Przejdź do treści

Marysia Warych: „Ludzie myślą, że mamy dwa tryby: albo nie możemy wstać z łóżka, albo mamy halucynacje i słyszymy głosy. Tymczasem choroba afektywna dwubiegunowa ma różne oblicza”

Marysia Warych / fot. Jarosław Stróżyk
Marysia Warych / fot. Jarosław Stróżyk
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Człowiekowi wydaje się, że jest świetny, że może wszystko. Ma mnóstwo doskonałych pomysłów, które oczywiście za chwilę porzuca, bo bardzo szybko przychodzą nowe. Mogą pojawić się zachowania zagrażające – przypadkowe kontakty seksualne, imprezy, utrata świadomości. Moje stany hipomanii trwały zwykle dzień, maksymalnie trzy. (…) Manii natomiast doświadczyłam tylko raz i trwała ona dwa tygodnie – opowiada Marysia Warych, autorka profilu na Instagramie @niezdrowaglowa.

 

Marianna Fijewska: W marcu na Instagramie pojawiło się prowadzone przez ciebie konto @niezdrowaglowa poświęcone chorobie afektywnej dwubiegunowej, zaburzeniom depresyjno-lękowym i uzależnieniom, czyli problemom, z którymi aktualnie sama się zmagasz. @niezdrowaglowa to nie jest kolejny profil psychologiczny, nieróżniący się niczym od pozostałych. Dzięki temu, że tak szczerze dzielisz się swoimi doświadczeniami i wiedzą, udało ci się stworzyć bezpieczną przestrzeń dla użytkowników i zgromadzić już ponad dziewięciotysięczną społeczność.

Marysia Warych: Sama wielokrotnie szukałam osób, które mogę obserwować i które dzieliłyby się wartościową wiedzą i swoim doświadczeniem. Jako użytkowniczka internetu chciałam wiedzieć, że nie jestem sama, że są inni ludzie w podobnej sytuacji, mierzący się z tymi samymi zaburzeniami. W pewnym momencie pomyślałam: dlaczego nie spróbować? Napisałam pierwszego posta i rozesłałam link do znajomych i rodziny. To był najtrudniejszy moment, ponieważ, żeby otworzyć się przed obcymi, najpierw musiałam otworzyć się przed tymi, którzy mnie znają. Gdy to zrobiłam, poszło z górki. Zniknął wstyd i lęk. Poleciłam swój profil osobom, które wcześniej sama obserwowałam. Część z nich zamieściło link u siebie i tak społeczność zaczęła się rozrastać. Jestem wdzięczna i zszokowana, że w ciągu kilku miesięcy udało mi się stworzyć społeczność. Chciałabym, by osoby zwłaszcza z chorobą afektywną dwubiegunową wiedziały, że nie są same. Że takich osób w Polsce jest bardzo dużo i że grunt to przełamać wstyd i dać sobie pomóc.

Kiedy ty podjęłaś decyzję, by dać sobie pomóc i udać się do specjalisty?

Dopiero trzy lata temu, w wieku 31 lat. Gdy miałam 15 lat, zaczęłam podejrzewać, że jestem trochę inna. Gdy miałam 18, byłam tego pewna. Pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej. Moja matka, która również ma chorobę afektywną dwubiegunową, wyjechała na drugi koniec świata, zostawiając mnie i mojego tatę. To było koszmarnie trudne – byłam nastolatką, potrzebowałam matki. Już jako dorosła osoba zdawałam sobie sprawę, że te przeżycia mogą mieć wpływ na moją psychikę, ale wstydziłam się zapisać na terapię. Wtedy nikt jeszcze nie traktował psychoterapii jako czegoś dobrego i powszechnego.

Mówisz, że w wieku 15 lat zaczęłaś podejrzewać, że jesteś trochę inna – na czym polegało to uczucie inności?

Byłam niesamowicie nieśmiała. Nie czułam się swobodnie wśród ludzi, bardzo dużo rzeczy wprawiało mnie w zakłopotanie. Gdy pojawiała się myśl, by udać się na terapię, natychmiast ją uciszałam. Tłumaczyłam sobie, że to zwykła nieśmiałość, że taka już jestem. Ale myśl o psychoterapii wracała jak bumerang.

Na blogu piszesz o tym, że pracowałaś jako handlowiec – jak udało ci się łączyć tę pracę z nieśmiałością?

Powiem szczerze, że do tej pory do końca tego nie rozumiem. Jako handlowiec uczysz się stałego schematu obsługi klienta. „Dzień dobry, w czym mogę pomóc…” i tak dalej. Byłam dobra w mojej pracy. Szybko uczyłam się tego typu schematów, ale jeśli klient zrobił coś, co wykraczało poza schemat i wymagało ode mnie innej reakcji, niż ta wyuczona, bardzo się denerwowałam. Robiłam się czerwona i nie wiedziałam, jak się zachować. Ogarniało mnie wielkie skrępowanie. Poza tym, gdy wracałam z pracy do domu, czułam się wycieńczona. Zamykałam się sama w pokoju, najlepiej z książkami i odpoczywałam od ludzi. Jakby ta praca wyczerpywała całą moją energię społeczną.

