„Każdy seks może być 'slow’: i krótki, i długi, zrytualizowany, jednorazowy, BDSM-owy, waniliowy…” – przekonują Marta Niedźwiecka i Hanna Rydlewska
– Możemy lubić najostrzejsze jazdy i najdziksze harce. Ale możemy też preferować monogamiczny, heteroseksualny, „waniliowy” związek i wszystko jest tak samo dobre, o ile robimy to świadomie. Najmniej roztropną rzeczą, jaką człowiek może zrobić dla siebie i swojej seksualności, jest robienie czegoś dlatego, że jest to modne – uważają Marta Niedźwiecka i Hanna Rydlewska, autorki książki „Slow Sex. Uwolnij miłość”.
Ela Kowalska: Jak to jest z tym polskim seksem? Poprawia się trochę?
Marta Niedźwiecka, sex-coach, autorka książki „Slow Sex”: Mam wrażenie, że jednocześnie się poprawia i pogarsza. Z jednej strony jest coraz więcej osób, które się chcą się uczyć, dowiadywać, a na zmiany w swoim życiu (również tym seksualnym) nie reagują defensywą i schowaniem się do skorupki, tylko na przykład pójściem do terapeuty. Z drugiej strony istnieje równie silna tendencja do niezajmowania się swoim życiem. Uciekania od kłopotów w porno lub alkohol, rezygnacji z uprawiania seksu, gdy tylko pojawiają się jakieś wyzwania. Nad tym wszystkim unosi się bardzo negatywny, fobiczny, spolaryzowany przekaz na temat seksualności.
Hanna Rydlewska, dziennikarka, autorka książki „Slow Sex”: Na pewno jest większa otwartość, żeby o seksie czytać i rozwijać się w tej dziedzinie. To jest zmiana, którą widzimy przy okazji wznowienia naszej książki „Slow Sex”. Pięć lat temu – kiedy mówiłyśmy, że piszemy książkę o slow seksie – dużo osób chichotało, zastanawiało się czy nie jest to przypadkiem jakaś szarlataneria. Co więcej, niektórzy pytali, czy na pewno chcę się zajmować tym tematem. To trochę tak, jakby poważne dziennikarstwo nie licowało z tematyką związaną z seksem. Dziś nikt nie ma już takich wątpliwości. To jest pozytywna zmiana, która zaszła w ciągu kilku ostatnich lat.
Dlaczego seksu powinnyśmy się uczyć? Upraszczając – przecież przez wiele lat całe pokolenia dawały sobie radę…
MN: Żeby dobrze odpowiedzieć na to pytanie, trzeba rozdzielić seks i seksualność od prokreacji. My umiemy się rozmnażać dzięki instynktowi i nie potrzebujemy do tego żadnej ars amandi. Natomiast jeśli chcemy, w ramach naszej seksualności, się rozwinąć i robić coś więcej, to potrzebne nam są jakieś narzędzia. Chociażby zdolność rozmawiania na ten temat. I tu już zaczyna się poszukiwanie wiedzy. Ja bym się pokusiła o odwrócenie tego pytania i zastanowiła się nad tym, jakby nasza seksualność wyglądała teraz, gdybyśmy się tym całkowicie nie interesowali.
HR: A ja bym z kolei połączyła pracę nad seksualnością z emancypacją kobiet. Wydaje mi się, że ten model prokreacyjny, o którym mówiła Marta, bardzo faworyzował mężczyzn. Ta potrzeba zyskania autonomii przez kobiety, poczucie, że mają prawo do przyjemności i mogą ją czerpać z tej sfery życia, sprawiła, że powstało wielkie audytorium dla książek, podcastów, warsztatów, które tego dotyczą. W dużej mierze to właśnie kobiety są odbiorczyniami tego typu treści. To one nagle odkryły, że seks nie musi być przykrą koniecznością, że nie muszą udawać, odtwarzać klisz z filmów pornograficznych, tylko mogą się zagłębić w swoje własne potrzeby.
Czym się rożni slow sex od zwykłego seksu?
MR: To jest seks oparty na byciu obecnym w doświadczeniu, na świadomym przeżywaniu siebie i drugiej osoby. To są najważniejsze sprawy. I najważniejsze jest to, że każdy seks może być „slow” i krótki, i długi, zrytualizowany, jednorazowy, BDSM-owy, waniliowy… ważne, żeby osoby, które współdzielą ten akt były świadome siebie i swoich potrzeb. W slow seksie jest duży nacisk na komunikację relacyjną i stan związku, na jakościowe podejście do seksualności. To wpisuje się w nurt edukacji seksualnej tzw. „złotego środka”, gdzie mówimy o tym, że seks jest przyjemny, ale ma też aspekt więziotwórczy, który chcemy rozwijać. Jeśli dla kogoś jest to interesujące, to może po to sięgnąć. Niezależnie od swojego statusu związkowego warto interesować się swoją seksualnością i się o nią troszczyć. A slow sex jest jedną z propozycji.
HR: Marta ujęła esencję. Slow sex to bardziej kwestia pobudek, tego, jak podchodzimy do aktu seksualnego czy samomiłości, niż konkretne techniki czy pozycje. Oczywiście pewnie byłoby fajnie, gdyby istniała jedna konkretna odpowiedź. Ja sama lubię konkrety i dociskam Martę w książce regularnie, pytając o uniwersalne metody na osiągnięcie przyjemności. Jednak nasze rozmowy nauczyły mnie tego, że takowe rady nie istnieją, a to, czy będziemy się cieszyć satysfakcjonującym seksem, to kwestia naszej psychiki, uważności, świadomości, otwartości na zmiany. Slow sex daje narzędzia do tego, żeby pracować w relacji, ale daje też narzędzia do tego, żeby pracować z samym sobą i ze swoim ciałem. Pomaga zwiększać receptywność, wrażliwość na dotyk, walczyć z krzywdzącymi przekonaniami na temat własnego wyglądu, ćwiczyć się w samomiłości, która przez wiele lat była określana jako samogwałt. A dzisiaj właśnie za pomocą tej samomiłości możemy poznać własne pragnienia i spędzić miło czas ze sobą.
Na czym właściwie polega ta świadomość przeżywania seksu?
HR: Myślę, że jak każda samoświadomość, ma ona przede wszystkim związek z rozpoznaniem. Istotne jest zadanie sobie kilku pytań: dlaczego w coś wchodzimy, czego szukamy w relacji, czemu coś sprawia nam przyjemność, a czemu czegoś robić nie chcemy. Jest to na pewno połączone z umiejętnością bycia tu i teraz, z tą osławioną uważnością. Kluczowym jest też odsunięcie gonitwy myśli oraz krytyka wewnętrznego cenzora, który nas obserwuje i patrzy, jak wchodzimy w akt seksualny. Ta świadomość to umiejętność wejścia w siebie i przeżywania tego, co robimy, a nie patrzenie na siebie z boku.
MN: To też jest świadomość tego, co czujemy na poziomie emocjonalnym. Jak nasze ciało to przeżywa – czy jest napięte, rozluźnione, czy mamy poczucie kontaktu z drugim człowiekiem, czy może dzieje się z nami coś istotnego, ale niezwiązanego z samym seksem. Podam przykład: ludzie po seksie często płaczą. Nie dlatego, że wydarzenie było trudne, ale dlatego, że doszło do głębokiego, emocjonalnego rozładowania. Mógł to być taki seks, w którym czuliśmy się przyjęci, a to jest bardzo poruszające. Seksuolożka Emily Nagoski ujęła to w prostym pytaniu: „are you there for me”? Czy ty tu dla mnie jesteś? To nie chodzi o to, czy weźmiesz ze mną ślub jutro rano, albo czy będziesz ze mną do końca życia. Do bycia przyjętym nie jest potrzebna miłość, może się ono wydarzyć na randce, bo ktoś jest dla nas tu i teraz, jest obecny /obecna, jest z nami w kontakcie.
Weźmy „przeciętną Polkę”, która zaczyna czytać o seksie, o świadomości, uważności i chce do tych zmian zachęcić męża lub partnera. Tak sobie myślę, że gdyby przeciętny polski mąż usłyszał o tym całym mindfullnesie, to by tę swoją kobietę wyśmiał…
HR: Dotknęłaś kwestii, która również budziła moje wątpliwości. Nawet pytam o to Martę – czy ta „przeciętna Polka” mogłaby zataić przed partnerem, że to są metody „slow-seksowe”, polecane przez znaną sex coach? Marta bardzo mnie za to zbeształa, mówiąc, że takie zachowanie byłoby krokiem w tył. I że kobiety nie powinny ukrywać przed swoimi partnerami, że chcą pracować nad swoją seksualnością.
”Skoro więcej kobiet interesuje się seksualnością, to co z ich partnerami? To mnie nieludzko irytuje, żeby nie powiedzieć wkurwia, że kobiety w relacjach mają ponosić cały ciężar emocjonalny. My chcemy się emancypować, rozwijać, ale jeszcze musimy ładnie poprosić, żeby nam było wolno”
To co, wystarczy powiedzieć facetowi: kochanie, mam tutaj taką fajną książkę, dzięki której nasze życie związkowe i seksualne może się poprawić. Faceci się tego nie wystraszą?
MN: Powiedziałaś bardzo fajne zdanie – „mam tu taką książkę, przeczytajmy ją razem, może seks nasz będzie fajniejszy”. Więc nie straszyć, nie szantażować, nie robić żadnego wielkiego halo, tylko zaproponować, że może to coś dla nas. Ja oczywiście rozumiem drugie dno tego pytania – bo skoro więcej kobiet interesuje się seksualnością, to co z ich partnerami? I to mnie nieludzko irytuje, żeby nie powiedzieć wkurwia, że kobiety w relacjach mają ponosić cały ciężar emocjonalny. My chcemy się emancypować, rozwijać, ale jeszcze musimy ładnie poprosić, żeby nam było wolno. Rozumiem, że w relacji nie chodzi o to, żeby ktoś postawił na swoim i powiedział: stary robimy „mindfullnesy”!. Oczywiście, że trzeba się dogadać, ale przede wszystkim należy zdać sobie sprawę z tego, że kobieta ma prawo wymagać czegoś dla siebie w seksie i w relacji. Kobieta ma prawo powiedzieć: mój drogi, potrzebuję innego podziału obowiązków dotyczącego gospodarstwa domowego, dzieci i innego spojrzenia na to, co się dzieje w naszej sypialni.
HR: Marta, może jednak wystawimy jakąś marchewkę dla tych mężczyzn? I na przykład powiemy, że po przeczytaniu naszej książki będą wiedzieli, jak kochać się dłużej? Wiele technik, które polecasz, jest przecież skierowanych do mężczyzn. Jednym z podstawowych problemów polskich facetów jest przedwczesny wytrysk, a w książce próbujesz jakoś temu zaradzić.
MN: I właśnie dlatego opowiadamy o seksie wspólnie, bo tam gdzie ja się radykalizuję, to Hania zawsze miękko powie: o proszę, tutaj mamy marchewkę i wszyscy są zadowoleni (śmiech). Oczywiście, że faceci na tym skorzystają. Jednak muszę przyznać, że mówię to z miejsca osoby nieco zmęczonej przekonywaniem mężczyzn. Że panowie naprawdę warto, naprawdę macie zaburzenia erekcji, naprawdę się wycofujecie z seksu i naprawdę można coś na to poradzić, jeśli tylko zechcecie. A w odpowiedzi najczęściej słyszę: „nie! Bo to feministyczne…” I to jest dopiero „argument”.
W książce opisujecie ćwiczenia dla par, ale też takie, które można wykonywać samemu, żeby nie tylko nauczyć się sztuki samomiłości, ale przede wszystkim zaakceptować i pokochać siebie swoje ciało. Zastanawiam się jednak, czy przeciętna Polka, nawet jeśli wykroi w ciągu dnia te 15 minut, będzie miała szansa wykonać te ćwiczenia w odpowiedniej atmosferze, skupiona na sobie. Ich nie da się zrobić tak z automatu, jak zestawu ćwiczeń od instagramowych influencerek. Tutaj naprawdę potrzeba czystej głowy, uważności i intymności, o którą ciężko – zwłaszcza w dzisiejszych, pandemicznych czasach.
MN: I właśnie dlatego w książce jest również tyle rzeczy dookoła seksu, żeby pokazać, że pewne postawy ćwiczymy najpierw poza sypialnią. I łapiemy pewne jakości w sobie, jeszcze zanim zaczniemy rozmawiać o seksie per se. Te jakości to uważność, obecność, ale również komunikacja. Chodzi o to, żeby wszystkie aktywności, które robimy wokół naszej seksualności, naturalnie wynikały z tego, jak żyjemy i łączyły się z dobrymi zmianami, także w tym jak odpoczywamy, jak wychowujemy dzieci albo podchodzimy do pracy.
HR: Chodzi o zmianę życia, a nie tylko o zmianę na poziomie jakiś wygibasów seksualnych. To trochę, jak z dietą – my nie rekomendujemy, dajmy na to, diety keto, tylko polecamy zdrowo żyć. Nie ma cudownych sposobów na to, żeby stać się piękną i szczupłą w tydzień. Tak samo nie ma cudownego sposobu na to, żeby zamienić się w królową tantry. Można natomiast spróbować zmienić postrzeganie różnych spraw i postrzeganie siebie. Seks rozciąga się na wszystkie sfery życia. W rozdziale o BDSM Marta wyjaśnia, że BDSM to nie jest tylko podległość w sypialni, tłumaczy, że to może być również sposób patrzenia na świat i określania własnej tożsamości. Tak samo slow sex może być takim narzędziem, które pozwoli spojrzeć na siebie inaczej w różnych dziedzinach.
MN: I przez to uniknąć fragmentaryzacji rzeczywistości, która polega na tym, że tu mamy jogę, tu mamy robotę, tu mamy dzieci, psa, a tu mamy „seksy” i nic się z niczym nie łączy. Zmiany w życiu to jest duże obciążenie, należy więc podejść do tego całościowo, inaczej ta zmiana się wydarzy tylko naskórkowo, powierzchownie. Inaczej przez jakiś czas będziemy robić ćwiczenia, organizować jakościowe randki, wprowadzać rytuały, a potem się zdemotywujemy. I cały proces się wypali tak, jak noworoczne postanowienia.
Opisujecie też cykle związku, które porównujecie do pór roku i gdzie stagnacja jest porównywana do jesieni i zimy. Z naszej rozmowy wiemy też, że seks jest jednym z filarów udanego związku. Jak zatem odróżnić, że zmiany zachodzące w naszej sypialni są zapowiedzią tej delikatnej stagnacji związkowej, a nie tego, że w relacji naprawdę coś siadło?
