Przejdź do treści

„Niektórzy ze strachu próbują leczyć się sami. Poznałam historię pacjenta, który wywiercił sobie dziurę w zębie przy pomocy wiertła budowlanego”. O dentofobii mówi Agnieszka Fiedorowicz

Agnieszka Fiedorowicz / fot. Marek Szczepański
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Jedną z form leczenia dentofobii jest desensytyzacja, czyli proces terapeutyczny polegający na redukowaniu intensywności reakcji lękowej. Polega on na małych krokach – sukcesem jest, gdy pacjent w ogóle przyjdzie do gabinetu i usiądzie na fotelu – mówi Agnieszka Fiedorowicz, autorka książki „Kanał. Co mówią dentyści, kiedy nie trzymają języka za zębami”.

 

Aleksandra Zalewska-Stankiewicz: „Pobije dla draki, wybije mleczaki” – to słowa z piosenki „Dentysta sadysta” Maryli Rodowicz. Przed napisaniem książki pani również miała takie wyobrażenie o dentystach?

Agnieszka Fiedorowicz: Nie mogę powiedzieć, że wcześniej patrzyłam na stomatologów przez pryzmat tej piosenki czy teledysku, w którym Steve Martin grał dentystę niczym z horroru. W dzieciństwie zetknęłam się z dwiema nieprzyjemnymi osobami wykonującymi ten zawód. Potem moje doświadczenia z dentystami były raczej pozytywne, choć miałam dużo problemów z zębami i z tego powodu często odwiedzałam stomatologów. Z pewnością nie najlepsze były moje doświadczenia z leczenia zębów w szkolnych gabinetach. W pewnym sensie napisanie tej książki pomogło mi opanować obawy przed wizytą u dentysty. Kiedy zaczęłam spotykać się ze stomatologami, przekonałam się, że bohaterowie, których poznałam, są ciepłymi, empatycznymi ludźmi. Z sympatią opowiadają o pacjentach, nie wyśmiewają się z nich, raczej im współczują. Oswoiłam sobie dentystów. Teraz siadam na fotelu bez lęku.

Przed wizytą u dentysty wiele osób odczuwa bóle brzucha i nie może spać. Sądzi pani, że to wynik złych doświadczeń ze szkolnymi gabinetami z lat 80. i 90., kiedy uczniowie byli wywoływani do gabinetu podczas lekcji?

Rzeczywiście, większość osób z mojego pokolenia ma kiepskie doświadczenia ze szkolnymi gabinetami stomatologicznymi, ale nie chciałabym tych miejsc demonizować. Nie mam wątpliwości, że spełniły one swoją funkcję. Być może to, że nasze pokolenie ma teraz własne zęby, jest efektem regularnych przeglądów stomatologicznych w czasach szkolnych. Ale rzeczywiście z badania „Dentofobia. Polak w gabinecie stomatologicznym” wynika, że główną przyczyną dentofobii są złe doświadczenia z przeszłości, związane z bólem odczuwanym podczas leczenia. Na drugim miejscu jest lęk wywołany odgłosami wiertła lub innej aparatury wykorzystywanej podczas leczenia. Silny jest też obraz „dentysty sadysty” – stresuje nas perspektywa leczenia przez osobę pozbawioną empatii.

Zdarza się, że przed wizytą u dentysty Polacy wypijają „setkę” na odwagę?

Tak, i to bardzo nieodpowiedziane postępowanie. Alkohol rozrzedza krew. Przy poważniejszym zabiegu, jak usunięcie zęba, może dojść do tak intensywnego krwawienia, że lekarz będzie zmuszony przerwać leczenie.

Jakie inne oblicza ma polska dentofobia?

Jedna z lekarek opowiadała mi o pannie młodej, która tuż przed ślubem pojawiła się w gabinecie z bólem zęba. Ze strachu zaczęła uciekać, ale za drzwiami siedziała świadkowa, która ją uspokoiła. Niektórzy ze strachu przed stomatologiem próbują leczyć się sami, wykorzystując do tego nietypowe pomysły. Jeden ze stomatologów miał pacjenta, który wywiercił sobie dziurę w zębie przy pomocy wiertła budowlanego założonego do zwykłej wkrętarki.

A jak w Polsce leczy się dentofobię? Polacy korzystają z pomocy specjalistów?

Czasem strach przed dentystą jest tak duży, że pacjent musi skorzystać z terapii. Inaczej nie jest w stanie poddać się leczeniu. Jedną z form leczenia dentofobii jest desensytyzacja, czyli proces terapeutyczny polegający na redukowaniu intensywności reakcji lękowej. Polega on na małych krokach – sukcesem jest, gdy pacjent w ogóle przyjdzie do gabinetu i usiądzie na fotelu. Z czasem otwiera buzię i pozwala dentyście wykonać mniejszy zabieg. Bywa, że z powodu strachu niektórzy proszą o usunięcie kilku zębów pod narkozą.

Pewnie strach przed dentystą byłby mniejszy, gdyby leczenie można było połączyć z relaksem. To realne?

To już się dzieje. Duża część rozmówców mówiła mi, że oferuje pacjentom możliwość posłuchania muzyki w słuchawkach. Powoli do gabinetów wkracza wirtualna rzeczywistość, choć wciąż do rzadkości należą takie udogodnienia jak możliwość zastosowania okularów VR. Gdy pytałam pacjentów, co mogłoby im uprzyjemnić wizytę w gabinecie, zwracali uwagę, że nie chcieliby słyszeć szumu wiertła.

Dzieci dziś nie muszą się bać dentysty jak nasze pokolenie. Mają dostęp do nowoczesnych terapii, do kolorowych gabinetów. Nikt nie sadza ich na siłę na fotelu dentystycznym. Mimo to próchnica u dzieci jest bardzo duża. Z czego wynika ten paradoks?

Na to zjawisko składa się kilka czynników. Z jednej strony mamy dostęp do opieki stomatologicznej na bardzo wysokim poziomie. Dzieci wchodzą do kolorowego gabinetu, gdzie unit stomatologiczny ma kształt smoka czy robota. Lekarze pracują w maseczkach w zwierzątka, mogą podać dziecku gaz rozweselający i założyć kolorową plombę. Nie jest problemem, żeby maluch przyszedł na wizytę ze swoim pluszakiem. A z drugiej strony mamy ogromny problem z próchnicą, spowodowany przede wszystkim wielką podażą cukru. Dziś ten cukier jest poukrywany wszędzie – w wodach smakowych, sokach, jogurtach. Poza tym nie każdego rodzica w tym kraju stać na regularne wizyty u stomatologa.

Czyli nie tylko dentofobia odpowiada za to, że Polacy mają tak duże problemy z zębami?

To, że Polacy mają problemy z zębami, nie jest wyłącznie kwestią dentofobii. Polacy unikają stomatologa z trzech powodów: zbyt długi czas oczekiwania na wizytę, zbyt wysokie ceny i utrudniony dostęp do gabinetu stomatologicznego. Z roku na rok systematycznie spada liczba lekarzy stomatologów, którzy podpisują umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia. To powoduje, że rok po roku z naszej mapy znikają gabinety, do których ewentualnie moglibyśmy pójść i zapisać się na wizytę. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że muszę pokonać 80 km, aby usunąć kamień z zębów w gabinecie, który ma podpisany kontrakt z NFZ-em.

Czasem strach przed dentystą jest tak duży, że pacjent musi skorzystać z terapii. Inaczej nie jest w stanie poddać się leczeniu

A za dodatkowe znieczulenie dodatkowo zapłacić.

Nie jest oczywiste, że można dopłacić. Kiedyś rzeczywiście pacjent mógł dopłacić za część procedur, np. za lepszą jakość plomby czy wspomniane znieczulenie. Sama skorzystałam z takiej możliwości przy usuwaniu ósemek. W tej chwili, jeśli korzystamy z pakietu usług na NFZ, dopłacić możemy tylko w wyjątkowych sytuacjach. To kolejne utrudnienie.

Z jakich jeszcze powodów Polacy nie chodzą do dentysty?

Dodatkowym czynnikiem, który powstrzymuje nas przed wizytą, jest obawa, że lekarz nas oceni. Bo w pewnym momencie zaniedbaliśmy leczenie i teraz wstydzimy się braków w naszym uzębieniu. Wizja skonfrontowania się z latami zaniedbań nie jest komfortowa.

Stomatolodzy rzeczywiście oceniają pacjentów?

Wręcz przeciwnie. Większość moich bohaterów bardzo się cieszy, gdy w końcu pacjent z dużymi potrzebami leczniczymi pojawia się w gabinecie. Radość stomatologów jest jeszcze większa, gdy taki pacjent wraca na kolejną wizytę. Dzięki temu rosną szanse na doprowadzenie jego zębów do dobrego stanu.

Wróćmy do kwestii finansowych. W książce obala pani mit dentysty, zarabiającego miliony. Ile zostaje mu z 300 zł, które zapłacimy za wizytę?

Na te 300 zł składa się np. rata za wyposażenie gabinetu. Nie każdego lekarza stać na to, żeby zapłacić za drogi sprzęt gotówką. Do kosztów dodajmy czynsz, podatki, ZUS-y czy opłatę za prąd. Poza tym do zęba trzeba włożyć wypełnienie i jeszcze wypłacić pensję asystentce stomatologicznej czy recepcjonistce. Jeśli dodamy te wszystkie wydatki, z tych 300 zł nie zostanie porażająca kwota.

Poza tym współczesny dentysta sporo inwestuje w sprzęt, ponieważ pacjenci są coraz bardziej wymagający. Do przeszłości odchodzą gabinety w domach i mieszkaniach, gdzie w jednym pomieszczeniu pani doktor usuwała mi ubytek, a za ścianą ktoś gotował zupę.

