Przejdź do treści

Dr Ewa Kuchowicz: W starym budownictwie paprocie o wiele lepiej rosną niż w nowych blokach. Coś im niespecjalnie służy, a rośliny potrafią być wrażliwe, dużo bardziej wrażliwe niż my

Rośliny w domu / istock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, że rośliny, które uprawiamy w mieszkaniach, mają duży wpływ na nasze samopoczucie. „Musimy jednak pamiętać o jednej ważnej zasadzie: w naszej sypialni nie powinno być zbyt dużo roślin” – dodaje dr Ewa Kuchowicz, zielarka, dietetyczka i dydaktyczka. W rozmowie z HelloZdrowie ekspertka wyjaśnia, w jaki sposób każdy z nas może skorzystać z dobrodziejstw zielonych roślin w domu.

 

Magdalena Bury, Hellozdrowie.pl: Czy roślina w doniczce, która stoi obok naszego łóżka, może mieć wpływ na to, jak śpimy?

Dr Ewa Kuchowicz, dietetyczka, fitoterapeutka, zielarka: Oczywiście, że tak. Musimy jednak pamiętać o jednej ważnej zasadzie: w naszej sypialni nie powinno być zbyt dużo roślin. Chociaż produkują one tlen, w nocy potrzebują go tak samo jak my i też go zużywają. Bilans jest zerowy.

Jeżeli więc w pokoju, gdzie śpimy, będzie ich sporo, będzie duszno, a nam będzie się źle spało.

Istnieją rośliny, które (gdy są z nami w pomieszczeniu) zmniejszają nasz stres bądź wpływają na wzmożenie naszej koncentracji?

Kolor zielony, a tym bardziej zieleń naturalna, uspokaja nas. Ozdoba mieszkania w postaci żywych zielonych roślin jest więc jak najbardziej wskazana, tylko nie – tak jak wcześniej już mówiłyśmy – w sypialni. Niektóre rośliny wydzielają olejki eteryczne. Są one m.in. bakterio- i grzybobójcze.

Rośliny bardzo dobrze wpływają też na atmosferę, na jonizację powietrza. Tak jest np. z roślinami przyprawowymi, które możemy hodować sobie w domu. Musimy jednak pamiętać, by bazylii czy rozmarynu używać na bieżąco, a po przyniesieniu z marketu – taką roślinę przesadzić do innej doniczki.

Musimy im dać więcej ziemi (takiej jak do roślin doniczkowych), ponieważ one rosną w specjalnym podłożu, które nie ma składników pokarmowych. W hodowli są one podlewane specjalnymi pożywkami.  Torfowe podłoże wysycha natychmiast i taka bazylia nie ma z czego korzystać.

Jakie rośliny warto więc hodować i pielęgnować w domu?

Warto tutaj wskazać roślinę, którą hodowały nasze mamy i babcie, nazywaną czasem „anginką”. To Pelargonium graveolens – pelargonia pachnąca, inaczej pelargonia wonna. Ma cytrynowy zapach, wykazuje też antybakteryjne działanie ze względu na zawarty w niej olejek.

W przypadku infekcji można ją też wykorzystać w inny sposób. Znane jest bowiem ludowe wykorzystywanie tej rośliny przy infekcji ucha. Miażdżono taki listek, robiono z niego kuleczkę i wkładano do ucha, oczywiście nie głęboko. Działał antyseptycznie.

„Anginkę” można mieć w sypialni, ale też i w pokoju, w którym pracujemy. Mimo że należy do pelargoniowatych, i wydawać by się mogło, nie będzie przyjemnie pachnieć. Tak w rzeczywistości nie jest. Ma cytrusowy zapach, a zapach cytrusów i olejków występujących w roślinach cytrusowych pobudza nasz umysł.

„Anginka” jest już na mojej liście roślin do kupienia. Co dalej?

Na skórę może nam się przydać żyworódka. I mówię tutaj o roślinie z małymi roślinkami na brzegach liści nazywanej właśnie zwyczajowo żyworódką i o tej prawdziwej Kalanchoe pinnata to przawdziwa żyworódka.  Nie ma malutkich roślinek na brzegach liści. Tę znacznie rzadziej można spotkać w naszych domach. Znacznie bardziej popularna jest Kallanchoe daigremontiana. Obie mają podobne działanie.

Z obu żyworódek możemy robić preparaty na skórę, obie mają także substancje które mają działanie wewnętrzne. Tradycyjnie były wykorzystywane w medycynie ludowej w krajach gdzie rosną dziko: w Ekwadorze, Gwatemali, Indiach, Meksyku, Nikaragui, Peru, USA i wielu innych. Stosowano ją  nie tylko do leczenia ran ale także w dolegliwościach przewodu pokarmowego, stanach zapalnych stawów, alergiach, reumatyzmie,  infekcjach przeziębieniowych a nawet w chorobach nowotworowych.

Oczywiście ta z naszych domów może nie być taka skuteczna. Ma inne warunki wzrostu niż w naturze a to właśnie warunki w jakich roślina rośnie decydują o ilości substancji czynnych które zawiera.

A co z aloesem?

Aloes to kolejna, obok „anginki”, roślina hodowana dawniej w mieszkaniach. Oba gatunki – aloes drzewiasty albo aloes zielony – były i są wykorzystywane właściwie w trzech różnych kierunkach.