MR: Trzeba przede wszystkim sprawdzić, czy w związku wciąż jest komunikacja. Może być tak, że namiętność nam siada, bo jesteśmy takim typem, który reaguje na zmiany pór roku i chce więcej na wiosnę i lato. Może być też tak, że cierpimy przepracowanie, bierzemy leki albo np. urodziło nam się dziecko. Jednak dopóki temat jest omawiany, jest komunikacja i poczucie odpowiedzialności za to, co się w tej relacji dzieje – to para będzie w stanie świadomie objąć tę zmiany lub kwestie losowe. Te osoby będą pozostawać w kontakcie, mając jednocześnie świadomość, że każdy etap będzie miał swój koniec. Natomiast jeśli zamiatamy problemy pod dywan i przez pięć lat zdążyliśmy wyhodować sobie tego przysłowiowego słonia, którego próbujemy omijać – to absolutnie nie możemy mówić o świadomym przeżywaniu związku.
HR: Ja dodam tylko, żeby ci, którzy są już na etapie słonia, się nie załamywali, bo z niego też da się wybrnąć. Nie wierzę, że w długoletnim związku da się cały czas funkcjonować w trybie miłosnego szału. To nie jest możliwe do utrzymania, bo na nasz poziom libido składa się wiele czynników. Dlatego zapewne w każdym długoletnim związku pojawia się etap, kiedy seksu jest mniej i kiedy się o tym nie mówi. Obie strony wolą milczeć, liczą, że jedna nie zauważy, a problem, skoro o nim nie mówimy – nie będzie istnieć. Z tej fazy da się wybrnąć, o ile obie strony chcą i o ile jest co ratować. Bo są też sytuacje, gdzie to długoletnie wypieranie sprawiło, że ludzie tak się od siebie oddalili, że nie ma czego ratować.
”W każdym długoletnim związku pojawia się etap, kiedy seksu jest mniej i kiedy się o tym nie mówi. Obie strony wolą milczeć, liczą, że jedna nie zauważy, a problem, skoro o nim nie mówimy – nie będzie istnieć. Z tej fazy da się wybrnąć, o ile obie strony chcą i o ile jest co ratować”
MN: Widok tego słonia może onieśmielać, ale jak sobie pomyślimy, że możemy go podzielić na małe porcje i najpierw uporamy się z komunikacją, a potem z innymi zaszłościami to może być nam łatwiej. Najgorzej jest wtedy, kiedy zamykamy na niego oczy. To nie prowadzi żadnego rozwiązania sytuacji.
HR: Według mnie już samo nazwanie problemu po długim okresie milczenia może prowadzić do związkowego katharsis. Wyobraźmy sobie, że mamy parę, która nie uprawia seksu i o tym nie rozmawia. Nagle siadają do stołu, jedna osoba wreszcie o tym mówi i w toku dalszej konwersacji okazuje się, że tu wcale nie chodzi o seks. Tylko np. o to, że ktoś się czuje nieatrakcyjny albo czuje się ignorowany, albo jest przemoc psychiczna bądź ekonomiczna… Jest wiele czynników, które nie są bezpośrednio związane z seksualnością, ale mają na nią wpływ. Dlatego takie rozmowy są dobre dla związku.
Poruszacie też wątek romansów. I poruszacie go tak nie „po polsku” – bo pokazujecie, że może on być pewnego rodzaju rozwiązaniem na związkowe bolączki. Czy rzeczywiście tak jest? Pod względem moralnym wiele osób ocenia romanse jako coś nagannego.
HR: Jest taki moment w książce, pamiętasz Marta?
