Przejdź do treści

HELLO PIONIERKI: Jak Michalina Wisłocka uczyła Polki seksualności i autoerotyzmu na wiele lat przed znalezieniem punktu „G”

Michalina Wisłocka / ilustracja Joanna Zduniak
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Co łączy Annę Tomaszewicz-Dobrską i Michalinę Wisłocką? Obie przyczyniły się walnie do przyznania praw polskim kobietom – jedna robiąc rewolucję na porodówce, a druga w łóżku. Na zakończenie cyklu Hello Pionierki przypominamy dokonania czołowej seksualistki PRL-u.

 

Obie lekarki nie miały szansy się poznać – kiedy w 1921 roku Michalina urodziła się w nauczycielskiej rodzinie Braunów w Łodzi, Anna Tomaszewicz-Dobrska, pierwsza polska dyplomowana lekarka, nie żyła już od trzech lat. Wcześniej przez trzy dziesięciolecia wzorcowo prowadziła przytułek położniczy w Warszawie, na zawsze zmieniając standardy septyczne podczas porodu i zasady opieki nad położnicami. Radykalnie zredukowało to śmiertelność okołoporodową i dawało kobietom prawo do godnego traktowania. Po ponad 90-ciu latach Michalina Wisłocka, po długich bojach z PRL-owską cenzurą, wydała „Sztukę kochania”, książkę, która zmieniła życie seksualne Polek.

O życiu Michaliny Wisłockiej można w skrócie powiedzieć tylko jedno – to scenariusz na niejeden film i wiele książek. Tak w istocie się stało – już w 1995 roku Marek Różycki jr zebrał rozmowy z Wisłocką w tomie „Wisłocka w pigułce”. Po śmierci lekarki w 2005 roku powstały kolejne opracowania, m.in. kryminał, a w 2017 roku nakręcono głośny film „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”.

„Sztuka kochania”, wydany w 1978 roku kultowy poradnik lekarki, będący zbiorem odpowiedzi na pytania, z jakimi zgłaszały się do niej kobiety, sprzedał się w 7 mln egzemplarzy. Wśród obecnych 50-parolatków nie ma chyba osoby, która nie czytałaby tej książki z wypiekami na twarzy i zazwyczaj w tajemnicy przed rodzicami.

Michalina Wisłocka była barwnym ptakiem w PRL-owskiej szarzyźnie. W czasie wojny jej rodzinę wypędzono z Łodzi do Radogoszcza. Michalina we wrześniu 1939 roku wyszła za mąż za starszego o cztery lata Stanisława Wisłockiego i razem z nim wyjechała do Warszawy. Podjęli pracę w niemieckim Instytucie Szczepionek: „[…] robiliśmy szczepionki z wszy. Karmiliśmy je własną krwią. W opaski na rękach i nogach wpinało się pudełeczka z wszami, aby nie mogły wyjść. Miały jeść do syta. Swędziało, a nie można się było drapać, boby nie przeżyły, a musiały się napić” – wspominała. Po upadku Powstania Warszawskiego trafili do obozu jenieckiego, skąd uratowała ich Wanda, jej przyjaciółka ze szkoły.

Halina Szwarc

Po wojnie przez rok mieszkali we trójkę w Lublinie, gdzie także zajmowali się produkcją szczepionek. Stworzyli też nietypowy, trzyosobowy związek: „Ja się z Wandą bardzo przyjaźniłam, a jego kochałam. Wanda miała olbrzymią wyobraźnię i całe życie żeśmy sobie bajdy opowiadały. Wisłocki nic z tego nie rozumiał: 'A też gadacie – mówił – nie wiadomo o czym’. Poza tym był jeszcze jeden element taki cichy, to, że ona miała cholerny temperament, który jemu pasował, bo on też, owszem, miał, a ja – nie. No, nie miałam temperamentu” – wyjaśniała Darkowi Zaborkowi z Dużego Formatu. Jak mówiła po latach, należała do kobiet, które rozbudziły się seksualnie dopiero po 30-ce, a mężczyzną jej życia był Jurek, organizator wieczorków tanecznych na wczasach leczniczych w Lubniewicach. Nie kryła, że seks z mężem nie sprawia jej radości ani spełnienia. Jak pisała Violetta Ozminkowski w biografii Wisłockiej „Sztuka kochania gorszycielki”: „Stach mógłby się kochać siedem razy dziennie, ona raz na siedem dni. Była zainteresowana nie tyle seksem, co związkiem duchowym, uczuciowym.”

