Przejdź do treści

Pacjent dostawał co najmniej pięć dawek whisky i czternaście dawek rycyny – jak kiedyś leczono grypę

Ilustracja: Joanna Zduniak Rawpixel.com, Adobe Stock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Choć nie zabija już milionów ludzi jak sto lat temu hiszpanka, nadal pozostaje niebezpieczną, epidemiczną chorobą. Znano ją już u początków ludzkości, choć ówczesne sposoby leczenia mogą teraz szokować. Oto krótka historia grypy!

 

Choroby zakaźne towarzyszą ludziom, od kiedy zaczęli łączyć się w grupy i mieszkać w większych zbiorowościach. Brud, gnijące odpady i zatruta woda sprzyjały rozwojowi drobnoustrojów i zbiorowych zakażeń. Kiedy udomowili zwierzęta, narazili się na jeszcze inne źródło zarazków, z którymi ich organizmy nie umiały sobie poradzić. Nieprzypadkowo naukowcy podejrzewają, że wirus grypy zaatakował człowieka ok. 10 tys. lat temu, kiedy na Bliskim Wschodzie udomowiono świnie. Z czasem powstały miasta, które zarazy dziesiątkowały i pustoszyły. Kolejnym źródłem migracji nieznanych ludziom patogenów były morskie podboje świata. Mikroskopijni „zabójcy” zabijali miliony ludzi na całym świecie.

Grypa była jedną z chorób Starego Świata, obok ospy, odry, tyfusu czy błonicy. Za pośrednictwem kolonistów swobodnie rozpanoszyła się wśród całkowicie nieodpornych na nią Indian Ameryki Południowej i Północnej. Po raz pierwszy została nazwana grypą w Anglii w 1743 roku.

Jej epidemie wybuchały dość regularnie, w klimacie umiarkowanym między późną jesienią a wczesną wiosną. Atakowała najstarszych i najmłodszych. Teraz już wiemy, że podtypy szczepów wirusa nieustannie mutują, odmieniając przebieg infekcji, wiemy też, że w przeszłości co kilkadziesiąt lub kilkaset lat wirus przechodził tak znaczące zmiany w swoim genotypie, że ludzie nie mieli w sobie skutecznych przeciwciał i mierzyli się z całkowicie nową chorobą.

Najbardziej znana i opisana pandemia grypy przetoczyła się przez świat w latach 1918-1919. Ponieważ trwały wojny, pozostały nam tylko przybliżone szacunki ofiar – mówi się o 20 milionach, ale liczba ta może być nawet trzykrotnie zaniżona. Na początku XX wieku nikt jeszcze nie wiedział o istnieniu wirusów, uważano więc, że hiszpanka jest wywoływana przez bakterię. Ówcześni lekarze byli zszokowani skalą zakażeń, szybkością występowania objawów i błyskawiczną umieralnością. Zaskoczeniem było także, że najwięcej ofiar było wśród młodych, zdrowych ludzi, podczas gdy wcześniejsze epidemie koncentrowały się raczej na dzieciach i staruszkach.

Kiedy w latach 90. XX wieku udało się wyizolować wirusa ze zwłok zmarłej na hiszpankę młodej kobiety, ustalono, że był on tak zabójczy, bo upośledzał kluczowy składnik układu odpornościowego – receptor RIG-1. Układ immunologiczny po prostu nie identyfikował tego wirusa jako zagrożenia. Tego 100 lat temu naukowcy nie mieli prawa wiedzieć. Nic dziwnego, że w wydawanych w czasie pandemii i niedługo po niej publikacjach aż roi się od przeróżnych porad leczniczych.

W wydanej w 2019 roku książce pt. Grypa. Sto lat walki Jeremy’ego Browna można znaleźć zapiski pielęgniarki na temat specyfików podawanych choremu podczas trwającego trzy tygodnie choroby: „plaster gorczycowy (domowy środek rozgrzewający), aspiryna (przeciw gorączce), kodeina (przeciw kaszlowi), fenoloftaleina (rakotwórczy środek przeczyszczający), lek przeciwkaszlowy, olejek kamforowy, siedmiokrotna lewatywa (siedem razy!), rurki doodbytnicze (nie pytaj!), mleczko magnezowe (kolejny środek przeczyszczający; Boże zmiłuj się nad chorym!), urotropina (lek odkażający pęcherz moczowy) i nalewka z benzoiny”.