MN: Pamiętam i nadal jestem z niego zadowolona. Warto tu doprecyzować, że mówimy tutaj o sytuacji, w której romans ma kobieta. Powiedziałaś przed chwilą, że jeśli patrzymy z moralnego punktu widzenia, to romans jest zły. Tymczasem społeczeństwo nie patrzy na męskie romanse jako na coś złego. Mamy tu podwójny standard. Facet, gdy romansuje, to ma swoje męskie potrzeby. A czy są żeńskie potrzeby? Nie ma. I to nie chodzi o to, żeby wszyscy stosowali romanse jako metodę na relacje, bo to nie jest metoda na relacje. Zmierzam do nazwania pewnego procesu. Otóż bardzo często jest tak, że kobiety będące w długoletnich relacjach zaczynają zajmować się sobą i swoją seksualnością dopiero wtedy, gdy przydarza im się romans. Nagle się okazuje, że mogą być orgazmy, że ona może czuć się pożądana i być bardzo kreatywna w seksie, że ten seks, sam w sobie, jest ekscytujący. Mimo, że przez dekadę nie był. I chociaż romansowanie nie jest rozwiązaniem problemu związkowego, to się wydarza i trzeba zrozumieć, co się w takiej sytuacji wydarza. Mówię o tym również w kontekście bardzo dosadnego pokazania pewnej tendencji relacyjnej, od której zaczęłyśmy tę rozmowę. Otóż, uogólniając, mężczyźni heteroseksualni w Polsce bardzo często przestają się starać, kiedy wchodzą w stałe związki. I jeśli przez długi czas nie dbają o to, żeby dać ukochanej zainteresowanie i zachwyt albo chociażby kwiatek, to mnie zaskakuje, że ich zaskakuje, że ich partnerki wdają się w romanse. A kiedy mówimy o etyce romansu, nadal nie zauważamy, że wielu mężczyzn regulowało swoje frustracje związkowe właśnie romansami i nikogo to nie dziwiło. Żyjemy w czasach, w których kobiety też mają romanse.
HR: A jeszcze, nie daj Boże, z kobietami. Marta porusza ciekawy wątek kobiet po czterdziestce, które odkrywają seks dopiero, gdy wchodzą w nieheteronormatywną relację. I ponoć w gabinecie Marty jest sporo takich pań, które dopiero z drugą kobietą odkrywają, czego chcą w seksie.
MN: To prawda. Trzeba jednak pamiętać, że jest to zjawisko ograniczone do pewnych sfer i nie dotyczy wszystkich, chociaż związki dojrzałych kobiet z kobietami są wyraźną tendencją nie tylko w moim gabinecie. Kobiety decydują się budować inną tożsamość, opartą na odmiennych zasadach. Oczywiście wchodzenie w taką relację może wynikać z frustracji relacyjnej, a może też wynikać z tego, że na pewnym etapie życia nasza płynność seksualna prowadzi nas w stronę seksu jednopłciowego, który jest tak samo jakościowy jak ten różnopłciowy.
Czy wszystkie zmiany w seksie są dobre?
MN: Te, które są robione z głową i służą ludziom – jak najbardziej. Jeśli w tym wszystkim jest osiągnięty pewien poziom przytomności, bo wiemy, co robimy, i na przykład nie przyprowadzamy trzeciej osoby do sypialni bez pytania o zgodę, to zmiany mogą naszemu związkowi posłużyć. Ale czy zawsze posłużą? Nie wiem. W psychologii rzadko co jest na 100 proc. Na pewno w naszym konserwatywnym społeczeństwie nawet małe zmiany mogą wnieść dużo odświeżającego powiewu.
HR: Tym bardziej, że rutyna bardzo zabija pożądanie. Każde odstępstwo od rutyny sprawia, że musimy dookreślać granice tego, czego chcemy, na co jesteśmy skłonni się zgodzić. Już takie zaburzenie wprowadza ferment i może być ciekawe.
MN: Musimy wiedzieć, jaka potrzeba ma być zrealizowana przez tę określoną zmianę. Czy jest to potrzeba nowości, czy też może bezpieczeństwa albo chcemy więcej ryzyka. Trzeba jednak pamiętać, że są też zmiany, które mogą się okazać destrukcyjne. Na przykład, jeśli w filmie porno zobaczyliśmy akt oparty na przemocy i chcemy go odwzorować dosłownie, to mogą pojawić się kłopoty. Tym, co odróżni dobrą zmianę od tej złej, jest sposób jej wprowadzenia i to, komunikacja czy ludzie wprowadzają ją za zgodą obydwu stron.