Inną, skrywaną przez lata tajemnicą, był fakt ojcostwa dwójki dzieci Wisłockich. Obie kobiety urodziły dzieci prawie w tym samym czasie. Michalina zapisała je jako swoje bliźniaki. Kiedy doszło do rozwodu, Krystyna i Krzysztof zostali ze swoimi matkami. „Mieliśmy po 16 lat. Chcąc nie chcąc, [Krzysztof] musiał przyjąć ten fakt do wiadomości, a ja zrozumiałam, dlaczego ciocia mnie odrzucała, czemu przytulała tylko Krzysia i być może nawet zrobiło mi się z tym lżej na duszy. Bo błąd leżał nie we mnie, tylko w tym całym pochrzanionym naszym życiu. Myślę jednak, że oboje za niego zapłaciliśmy wysoką cenę. Krzyś już nigdy się z tej traumy nie podniósł. A ja przypłaciłam to depresją – mówiła w wywiadzie Krystyna Bielewicz, córka Wisłockiej.

Michalina Wisłocka nie kryła, że swojemu mężowi zawdzięcza zainteresowanie medycyną. Stanisław był biologiem, w jego gabinecie pełno było fachowej literatury i sprzętu, m.in. mikroskop. Po studiach przez pięć lat jeździła do Białegostoku, gdzie jako asystentka prof. Stefana Soszki, uczyła się położnictwa. Wróżono jej karierę naukową, otworzyła przewód doktorski, ale była zmuszona zrezygnować z powodów rodzinnych. W Warszawie zaangażowała się w prace Towarzystwa Świadomego Macierzyństwa, gdzie zajmowała się antykoncepcją i leczeniem niepłodności. Jeździła z odczytami po całej Polsce, w wielu miejscach spotykały ją szykany, chciano obrzucić ją jajkami, nazywano ją Hitlerem zabijającym dzieci. Nie przejmowała się tym.

U kobiet mających problemy z zajściem w ciążę stosowała metodę stymulacji elektrycznej szyjki macicy, nieufnie podchodziła do stosowania tabletek antykoncepcyjnych, uważając, że za mało o nich wiadomo, proponowała raczej prezerwatywy lub, niestosowane wcześniej w Polsce, kapturki nakładane na szyjkę macicy. W latach 70. skoncentrowała się na poradnictwie dla młodzieży. Potrafiła rozmawiać z pacjentami, uważała, że najważniejsza jest szczera rozmowa i pokonywanie wstydu. Na jej oczach zmieniało się nie tylko podejście do seksu, ale też i sposób nazywania ciała: W latach 70. „one już mówiły 'cipa’. Że cipcia ją boli albo swędzi. Mówiły też 'gniazdko’. Było jeszcze określenie ’psiocha’. Oni, że: 'maciek’. Albo bez nazywania: 'No nic mi nie staje, co ja mam zrobić?’. Prosto się mówiło. W latach 70., gdy mówiłam w sposób bardziej naukowy, to niektóre już rozumiały, bo czytały książki. Ale w latach 50. – nic. Na przykład chłopom rosła macica. O, ile razy przychodził, bo go macica dusi, rośnie mu tak, aż go dusi. Taki ogólny pogląd wiejski, że jak go coś dusiło, to go macica dusiła” – opisywała obrazowo.

Pomysł, by napisać książkę o seksie, dojrzewał przez wiele lat. Uważała, że Polacy potrzebują seksualnego elementarza, bo dla połowy kobiet seks to ból lub obowiązek małżeński, a dla wielu mężczyzn – stres. Uważała, że najważniejsza jest radość w łóżku i dobra relacja między kochankami. „Monotonia nie była najważniejsza. Ważne było, że proponowałam pewne układy takim, co mieli tu za wąsko, tam za szeroko, tu za krótko, tam za długo” – opisywała swój poradnik.

