Oziębłość nie istnieje. Iza Jąderek: Podniecić się? To banalne. Pożądać? To jest praca

– Pacjentki najczęściej przychodzą z dwoma problemami: „Nie mam ochoty na seks” i „Żeby mnie się chciało tyle, co jemu”. Martwią się tym, że nie inicjują seksu i swoim poziomem libido, a libido nie istnieje”. O pożądaniu spontanicznym i responsywnym oraz o tym, co sprawia, że nam się chce albo nie chce kochać z partnerem, zwłaszcza w długotrwałych związkach – mówi dr n.med. Iza Jąderek, psychoseksuolożka i psychoterapeutka.
Paulina Dudek: Czy pożądanie działa jak wena – jest albo go nie ma?
Iza Jąderek: Gdy mówimy o pożądaniu, zwykle myślimy o libido: „libido jest albo nie ma”, „na libido wpływają leki”, „masz obniżone libido” albo – moje „ulubione” – „jesteś oziębła”. To slogany, najczęściej kierowane do kobiet. Coraz częściej w nauce mówimy o tym, że libido, rozumiane jako naturalna, biologiczna siła pchająca nas do aktywności seksualnej, nie istnieje. Od dość dawna mówi się, że czym innym jest to, co rzekomo miałoby być naturalne, przyrodzone, biologiczne, od tego, co jest żywą i pulsującą tkanką między zainteresowanymi osobami, która zachęca lub oddala od podejmowania aktywności seksualnej. W klasycznym rozumieniu libido to energia życiowa, niekoniecznie związana z aktywnością seksualną.
Mitem jest również istnienie „wysokiego i niskiego libido”. Ponieważ nie ma norm czy kryteriów, które by określały, co jest prawidłowe, a co nie. Pożądanie i jego intensywność są zmienne w czasie i zmienne u różnych osób, ktoś może potrzebować więcej aktywności seksualnej, a ktoś mniej, i to jest ok. Jedyną normą, do której możemy się odnieść, jest nasza własna norma – jak było kiedyś, a jak jest teraz? Co się zmieniło? Czy seks sprawia mi przyjemność, czy nie? Kiedy pojawiła się zmiana? Czy z poprzednimi osobami, z którymi byłam w relacji, ochota na seks była, a z obecną jej nie ma?
Pożądanie jest czymś innym niż libido. Trudno je jednoznacznie zdefiniować, ale wiemy, że jest siłą motywacyjną ukierunkowaną na daną osobę. Taką, do której ręce nam się rwą. Ale na siłę pożądania mają też wpływ inne czynniki: m.in. nasza zdolność do odczuwania przyjemności, do relaksowania się, aktualny poziom stresu, choroby, przeciążenia, przepracowanie.
A to “naturalne, przyrodzone, biologiczne”, co z nim? Natknęłam się niedawno na Instagramie na post o pożądaniu spontanicznym i responsywnym. Jego autorka, popularna edukatorka seksualna, na prostych przykładach wyjaśniała, jak odróżnić jeden rodzaj pożądania od drugiego. Np. myję naczynia i nagle bez powodu mam ochotę na seks – to pożądanie spontaniczne; ale jeśli myję naczynia, partner/ka całuje mnie w kark i nabieram ochoty na seks – to już responsywne. Podkreśliła, że część kobiet pożądania spontanicznego nie odczuwa z natury, a uświadomienie sobie tego faktu „potrafi zmienić całe ich życie seksualne”. Dodała też, że jej zdaniem „spontaniczna ochota na seks jest pokazywana jako oczywistość i podstawa, do której wszyscy powinni dążyć, ideał – podczas, gdy to tylko jeden typ pożądania”.
