Mila Ochocka, hortiterapeutka: Potrzebujemy poczuć deszcz na skórze, zobaczyć, jak reagujemy, gdy nie jest nam do końca komfortowo
– Gdy wchodzisz do lasu, to kim jesteś? Przestajesz być Kowalskim/Kowalską, jesteś tam częścią ekosystemu. Kolejną formą życia, jedną z wielu w lesie. To jest bardzo uwalniające, bo wychodzisz z roli i możesz zwrócić się ku czemuś większemu – mówi hortiterapeutka Mila Ochocka.
Barbara Dąbrowska-Górska: Czym jest hortiterapia?
Mila Ochocka: Z mojej perspektywy to powrót człowieka na łono natury, ale w kontekście poczucia połączenia i czerpania wiedzy z naturalnych zjawisk, które zachodzą w przyrodzie, a które świetnie odzwierciedlają ludzką naturę. Obserwacja i bycie częścią natury może człowiekowi bardzo pomóc. W hortiterapii używamy różnych metod, ale zawsze zaczynamy od tego, jak dana osoba się czuje, w jakim jest miejscu w życiu. Dlatego czasem hortiterapia to zajęcia fizyczne, a innym razem filozoficzno-medytacyjne. To bardzo indywidualna sprawa.
Czyli hortiterapia to nazwanie i ubranie w ramy, czegoś, co człowiek w sobie wewnętrznie czuje, tej potrzeby kontaktu z naturą?
Tak, dokładnie! Ja bardzo lubię zwrot „ludzka natura”, bo to, co na zewnątrz, również mamy w środku. Z perspektywy czasu i doświadczenia życiowego widzę, że gdy za bardzo zamykamy się w tym, co w głowie, to jednocześnie odcinamy się od tego, co w ciele. W hortiterapii bardzo ważna jest praca ze zmysłami, z dotykiem, zapachem, słuchem. To pozwala nam dostrzec inną perspektywę i połączyć się z czymś, co do tej pory było dla nas nieuchwytne z racjonalnego punktu widzenia.
Czy fakt, że w czasie pandemii zamykamy się nie tylko fizycznie, ale także w swoich własnych głowach, lękach, wzmaga naszą potrzebę bycia z przyrodą?
To jeden z pozytywnych efektów pandemii (bo takie wbrew pozorom też są) – ludzie zobaczyli wartość tam, gdzie wcześniej jej nie dostrzegali. Na początku byłam przerażona zamknięciem lasów, parków i całkowitą izolacją szczególnie starszych osób. Później był boom, który wyraźnie było widać w dużych miastach – na kupowanie działek, rowery, rośliny doniczkowe, a ja odetchnęłam. Pomyślałam sobie – aha, coś się zmienia, ludzie szukają kontaktu i połączenia z naturą, zaczynają czuć, co jest ważne. Kino, teatr, choć kocham kulturę, nie wystarczają jako pokarm dla duszy w ciężkich czasach, właśnie dlatego ludzie instynktownie ciągną do czegoś większego, wracają tam, skąd się wywodzą.
”Terapeutyczne działanie natury wykorzystuje się w placówkach szpitalnych i to działa cuda! Niesamowite jest widzieć, co się dzieje z ludźmi i ich ciałami nawet po symbolicznym kontakcie z przyrodą. Gdy pozytywnie zmienia się 'chemia' w ciele, to szybciej się zdrowieje”
W jaki sposób hortiterapia wpływa na układ nerwowy? Co się w nas dzieje pod wpływem kontaktu z naturą?
Kilka aspektów ma wpływ na to, że w otoczeniu natury układ nerwowy się wycisza. Zaczynamy od koloroterapii, ze wszystkich kolorów, które dostrzegamy zieleń widzimy najszerzej, w największej ilości odcieni. Zielony uspokaja. Drugi aspekt to zapachy, ale nie takie z olejku eterycznego rozpylanego w domu. Wystarczy pójść na łąkę i skupić się na odczuciach węchowych, by zauważyć ogrom zapachów. Nasze ciało odbiera je nie tylko węchem, ale także skórą, całym ciałem. Dlatego ja bardzo polecam bezpośredni kontakt z naturą – mniej ubrań, więcej dotyku, więcej doznań. Uważam, że pierwotnie potrzebujemy kontaktu z różnymi bodźcami. Potrzebujemy poczuć zimno, by nasze ciało dobrze funkcjonowało, potrzebujemy poczuć deszcz na skórze, zobaczyć, jak reagujemy w chwilach, gdy nie jest nam do końca komfortowo, jak się z tym czujemy. Natura daje to wszystko!
Do tego najczęściej jest to otwarta przestrzeń, która otwiera nas także psychicznie. Tak zwane „świeże powietrze” wpływa także na to, jak oddychamy, bo oddech jest naszym przyjacielem. Jest z nami od początku do końca naszego życia. Gdy uspokaja się oddech, uspokajają się także pozostałe narządy wewnętrzne, obniża się ciśnienie krwi, spada stężenie kortyzolu. Pobyt w naturze pozwala nam zwrócić się ku sobie, usłyszeć, co u mnie, jak się miewam. Gdy wchodzisz do lasu, to kim jesteś? Przestajesz być Kowalskim/Kowalską, jesteś tam częścią ekosystemu. Kolejną formą życia, jedną z wielu w lesie. To jest bardzo uwalniające, bo wychodzisz z roli i możesz zwrócić się ku czemuś większemu. Hortiterapia to nie tylko spacery, to także prace ogrodnicze, w czasie których siejemy nasiona, pielęgnujemy, dbamy o rośliny, możemy doświadczyć czegoś zupełnie innego niż na co dzień.
Hortiterapia może przyspieszyć rekonwalescencję po chorobie?
Terapeutyczne działanie natury wykorzystuje się w placówkach szpitalnych i to działa cuda! Wyobraźmy sobie osobę, która przez pewien czas jest dosłownie przykuta do łóżka, nie ma żadnej mocy sprawczej. Taka osoba, jeśli jest świadoma, może wykorzystać swoje dłonie. Bardzo często jedyne wykorzystanie tych dłoni, to wciskanie przycisków na pilocie do telewizora czy przekładanie kartek książki. To wszystko. Do takich osób można kawałek natury przynieść. Niesamowite jest widzieć, co się dzieje z ludźmi i ich ciałami nawet po symbolicznym kontakcie z przyrodą. Pamiętajmy, że jak pozytywnie zmienia się „chemia” w ciele, to szybciej się zdrowieje. W warunkach szpitalnych czasem wystarczy po prostu przynieść doniczkę, trochę ziemi, pozwolić powąchać ziemię, zasadzić nasiona. Zawsze zaczynamy od czegoś prostego, żeby osiągnąć sukces. Po 2-3 tygodniach widać już pierwsze liście aromatycznego zioła. Dla osoby chorej, która w tym czasie samodzielnie podlewa roślinę, przygląda się zmianom i widzi, że pracą jej rąk coś powstało, choć sama jest przykuta do łóżka, to ma ogromne znaczenie. Tam się dzieją cuda! Bo w człowieku rodzi się sprawczość i wraca chęć do życia.
Cudowne działanie mają również ogrody przyszpitalne. Z białych, sterylnych korytarzy, z otoczenia fartuchów, strzykawek i tabletek zabieramy człowieka do zupełnie innej, uspokajającej przestrzeni. Jest bardzo wiele badań, które pokazują, że czas powrotu do zdrowia znacząco skraca się, gdy chorzy mają możliwość kontaktu z naturą.
Na twojej stronie internetowej czytałam, że kontakt z naturą świetnie działa na dzieci. Widzę to też po mojej Hani, która w lesie przestaje interesować się smartfonem i z pasją wyszukuje piękne kamienie.
W Londynie brałam udział w dwóch projektach szkolnych z dziećmi, które miały problem z emocjami, dorośli często mówią na to „problemy z zachowaniem”. Tylko ja widzę te problemy inaczej, bo dla mnie to normalne, że dziecko nie jest w stanie wysiedzieć bez ruchu w klasie przez 45 minut. Dlatego wyszłam z założenia, że to program moich zajęć ma być dostosowany do dzieci, a nie dzieci do programu. Dzięki temu dzieci mogą rozwijać swój potencjał. Ten aspekt też pokazuje nasze połączenia z naturą, bo każda roślina potrzebuje innych warunków do wzrostu, te na łące lubią słońce, są paprocie, które lubią cień. Tak samo jest z ludźmi.
Dzieci, w warunkach szkolnych są wkładane w jeden system, nauczane w ten sam sposób, a to często nie działa. Żeby dać dzieciom możliwość indywidualnego wzrastania i rozwijania się, warto wykorzystać właśnie przestrzeń zewnętrzną. Pamiętam taką grupę sześciorga dzieci, które przechodziły ciężki okres w swoim życiu, z różnych powodów. Uczyliśmy się ogrodnictwa, ale jednocześnie dzieci miały dużo wolnej ręki, same decydowały, co chcą robić. Przestrzeń, jaką dostawały na zajęciach hortiterapii pozwalała im odzyskiwać siły. Bo, gdy w klasie te dzieci były oceniane negatywnie czy nie osiągały zadowalających wyników, to w ogrodzie mogły rozkwitać, pielęgnować wzrost swój własny i roślin. Ja im pomagałam, ale przede wszystkim byłam świadkiem rozwoju, siły sprawczej, pozytywnej energii. W ogrodzie dzieci miały zbiory, osiągały sukces.
W czasie tego projektu współpracowałam także z psychologiem i na bieżąco reagowałam na potrzeby moich podopiecznych, ale też uzupełniałam tym, co można pokazać w naturze program nauczania biologii, chemii czy fizyki. To też jest jeden z ciekawych aspektów hortiterapii – nauka w praktyce, a nie tylko na kartkach podręcznika.
A co z dorosłymi? W jaki sposób hortiterpia może pomóc na zakręcie życiowym, kiedy brakuje zasobów psychicznych?
Bardzo ciepło wspominam grupę, w której byli ludzie z doświadczeniem bezdomności lub kryzysu psychicznego. Spotykaliśmy się raz w tygodniu, w piątek, na cały dzień. Tym ludziom piątek nadawał rytm ich życiu. Niektóre z tych osób zostały wykluczone ze społeczeństwa, a to nasze spotkanie to była jedyna bezpieczna przestrzeń, w której mogli się spotkać z innymi. Wspólnie tworzyliśmy piękne „rzeczy” – pielęgnowaliśmy parki, zakładaliśmy grządki. Na koniec takiego dnia, gdy widzi się owoc swojej pracy, to dusza się uśmiecha, to daje ogromną satysfakcję. Gdy pewnego razu spadł śnieg i musieliśmy odwołać zajęcia, to moi podopieczni bardzo to przeżywali, bo dla nich te spotkania były niezwykle ważne. Później pomiędzy spotkaniami zaczęli sami doglądać swoją pracę, podlewali, pielęgnowali, cieszyli się tym. Na końcu w zasadzie miałam wrażenie, że to nie ja prowadzę ten projekt. Prowadzili go ludzie, którzy brali w nim udział. Dla mnie to była wielka nagroda. Niektórzy z nich nawet zaczęli pracować zawodowo jako ogrodnicy. To takie małe cuda…
Jak projektuje się ogrody hortiterapeutyczne? Co się bierze pod uwagę?
Nie jestem fanką nadmiernego projektowania i przebodźcowania sensorycznego. My i tak mamy za dużo bodźców – sztuczne światło, kolory, telewizja, po drodze centrum handlowe. Pomyśl o zimie, czasie, gdy wszystko w naturze zwalnia, a my naszym życiem wkładamy ciało w sytuację, w której działamy sprzecznie z naturą, bombardujemy się bodźcami. Dlatego, gdy biorę udział w tworzeniu przestrzeni hortiterapeutycznej dbam, żeby nie była zbyt „pstrokata”, żeby to było miejsce, które jest oazą. Nie o to chodzi, żeby „dowalić” kolorów, jaskrawych farb.
”Rośliny to jest inna forma życia, ale to jest to samo życie, co w nas. Cykl życia rośliny jest podobny do cyklu życia człowieka. Dlatego pielęgnacja roślin, nawet doniczkowych, wymaga zaangażowania, uważności”
Dla mnie bardzo ważne jest, by w ogrodzie móc uważnie obserwować cztery pory roku i zmienność sezonową. Przyda się cały zestaw ziół, żeby można było czegoś spróbować, uruchomić zmysł smaku. Zwracam też uwagę na różne rodzaje powierzchni, żeby można było zdjąć skarpetki i poczuć, jak to jest przejść się po mokrej trawie, korze czy małych kamyczkach. Super pomysłem jest przestrzeń typu „piaskownica”, gdzie za pomocą narzędzi czy dłoni można robić różne kształty. Dobrze jest zbudować choćby małą szklarnię, w której rosną rośliny, które potrzebują ciepła, tak jak większość z nas. Uwielbiam ten moment, gdy z dziećmi wchodzę do szklarni i proszę o zwrócenie uwagi na to, co się zmienia, na przejście temperatury. Jak to jest? Niech poczują to całym ciałem. Kolejna rzecz to budki dla ptaków, schronienie dla życia. W ogrodach terapeutycznych stawiamy raczej na miękkie rośliny, szczególnie przy ścieżkach. Nigdy nie wiem, w jakim stanie trafi do mnie podopieczny, jak się czuje czy przyjmuje jakieś leki. Jeżeli osoba, która w danym momencie jest bardzo wrażliwa mocno się zadrapie, to jest duże prawdopodobieństwo, że nie wróci do tego ogrodu. Taki ogród może być przestrzenią do relaksu, ale może też być miejscem aktywnego działania. Przyda się np. kącik stolarski. Wtedy trzeba się zastanowić, jakich narzędzi używać, bo osoby w trakcie rekonwalescencji nie będą w stanie podnieść ciężkich, metalowych przedmiotów, a komuś w trackie kryzysu psychicznego nie możemy dać ostrych nożyc.
Uważam, że bardzo ważne jest także to, by ogród hortiterapeutyczny nie był skończoną, co do centymetra, zaprojektowaną przestrzenią. Zawsze warto zostawić takie miejsce, które będą mogli współtworzyć ci, którzy wejdą do ogrodu. Projektując ogród terapeutyczny trzeba myśleć bardzo szeroko, o różnych historiach ludzkich, różnych doświadczeniach.
I nie ma tak małej przestrzeni, której nie dałoby się zagospodarować?
Oj tak, to święte słowa. W jednej ze szkół mieliśmy dosłownie kawałeczek ziemi, 10 metrów długości na 2 metry szerokości i myśmy tam robili same wspaniałości.
Czy masz wrażenie, że dzieci naturę odbierają inaczej, że są bardziej otwarte niż dorośli i biorą naturę całym sobą?
Dzieci to moi nauczyciele. Od momentu, w którym zaczęłam pracować w różnych szkołach, to tyle od nich dostałam, tak mocno się rozwinęłam. Jednak już 17 latkowie są bardziej po tej stronie „dorosłej”. Małe dzieci, jak zobaczą dżdżownicę to robię wielkie wow, wpadają w zachwyt, pół klasy chce dotknąć, przyjrzeć się. Później to już jest – o dżdżownica, błoto, ubrudzę się. Ze starszą młodzieżą jest więcej wyzwań. Małe dzieci nie mają jeszcze „powiedziane”, „wbudowane” tego, co wypada, a co nie, co jest brudne, a co czyste. Mają otwartość na eksplorację i idą w kontakt z naturą, jak w żywioł, to jest dla nich instynktowne. To jest wolność! Pamiętam ognisko, które zorganizowaliśmy dla dzieci. Siedzieliśmy całą grupą w kręgu, ale jeden chłopiec, 5 letni, wyglądał na lekko zmieszanego, zagubionego. Podeszłam do niego i zapytałam czy wszystko jest ok, a on mi odpowiedział, że to jest pierwszy raz, kiedy widzi ogień na żywo i to jest piękny widok. Spojrzałam na niego i poczułam, że to wyjątkowa chwila. W nim się wtedy coś zmieniło.
Dorośli też tak mogą! W nas jest przecież coś pierwotnego, my często o tym zapominamy, bo idziemy do pracy, płacimy rachunki, jesteśmy wciągnięci w codzienne życie. Kontakt z naturą budzi w nas rezerwy innych wartości w życiu, łapiemy dystans do zabiegania. Możemy spojrzeć na siebie i na najbliższych, na to, jak żyjemy z innej perspektywy.
Mam wrażenie, że w dobie COVID-19, gdy nie mamy możliwości wyjścia na zewnątrz np. w czasie kwarantanny, odżywa w nas chęć do pielęgnowania roślin doniczkowych. To nam może pomóc w pandemicznym zamknięciu?
Gdy wybuchła pandemia, faktycznie miał miejsce boom na rośliny doniczkowe. Kiedy obostrzenia trochę zelżały, prowadziłam zajęcia w ogrodzie społecznościowym na Mokotowie. Podchodzili do mnie wtedy rodzice, którzy mówili, że nie mają co robić z dziećmi w domu, że już im się skończyły pomysły. Żeby sobie z tym poradzić, zasadzili wszelkie nasiona, które znaleźli w domu i teraz mają 150 sadzonek fasoli (śmiech) i chcieliby to przynieść, zasadzić w ogrodzie społecznościowym. Cudownie było to słyszeć!
Mam nadzieję, że ludzie, kupując rośliny doniczkowe, nie traktują ich jak kolejny mebel, bo to nie tylko wystrój wnętrz. Wiele osób pyta mnie o pielęgnację roślin, część twierdzi, że nie potrafi o nie dbać, bo „zabijam wszystko, czego się dotknę”. To też jest jakieś doświadczenie. Rękę do roślin ma każdy, nie ma takiej osoby, której nie udawałoby się nic, to przekonanie odkładamy na półkę. Jednak pielęgnacja roślin wymaga pewnego wysiłku, poszukiwania informacji o warunkach uprawy, podłożu, nawodnieniu. Pamiętajmy, że rośliny to jest inna forma życia, ale to jest to samo życie, co w nas. Jak się nad tym głębiej zastanowić, to cykl życia rośliny jest podobny do cyklu życia człowieka. Dlatego pielęgnacja roślin, nawet tych doniczkowych, wymaga zaangażowania, uważności, to rodzaj medytacji. Zachęcam też, by przejrzeć przyprawy w kuchni, sprawdzić czy niektóre z nich są nasionami, które można wysiać. Zbliża się wiosna, dlatego warto odświeżyć przestrzeń balkonową. Mam znajomych, którzy na balkonie uprawiają ziemniaki. Genialne, prawda?
Obserwujmy nasze rośliny, zwracajmy uwagę na to, czego potrzebują, co im sprzyja. To moment, kiedy wszystko inne przestaje istnieć i to też jest rodzaj relacji.
A co ciebie sprowadziło na drogę hortiterapii?
Miałam ambicję, by zostać dziennikarką lub psychologiem. Los tak mną pokierował, że poszłam na ogrodnictwo, choć wcześniej nie miałam zacięcia do roślin. (śmiech) Przez chwilę fascynowało mnie projektowanie ogrodów, ale to mocne dopasowywanie środowiska naturalnego do potrzeb człowieka. Czułam jakiś rodzaj zgrzytu z tego powodu, bo mnie ciągnęło do naturalnych siedlisk. Pracowałam w szkółce roślin ozdobnych i tam bardzo dużo czasu spędzałam sama, tylko w otoczeniu roślin. Pamiętam dzień, w którym pojechałam do dużej szklarni i po prostu przycinałam paprocie. Tam się coś we mnie zadziało, w środku. Nie wiem, co się wtedy wydarzyło, nie potrafię tego wytłumaczyć. Czułam jednak, że to coś ważnego, niby tylko przycinanie, ale miałam w sobie spokój. Chciałam ten spokój dać innym i tak zaczęłam pracować hortiterapeutycznie z osobami bezdomnymi w Londynie. Pomagałam im przejść drogę z ulicy do własnego domu. Po raz pierwszy poczułam wtedy, że to są małe ludzkie cuda. Ja się razem z nimi uczyłam życia.
Fascynuje mnie moment, w którym człowiek przekracza swoje własne ograniczenia, wychodzi poza swoją historię, która być może została mu przez kogoś opowiedziana i nie jest w 100% jego. Kontakt z naturą, z inną formą życia, która przecież nic do nas nie mówi, nie używa słów, nie przedstawia teorii pokazuje nam po prostu jak jest. Czasami sama obserwacja, opieka nad rośliną przypomina nam, że możemy też dbać o siebie.
Jeśli chcesz więcej dowiedzieć się o pracy Mili, zajrzyj na stronę holinature.com oraz do stowarzyszenia Zasiej (zasiej.org).
Polecamy
Marta Markiewicz: „Cały czas żyłam w przekonaniu, że coś jest we mnie popsute. Nie przyszło mi do głowy, że jestem alkoholiczką i narkomanką”
Chorują na stwardnienie rozsiane. „Choroba mnie przeczołgała, ale nigdy nie sprawiła, że przestałam żyć pełnią życia”
„Facet, który skupia się na swoim wyglądzie, zazwyczaj posądzany jest o próżność”. O tym, czego wymaga od mężczyzn społeczeństwo, a czego wymagają od siebie sami, mówi Sylwia Stankiewicz
Balneolog – specjalista od wód mineralnych i surowców naturalnych
się ten artykuł?