarski: Jako akceptację siebie, ale nie promowanie stanów chorobowych. Bo o ile cenię adekwatne i realne postrzeganie własnego ciała – bez nabożnego stosunku, ale też bez nadmiernych kompleksów, o tyle nie uważam, żeby ciałopozytywność pod tytułem: „ważę 130 kg” była dobra.

Dlaczego?

Bo tego, że spadek masy ciała zmniejsza ryzyko przedwczesnego rozwijania się nowotworów, zawałów, udarów, a tym samym przedwczesnej śmierci, nie da się podważyć. Nie mówiąc o problemach z erekcją.

Rozumiem, że ciałopozytywność w kontekście męskich narządów, to akceptacja własnego penisa, jąder i moszny.

Są różne stopnie dysmorfofobii genitalnej, czyli nierealnego spojrzenia na własne narządy płciowe – pacjentowi może wydawać się, że jego prącie jest za małe, za krzywe, za grube, za chude, za krótkie. Tymczasem mikropenisa widziałem w gabinecie raz, znakomita większość mężczyzn ma prącie w normie. Niestety dążenie do ideału w tym kontekście często powoduje mniejszą satysfakcję, a w konsekwencji unikanie seksu.

Dążenie do ideału, czyli penisa rodem z filmów pornograficznych?

Długiego, z potężnym obwodem i w ciągłym wzwodzie. To pragnienie oczywiście zmienia się z wiekiem: dwudziestolatek, który nie doświadczył zaburzeń erekcji, myśli zupełnie inaczej niż sześćdziesięciolatek, który wie, że nie każda erekcja musi być idealna.

Z której grupy wiekowej ma pan najwięcej pacjentów?

Z każdej. Od osiemnastego roku życia do setki.

Boją się tu przyjść?

Tak, ale dla mnie bardziej istotne jest to, że ten lęk przełamali, zapisali się na wizytę i przyszli, czyli wykonali najważniejszy krok.

Zdaje się, że mało popularny wśród mężczyzn w naszym kraju.

Świadomość medyczna wśród mężczyzn jest niska. Miałem pacjentów sześćdziesięcio-, siedemdziesięcioletnich, którzy z dumą mówili, że nigdy nie byli u lekarza.

Urologa?

U żadnego lekarza, odkąd się urodzili. Niektórym po dziesięciu minutach musiałem powiedzieć, że prawdopodobnie mają chorobę nowotworową. Podejście mężczyzn do lekarzy, w ogóle do badań często jest skrajne, a skrajności zwykle nie są dobre.

Z jednej strony mamy mężczyzn, którzy czują się na tyle silni, że nie zawracają sobie głowy badaniami…

Z postawą typu: „Jestem bohaterem, nie chodzę do lekarza, nie potrzebuję żadnych badań” – czyli źle pojętym poczuciem wszechmocy. A z drugiej hipochondryków: obsesyjnie szukają znaków choroby, widzą plamkę albo żyłkę na prąciu i natychmiast wpadają w panikę. Takie podejście mocno wpływa na psychikę, oznacza życie w ciągłym lęku.

Czy brak pośrednich postaw nie jest spowodowany tym, że lekarze pierwszego kontaktu nie potrafią rozmawiać o zdrowiu seksualnym?

To problem systemowy: lekarze rzadko pytają, a pacjenci rzadko wychodzą z inicjatywą i sami mówią, że jest problem. Moim marzeniem jest przedmiot w szkole, który nazywałby się profilaktyka zdrowotna, i dotyczyłby nie tylko dbania o zdrowie fizyczne, psychiczne, seksualne i społeczne, ale też umiejętności budowania relacji – ludzie mają ogromne deficyty w tym zakresie.

To wyższa szkoła jazdy.

Ale możliwa do przekazywania już od pierwszej klasy. Ostatecznie chodzi o to, żeby ludzie mieli bazę: jak dbać o higienę, o własne ciało, seks z partnerem. O to, żeby nie przychodzili do mnie trzydziestoletni mężczyźni kompletnie nieświadomi podstawowych spraw. Dlatego pacjentom, którzy nadmiernie się sobie przyglądają, mówię, żeby zajmowali się prąciem i moszną w pięciu sytuacjach w życiu: podczas seksu, masturbacji, oddawania moczu, mycia i samobadania. Poza tym mają o nich nie myśleć, nie dotykać ich, nie oglądać.

A tym, którzy unikają samobadania?

Żeby raz w roku zrobili kompletne badania laboratoryjne i jednak spróbowali badać się samodzielnie raz w miesiącu. Jeśli zauważą jakąś zmianę w jądrze, w ciągu tygodnia powinni znaleźć się w gabinecie urologa. Ostatnio przyszedł do mnie pacjent przed trzydziestką i powiedział, że ma wodniaka. Pytam, od kiedy, mówi, że od roku. Przykładam sondę, patrzę, ogromny guz jądra. Gdyby przyszedł rok wcześniej, miałby znacznie lepsze rokowanie i większe szanse na przeżycie. Zdarzają się też pacjenci, którzy mówią: „Od wczoraj mam jakąś dziwną zmianę na jądrze”. Patrzę, a tam guz wielkości piłki tenisowej. „No wczoraj się pojawił!”. Wracamy do podstaw edukacji – mężczyźni niewiele wiedzą o samobadaniu.

Jak mówią o swoich narządach?

Infantylnie albo wulgarnie. Z jednej strony siuraczek i ptak, z drugiej kutas i chuj. W kontekście języka też brakuje rzetelnej edukacji i takiego poczucia, że seks to nie jest oddzielna wyspa, sfera, której należy się wstydzić, tylko część naszego życia. Pocieszające jest to, że kiedy ja używam słowa prącie, to oni to przejmują. Uczą się.

Jakie najczęściej mają problemy?

Za małe prącie, oczywiście ich zdaniem. Chcą długości 25-30 centymetrów, nie myślą o tym, że prącie ma być sprawne i dawać przyjemność, ich zdaniem ma być długie. Tymczasem ono nie musi być najpiękniejsze, może być trochę zakrzywione, grubsze, krótsze – to nie jest problem.

Dla nich najwyraźniej jest.

Jeśli nie jestem pewny siebie, skupiam się na swoich deficytach, to będzie się to przekładało na każdy element mojego życia, na prącie też. Lepiej myśleć: może nie jest gigantyczny, ale super działa. Mały, ale wariat! Zawsze mówię pacjentom, że nie szabla jest ważna, tylko Wołodyjowski.

Ważna jest kwestia mody: kobiety operują sobie twarze i piersi, mężczyźni penisy. Wracamy do podstaw: ciałopozytywność to akceptacja tego, co jest, także starzenia się. Nie można być cały czas młodym. Nie do końca zgadzam się z postawami lekarzy medycyny estetycznej, operującymi często na życzenie pacjenta

Przekonuje ich to?

Jeśli oglądam ich prącie i ono jest w normie, pokazują mi zdjęcie wzwodu i widzę, że wszystko jest ok, tłumaczę, że problem tkwi w głowie, nie w prąciu. I ja zdrowego narządu nie będę operował. Co nie zmienia faktu, że nie każdego odsyłam z kwitkiem, niektórzy naprawdę mają problem.

Jaki najczęściej?

Skrzywienie prącia – jeśli pacjent mówi, że ma je od piętnastu lat, ale mimo to seks jest możliwy i daje mu frajdę, to odradzam operację. Bo nie chodzi o to, żeby prącie było idealne, tylko żeby działało. Natomiast jeśli przyjdzie mężczyzna i powie, że skrzywienie utrudnia, albo wręcz uniemożliwia penetrację, powoduje ból podczas stosunku, to powinniśmy coś z tym zrobić.

A jeśli mężczyzna po prostu ma kompleks?

Jeśli przyjdzie pacjent z takim samym skrzywieniem i powie, że nie uprawia seksu od dziesięciu lat, bo kiedyś wyśmiała go dziewczyna, to wiem, że dopóki nie skorygujemy jego prącia, on będzie się prawdopodobnie tak potwornie wstydził, że w ogóle zrezygnuje z seksu.

Zablokuje się.

Dlatego nie tylko stopień skrzywienia jest ważny, ale też wiele innych aspektów – w jakim stopniu pacjentowi to utrudnia życie, jak bardzo jest z tego powodu przejęty. Bo może być tak, że nie bardzo mu to przeszkadza, tylko chce dążyć do ideału.

A inne problemy?

Prącie pogrążone w obfitych fałdach skórnych – à propos otyłości. Pacjent był otyły, schudł, ale poduszka tłuszczowa została, więc powinniśmy ją zredukować, żeby prącie w ogóle wystawało. Bo ona odpycha skórę od spojenia łonowego i prącie nam ginie. U niektórych, mocno otyłych mężczyzn, prącie po prostu gubi się w okalającej je skórze.

Trzeba usunąć poduszkę?

Po pierwsze schudnąć, to podstawa. Dopiero potem możemy zredukować poduszkę albo przyszyć skórę do spojenia łonowego, żeby prącie wystawało. Dlatego właśnie myślę, że otyłość nie jest ciałopozytywna.

Co jeszcze?

Czasami przeszczepiamy skórę. Jeśli ktoś wpadł na pomysł, żeby samodzielnie wstrzyknąć sobie parafinę, olej lub cokolwiek innego w celu powiększenia prącia, to zawsze źle się kończy. W ogóle muszę powiedzieć, że każdy problem, z którym przychodzi mężczyzna, jest ważny, ale ważniejsze jest skupienie się na tych, którzy naprawdę potrzebują pomocy.

Ale mówi pan, że niektórzy przychodzą z problemem czysto estetycznym.

Bo ważna jest kwestia mody: kobiety operują sobie twarze i piersi, mężczyźni penisy. Wracamy do podstaw: ciałopozytywność to akceptacja tego, co jest, także starzenia się. Nie można być cały czas młodym. Nie do końca zgadzam się z postawami lekarzy medycyny estetycznej, operującymi często na życzenie pacjenta. Jeśli przyjdzie mężczyzna i powie: „Proszę mi wydłużyć prącie”, a ja widzę, że jego prącie jest ok, to tego nie zrobię.

Co mówi pan takiemu pacjentowi?

Że będzie niezadowolony po operacji. Wiem to z doświadczenia, bo często naprawiam takie awarie: mężczyzna marzy o tym, żeby mieć większe prącie, ktoś robi mu operację, a potem okazuje się, że pacjent nie może odbyć stosunku, bo po podcięciu więzadeł wieszadłowych między prąciem a spojeniem łonowym, penis opada, traci stabilność.

To co pan radzi?

Zgłębienie ars amandi, to lepsze niż dwa centymetry więcej. I dla niego, i dla niej. Rola partnerki jest tu bardzo ważna: może być wspierająca i motywująca, ale może też powiedzieć…

Jeśli oglądam prącie i ono jest w normie, pacjent pokazuje mi zdjęcie wzwodu i widzę, że wszystko jest ok, tłumaczę, że problem tkwi w głowie, nie w prąciu. I ja zdrowego narządu nie będę operował. Co nie zmienia faktu, że nie każdego odsyłam z kwitkiem, niektórzy naprawdę mają problem

Nie będę rozkładała kramu na pięć minut.

Na pięć sekund! Albo: „Z czym do ludzi? Weź daj sobie spokój”. Ewentualnie: „Mój były kochał się ze mną trzy razy dziennie, a ty?”. Miałem kiedyś czterdziestoletniego pacjenta, który od dwudziestu lat nie uprawiał seksu, ponieważ jakaś dziewczyna powiedziała mu: „Co to za maluszek?”. Zablokował się, mimo iż był bardzo przystojny, i wszystkie dziewczyny chciały mu wejść do łóżka. Takie spustoszenie zasiała ta jedna.

Szkoda, że nie udał się wcześniej do seksuologa.

To pokazuje, jak wielką władzę ma partner/partnerka – może wzmocnić, może zniszczyć, jedno negatywne słowo może wyrządzić ogromną krzywdę. Dlatego warto uważać na to, co się mówi – słowa potrafią zdeterminować to, czy seks będzie przyjemny dla obojga.

Co w kontekście ciałopozytywności wydaje się panu najważniejsze?

To, żeby nie traktować erekcji jako rzeczy danej raz na zawsze. I mieć świadomość, że od początku trzeba o nią dbać – to, jak się odżywiamy, czy uprawiamy sport, jak odpoczywamy, badamy się, chodzimy na kontrole, właściwie decyduje, czy będziemy mieć erekcję do późnej starości, czy zaczniemy ją tracić szybciej. Mam trzydziestoletnich pacjentów, którzy palą po 40 papierosów dziennie, są otyli, żyją tylko pracą i przed czterdziestką tracą erekcję.

Cukrzyca tu chyba też nie pomaga.

To jest choroba, która zabija erekcję. Jeśli dodatkowo jest niekontrolowana albo kontrolowana słabo, to po kilku latach pacjent jest kandydatem do implantu prącia. Dbanie o erekcję to dbanie o zdrowie. Czynniki ryzyka chorób sercowo-naczyniowych są dokładnie te same, co zaburzeń erekcji, które średnio od trzech do pięciu lat wyprzedzają zawał serca albo udar mózgu.

Zaintrygował mnie ten implant, może pan powiedzieć o nim więcej?

Pokażę pani: to są jądra z silikonu w różnych rozmiarach, może pani dotknąć.

Przyjemne!

No, takie normalne. A tu pierwszy implant, półsztywny – w środku rdzeń stalowy, powleczony silikonem, dopasowywany do długości prącia indywidualnie. Jeśli pacjent nie chce mieć wzwodu, to zgina go w dół, albo w górę, a jeśli chce – prostuje go, i ma możliwość penetracji. Plusy: prostota użycia, trudno go popsuć, zostaje na całe życie. Minusy: stała sztywność, stała długość, stała szerokość.

A ten drugi?

Wersja hydrauliczna. Mamy rezerwuar z płynem, który wrzucamy za spojenie łonowe, pompę, którą umieszczamy w mosznie i dwa cylindry w dwóch ciałach jamistych prącia. Kiedy chcemy mieć wzwód, naciskamy kilka razy pompę, płyn przedostaje się z rezerwuaru do cylindrów, one wtedy sztywnieją, i spokojnie możemy odbyć stosunek. Godzinę, dwie, trzy – tyle, ile potrzebujemy. Potem naciskamy guziczek, przepychamy płyn z powrotem do rezerwuaru, i mamy miękkie prącie. Plusy: wzwód wtedy, kiedy potrzebujemy. Minusy: jeśli gdzieś zrobi się dziurka lub pompa się popsuje, musimy wymienić wszystko. Średni czas przeżycia takiego implantu: dziesięć, piętnaście lat.

Jak się różnią cenowo?

Jak Skoda i Rolls Royce. Pierwszy kosztuje ok. 20 tysięcy, drugi mniej więcej 50, ale jednym i drugim można jeździć. Najważniejsze jest to, że implant daje erekcję mechaniczną, która co prawda nie zależy od podniecenia, ale mężczyzna zachowuje wszystkie doznania: przyjemność, orgazm, a jeśli nie ma uszkodzonych dróg nasiennych, to także wytrysk. Czyli bardzo dużo. Większość pacjentów po wszczepieniu implantu mówi, że żałuje tak późnej decyzji o zabiegu, bo stracili kilka albo kilkanaście lat dobrego seksu. Ale generalnie i tak lepiej się badać, i kontrolować sytuację, żeby nie musieć wybierać żadnego z nich. To jest nasz cel i prawdziwa ciałopozytywność.

 

Piotr Paweł Świniarski – urolog, androlog, lekarz medycyny seksualnej. Zajmuje się diagnostyką, leczeniem i operacjami w zakresie chirurgii prącia i moszny oraz rekonstrukcji i implantologii narządów płciowych. Edukuje w zakresie męskiej seksualności, problemów płodności, a także zdrowia intymnego, uwrażliwiając mężczyzn na potrzebę dbania o siebie. Zaangażowany w działania edukacyjne projektu Sekson, prelegent podczas IV edycji Konferencji Sekson, którą redakcja HelloZdrowie objęła matronatem.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.