”Bardzo często jest tak, że kobiety będące w długoletnich relacjach zaczynają zajmować się sobą i swoją seksualnością dopiero wtedy, gdy przydarza im się romans. Nagle się okazuje, że mogą być orgazmy, że ona może czuć się pożądana i być bardzo kreatywna w seksie, że ten seks jest ekscytujący”
Sporo miejsca w książce poświęcacie też dyskomfortowi psychicznemu, który wynika między innymi z naszej kultury oraz faktu, że nie lubimy własnego ciała. Jak więc pogodzić ten dyskomfort z chęcią eksperymentowania?
HR: Marta zawsze mówi, że trzeba spróbować i zobaczyć, jak człowiek się z tym czuje. Kluczowe jest tu określenie granic swoich i partnera. Do pewnych rzeczy nie można zmusić drugiej osoby. I tutaj się zaczynają schody – bo my mamy ochotę na eksperymenty, a ten drugi ktoś jest bardzo zachowawczy. Co wtedy zrobić? Będę tutaj suflerem Marty i powiem: rozmawiać. Zapytać tę osobę, dlaczego nie. Jeśli będzie w stanie przedstawić konkretne argumenty i jej odmowa będzie wynikać z głębokich przekonań, to – popraw mnie Marta, jeśli się mylę – ale nie da się zmusić drugiej osoby, żeby wyszła ze swojej strefy komfortu.
MN: Nie da się. Ale też trzeba zrozumieć, że przy każdej zmianie będziemy mieć dyskomfort. To nie jest niczym złym, dyskomfort to informacja, że coś się zmienia. Jednak jeśli ten lęk jest bardzo głęboki, jeśli czujemy, że musimy, a tak naprawdę nie chcemy – to jest to problem.
HR: Może się okazać, że lubimy waniliowy, heteroseksualny, monogamiczny seks i to wcale nie oznacza, że jesteśmy nudziarzami.
MN: Dokładnie. I o tym też z Hanką mówimy. Możemy lubić najostrzejsze jazdy i najdziksze harce. Ale możemy też preferować monogamiczny, heteroseksualny, waniliowy związek i wszystko jest tak samo dobre, o ile robimy to świadomie. Najmniej roztropną rzeczą, jaką człowiek może zrobić dla siebie i swojej seksualności, jest robienie czegoś dlatego, że jest to modne, że dodaje splendoru albo punkcików do lansu. Jesteśmy takimi ludźmi, jakimi jesteśmy; slow sex ma nam pomóc znaleźć właściwe reprezentacje dla pożądania, a nie zbudować wyidealizowany model najlepszego na świecie seksu, który się uprawia według konkretnej receptury.
Czy w dobrym seksie warto iść na kompromisy?
HR: Trudne pytanie. Nie wiem, czy odpowiemy tak samo. Ja zazwyczaj szukam kompromisów. Z tego słynę. Chociaż nie wiem, czy w tej sferze, bo są sytuacje, w których każdy kompromis będzie zgniły.
MN: W tym przypadku jesteśmy z Hanią dobrane z klucza różnorodności. Kompromisy nie są moim ulubionym rozwiązaniem. Ale poszukiwanie wspólnych potrzeb – już tak. Uważam, że to jest niedocenione. W kompromisie, od biedy, zgadzam się na to, co drugi człowiek chce. Ale coś we mnie umiera albo jest naruszone albo się poświęcam albo robię dla świętego spokoju. Mogę być też osobą wielkoduszną i powiedzieć – dobrze, no nic mnie to nie kosztuje…
HR: Powiedzmy sobie szczerze, że z poświęcania się też można czerpać przyjemność.
MN: To podam przykład – spotykam się z daną osobą i mamy różne stanowiska wobec czegoś. Moje stanowisko nie jest aprobujące dla tego, co chce druga osoba. Ale, jeśli ta osoba pokaże mi, jakie ma potrzeby, to ja mogę chcieć te potrzeby usłyszeć i wyjść im naprzeciw. Być może w zupełnie inny sposób, ale będę chciała doprowadzić do wzajemnego rozpoznania w potrzebach. Wtedy w ludziach rodzi się dużo więcej zrozumienia. Świetnym przykładem jest seks francuski, w którym wcale nie chodzi o zrobienie loda, ale o pewien rodzaj intymności, który można osiągnąć tylko poprzez pieszczoty oralne. Jeśli kobieta zrozumie tę potrzebę, to może się na to otworzyć, nawet, jeśli wcześniej była temu przeciwna.
Dobrego seksu można się nauczyć w każdym wieku?
HR: Tak, granica wieku nie ma znaczenia. To jest tylko kwestia otwartości na zmianę. Zaryzykowałabym tezę, że kobiety w dojrzałym wieku – kiedy czują, że pewne powinności kulturowe, społeczne spełniły – otwierają się na siebie i własną przyjemność. Wręcz mogą być mniej pruderyjne niż ich córki.
MN: Tu się zgodzę. Trzeba jednak pamiętać, że jak mamy nawkładane do głowy pewne przekonania, to niezależnie od wieku może być nam ciężko je usunąć. Przykładowo: osoby 20-letnie mogą być bardzo utwierdzone w swoich przekonaniach i dużo mniej chętne do poszukiwania nowych rzeczy, niż osoby 60-letnie.
HR: I są, bo według badań młode kobiety są konserwatywne. A patrząc na pokolenie naszych babć i słuchając ich historii z młodości, można powiedzieć, że takich imprez dzisiaj nie ma…
Jakie jest, dla każdej z was, najważniejsze przesłanie tej książki?
HR: Po pierwsze: rozmawiać. Wątek komunikacji jest kluczowy, bo wszystko się na rozmowie zaczyna i kończy. To jest duża wartość naszej książki, która sama jest dialogiem. My się często spieramy, żartujemy, ja Martę prowokuję, a ona mnie. W relacjach związkowych jest podobnie. Nasza książka to zachęta do tego, żeby mówić o swoich potrzebach, żeby rozmawiać ze sobą, w związkach, żeby się nie wstydzić, żeby nie przeżywać pewnych rzeczy po cichu, tylko o nich mówić. To jest coś, z czym chciałabym, żeby nasi czytelnicy zostali.
MN: Ja bym chciała, żeby czytelnicy po lekturze naszej książki nie wątpili w to, że seksualność jest niezwykle intymnym sposobem wyrażania siebie i że ma bardzo dużo wspólnego z wolnością jednostki, ze sposobem życia i samorealizacją. Dużo więcej niż z orgazmami, pozycjami i tego typu historiami.
Zobacz także
„Często kobiety są przekonane, że seks trzeba uprawiać, powinny się poświęcić, aby sprawić mężczyźnie przyjemność” – seksuolog dr Daniel Cysarz mówi o poseksualnej depresji
„Kiedy zaczynamy odpuszczać kontrolę na co dzień, zazwyczaj seks na tym zyskuje” – mówi seksuolożka Marta Niedźwiecka
„Pocimy się, pozycje nam nie wychodzą, coś nas zaboli, robimy przerwy na siusiu, przeszkadzają nam zwierzęta”. Jak naprawdę wygląda nasz seks?
Polecamy
WHO alarmuje: Nastolatki uprawiają seks bez zabezpieczenia. „Zbieramy gorzkie owoce zaniedbania edukacji seksualnej”
Renata Orłowska: „My, osoby z niepełnosprawnościami, jesteśmy wykluczane nawet przez grupy, które same walczą z wykluczeniem”
Masturbacja analna, czyli dlaczego zakazany owoc smakuje najlepiej?
Czemu służy całowanie się? Jakie choroby przenoszone są przez ślinę?
się ten artykuł?