Podział na pożądanie spontaniczne i responsywne, czyli w odpowiedzi na zaproszenie do bliskości, faktycznie w nauce istnieje, ale czasami ich odróżnienie przypomina oddzielanie od siebie ziaren ryżu – to są niuanse. Bo czy ja poczułam pożądanie widząc, jak partner/ka rusza tyłeczkiem przy zlewie, czy setną sekundy wcześniej pomyślałam: „Ale bym go/ją wzięła”? W naukowym rozumieniu tego, czym jest ochota na seks, bardzo często nie mówi się, co było pierwsze: pożądanie czy podniecenie, bo nie sposób tego ustalić.
Poza tym warto, a nawet trzeba pamiętać, że pożądanie nie odbywa się w próżni. Nie jest zwyczajnie fizjologiczne lub umysłowe, bo gdyby tak było, to czulibyśmy je prawie do każdej osoby na świecie. Gdy przychodzi do mnie pacjentka i mówi, że ma problem z pożądaniem, to do głowy by mi nie przyszło od razu zapytać ją: ale ze spontanicznym czy z responsywnym? Oczywiście możemy zbadać, jaki jest jej styl pożądania, ale do tego droga daleka. Bo problemy z pożądaniem nie są przyczyną, tylko objawem.
”Niektórzy wolą seks byle jaki niż żaden, inni wolą żaden od byle jakiego. Ale nie ma sensu zatracać się w tym, żeby było idealnie. Niech będzie wystarczająco dobrze, żeby się cieszyć. To jest ta granica pomiędzy „zrobię coś na odwal się”, a tym, że „zrobimy, co możemy””
Według badań przeprowadzonych przez Emily Nagoski, która uchodzi za seksualną guru, pożądanie responsywne odczuwa około 30 proc. kobiet, przy czym połowa z nich może odczuwać również pożądanie spontaniczne. 15 proc. kobiet doświadcza pożądania spontanicznego, a około 6 proc. – nie odczuwa żadnego rodzaju. Mężczyźni w przeważającej większości (ok. 75 proc. badanych) odczuwają pożądanie spontaniczne.
Nie umiem się odnieść do tych konkretnych statystyk, ale rzeczywiście jest tak, że o pożądaniu responsywnym częściej mówią kobiety. Podział pożądania na spontaniczne i responsywne to tylko jeden ze schematów, jest częścią układanki, która związana jest z „cyrkularnym modelem kobiecej seksualności Rosemary Basson”. Basson jako pierwsza badaczka pokazała, że seksualność kobiety nie jest linearna, czyli nie biegnie od pożądania/podniecenia do orgazmu i odpoczynku, tylko jest cyrkularna. Na samym końcu i jednocześnie na początku tego koła jest satysfakcja rozumiana nie jako wyłącznie obecność orgazmu, ale również coś, co jest “bliskością emocjonalną”.
Bez bliskości nie ma nic?
W stałym związku nie ma. Rosemary przekonuje, że czynnikiem, który motywuje do tego, że w przyszłości będę chciała mieć seks z daną osobą jest to, że seks z nią spełnia moje potrzeby – uwaga! – pozaseksualne. Czyli ja dzięki seksowi z tą osobą czuję się chciana, ważna, pożądana, czuję, że coś nas łączy, że jesteśmy razem. I im więcej jest tych czynników pozaseksualnych, które są po seksie – bo orgazm wcale nie musi nastąpić – tym więcej będę miała gotowości i ochoty, żeby albo sama inicjować kontakt seksualny, albo odbierać zaproszenie od partnera/ki. Jeśli tego nie ma, bo uprawiamy seks mechaniczny albo na co dzień każde zajmuje się sobą, to czy mnie będzie się chciało pogłębiać tę więź i mieć seks? No niespecjalnie.
Jak mówiłaś o różnych potrzebach pozaseksualnych, które seks spełnia, to czekałam, czy powiesz o poczuciu bezpieczeństwa. Wiele osób przyzna, że bardziej emocjonujący niż seks z wieloletnim partnerem/ką będzie one night stand z nieznajomym/ą.
Myślę sobie, że nie sztuką jest zaliczyć krótkie tournee, bo możesz je odbyć z samej tylko chęci pozbycia się napięcia seksualnego – masz w sobie pobudzenie i je wypuszczasz w seksie, tak robią i kobiety, i mężczyźni. Podobnie zadziała masturbacja. W relacji stałej to poczucie, że my jesteśmy razem, jest turboważne. I poczucie bezpieczeństwa wynika tu ze świadomości, że nam obojgu na sobie zależy: ja widzę ciebie, ty widzisz mnie. To mnie zasila, chce mi się inwestować w ten związek również na poziomie seksualnym. A gdy inwestujemy, ręce rwą mi się do ciebie automatyczniej. Ale to jest praca do wykonania.
Od czego jeszcze, jeśli nie od “poziomu libido”, zależy to, czy nam się chce, czy się nie chce uprawiać seksu i jak często? Poza jakością relacji.
Od wielu czynników, które dla uproszczenia podzielę na dwa aspekty: relacyjny i osobisty.
Pierwszy dotyczy tego, o czym już zaczęłyśmy mówić, czyli w jakiej jestem relacji – czy się dogadujemy, fajnie spędzamy czas, potrafimy balansować sprawy poważne i zabawę. Dzielimy się intymnością, głębią, nie tylko po przyjacielsku, ale też romantycznie. Między nami jest więź, która żyje, pielęgnujemy ją. To już nie jest ta chemia, co na początku związku – bo tamta była strzałem dopaminowym, czyli czystą biologią – teraz czujemy pożądanie płynące z widzenia prawdziwej osoby, a nie puszczania sobie trailera na jej temat.
Druga część jest związana ze mną. Dotyczy mojego ogólnego stosunku do seksualności – na ile czuję się istotą seksualną, atrakcyjną jako osoba, i czy uważam seksualność za wartość w moim życiu. Dotyczy przekonań na temat pełnionych ról społecznych – czy mogę być kochanką, jeśli jestem matką? Dotyczy obszaru przyjemności, nie tylko seksualnej, ale cieszenia się np. ładną pogodą i leżeniem na trawie. Dotyczy również przechodzonych chorób czy aktualnej sytuacji zdrowotnej – może jestem w chronicznym bólu albo przechodzę menopauzę i moja energia życiowa, całokształt jej się zmienia, nie tylko w kontekście seksualnym. Może mam problemy hormonalne i są na tyle nieuregulowane, że wpływają na moje codzienne funkcjonowanie, rozdrażnienie, brak snu, zmianę wagi etc. Wreszcie sytuacji życiowej – czy nie przechodzę właśnie kryzysu? Jeśli miałam operację, umarła mi mama albo kot, to moja energia życiowa siada i mimo że partner/ka mi się nadal podoba i mamy więź, to seks może być ostatnią rzeczą, o jakiej myślę. Jeśli na jakimś polu nie jestem “odżywiona”, to seksu może nie być.
To wszystko, co mówisz o aspekcie osobistym, podlega ciągłym zmianom. Dziś mogę być zdrowa i zadowolona z siebie, jutro chora na Hashimoto i cięższa o 10 kilo. Nie mówiąc już o tym, że z biegiem lat co innego staje się dla nas ważne w obszarze wartości.
I to jest jedna z najważniejszych rzeczy w obszarze relacji! To, że ja się zmieniam na przestrzeni lat. Jeśli mam 40 lat, poznałam swojego partnera/kę mając lat 25, ta osoba była wówczas ucieleśnieniem moich pragnień, rzadko oznacza, że 15 lat później jest tak samo. Oboje jesteśmy już – nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie – kimś innym i choćby partner/ka stawał/a na rzęsach, żebym go/jej pożądała, może się zdarzyć, że już tego nie czuję. Wcale niekoniecznie z powodu tych 10 dodatkowych kilogramów, tylko np. tego, że rozmijamy się na poziomie gruntownych wartości. I tego nie przeskoczę. Bo moje pożądanie do kogoś, ochota na seks jest wyrazem tego, co mam wewnątrz. W długoletnich związkach seks zanika nie dlatego, że nie mamy pożądania biologicznie, tylko pragniemy już czegoś innego z kimś innym. Dlatego ludzie czasem się rozstają i mówią sobie nie: „To przez ciebie”, tylko: „Coś się zmieniło”. Albo wolą zostać razem i nie mieć seksu, byle nie mierzyć się z życiową rewolucją wymagającą rozstania i budowaniem od zera czegoś nowego.
Czuć podniecenie? To jest banalne. Zwykle możesz je mieć na pstryknięcie palcami. Czytasz książkę w łóżku, dochodzisz do opisu seksu. Czujesz suchość w gardle, nabrzmienie w ciele, to normalna fizjologiczna reakcja. Obok leży partner/ka. Czy podniecenie wystarczy do tego, żeby go/ją obudzić i zaprosić do seku? Nie zawsze.
Tego dylematu „czy ja chcę teraz przyglądać się sobie, temu czego naprawdę potrzebuję, co wiąże się z ryzykiem, że może będę musiała rozpieprzyć to, co jest?” za nikogo nie rozwiążemy. Niestety zwykle przychodzi taki moment, że coś cię po prostu dzieje i myślisz: „To już dalej tak nie pójdzie”.
Mówisz: „Nie chodzi o ciebie”, ale de facto „chodzi o ciebie, bo we mnie się zmieniło coś takiego, że ty już nie jesteś moim obiektem pożądania, chociaż wciąż cię kocham”. To jest przecież dramat.
Masz rację, relacyjnie to jest dramat osobisty, ale też tożsamościowy – bo kim ja teraz jestem? Albo go w sobie umniejszysz, zniekształcisz i schowasz głęboko do piwnicy, albo pójdziesz za tym i powiesz swojemu partnerowi/ce: „Kocham cię, ale potrzebuję czegoś innego”. Czasem spotykasz kogoś i czujesz, że twoje ciało reaguje, jednak nie jesteś „oziębła”. Myślisz: „O-o, do kogoś mi się ręce porwały”. Wtedy często już musisz coś z tym zrobić. Stety-niestety, bo większość z nas nie chce się tym zajmować.
”Czytasz książkę w łóżku, dochodzisz do opisu seksu. Czujesz suchość w gardle, nabrzmienie w ciele, to normalna fizjologiczna reakcja. Obok leży partner/ka. Czy podniecenie wystarczy do tego, żeby go/ją obudzić i zaprosić do seku? Nie zawsze”
To jest taki ciężar, że faktycznie łatwiej rozmawiać o pożądaniu spontanicznym i responsywnym. W komentarzach pod postem, o którym rozmawiamy, wylało się zresztą morze ulgi: „Właśnie płaczę z ulgi, bo odkryłam, że odczuwam pożądanie responsywne, nie spontaniczne”, „Uspokoiłam się, bo nigdy nie inicjuję seksu”.
Nie chcę się odnosić do komentarzy bezpośrednio, bo nie chcę diagnozować przyczyn, ale możemy porozmawiać o uldze. Odczucie ulgi, bo się dostało kawałek osadzenia w swojej rzeczywistości, jest ogromnie ważne. Narracja, którą jesteśmy karmieni, czyli „Ciągle jest z tobą coś nie tak, jesteś jakaś wybrakowana”, a w przypadku kobiet „Jesteś oziębła” jest szalenie krzywdząca, a wciąż funkcjonuje i bardzo wiele kobiet myśli o sobie w ten sposób. Oziębłość nie istnieje. Bardzo często w relacjach osoba, która ma mniejszą ochotę na seks albo która tej ochoty nie ma, ma wrażenie, że jest gorsza. Zaczyna siebie atakować, obwiniać się, zawstydzać, czuje, że musi się zmienić. I uświadomienie sobie, że wszystko jest w porządku, pełni ogromną funkcję leczniczą i uzdrawiającą. Nawet jeśli potem trzeba sprawdzić, co leży u podłoża, to jednak redukcja napięcia i lęku jest bardzo ważna. Bo nie chodzi o mnie, tylko o obszar, którym mogę się zająć.
Ja i moje koleżanki jesteśmy przemęczone, zestresowane, chorujemy na tarczycę i źle nam z tym, że w naszych dobrych związkach jest za mało seksu. Bo gdy zbliża się noc czy weekend, to najbardziej chcemy się wyspać.
Dotykasz w tym momencie jednej z najważniejszych rzeczy. Podstawowym czynnikiem, który sprawia, że nam się nie chce, jest to, że jesteśmy potwornie zmęczeni pracą. Aktywność seksualna jest również aktywnością fizyczną! I to jest ta różnica, na którą my często nie zwracamy uwagi: masturbacja zajmie ci powiedzmy 30 sekund. Pójdziesz do łazienki albo sypialni, zrobisz to, cyk, masz rozluźnienie. A w aktywności seksualnej z partnerem wolisz się wyspać, dlaczego? Dlatego, że musisz włożyć pracę w partnera/kę, całować ją, pieścić, przeznaczyć jej uwagę, sama uwagę wziąć. Jeśli już na starcie jest się zmęczonym, to się po prostu nie chce. Bo to jest wysiłek. Praca, dzieci, zwierzęta, a potem jeszcze w domu trzeba się kochać.
I jeszcze coś pójdzie nie tak w trakcie.
To też jest związane z kontekstem. Takim, że przyjemność i czas dla siebie – choćby pół godziny na dobę – są w dzisiejszym świecie przywilejem. Poza tym działamy w takim trybie, jakbyśmy cały czas byli na wojnie. Ciało na wojnie nie otworzy się na przyjemność, tylko wręcz przeciwnie, nastawi się na to, żeby pójść się wyspać albo rozładować napięcie przez bieganie, siłownię czy właśnie szybką masturbację. Nie mamy czasu na czytanie, a tym bardziej na uczenie się siebie, wolimy kafelki na Instagramie. Fast food życiowy.
Tak cię słucham i myślę sobie, że to zakrawa na cud, że ludzie w długich związkach uprawiają seks, bo przecież my jesteśmy wszyscy ciągle przemęczeni i niedospani, i stale się zmieniamy. A obszar seksu stał się kolejnym obowiązkiem. Niedawno wyszła książka z ćwiczeniami na pożądanie. Czasami słyszę od znajomych, że one już po prostu mają dość tego ciągłego samorozwoju. Ileż można się rozwijać? Seks to miała być przyjemność!
Wszyscy jesteśmy zmęczeni samorozwojem. Ja jednak jestem zwolenniczką znalezienia balansu, a przynajmniej odbrązowienia słowa praca. Ostatnio miałam dwie rozmowy z moimi pacjentkami, zgodziły się na zacytowanie fragmentu ich wypowiedzi. Jedna powiedziała: „Doceniam to, że pani jako jedyna nie mówi mi, jak mam żyć”. A druga powiedziała, że jest tak przyzwyczajona, że każdy ma jakąś sugestię a propos tego, co ona powinna, że musi stale sprawdzać na sobie, co to znaczy, że coś jej służy. Główną rzeczą, jaką zajmuję się w trakcie prowadzenia terapii jest zapraszanie osób do sprawdzania, czy to, co robią, jest dla nich dobre. Pomagam stać się ekspertem/tką od własnego życia. Bo dokładnie te same pytania należy sobie zadać w seksie, co w każdym innym obszarze życia.
A a propos tego, jak to się dzieje, że ludzie mają seks w długoletnich związkach? To nie jest pytanie, czy mają seks, ale jaki mają seks. Bo sam seks to serio można mieć, wystarczy obejrzeć film i to nie musi być pornografia. Niektórzy wolą seks byle jaki niż żaden, inni wolą żaden od byle jakiego. Ale nie ma sensu zatracać się w tym, żeby było idealnie. Niech będzie wystarczająco dobrze, żeby się cieszyć. To jest ta granica pomiędzy „zrobię coś na odwal się”, a tym, że „zrobimy, co możemy”.
Iza, a czy my wiemy, co nas podnieca? W serialu „Dying for Sex” główna bohaterka Molly umiera na raka, ale też mówiąc potocznie „zabija ją libido” – od wielu lat nie uprawiała seksu ze swoim mężem, bo on wszedł w rolę opiekuna, a ona pacjentki. I w kolejnych odcinkach Molly odkrywa nie tylko to, jak bardzo chce seksu, ale też to, że wcale jej nie interesuje seks penetracyjny i waniliowy, tylko pragnie zgoła innych rzeczy.
Po pierwsze często nie wiemy, bo skąd mamy wiedzieć? Po drugie, my się zmieniamy, nasze potrzeby się zmieniają i ja w związku z tym potrzebuję stale uczyć się i próbować nowych rzeczy. Jeśli spróbuję, to wiem: „Okej, to mi się podobało, to mi się nie podobało, tego chcę więcej”. Stąd jest ta cała magia, którą się podkreśla chociażby w treningach masturbacyjnych czy po prostu w przyglądaniu się swojemu ciału. Gdy już wiem, co ciału sprawia przyjemność, mogę to pokazać partnerowi/ce. Ale to też nie musi mi się podobać już zawsze. Nie oglądałam serialu, ale przypomniałaś mi tym pytaniem jeszcze jedną ważną rzecz: choroba może w nas uruchomić różne potrzeby. „Nie robiłam tego przez 30 lat, teraz zachorowałam i pragnę życia”. W sytuacjach granicznych często się z tym konfrontujemy.
Tam jest dokładnie taka scena: Molly i jej mąż są na terapii, rozmawiają o swoich związkowych problemach, a ona sobie przypomina jak na studiach chłopak robił jej dobrze. I chce się znowu tak poczuć.
Bo seks jest o życiu. Nam się chce seksu jakościowego między innymi wtedy, gdy zaczyna w nas krąży życie, witalność. Seks, seksualność są wtedy manifestacją.
”działamy w takim trybie, jakbyśmy cały czas byli na wojnie. Ciało na wojnie nie otworzy się na przyjemność, tylko wręcz przeciwnie, nastawi się na to, żeby pójść się wyspać albo rozładować napięcie przez bieganie, siłownię czy właśnie szybką masturbację. Nie mamy czasu na czytanie, a tym bardziej na uczenie się siebie, wolimy kafelki na Instagramie. Fast food życiowy”
Z jakimi pytaniami dotyczącymi pożądania przychodzą do ciebie pacjentki?
Najczęściej mówią: „Nie mam ochoty na seks, proszę mi pomóc, dlaczego nie mam ochoty, chcę mieć”. Wtedy dzieje się mniej więcej to, co w naszej rozmowie, czyli wyjaśniam cały szereg czynników wpływających na pożądanie. Jeśli któryś z nich nie działa prawidłowo, pojawiają się trudności. Musimy się przyjrzeć temu, co leży u źródła i tym się zająć. Bo brak ochoty na seks to jest objaw, nie przyczyna.
Inny problem to dysproporcja. „Żeby mnie się chciało tyle, co jemu”. I znów nie mówię: „Z pani libido jest coś nie tak”, tylko badam szerzej, czy w ogóle pani wcześniej uprawiała aktywność seksualną, czy miała ochotę na seks, kiedy to się zmieniło, w jakich okolicznościach. I nagle okazuje się, że np. pojawiły się dzieci, zaniedbania w związku, przepracowanie, zmęczenie. Nie chodzi wcale o „różnice w libido”.
Można być w dobrym związku bez seksu? Albo bez seksu przez dłuższy czas?
Znam takie związki, które funkcjonują bardzo dobrze bez intymności seksualnej, ale partnerów łączy wiele innych rzeczy, mają wspólne cele. Nie całują się, nie uprawiają seksu, ale się przytulają. W przypadku opartych na głębokiej więzi związków bez seksu trzeba sprawdzać, jak długo potrzeby partnerów są kompatybilne i czy partnerzy mówią, że jest ok, a tak naprawdę nie jest ok, tylko boją się rozstać. Seks albo brak seksu nie musi świadczyć o jakości relacji, ale właśnie pod warunkiem, że jedna i druga strona ma na to gotowość, ochotę, zgodę i wolę. To jest ich norma partnerska.
Jeśli chcę odzyskać seks z moim partnerem/ką, bo się lubimy i kochamy, tylko jakoś od tego odeszliśmy, to od czego zacząć?
Od spędzania jakościowego czasu ze sobą. To mogą być codzienne rzeczy, na które wiele osób patrzy z politowaniem, a to z nich się bierze seks. Od tego, że patrzymy sobie w oczy, odkładamy telefon w rozmowie, nie mówimy wyłącznie o dzieciach i pracy, tylko jesteśmy w stanie wyjechać na dzień czy weekend. Idziemy do kina, potem na kolację i rozmawiamy o filmie. Budujemy na nowo świat naszej intymności. Czasami słyszę kpiące wypowiedzi, że powrót do randkowania w pewnym wieku nie przystoi. Dlaczego? Na randkach telefon leżał w torebce, bo się chciało patrzeć w oczy, a potem w gwiazdy. Więc idźcie razem popatrzeć w gwiazdy.
Dr n. med. Iza Jąderek – psycholog, psychoterapeutka, seksuolog kliniczny, specjalistka psychoseksuolog oraz europejski psychoseksuolog (ECPS), doradczyni testowania w kierunku HIV/AIDS KC ds. AIDS agendy Ministra Zdrowia. Certyfikowana nauczycielka programów uważności oraz współczucia: MBSR (Mindfulness-Based Stress Reduction) oraz MBCL (Mindfulness-Based Compassionate Living). Prowadzi terapię indywidualną, terapię par, jak również terapię seksualną opartą na mindfulness. Jako pierwsza osoba w Polsce prowadziła badania naukowe nad wpływem technik uważności na redukcję objawów dysfunkcji seksualnych kobiet. Prowadzi szkolenia oraz warsztaty dotyczące zdrowia psychicznego oraz seksualnego. Jest autorką badań i artykułów naukowych o zasięgu krajowym i międzynarodowym oraz dwóch książek.
Zobacz także

„Tym, co odróżnia duży apetyt na seks od kompulsywnych zachowań seksualnych, jest odczuwane cierpienie” – mówi seksuolożka Beata Kuryk-Baluk

„Osoby niewidome nie mają skąd czerpać wiedzy na temat seksualności, często myślą o sobie jak o osobach aseksualnych” – mówi Karolina Kruszewska, autorka zestawu do edukacji seksualnej dla osób niewidomych

„Dobry seks to taki w kontakcie z własnym ciałem, emocjami i drugim człowiekiem. Nawet jeżeli miedzy kochankami nie ma miłości” – mówi Marta Niedźwiecka, psycholożka i sex coach
Polecamy

Pierwsza randka, a co potem? Każdy młody człowiek powinien to wiedzieć. Radzi autorka „Sex Edu”

Dlaczego mężczyźni udają orgazm? Michał Pozdał: „Kobietom chyba trudniej przyjąć i zrozumieć psychologiczne powody niż te medyczne”

Znacie koncepcję „podtrzymywania ognia w związku”? Dlaczego to zwykła bzdura, tłumaczy seksuolożka Emily Nagoski

„Sztukę flirtowania trzeba aktualizować” – mówi seksuolożka Patrycja Wonatowska
się ten artykuł?