Po pierwsze: do przygotowywania preparatów na skórę. I np. jak się oparzymy, jeśli tylko nie ma zwęglenia tkanki, możemy po prostu obciąć liść aloesu, przeciąć go wzdłuż i przyłożyć do miejsca oparzenia, które w ten sposób znacznie szybciej się zagoi i przestanie nas szczypać i piec. Aloes bardzo dobrze działa również na skórę suchą, podrażnioną, bądź u dzieci czy u alergików.

Po drugie: aloes może być wykorzystywany wtedy, gdy mamy zaparcia. Żółty sok z aloesu wydzielający się ze skórki, zwany „aloną”, działa bowiem przeczyszczająco.

Po trzecie: aloes na odporność. Przezroczysta galaretka ze środka aloesu działa bowiem uodparniająco. Biostymina, czyli preparat produkowany od lat, powstaje właśnie z tej części rośliny. My sami także możemy wykorzystać aloes, robiąc samodzielnie winny wyciąg z aloesu.

Liście aloesu i sok z aloesu w słoiku

Czego potrzebujemy do przygotowania tego wzmacniającego wina aloesowego?

Musimy ściąć kawałek aloesu drzewiastego albo kilka liści aloesu zielonego, które mają masywniejsze listki. Następnie na 10-14 dni, zawinięte w szary papier, umieścić w lodówce. Dzięki temu w aloesie będzie znacznie więcej substancji aktywnych. Ostatnim krokiem jest zmiażdżenie ich i zalanie wytrawnym winem.

Nieważne, czy będzie to wino czerwone czy białe. Musi być po prostu wytrawne. Wyciąg tworzymy 1:10, czyli 1 część zmiażdżonego aloesu na 10 części wina. To zostawiamy w ciemnym miejscu na 2 tygodnie. A później, codziennie pijemy od jednej do trzech łyżek takiego wina.

Co jest takiego w tym winie, że wzmacnia nasz organizm?

Polisacharyd acemannan, który stymuluje naszą odporność – zarówno przeciwko bakteriom, wirusom, grzybom, ale również odporność przeciwnowotworową.

Mamy więc „anginkę”, żyworódkę i aloes. Co jeszcze warto mieć w domu?

Coleusa (Coleus forskohlii), popularnie nazywanego też pokrzywką brazylijską. Ma kolorowe liście, jest bardzo popularna i łatwa w pielęgnacji. To roślina zawierająca diterpeny zwane forskoliną lub coleonolem.   Ze względu na forskolinę oraz pozostałe składniki czynne coleus był i jest stosowany w tradycyjnej medycynie Egiptu, Afryki, Brazylii.

W medycynie ajurwedyjskiej w Indiach ziele coleusa znajduje najwięcej zastosowań. Stosuje się je w chorobach serca, niestrawności, zaparciach, bezsenności, astmie, drgawkach,epilepsji i anginie. Ponoć jest w stanie zahamować proces siwienia a nawet cofnąć ten proces.

A czego nie powinniśmy mieć?   

Mając zwierzęta i małe dzieci powinniśmy unikać np. takich roślin jak wilczomlecze. Mówię tutaj też o wilczomleczu pięknym, popularnie nazywanym „gwiazdą betlejemską”.

Trująca jest też difenbachia. To roślina, która naprawdę może nam poważnie zaszkodzić. Dawniej była ona wykorzystywana jako kara dla mężczyzn, ponieważ już śladowe jej ilości wpływają na utratę zdolności męskich, czyli impotencję, do 24 godzin.

Już spożycie małego kawałka wyżej wymienionych roślin może być bardzo groźne.

Czy są miejsca w domu, w którym rośliny powinny stać?

Nie ma takich miejsc. Musimy jednak zastanowić się, czy dobrym miejscem dla roślin jest kuchnia, szczególnie wtedy, gdy mieszkamy w blokach. Ale tu nie za bardzo chodzi o nasze samopoczucie, ale samopoczucie roślin. Nie każda będzie dobrze czuła się w pomieszczeniu, gdzie jest parno czy tam, gdzie temperatura podnosi się okresowo.

Musimy też zastanowić się, ile dla tej rośliny będziemy mieć miejsca. Jeśli chcemy mieć piękną paproć, ona musi mieć przestrzeń, by się rozrosnąć. A warto wiedzieć, że na nasz organizm pozytywnie wpływają rośliny działające jak tzw. odpromienniki. Takimi właśnie są paprocie.

Należy także pamiętać, że rośliny mają różne zapotrzebowanie na światło, ciepło, składniki gleby i podlewanie. Źle pielęgnowane będą chorować.

Ale czasami nie chcą one rosnąć…

Tak jest czasem  w nowoczesnym budownictwie, gdzie te paprocie naprawdę nie chcą rosnąć zdrowo. I nie za bardzo wiemy, dlaczego tak się dzieje. Może  przeszkadza im niewłaściwa wilgotność, wpływ nowoczesnych materiałów budowlanych lub wykończeniowych.

Obserwuje się, że w starym budownictwie paprocie o wiele lepiej rosną niż w małych mieszkaniach w nowych blokach. Coś im niespecjalnie służy, a rośliny potrafią być wrażliwe, dużo bardziej wrażliwe niż my.

 


alt=”” width=”150″ height=”150″ />

Ewa Kuchowicz – doktor nauk medycznych, dietetyk, zielarz fitoterapeuta.  Podczas pracy naukowej zajmowała się toksykologią, czyli wpływem substancji toksycznych na organizm człowieka. Obecnie propaguje leczenie przy pomocy zmiany diety, minerałów, ziół, grzybów, baniek lekarskich i pijawek. Wykładowca akademicki i wykładowca na kursach zielarz-fitoterapeuta.

 

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.