Przejdź do treści

Gniew uzależnia jak alkohol i seks. “Gdybym zaczęła okazywać złość, już bym jej nie zatrzymała”

Posłuchaj artykułu
Czas trwania: 25 min
na zdjęciu: zezłoszczona kobieta, tekst o złości, która uzależnia - Hello Zdrowie
Gniew uzależnia jak alkohol i seks. “Gdybym zaczęła okazywać złość, już bym jej nie zatrzymała” /fot. Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?

“Złość wylęga się na wielu tłach: kryzysów życiowych, traum, PTSD, kompleksów. A jednym z najlepszych podłoży jest dorastanie w rodzinie z problemami”. O najmroczniejszych rewirach gniewu i złości opowiadają Marta* oraz ekspertki Małgorzata Słowik i Joanna Chmura.

 

Opowieść Marty*. Część 1: gniew babci

To babcia zdecydowała, że się urodzę, po czym całe życie przeżyła w złości o to, że przyszło jej samej wychować kolejną dziewczynę.

Pochodziła ze wsi, miała 27 lat, gdy w Białymstoku poznała Józka*. W ciążę zaszła tuż po wojennej czystce. Żeby odbudować naród, jeden pan “obsługiwał” wtedy kilka pań, a Józek był poczciwy, tylko seksoholik i bawidamek. Jeszcze nim moja mama przyszła na świat, on już żenił się z inną. Babcia poszła do tamtej, powiedziała o ciąży, usłyszała “niech sobie będzie, my się kochamy”. Nigdy Józkowi nie wybaczyła, że się nim zainteresowała. Choć nieślubną córkę uznał, płacił alimenty (a z babcią nadal chciał utrzymywać intymne kontakty), uniosła się honorem i nie pozwoliła mamie mieć ojca.

Zagniewanie babci, jej wybuchy, rozsierdzenie, furia – to były stałe emocje w naszym domu. Nie mieściła w sobie żalu i goryczy, a że mama była ostrą zawodniczką, to ze mnie zrobiła sobie piorunochron. Czepiała się o wszystko: że garnek stoi krzywo, że w szafce poprzestawiane. Moje pierwsze wyraźne wspomnienie: jesteśmy w sklepie, chcę cukierka. Babcia mówi “nie”, czuję frustrację tak przeciążającą jak śmierć. Babcia prowadzi mnie na tył sklepu i szczypie po całym ciele.

Anna Ciucias / archiwum prywatne

Bez złości i smutku

190 – co najmniej tyle mamy w języku polskim synonimów na złość.

Tymczasem Polacy w badaniach twierdzą, że żyją bez złości i smutku. Tak przynajmniej wynika z najnowszego „Gallup Global Emotions 2024” Global Emotions Report – Gallup, czyli raportu Instytutu Gallupa na temat emocji, jakich ludzie doświadczają najczęściej w poszczególnych krajach świata. W tzw. wskaźniku negatywnych emocji (ang. negative emotions index) Polska zajmuje jedno z najniższych miejsc na świecie (numerem jeden są ex aequo mieszkańcy Estonii, Kosowa i Rosji). I utrzymujemy tę pozycję od lat.

Psycholożka Joanna Chmura trochę dziwi się, gdy to słyszy, bo sama widuje rozgniewanych Polaków często.

– Kierowcy krzyczą na innych kierowców i rowerzystów, klienci złoszczą się przy kasach, mamy poszturchują dzieci, a starsze panie ze zdjęciami wnusiów i kotków na fejsbukowych tablicach bez żadnych hamulców hejtują w sieci – zauważa.

Chmura widzi to tak:

– Problemem jest nie to, że nie czujemy złości, bo my ją czujemy. Tylko kiedy ją czujemy, to nie wiemy, co z nią zrobić. Współczesna psychologia, coaching, rozwój osobisty normalizują złoszczenie się i słusznie, bo złość – choć nazywana “negatywną” lub “trudną” – to emocja tak samo dobra i ważna, jak inne. Jest informacją, że ktoś albo my sami przekraczamy nasze granice. Złość dodaje energii i zagrzewa do zmian. Sęk w tym, że ani pokolenie dzisiejszych 30-40-latków, ani nasi rodzice, ani dziadkowie nie mają umiejętności sprawnego nawigowania tzw. trudnymi emocjami. W dzieciństwie, gdy coś nas złościło, słyszeliśmy, że np. mamy się uspokoić, rodzice przestawali z nami rozmawiać. Dla dziecka to największy dramat. Na to nakłada się kontekst historyczny. Jesteśmy narodem, który często był dominowany – przez zabory, okupanta, komunizm. Gdy narodowa złość osiągała temperaturę wrzenia, buntowaliśmy się, w efekcie czego represje systemu narastały. Nauczyliśmy się, że wyrażanie złości przynosi pogorszenie sytuacji, choć intencją jest jej polepszenie. Nosimy więc w sobie złość nierozładowaną pokoleniowo. „Chłopki”, książka, którą Polki czytają masowo, jest moim zdaniem o tym, że nasze prababki, babki i matki doświadczały instytucjonalnej krzywdy i musiały stłumić złościć, a nas to boli do dzisiaj.

Joanna Chmura - Hello Zdrowie

Joanna Chmura /fot. archiwum prywatne

Życia bez złości przejść się nie da, a odczuwanie jej pomaga nam przeżyć. Wróćmy do przykładu agresji drogowej.

Naturalną odpowiedzią ciała na to, że ktoś chamsko zajedzie ci drogę, będzie wyrzut neuroprzekaźników, m.in. noradrenaliny, która aktywuje siłę fizyczną i wytrzymałość emocjonalną oraz dopaminy, która pozwala się obronić w obliczu niebezpieczeństwa. Zdrową reakcją będzie więc ostre zahamowanie i nawet przeklnięcie pod nosem, ale nie wyjście z samochodu, by walić w czyjąś szybę albo przytrzymanie złości, powrót w stanie nabuzowania do domu i wyładowanie się na domowniku. Tym, co „wykoleja” nas w sytuacjach społecznych, jest brak świadomości, co czujemy i sprawnego władania narzędziami do zarządzania złością. Gdy nie wiemy, co z nią zrobić, wybieramy wyuczone przez lata “skróty myślowe”, np. impulsywność – wyjaśnia psycholożka.

O tym, że złość “wykoleja” wielu Polaków, świadczy choćby skala przemocy domowej, która od lat utrzymuje się na zbliżonym poziomie. Z najświeższych danych wynika, że tylko w 2022 roku polska policja wypełniła blisko 62 tys. “Niebieskich Kart”.

– Jeśli nasz układ nerwowy “patrząc” na dziadka, ojca czy matkę, nauczył się, że najlepszy na złość jest alkohol albo bijatyka, to trzeba włożyć dużo wysiłku w to, żeby tego nie powielić. Nałóg to – w wielkim skrócie – prosty zestaw kroków, by dać sobie ulgę, zabrać się z krainy niewygody. A wykształcenie agresywnej ścieżki w reakcji na złość może prowadzić do uzależnienia się od samej złości. Bo jak ja fuknę na słabszego, to przez chwilę jest mi przyjemnie. To niezwykle kuszący mechanizm choćby dla tych paru sekund. A potem zaczynam już złość stymulować, czyli szukać okazji albo je prowokować, żeby dać sobie trochę przyjemności – mówi Joanna Chmura.

Złość skanalizowałam w siłę fizyczną: zakręcałam kran tak mocno, że kurek zostawał mi w rękach, obgryzałam szklanki i biegałam prawie do utraty przytomności.

Marta, bohaterka tekstu

Opowieść Marty. Część 2: gniew mamy

Mama zaszła w ciążę jako 16-latka. Ciągnęło ją do chuliganów, może myślała, że ten największy ją obroni. Raz, że w domu nie było figury mężczyzny, a dwa, gdy miała 7-8 lat wykorzystywał ją seksualnie sąsiad. Odkryła to jego żona i przestała zapraszać córkę sąsiadki na zupkę. Mama wykrzyczała to babci po latach, po pijaku. Nigdy nie uwierzyła, że babcia nie wiedziała.

W ciąży mama chyba jeszcze nie piła, bo nie mam FAS [alkoholowego zespołu płodowego – przyp. red.], ale zaraz po moim urodzeniu poszła w tango. Zostawiła mnie z babcią i wyjechała do Czechosłowacji. Wróciła jakby nigdy nic, uzależniona i pocięta. Babcia ją przyjęła i zaczęłyśmy tworzyć rodzinę.

Wspólny czas z mamą spędzałyśmy w melinach, do których bali się chodzić niektórzy dorośli. Gdy płakałam, śmiałam się lub o coś prosiłam, słyszałam jedno: zamknij się. Nie wyrażałam więc złości, byłam grzeczna. Złość skanalizowałam w siłę fizyczną: zakręcałam kran tak mocno, że kurek zostawał mi w rękach, obgryzałam szklanki i biegałam prawie do utraty przytomności.

Gdy skończyłam 7-8 lat, w domu pojawił się Tomek*. Największy białostocki chuligan i psychopata. Mama powiedziała, że to mój tata, który był na wczasach. Nie był moim tatą i był w więzieniu. Wzięli ślub, on się do nas wprowadził. Razem pili i się bili, zielona wersalka stała się czerwona od maminej krwi. Najgorsze chwile: mama chce walnąć Tomka i trafia w babcię, której pęka aorta. Tomek ma się mną zająć pod nieobecność mamy i babci, siada mi na kolanach i rozbija mi na głowie jajko, po czym kpi z mojego przerażenia. W zabawie dusi mnie poduszką. Ale najbardziej bolało, gdy swojemu psu pozwalał nosić plecaki wszystkich dzieci, tylko nie mój. I gdy przynosił mamie kwiaty na przeprosiny, po czym zaczynali kolejny miodowy miesiąc. Do dziś czuję wstręt do przepraszania kwiatami.

To Tomek ostatecznie mnie złamał. Nigdy normalnie mnie nie dotknął, tylko szarpał, popychał, straszył nożem. Wyśmiewał, przedrzeźniał. Nim się pojawił, byłam grzeczna, ale wyszczekana, umiałam się obronić słowami. Przy nim się skurczyłam. Że nic nas nie łączy, wyszło przypadkiem, gdy miałam już 18 lat. Kochanka Tomka oskarżyła go o gwałt, stałam pod komisariatem i słuchałam jego zeznań. Potem odwiedzałam go w więzieniu, a jego rodzina się dziwiła: “Przecież to nie jest twój ojciec”. Podzieliłam się tym z kuzynką. “Myślałam, że wiesz”, powiedziała.

Dziewczynka próbuje wyrwać mamie smartfon z ręki

Kluchy w garnku

O tym, że złość może uzależnić tak samo jak alkohol, narkotyki, seks, zakupy czy hazard, pierwszy raz w życiu usłyszałam od psychoterapeutki Małgorzaty Słowik. Od lat pracuje ona z osobami uzależnionymi, w tym gniewoholikami.

– Miałam przypadki pacjentów krańcowych, u których złość wymknęła się spod kontroli zupełnie i którym tłumaczyłam, że to nie jest normalne, że partnerka jedzie do pracy z podbitym okiem. Byli jak alkoholicy w ostatnim stadium picia. Bo uzależnienie od złości rozwija się dokładnie w taki sam sposób jak każde inne uzależnienie, a przy tym jest jednym z najtrudniejszych do wyleczenia – moim zdaniem na równi z hazardem i seksoholizmem. Wybuch złości przywraca poczucie kontroli, świat znowu działa tak, jak chcemy. Dlatego tak trudno z tego zrezygnować. Część moich pacjentów złośników zaczęła sobie z tą emocją radzić, ale to wymagało tytanicznej pracy i przede wszystkim usłyszenia, że mają problem – mówi terapeutka.

Małgorzata Słowik - Hello Zdrowie

Małgorzata Słowik, psycholożka /fot. archiwum prywatne

Małgorzata Słowik przyznaje, że gdy zachorowała na raka, przeżyła okres niepanowania nad swoją złością.

– Moja choroba nowotworowa sprawiła to, co bardzo często dzieje się u osób z chroniczną złością: nastąpiła u mnie tzw. utrata kontroli nad życiem. Mąż myślał, że będę się zachowywać i wyglądać jak stereotypowa osoba z nowotworem – zapadnięta, ususzona, pozbawiona energii biedaczka w chustce na głowie. Tymczasem ja byłam chodzącą bombą zegarową. Moje dzikie ataki złości o wszystko i na wszystko – z rzucaniem talerzami włącznie – były tak spektakularne, że rodzina zrzucała je na karb chemioterapii. A co się stało? Ponieważ utraciłam kontrolę nad moim życiem i śmiercią, to złość na ten fakt podzieliła mi się na milion innych złości. Byłam złośliwa, wstrętna, paskudna. Ze złości nie mogłam spać, makabrycznie schudłam i z dzisiejszej perspektywy widzę, że byłam kompletnie szurnięta. Bo człowiek ogarnięty szałem naprawdę nie myśli racjonalnie.

Złość wylęga się na wielu tłach: kryzysów życiowych, traum, PTSD, głębokich kompleksów. Ale jednym z najlepszych podłoży dla nieradzenia sobie z nią w dorosłym życiu jest zdaniem Małgorzaty Słowik dorastanie w rodzinie z problemami.

– To, że szczelnie zamkniemy garnek złości, nie oznacza, że w nim się cały czas nie gotuje. W końcu przykrywka spadnie i kluchy się wyleją. Albo z garnka będzie co jakiś czas wylatywać jedna klucha – np. sarkazmu – i walić w tego, kto się nawinie. Złość zbyt długo tłumiona staje się chroniczna i prowadzi do zaburzeń rozwoju i zachowania, czyli agresji – wylicza.

U osoby, która ma problem ze złością, zazwyczaj obniża się poczucie własnej wartości. Taka osoba często kieruje złość nie na obiekt, który słusznie ją wzbudza, tylko do wewnątrz, na siebie.

– Ludzie pytają: ale jak to się dzieje, że ta złość jest upychana w środku? To długi proces neurologiczny, związany z nieprawidłowym wytwarzaniem serotoniny. Dochodzi do jej niedoborów, złość zostaje zamieniona w lęk i smutek, a gdy ten stan się przedłuża, w depresję lub zaburzenia adaptacyjne – wyjaśnia Małgorzata Słowik.

Joanna Chmura dodaje:

– Jeśli ktoś wychował się w domu, w którym nie wolno mu było okazywać złości, musiał rozwinąć zastępczy sposób jej wyrażania. To mogło być uzależnienie używkowe, bierna agresja albo przemoc. Przy czym te trzy ścieżki plączą się jak warkocz, uruchamiają w konkretnych kontekstach – możesz być najmilszą osobą w biurze i sadystką w domu. Dostęp do portali streamingowych daje nam wgląd w szereg dokumentów o psychopatach i one często pokazują, że na jakimś etapie rozwoju seryjnych gwałcicieli czy morderców pojawiła się silna, często stłumiona złość, np. na matkę, ojca, opiekuna. Z kolei bierna agresja może objawiać się różnie: sarkazmem, milczeniem, obrażaniem się, ślepym uporem albo zwlekaniem z wykonaniem powierzonych zadań. Bierna agresja prowadzi do choroby “grzecznych dziewczynek”, czyli zamiast eksplozji jest implozja, która może prowadzić do depresji, o czym mówi Wojciech Eichelberger, i chorób psychosomatycznych: zaczyna szwankować tarczyca, krtań, pojawiają się migreny. Przemocową ścieżką i karykaturą złości jest też internetowy hejt. Te wszystkie nienawistne komentarze zostawiane pod postami obcych ludzi dla wielu osób stały się furtką do kanalizowania latami tłumionej złości, np. na męża, który całymi dniami siedzi na wersalce i pije.

Joanna Chmura podkreśla jeszcze jedną ważną rzecz.

– Złość niezwykle często jest przykrywką dla innej niełatwej emocji. W przypadku mężczyzn to zazwyczaj lęk albo smutek. To często widać w firmach, dla których prowadzę warsztaty czy wykłady. Wielokrotnie słyszę od managerów, że dużo łatwiej im się publicznie wściec niż powiedzieć: “Boję się”.

Może jesteś w toksycznej relacji albo nienawidzisz swojej pracy, ale nie możesz nawet dopuścić do świadomości opcji zmiany, bo masz dwa kredyty i dzieci w prywatnej szkole. Jeśli jesteś wk**wiona na cały świat, to na pewno nie jest to o świecie.

Joanna Chmura, psycholożka

Opowieść Marty. Część 3: gniew Marty

Koło przemocy w naszej rodzinie było tak rozpędzone, że nie dało się go zatrzymać, ale z zewnątrz wszystko wydawało się w normie. Libacji i obrażeń nikt z nas nie zgłaszał. Babcia miała niezłą pracę w rachunkowości, mama jakimś cudem też zawsze pracowała mimo ciągłego upojenia. Pieniędzy zaczęło trochę brakować dopiero przy wiecznie bezrobotnym Tomku. Ale z pozoru nie byliśmy żadną patologią.

Jeszcze nim Tomek zniknął z naszego życia, ginekolog wykrył u mnie torbiel na jajniku. Usiadłam na fotelu do badania przedoperacyjnego, a uznany pan profesor – na oczach świty studentów medycyny – bez uprzedzenia brutalnie zbadał mnie wziernikiem. Dopochwowo, choć byłam dziewicą. Nie wiedziałam, co się dzieje, gdzie ja jestem, moje poczucie godności rąbnęło o bruk. W terapii usłyszałam: to był gwałt.

Mimo zakazu kontaktów seksualnych po zabiegu szybko poszłam do łóżka z moim pierwszym poważnym chłopakiem. On nalegał, ja po tym, co mnie spotkało, podświadomie szukałam bólu. Zgodziłam się, choć tego nie chciałam. Przez operację musiałam zrezygnować z karate, które pomagało mi jakoś radzić sobie z emocjami, zawaliłam rok szkolny. Mama wniosła o rozwód i zaczęła pić kasacyjnie, do utraty przytomności. Czara goryczy się przelewała, ale ja wciąż miałam poczucie, że przemoc, która dotyka mnie na każdym kroku, nie jest ewidentna, jasna, czytelna. Każda kolejna forma znęcania się była w moich oczach jakoś wysublimowana. A skoro to mnie spotykało, skoro życie tak potwornie bolało, to kto był winny, kto był zły? Ja.

Cały gniew zamknęłam więc w sobie. Stałam się zamrożoną lalką. Jakby mnie ktoś narysował. Zaczęły się koszmarne migreny. Histeryczne głupawki, gdy się czegoś lub kogoś bałam. Niemożliwe związki. Pierwszy partner był chorobliwie zazdrosny, drugi – seksoholik, trzeci alkoholik, do kompletu. Wszyscy śliczni jak z obrazka, bo babcia mi wpoiła, że piękny musi być mężczyzna. Seksoholik był wypranym z emocji narcyzem, zdradzał mnie i zaraził wenerycznie. Jego oboje rodzice pili, ale sam nie tykał alkoholu, ani razu nie przeklął. Poszedł w pozoranctwo i ranienie innych. To “przez niego” stałam w oknie na 11. piętrze, gotowa do skoku. Powstrzymała mnie myśl o babci. Ta zagniewana babcia z zaciśniętymi pięściami była moim jedynym portem.

Na studia poszłam na resocjalizację. Pierwsze zajęcia i słowa: “Skoro tu jesteście, sami potrzebujecie pomocy” nie sprawiły, że zapaliła mi się jakaś lampka. Chodziłam wtedy z Jankiem*, ślicznym alkoholikiem. Tylko że do 27. roku życia i prawie do dnia naszego ślubu nie miałam pojęcia, że on pije – bo Janek był ochroniarzem i w pracy pił niejako zawodowo. Raz tam z nim pojechałam. Napił się strasznie. Do wódki miałam wstręt, ale pomyślałam wtedy: wszystko jedno, może ja bym się napiła piwa? Wypiłam to piwo i zaczęłam czuć. Śmiać się, płakać, odmrażać. Bardzo szybko się uzależniłam, stałam piwoszką. Zawsze byłam malutka, chudziutka, z początku wystarczyło wlać niedużo. Nawet nie wiem, kiedy przekroczyłam granicę.

Samo picie mnie brzydziło, ale kochałam i zarazem nienawidziłam siebie pijaną – elokwentną, wygadaną, roztańczoną. Wydawało mi się, że wreszcie przeżywam chwile smutku i radości, że nawiązuję kontakt ze sobą i z innymi.

Wyjechałam do pracy za granicę, wróciłam wziąć ślub z Jankiem – bo babcia powtarzała, że lepiej być rozwódką niż starą panną – i cały mój zbudowany na piaskach świat się zawalił. Małżeństwo z Jankiem istniało tylko na papierze, w domu byliśmy mijającymi się punktami. Piliśmy elegancko, stale odurzeni wykonywaliśmy codzienne obowiązki. Jak pan doktor, który leciutko wonieje wódą. Miałam poczucie omnipotencji, a traumy cicho sobie pracowały.

Kobieta nad wodą

Czy jestem koniem?

Jeszcze raz: nie da się przejść życia bez złości. Ale jeśli jesteśmy stale zagniewane, wściekłe, podminowane, warto przyjrzeć się możliwym przyczynom.

– Może jesteś w toksycznej relacji albo nienawidzisz swojej pracy, ale nie możesz nawet dopuścić do świadomości opcji zmiany, bo masz dwa kredyty i dzieci w prywatnej szkole. Jeśli jesteś wk**wiona na cały świat, to na pewno nie jest to o świecie. Wtedy warto poszukać pomocy: u terapeuty, niekoniecznie uzależnień, ale np. w nurcie EFT, czyli psychoterapii skoncentrowanej na emocjach. Równolegle z terapią trzeba poszukać alternatywnych sposobów radzenia sobie z rzeczywistością i regulacją złości na co dzień np. iść na boks – podpowiada Joanna Chmura.

Małgorzata Słowik:

– Jeśli jedna, druga i trzecia osoba zaczyna mi mówić, że jestem koniem, to kupuję sobie siodło. Inaczej mówiąc: jeśli słyszę od męża, dzieci, przyjaciółki, że ciągle się wściekam, to trzeba się temu przyjrzeć. W internecie są kwestionariusze diagnozy złości, polecam taki wypełnić. Myślę, że raz w życiu warto też pójść na warsztat panowania nad złością.

Małgorzata Słowik lubi mawiać, że jesteśmy żelazkami z duszą.

– Tę duszę trzeba stale karmić węgielkami. Ludzie w procesie zdrowienia z gniewoholizmu nie mogą już podgrzewać się złością, potrzebują znaleźć nowe węgielki. Dla jednych to będzie modlitwa, dla innych powrót do czegoś, co radowało ich w dzieciństwie – podpowiada.

Byli jak alkoholicy w ostatnim stadium picia. Bo uzależnienie od złości rozwija się dokładnie w taki sam sposób jak każde inne uzależnienie, a przy tym jest jednym z najtrudniejszych do wyleczenia.

Małgorzata Słowik, psychoterapeutka

Opowieść Marty. Dzisiaj

Uzależnienie to jest rzecz wtórna. Objaw. Naskórek. Chroni przed popełnieniem morderstwa albo samobójstwa. Ja piłam z poczucia ciągłego odrzucenia. Chyba tylko cud sprawił, że nigdy nie wpadłam na pomysł: hej, zrobię sobie dziecko i podam pałeczkę transgeneneracyjnej sztafety gniewu dalej. Bo gniew to jest w Polsce cecha narodowa i rodzinna.

Przestałam pić dzięki spotkaniu kilku osób, m.in. Marka Tarana i dra Pawła Karpowicza. To Paweł zmobilizował mnie do pójścia na miting AA. Nie piję od 2005 roku. Przez chroniczne migreny nie mogę pracować, jestem na rencie inwalidzkiej. Neurolog stwierdziła, że mam „rozgniewany, rozhisteryzowany system nerwowy”. Do tego zesztywniające zapalenie stawów, “żeby ludzie mnie nie dotykali”. W eksmitowaniu z ciała zleżałych pokładów gniewu pomogła mi choreoterapia [terapia tańcem – przyp. red.]. Lubię miękkie formy, morze, ciepłą wodę, to mnie koi. Ale dla siebie być delikatna nie umiem.

Wiem, że wylosowałam trudne karty. Ukradziono mi dzieciństwo i godność. Wierzę w reinkarnację, w wędrówkę dusz. Muszę w to wierzyć, bo inaczej jaki moje życie miałoby sens?

Nie, nie doszłam jeszcze do etapu, że lubię siebie. A co w sobie lubię? (długa cisza) Swoją inność, gust, spontaniczność. Już sobie na nią pozwalam.

Słyszę, że twój piesek szczeka, złości się o coś, to dobrze, że go nie uciszasz. Gniewu nie można tłumić. Ale trzeba też umieć go wyrażać. Ja tego wciąż nie potrafię. Czuję, że gdybym zaczęła wyrażać całą złość, którą w sobie noszę, to ona nie miałaby końca, już bym jej nie zatrzymała. A jeśli nie umiesz się zatrzymać, lepiej nie zaczynaj iść w tę stronę.

 

*Imiona zostały zmienione na prośbę bohaterki tekstu

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?