Komunistyczne władze bardzo długo nie chciały zgodzić się na wydanie książki. Druk wstrzymywano, a nielegalne odbitki krążyły między gabinetami kolejnych departamentów, gdzie czytano ją z wypiekami na twarzy. „Gdy książka wreszcie trafiła do cenzury, czepiali się, że zdjęcia pozycji są za duże, a były wielkości pocztówki. Zmniejszaliśmy, aż się zrobiły maleńkie jak znaczek pocztowy. Co im zrobiłam mniejszy, to miał być jeszcze mniejszy. I tak na okrągło. W końcu jak już był taki mały, że nie było wiadomo, kto baba, a kto chłop, to mówię do naszego grafika: 'Panie, zrób pan chłopa czarnego, babę białą, albo odwrotnie, żeby było widać, czyje nogi, czyje ręce, bo przecież to wszystko razem jest do niczego’. Zrobił i rzeczywiście bardzo czytelne są te rysunki. Więc potem pytali: 'Ale dlaczego biała kobieta z Murzynem?’ To był największy zarzut. Mózg staje” – opowiadała w wywiadzie dla Dużego Formatu w 2004 roku.

Wisłockiej zarzucano też, że podważa tradycyjne role w małżeństwie i namawia do grzechu: „Onanizm to następny grzech, którego się czepiali, że jest taki strasznie szkodliwy. Po onanizmie i antykoncepcji recenzenci jeździli w tę i nazad. Gdybym poprawiła według tych uwag, książka nadawałaby się na śmietnik. Odpisałam więc w stylu: 'Gdyby ten onanizm był tak szkodliwy, to wszyscy byliby bardzo uszkodzeni’” – wspominała.

Niedługo po wydaniu „Sztuki kochania” Michalina Wisłocka przeszła na emeryturę i poświęciła się popularyzowaniu wiedzy o seksie. Pisała felietony do gazet, powstały też kontynuacje bestsellera – „Sztuka Kochania – w 20 lat później” i „Sztuka Kochania – witamina M”. W sumie nakład jej książek przekroczył 12 milionów egzemplarzy, tłumaczono je na wiele języków, m.in. na chiński. Sceptycznie podchodziła do nowinek erotycznych ze świata, uważała, że zabijają one istotę seksu: „Pisma kolorowe o seksie to same śmiecie. Tam są tylko gołe tyłki, nie ma słowa o uczuciach, o więziach. Pozycje są ważne. Gdy robili na bazary odbitki samych pozycji wybranych ze ’Sztuki’, powiedziałam wprost: 'Książka nie jest dla pozycji. Zasadnicza ich rola to kwestia układu między dwojgiem ludzi i u jednych dany układ jest udany, a u innych nie. I trzeba wyszukać ten swój własny” – mówiła. Była też przeciwna udziwnianiu seksu: „[…] ja piszę o normalnej parze normalnych ludzi. Widział pan takich normalnych, co to się w kajdankach kochają? Bo ja nie” – mówiła Darkowi Zaborkowi.

Zmarła w szpitalu 11 lutego 2005 roku. Na ścianie kamienicy przy ul. Piekarskiej 5 w Warszawie, gdzie mieszkała, wisi wielka tablica: „W tym domu mieszkała Michalina Wisłocka, najwybitniejsza popularyzatorka wiedzy seksuologicznej i pionierka leczenia niepłodności w Polsce. Uczyła ludzi szczęśliwej miłości”. W Lubniewicach, gdzie poznała mężczyznę swojego życia, jej imieniem nazwano Park Miłości.

Wypowiedzi Michaliny Wisłockiej pochodzą z wywiadu Darka Zaborka z Michaliną Wisłocką dla „Dużego Formatu” opublikowanego w 2004 roku, a także z książki Violetty Ozminkowski Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki wydanej w 2014 roku.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: