Przejdź do treści
Artykuł sponsorowany

„Termin ‘przekwitanie’ jest krzywdzący dla kobiet” – mówi Martyna F. Zachorska

Martyna Zachorska / fot. Agnieszka Werecha-Osińska (17)(1) kopia
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Zdecydowanie lepiej używać terminu „menopauza”, który ma greckie korzenie i pochodzi od słów „meno” (miesiąc) oraz „pausis” (pauza, zatrzymanie). Oznacza po prostu „zatrzymanie miesiączki” – bardziej neutralnego określenia nie można sobie wymarzyć – mówi Martyna F. Zachorska, językoznawczyni znana jako Pani od Feminatywów.

 

Ewa Bukowiecka-Janik: Menopauza to wciąż tabu, dla niektórych z nas tak duże, że wręcz unikamy lekarza. Czy język może pomóc je przełamać? Czy może kształtować rzeczywistość i wpływać na nasze myślenie, postrzeganie, światopogląd, samopoczucie?

Martyna F. Zachorska: Język oczywiście może wpływać na nasze postrzeganie rzeczywistości. W tym przypadku jednak nie przeceniałabym jego roli – kobiety nie chodzą do lekarzy, ponieważ nie mamy takiego nawyku. To samo dotyczy badań profilaktycznych (w każdym wieku) – jeszcze nie nauczyliśmy się, jak ważne one są, nie mamy wpojonego zwyczaju, że o nasze ciało należy dbać tak samo, jak dbamy o np. samochody.

A co do wstydu – on wynika w dużej mierze z popkulturowego przekonania, że kobieta „liczy się” wyłącznie do pewnego wieku, po przekroczeniu którego odchodzi w niebyt. Na szczęście to się zmienia i dziś ikonami popkultury coraz częściej stają się kobiety w wieku jeszcze niedawno uznawanym w showbiznesie za emerytalny. I, co ważne – nie przepraszają one za swój wiek, pokazują, że można być aktywną kobietą na każdym etapie życia.

Menopauzę często nazywa się przekwitaniem. Z czym kojarzy się to określenie? Jakie niesie ze sobą konotacje? Jakie może budzić emocje?

„Przekwitanie” jako określenie menopauzy to właśnie pokłosie naszego kulturowego podejścia do kobiecości, o którym mówiłam wcześniej. Sugeruje ono, że kobieta „kwitnie” tylko wtedy, kiedy może zajść w ciążę, tylko wtedy jest przydatna dla społeczeństwa. Po tym okresie zaś „przekwita” i usuwa się w cień. Termin ten ma bardzo negatywne konotacje, jest krzywdzący dla kobiet i utrwala patriarchalną narrację o „okresie przydatności kobiety”. Nie dziwi mnie więc, że budzi negatywne emocje. Zdecydowanie lepiej używać terminu „menopauza”, który ma greckie korzenie i pochodzi od słów „meno” (miesiąc) oraz „pausis” (pauza, zatrzymanie). Oznacza po prostu „zatrzymanie miesiączki” – bardziej neutralnego określenia nie można sobie wymarzyć.

Język wspiera budowanie w kobietach poczucia mocy, kobiecości, pozbywania się wstydu poprzez mówienie o ciele, o procesach w nim zachodzących naturalnie i bez tabu

Menopauza to po prostu kolejny etap w życiu kobiety, który nie jest chorobą. Tymczasem nierzadko media piszą o „leczeniu objawów/dolegliwości”. Jak może to wpływać na postrzeganie menopauzy?

To przejaw medykalizacji naturalnych procesów w organizmie. Obserwujemy ją w przypadku wielu tematów, nie tylko menopauzy. Słyszymy na przykład o „leczeniu nadwagi”, która wszak chorobą nie jest (jest nią otyłość, ale to zupełnie osobna kwestia) czy wręcz o „leczeniu procesów starzenia się”. Może to powodować jeszcze większy dystans do własnego ciała i zmian, które w nim zachodzą.

Czym można zastąpić te określenia?

Może niwelowanie objawów zamiast leczenia?

Niezbyt sympatycznie kojarzy się też „walka”. Coraz częściej mówi się o oswajaniu np. depresji. Czy ten sam dyskurs powinien towarzyszyć menopauzie?

W przypadku depresji sprawa wygląda inaczej, bowiem depresja jest chorobą, stanem chorobowym, zaś menopauza naturalnym etapem życia kobiety. Zatem o ile w przypadku depresji użycie słowa „walka” może być uzasadnione, o tyle rozmawiając o menopauzie, raczej starajmy używać się sformułowań wykraczających poza tę militarną metaforykę. Dlaczego miałybyśmy walczyć z czymś, co jest naturalną koleją rzeczy?

„Przekwitanie” jako określenie menopauzy to właśnie pokłosie naszego kulturowego podejścia do kobiecości, że kobieta „kwitnie” tylko wtedy, kiedy może zajść w ciążę, tylko wtedy jest przydatna dla społeczeństwa. Termin ten utrwala patriarchalną narrację o „okresie przydatności kobiety”

Jak język wspiera budowanie w kobietach poczucia mocy, kobiecości, pozbywania się wstydu? W jakich obszarach można to obserwować?

Przede wszystkim poprzez mówienie o ciele, o procesach w nim zachodzących naturalnie, bez wstydu i tabu. Cielesność kobiet przez wieki owiana była zasłoną milczenia, czego pokłosiem jest np. dzisiejszy problem z nazewnictwem narządów płciowych.

Na szczęście pojawia się coraz więcej lekarek, aktywistek, edukatorek, które wykonują wspaniałą robotę, oswajając mówienie o kobiecym ciele. Pojawiają się, chociażby kampanie społeczne dotyczące miesiączki, próbujące zdjąć z niej społeczne tabu (na przykład przez umieszczanie w szkołach różowych skrzyneczek z podpaskami i tamponami) – być może czas na podobną akcję na temat menopauzy?

W jaki sposób powinniśmy mówić o starzeniu się, które również nie kojarzy się z czymś miłym?

Powinniśmy porzucić stereotypowe poglądy wartościujące kobietę jedynie przez pryzmat jej wyglądu. Doceniać jej osiągnięcia, inteligencję, poczucie humoru, charakter, pomoc innym…możliwości jest wiele. Zafiksowując się na wyglądzie, same nadajemy sobie „datę przydatności do spożycia w społeczeństwie”, przez co wpadamy w wir poprawiania, naciągania, ostrzykiwania. Bo zawsze będzie ktoś młodszy, piękniejszy, seksowniejszy. Znajdźmy siłę w naszym środku, a nasze zewnętrze również będzie promieniowało. Nie ma bowiem nic bardziej atrakcyjnego niż świadoma swojej siły kobieta. W każdym wieku.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.