Dlaczego zdecydowałaś się na pierwszą wizytę u psychologa?

Kolega z pracy opowiedział mi, że zapisał się do psychoterapeutki i że to naprawdę dobre doświadczenie. Pomyślałam, że to jest ten moment. Poprosiłam go o namiary i umówiłam się na spotkanie. Zamierzenie było takie, żeby zapisać się na jedną sesję i dowiedzieć się, czy ja po prostu taka jestem, czy jednak mam nad czym pracować. Pani psycholog rozwiała moje wątpliwości – gdy mnie wysłuchała, powiedziała, że przede mną wiele lat intensywnej psychoterapii. Nigdy nie sądziłam, że moje problemy są tak duże… dostałam namiar do innej psychoterapeutki, bo ta pani, u której się konsultowałam, nie miała już miejsc.

Więc czekało cię drugie-pierwsze spotkanie. I duży stres.

Bardzo się bałam. Wiedziałam, że teraz nie mam wyjścia, muszę przełamać swój wstyd, strach… wszystko. Bałam się też, że będzie krępująco. I było! Bardzo krępująco przez prawie rok. Nie potrafiłam się rozluźnić. Na każdą sesję przychodziłam przygotowana. Dosłownie. Wcześniej w domu szykowałam, co mam powiedzieć, jaki temat poruszyć. Robiłam to, ponieważ tak panicznie bałam się ciszy. Cisza to było najgorsze, co mogłam sobie wyobrazić podczas sesji. Nie chciałam do niej dopuścić, więc mówiłam, mówiłam… bez przerwy. A gdy czasem zapadała cisza, czułam okropny stres. Maksymalne skrępowanie.

Każdy psychoterapeuta powie, że cisza też jest terapeutyczna.

Ale ja musiałam do tej ciszy dojrzeć. Trwało to prawie rok. Po tym czasie nasza relacja się rozwinęła. Zaufałam jej i nie czułam już skrępowania.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałaś diagnozę choroby afektywnej dwubiegunowej?

Po około roku terapii zdecydowałam się na wizytę u psychiatry – byłam wyczerpana psychicznie i fizycznie w związku z walką o awans w pracy. Chciałam poprosić o wypisanie leków uspokajających i dowiedzieć się, czy moje wyczerpanie i lęki to podstawa do leczenia, czy coś naturalnego, zważywszy na okoliczności związane z presją w pracy. Psychiatra przeprowadziła ze mną wywiad lekarski. Powiedziała, że skoro moja mama miała chorobę afektywną dwubiegunową, to mam genetyczną predyspozycję do wystąpienia tej samej choroby, ale nie postawiła diagnozy. Jeszcze nie. Zdiagnozowanie nie jest kwestią godziny, tylko wielu rozmów i obserwacji związanej z reakcjami na poszczególne leki. O tym, że na sto procent mam chorobę afektywną dwubiegunową, dowiedziałam się po pół roku od pierwszego spotkania z psychiatrą.

Byłam niesamowicie nieśmiała. Nie czułam się swobodnie wśród ludzi, bardzo dużo rzeczy wprawiało mnie w zakłopotanie. Gdy pojawiała się myśl, by udać się na terapię, natychmiast ją uciszałam. Tłumaczyłam sobie, że to zwykła nieśmiałość, że taka już jestem. Ale myśl o psychoterapii wracała jak bumerang

To był dla ciebie trudny moment?

I tak, i nie. Ciężko było mi się oswoić z myślą, że mam to, co moja mama. Ja nie chciałam mieć z nią nic wspólnego, a tu… Musiałam zaakceptować, że coś nas łączy. To było najtrudniejsze, ale gdy się udało, przyszła ulga. Im więcej dowiadywałam się o samej chorobie, tym lepiej rozumiałam, co się ze mną dzieje. Wiedziałam, skąd wynikają te wszystkie rzeczy, nad którymi tak ciężko było mi zapanować.

To znaczy? Czym objawia się choroba afektywna dwubiegunowa?

Ludzie myślą, że mamy dwa tryby: albo nie możemy wstać z łóżka, albo mamy halucynacje i słyszymy głosy. Tymczasem choroba afektywna dwubiegunowa ma różne oblicza. U niektórych przybiera skrajną formę, u innych nieco łagodniejszą. Osobiście tylko raz doświadczyłam manii, zazwyczaj doświadczam hipomanii, czyli stanu nieco łagodniejszego.

Czym ten stan się objawia?

Człowiekowi wydaje się, że jest świetny, że może wszystko. Ma mnóstwo doskonałych pomysłów, które oczywiście za chwilę porzuca, bo bardzo szybko przychodzą nowe. Mogą pojawić się zachowania zagrażające – przypadkowe kontakty seksualne, imprezy, utrata świadomości. Moje stany hipomanii trwały zwykle dzień, maksymalnie trzy. Byłam trochę pobudzona, więcej mówiłam, dużo gestykulowałam i mniej spałam, bo ciągle przychodziły mi do głowy najróżniejsze pomysły. Byłam pod opieką psychiatry, brałam leki, więc te stany szybko mijały i nie wymykały się spod kontroli. Manii natomiast doświadczyłam tylko raz i trwała ona dwa tygodnie. Piłam i uciekłam z domu, wydałam oszczędności na imprezy. Potrafiłam upić się do nieprzytomności i zasnąć w knajpie. To było bardzo niebezpieczne.

Na swoim blogu opisujesz procedurę przyjęcia do szpitala psychiatrycznego i odczucia, które towarzyszyły ci podczas pobytu w placówce. Czy to właśnie wtedy zdecydowałaś się poprosić psychiatrę o skierowanie do szpitala?

Tak, ponieważ nie potrafiłam utrzymać abstynencji. Miałam ciąg alkoholowy, a gdy mąż starał się zatrzymać mnie w domu, żebym nie wychodziła do sklepu po kolejne butelki, awanturowałam się. Miałam stany depresyjne, na które leki przestały działać – prawdopodobnie właśnie dlatego, że łączyłam je z alkoholem. A skoro leki nie działały, piłam jeszcze więcej.

Rozumiem, że choroba dwubiegunowa nasila się pod wpływem alkoholu?

Tak jest, ChAD nasila się pod wpływem alkoholu, ale oba problemy są równie istotne. Nie umiałam nad tym zapanować. W pewnym momencie awantury były tak skrajne… zaczęłam się samookaleczać, stanowić dla siebie zagrożenie. Wtedy pojawiła się myśl o szpitalu psychiatrycznym. I pierwsza przeszkoda — musiałam przyznać się mojej psychiatrze do problemu z alkoholem. Wcześniej utrzymywałam, że żadnego problemu nie ma. Gdy pod naciskiem męża zdecydowałam się jej o tym powiedzieć, zaproponowała mi pobyt w ośrodku leczenia uzależnień. Pamiętam bardzo dokładnie, że wróciłam z tej wizyty do domu spokojna, bo uznałam, że po prostu zgłoszę się do ośrodka i będzie to koniec moich problemów. Zaczęłam dzwonić do kolejnych placówek, ale w żadnej nie było miejsca. Okazało się, że na przyjęcie trzeba poczekać co najmniej pół roku. Załamało mnie to. Napisałam do mojej psychiatry wiadomość z prośbą o wypisanie skierowania do szpitala, bo nie jestem w stanie przerwać ciągu. Od razu wystawiła skierowanie, a ja szybko się spakowałam i pojechałam na izbę przyjęć.

Tu znów niespodzianka – okazało się, że nie ma miejsca, a mój stan nie jest na tyle zły, bym kwalifikowała się do pilnego przyjęcia lub przewiezienia do najbliższego szpitala, w którym wolne miejsce jest. Wróciłam do domu. Nadal piłam. Po tygodniu wiedziałam już, że nie mam wyjścia – muszę się znów zgłosić, bo z każdym dniem jest tylko gorzej. Z pomocą mojego męża, taty oraz partnerki mojego taty dostałam się do szpitala. To oni pomogli mi się spakować, zawieźli mnie i przypilnowali, żebym tym razem została przyjęta. Kogoś może dziwić, czemu tak bardzo zależało mi na szpitalu i dlaczego nie pojechałam na zwykły detoks – otóż wiedziałam, że w moim przypadku alkohol to wynik problemu, a samym problemem jest choroba dwubiegunowa. Na to detoks by nie pomógł.

Warto poprosić bliską osobę, by obserwowała zachowanie chorego i w razie niepokojących objawów natychmiast o tym powiedziała. Człowiek w manii bądź hipomanii nie zdaje sobie sprawy, że coś się z nim dzieje – znacznie szybciej tę zmianę zauważa otoczenie

Jak wspominasz sam pobyt w szpitalu? Bałaś się tego, co cię tam czeka?

Bałam się. Myślałam stereotypowo: że inne pacjentki będą agresywne, że będzie jak w horrorze. Ale nic strasznego mnie tam nie spotkało, prócz tęsknoty za bliskimi. Szpital okazał się miejscem pełnym ludzi dokładnie takich jak ja – którzy mierzą się ze swoimi problemami i w tym momencie swojego życia wymagają stałej obserwacji. Zakwaterowano mnie w pięcioosobowym pokoju, co sprawiało, że ciężko było mi znaleźć chwilę prywatności, chociażby po to, by popłakać w samotności. Po korytarzu ciągle ktoś chodzi, w toalecie nie ma klamek… W końcu po prostu położyłam się na łóżku, odwróciłam głowę do ściany i zaczęłam cicho płakać. Później zrobiłam tak jeszcze kilka razy. To były moje momenty samotności.

Czy na miejscu była możliwość korzystania z zajęć terapeutycznych?

Na miejscu pracowało dwóch psychoterapeutów. Mieli swoje godziny przyjęć, ale wiele dziewczyn nie chciało się do nich zgłaszać… Ja korzystałam, ile mogłam. W ciągu tych dwóch tygodni w placówce nie chodziłam do swojego psychologa, a bardzo nie chciałam tracić ciągłości terapii. Niestety trafiłam do szpitala w środku pandemii, więc grupowe zajęcia dodatkowe były odwołane. Wiem jednak, że teraz rozkład dnia jest dużo bogatszy, a pacjentki mają możliwość uczestniczenia w kursach wyszywania czy garncarstwa i że wiele osób bardzo to lubi.

Rozmawiamy w dniu, w którym wyjeżdżasz do ośrodka uzależnień na sześć tygodni. Jak się czujesz?

Denerwuję się, ale jestem też szczęśliwa, że udało mi się tam dostać. Choć wystarczy mieć skierowanie od lekarza rodzinnego, kolejka do tego typu placówek jest bardzo długa. Kilka tygodni temu udało mi się zapisać do Monaru, ale tylko dlatego, że dzwoniłam tam codziennie, dopytując, czy znajdą dla mnie miejsce. Takie zaangażowanie jest bardzo mile widziane. Chodziłam na spotkania grupowe, jednocześnie cały czas pijąc. Moja psychiatra i moja lekarz rodzinna namówiły mnie na ośrodek zamknięty, mówiąc, że będzie to dobry start – nie dość, że będę musiała utrzymać abstynencję, to na miejscu będę mogła całkowicie skupić się na bardzo intensywnej pracy nas sobą. Plan dnia w ośrodku zawiera w sobie terapie grupowe, terapie indywidualne i zajęcia rozwijające, jak choćby oglądanie filmów, które później są omawiane. Całe szczęście pobyt w ośrodku uzależnień nie jest tak rygorystyczny, jak w szpitalu psychiatrycznym. Pacjenci mogą mieć ze sobą sznurówki, paski, a nawet szklany kubek. Można też bez problemu kontaktować się ze światem – gdy dowiedziałam się, że będę mogła mieć telefon przy sobie, poczułam ulgę. Po pierwsze i przede wszystkim dlatego, że będę miała kontakt z bliskimi, a po drugie dlatego, że dzięki @niezdrowejgłowie udało mi się stworzyć społeczność, która zostawiona na sześć tygodni, mogłaby się po prostu rozpaść. Nie chcę do tego dopuścić i bardzo chętnie będę opisywać swoje doświadczenia z pobytu w ośrodku.

Na blogu dużo piszesz o wsparciu, jakie zapewnia ci partner i przyjaciółka. Przed chwilą powiedziałaś również o opiece, jaką roztaczają nad tobą tata i jego partnerka. Zastanawiam się, co jest najważniejsze w towarzyszeniu osobie z chorobą afektywną dwubiegunową.

Warto poprosić bliską osobę, by obserwowała zachowanie chorego i w razie niepokojących objawów natychmiast o tym powiedziała. Człowiek w manii bądź hipomanii nie zdaje sobie sprawy, że coś się z nim dzieje – znacznie szybciej tę zmianę zauważa otoczenie. Największy problem jest jednak w tym, by nie tylko przyjąć tę informację: „OK, zaczął się epizod maniakalny”, ale także dać sobie pomóc. Ja początkowo odrzucałam pomoc, bo nie chciałam z tego stanu rezygnować – czułam się świetnie. Radziłabym też nie ignorować, nie bagatelizować i nie odrzucać chorego. Komuś, kto nigdy nie doświadczył czegoś takiego, jest szalenie trudno zrozumieć, dlaczego chory nie może wstać z łóżka i wyjść na spacer, skoro powszechnie wiadomo, że świeże powietrze pomaga. Myślę, że w relacji, w której jedna osoba cierpi na ChAD, bardzo ważne jest wyjście sobie naprzeciw, ale zdecydowanie najważniejsze jest zrozumienie, że to prawdziwa choroba, a nie widzimisię. Słowa „ogarnij się!”, „zacznij normalnie funkcjonować!” nic tu nie pomogą, bo chory nie jest w stanie kontrolować swoich objawów bez wsparcia farmakologicznego.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: