Przejdź do treści

Aneta Wawrzyńczak: Nie dałam majtkom menstruacyjnym WIMIN żadnej taryfy ulgowej

Aneta Wawrzyńczak /fot. archiwum prywatne
Aneta Wawrzyńczak /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Od kilkunastu lat używam w czasie miesiączki tylko tamponów. W podpaski nie umiem, zawsze mnie denerwowały. Kleją mi się, przekręcają, zwijają. Wzdrygam się na samą myśl o nich, już bym chyba wolała jak za komuny, ligninę.

Dlatego wybrałam tampony: bo mają, jak dla mnie, mniej niedogodności. Wymagają większej higieny, ale są mniejsze, łatwiej je zawinąć w chusteczkę, opatulić woreczkiem i wcisnąć gdzieś na chwilę, zanim trafi się jakiś kosz na śmieci.

W tamponach mierzi mnie natomiast co innego: naczytałam się sporo o zespole wstrząsu toksycznego, o 2 proc. kobiet, które tego nie przeżywają. Myślę sobie: nie ma co ryzykować. Nie wiem tylko, co w takim razie zamiast.

„Jesteś już zabezpieczona”

Kurier przyjeżdża przed południem, czyli w samą porę. To u mnie drugi dzień cyklu, najgorszy, bo wtedy: najbardziej boli, najmocniej krwawię, najczęściej miewam mdłości i zawroty głowy. Poprzednią noc jeszcze przespałam, ale dziś, jak zawsze, pewnie musiałabym wstawać co najmniej dwa razy, by zmienić tampon. A jakbym zaspała, to pościel i piżama od razu szłyby do prania.

Rozpakowuję pudełko, wyciągam moje pierwsze majtki menstruacyjne marki WIMIM, rozmiar pasuje. Przymierzam i trochę mi w nich ciepło, przez chwilę czuję się zbyt pełna.

Odwykłam już od takich barchanów, czasem wciskałam się w jeszcze większe majtasy, od wielkiego dzwonu, żeby spłaszczyć brzuch. Ale schudłam, od kilku miesięcy noszę tylko tangi, wycięte figi, czasem stringi.

Okej, przyzwyczaił się mój tyłek, przyzwyczaiłam ja, idę zutylizować tampon. Przez drzwi mój przyszły mąż krzyczy: – Niuńka, i jak?

Zbieram więc w głowie myśli i pierwsze odczucia, chcę mu dać pierwszą recenzję – i odruchowo sięgam po zawinięty w papier nowy tampon. Dziwnie mi trochę, gdy podciągam majtki. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam, muszę sama sobie przetłumaczyć: jesteś już zabezpieczona.

Na głęboką wodę

Zabieram się do pracy, najbardziej lubię pisać przy stole w jadalni albo kanapie w gościnnym pokoju. W „te” dni szukam sobie jednak innego miejsca. Obicia krzeseł i sofy są jasne, szkoda by poplamić. Dziś jednak ryzykuję, rzucam siebie i specjalne majtki na głęboką wodę.

Zatracam się w pisaniu i dopiero gdy bierze mnie pragnienie orientuję się, że „normalnie” już bym pędziła do łazienki. Wstaję i czuję, jak akurat trochę krwi ze mnie wypływa. Zabieram psy na popołudniowy spacer, zanim dojdziemy w „nasze” miejsce, mam delikatne uczucie jakby zbyt pełnych majtek. Wracamy i pędzę do łazienki. Siadam, ściągam majtki, dokładnie je studiuję. Widać odrobinę świeżej krwi, a mnie ciekawi najbardziej, ile dotąd majtki wchłonęły. Urywam kilka listków papieru, ściskam je palcami z dwóch stron.

Od środka została czerwona plama. Dość duża, ale delikatna. Od zewnątrz: nic, ani śladu. Biorę kolejne listki, powtarzam – znów zero. Po trzecim teście wstaję, podciągam spodnie, myję ręce. Nie jest już mi „mokro”, to uczucie pewnie tkwiło jeszcze w mojej głowie.

Drugi poważny test: aerobik

Najpierw intensywna tabata, interwały, wyskoki, pajacyki i bieg bokserski. Tampon się sprawdza, na pewno lepiej niż podpaska – ale zawsze gdzieś mam wtedy z tyłu głowy, że jak wyżej, mocniej podskoczę, to mi się może delikatnie wysunąć (co się mi zresztą zdarzyło parę razy na przestrzeni kilkunastu lat).

Aneta Wawryzńczak /fot. archwium prywatne

Aneta Wawryzńczak /fot. archwium prywatne

Większym wyzwaniem są jednak drugie zajęcia. Niby relaksacyjne, bo to pilates, głębokie oddychanie, praca z kręgosłupem, mięśnie wewnętrzne, szkieletowe, rozciąganie. Gdy trenerka każe zrobić siad skrzyżny albo rozłożyć nogi, a ja mam tampon, zerkam co chwilę do lusterka, czy mi przypadkiem sznureczek nie „uciekł”.

Majtkom nie daję taryfy ulgowej: zakładam luźne, jasne spodenki, widać na nich najdrobniejszą plamę. Na trening jadę rowerem, po prawie siedmiu godzinach noszenia pierwszej pary. Wychodzę grubo po 19, po drodze robię jeszcze zakupy i zagaduję się z sąsiadem. Majtki dały radę.

Luz w głowie

Prawie północ, minęło dwanaście godzin – czyli tyle, na ile według instrukcji powinny wystarczyć.  W normalny dzień poszłyby cztery tampony, w gorszy – tak jak dzisiaj – pewnie sześć. Piorę majtki ręcznie w umywalce, wykręcam, wrzucam na kaloryfer. Na noc muszę zabezpieczyć się po staremu.

Już w sypialni myślę, że dziś akurat był lekki dzień: pracowałam tylko z domu, nie byłam na wywiadzie ani tym bardziej zamiejscowym reportażu. Gdyby tak się trafiło (a trafiało się wiele razy), pół dnia bym spędziła w autokarze lub pociągu, może bym wracała po nocy, a może spała w jakimś tanim hostelu. Zżerałyby mnie nerwy: co, jak mnie nagle zaleje? Znajdę łazienkę na cito? Będzie ciepła woda z mydłem albo, od biedy, coś do dezynfekcji rąk?

Zanim zasnę, przypomina mi się jeszcze urlop sprzed miesiąca, w chatce na skraju Polski. Jeziora z każdej strony, trzeszczący pomost, rowery wodne, błąkanie się boso po lesie… Wyobrażam sobie, jak to będzie następnym razem. Zabiorę te majtki, będę się mogła bardziej wyluzować.

Dwie kobiety

Kryzys i inflacja, czyli co się opłaca

Pojutrze, poranek. Pierwszą noc spałam w majtkach menstruacyjnych, wieczorem je wyprałam i wysuszyłam suszarką (jakieś 7 minut to zajęło). Pierwszy raz od dawna w ten menstruacyjny dzień nie zbiegam w popłochu z sypialni do łazienki, nie omiatam niecierpliwym spojrzeniem spodenek od piżamy, nie rzucam okiem na kołdrę, przyszłego męża, prześcieradło. Schodzę na dół, witam się z psami, dopijam herbatę i myślę, że już się przyzwyczaiłam.

Zamawiam drugą parę, żeby mieć na zmianę, ale wcześniej biorę notes i liczę. Kryzys jest, inflacja szaleje, nie wiadomo, co będzie dalej – tym bardziej budżet musi mi się skalkulować. Dotąd z menstruacją finansowo radziłam sobie tak: polowałam na okazje w drogeriach, kupowałam tampony znanej marki w dużych paczkach, dwa rozmiary, lekko licząc sto sztuk. 50-coś złotych, po kilkanaście na okres.

Ale ostatnio byłam bardziej eko, zainwestowałam w tampony naturalne, biodegradowalne i trzy razy droższe.

Liczę: para majtek menstruacyjnych to 90 złotych. Jeśli wrócę do tamponów-sieciówek, tyle wydam do wiosny przyszłego roku. Jeśli zostanę przy „lepszych”, stówka pęknie przed końcem roku. Jeśli kupię drugą parę (na razie wystarczy, można nosić i prać na zmianę), zwrócą się jeszcze przed świętami. Fajnie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.