Pacjent dostał też co najmniej pięć dawek whisky i czternaście dawek rycyny. Jak zauważa autor, siedmiokrotna lewatywa mogła być zasadna, skoro pacjentowi podano prawie 40 dawek kodeiny, która nie tylko działa przeciwkaszlowo, ale także zapierająco. W pismach medycznych opisywano też np. metodę „na gorączkę”: „Po wstrząsie i podniesieniu ciepłoty do 40 stopni C i wyżej, mniej niż w godzinę, chory zaczyna się pocić, tętno staje się pełniejsze, i następuje przełom. Nazajutrz chory czuje się znacznie lepiej, ciepłota już tylko nieznacznie podnosi się ponad normę”.

Doktor Szczęsny Bronowski ze szpitala Mokotowskiego opisał wpływ na zdrowienie „napojów gorących obok wina i konjaku, a także ogrzewania ciała na większej przestrzeni za pomocą worków gumowych, butelek z wodą gorącą itp.” Nie stroniono także od podawania środków pobudzających i narkotycznych.

Do innych powszechnie wykorzystywanych metod należały upusty krwi, płukanie ust słoną wodą, jedzenie surowej cebuli, noszenie plastrów ogórka w butach, a ziemniaków w kieszeniach czy wdychanie dymu z mokrego siana i kory drzew. Możemy się z tych metod śmiać czy powątpiewać, ale – czy nasze niedawne, mocno chaotyczne próby leczenia Covid-19 nie będą przez następców ocenianie podobnie?

W wydanym w 1908 roku, tłumaczonym z niemieckiego podręczniku „Kobieta lekarką domową: podręcznik lekarski do pielęgnowania zdrowia i lecznictwa w rodzinie, ze szczególnym uwzględnieniem chorób kobiecych i dziecięcych, położnictwa i pielęgnowania dzieci” możemy przeczytać o domowych sposobach zwalczania influency (tak nazywano grypę): „W wilgotnych okolicach wywiązuje się influenca najczęściej, także u osób zniewieściałych, skłonnych do katarów. […] W napadach zimnicy gorące kąpiele powietrzne, w gorączce często zmieniane otulenia całego ciała, grzbietu, wlewki, gorąca limoniada cytrynowa, chłodząca dyeta jak przy gorączce, w celu pobudzenia nerek i kiszek; później co dzień półkąpiel z ochłodzeniem, stałe leżenie w łóżku, dużo powietrza, nacieranie całego ciała i ścisła dyeta. W ten sposób można wyleczyć nawet najcięższą influencę, a nie pozostawi żadnych złych następstw” – pisano.

Kiedy ostatecznie upewniono się, że źródłem zakażenia grypą jest kaszel, zalecano stosowanie dwuwarstwowych maseczek z gazy i zaczęto wprowadzać kwarantanny znane nam z czasów niedawnej pandemii.

Po zniknięciu hiszpanki w wielu ośrodkach naukowych na świecie trwały poszukiwania sprawcy tego ogromnego spustoszenia świata. W 1933 roku brytyjscy naukowcy Wilson Smith, Christopher H. Andrewes i Patrick Laidlaw dokonali filtracji zakażonego grypą wymazu z nosa i gardła chorego i zarazili nimi fretki, które zachorowały na grypę. Ich raport był sensacyjny, bo po raz pierwszy postawił tezę, że grypę u ludzi wywołuje wirus, a nawet trzy rodzaje wirusa – A, B i rzadziej C. W kolejnych latach wyhodowano wirusa sztucznie, otworzyło to drogę do eksperymentów z wytworzeniem szczepionki. W 1939 roku, dzięki odkryciu mikroskopu elektronowego, po raz pierwszy obejrzano wirusa grypy na powiększeniu.

Prace nad szczepionką zintensyfikowano w czasie II wojny światowej, obawiając się wybuchu epidemii podobnej do tej sprzed 20 lat. Pierwsze szczepionki, namnażane na pożywce z jajek, wyprodukowali wirusolodzy Thomas Francis i jego uczeń Jonas Salk, późniejszy twórca szczepionki przeciwko polio. Pierwsze szczepionki podawano żołnierzom.

W latach 50. XX wieku, dzięki odkryciu DNA można było poznać strukturę wirusa. Niestety, jak doskonale wiemy, choć wirus grypy należy do najlepiej przebadanych, jest także najbardziej zaskakujący i zmienny. Dlatego cały czas nie ma jednej skutecznej i uniwersalnej szczepionki przeciwko grypie.

Korzystałam z książek Szczęsnego Bronowskiego „Epidemja grypy w latach 1918–1920: (jej istota, objawy, zapobieganie i leczenie)” wydanej w 1922 roku i Jeremy’ego Browna „Sto lat walki”, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2019.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.