Coraz częściej odchodzi się od jednostanowiskowych gabinetów w mieszkaniu w bloku na rzecz nowoczesnych placówek, w których często mieści się kilka gabinetów. Ostatnio dentyści łączą swoje siły i zakładają spółdzielnię bądź spółkę. Taki model pozwala obniżyć koszty. Popularne stały się także tzw. kliniki jednego dnia. Ich ideą jest to, aby stomatologiczny problem pacjenta został rozwiązany podczas jednej wizyty. Stąd wielu dentystów inwestuje w zaplecze z rentgenem czy pracownią protetyczną.

I współpracuje z lekarzami innych specjalności. Jakie są popularne w Polsce, poza tymi typowymi dla stomatologii?

Jeśli ktoś miał usuwane ósemki lub leczył się implantologicznie, mógł mieć kontakt z chirurgiem szczękowym. Ale mało kto wie, że dentyści specjalizujący się w leczeniu najmłodszych pacjentów to pedodonci. Ich praca jest wyzwaniem, bo dzieci różnie reagują na wizytę u dentysty, a ze stresu i zdenerwowania mogą kopać czy gryźć. Dużo osób w naszym kraju ma problemy z chorobami przyzębia, z dziąsłami – ich leczeniem zajmuje się periodontolog. Natomiast leczenie kanałowe, które czasami wymaga użycia mikroskopu, to endodoncja.

Trudno dziś w Polsce zostać stomatologiem?

W tym roku na jedno miejsce na stomatologii rywalizowało od 7 do 14 kandydatów. Chętnych jest dużo, a miejsc mało. Próg punktowy dla wydziału lekarsko-stomatologicznego jest podobny do progu dla wydziału lekarskiego. O ile liczba miejsc dla studentów studiów lekarskich z roku na rok stopniowo rośnie, w przypadku stomatologów się nie zmienia.

Dodatkowym czynnikiem, który powstrzymuje nas przed wizytą, jest obawa, że lekarz nas oceni. Bo w pewnym momencie zaniedbaliśmy leczenie i teraz wstydzimy się braków w naszym uzębieniu. Wizja skonfrontowania się z latami zaniedbań nie jest komfortowa

Dlaczego więc ktoś idzie na „stomę”, a nie na wydział lekarski?

Różne czynniki o tym decydują. Część osób z rodzin lekarskich mówiła, że wybrała stomatologię, aby mieć normalne godziny pracy. I pracować w dzień, a nie na nocnych dyżurach. Poza tym po stomatologii szybciej wchodzi się na rynek pracy, można szybciej zacząć zarabiać. Również z powodów ekonomicznych część przyszłych dentystów idzie do pracy od razu po studiach, nie decydują się na specjalizację, na której i tak jest mało miejsc.

W jaki sposób studenci nabywają praktycznych umiejętności na studiach?

Leczą siebie nawzajem albo pacjentów, oczywiście pod okiem swoich opiekunów. Ludzie chętnie korzystają z takiej możliwości, bo jest darmowa. Poza tym studenci znani są z perfekcji. Choć dłużej wykonują zabieg, poziom wykonania jest bardzo wysoki. A wracając do zajęć praktycznych – na 3. roku stomatologii trzeba na nie przynieść 5 zębów trzonowych, przedtrzonowych oraz 5 zębów siecznych.

W jakiś sposób studenci zdobywają te zęby?

Zbieranie zębów jest charakterystyczne zarówno dla początkującego, jak i doświadczonego lekarza. Ci młodsi pozyskują je od starszych kolegów – dentystów. Choć coraz częściej przyszli lekarze pracują na symulatorach, naturalne zęby do ćwiczeń stają się mniej potrzebne.

To ciekawe. Coś jeszcze szczególnie zaskoczyło panią podczas zbierania materiału do książki?

Zdziwiłam się, że jest specjalna biżuteria na zęby. Zaskakujące są też pewne mody – niedawno wśród dzieci popularne były twarde cukierki, tzw. łamacze zębów. Okazuje się, że niektórzy czyszczą swoje zęby olejem kokosowym, sodą czy kurkumą. Albo w XXI wieku wkładają sobie do ust czosnek lub goździki. Te metody nie likwidują próchnicy, ale mogą przynieść chwilową ulgę. Dentyści bardzo sceptycznie podchodzą do takich pomysłów. Zaskoczyło mnie, że Polacy za rzadko, za krótko i niedokładnie myją zęby.

I denerwujemy się, kiedy lekarz zwraca nam uwagę, że nasze zęby są niedomyte.

Część pacjentów w takich sytuacjach reaguje agresywnie, mówiąc „Ja myję zęby od 40 lat, nie będzie mnie pani pouczać”. Dostęp do nowoczesnych technologii sprawił, że wydaje nam się, że szczoteczka wymyje zęby za nas. Tak się nie dzieje. Poza tym brakuje nam wiedzy. Jedna z pacjentek nie myła zębów, bo uważała, że przez to krwawią jej dziąsła.

W książce używa pani dentystycznego slangu. „Tiktaki” to zęby równej wielkości. Są też „kafelki” i „zlew”, czyli zęby tak wybielone, że kolorem przypominają łazienkową armaturę. Które z tych określeń weszły do pani słownika?

Szalenie podoba mi się fraza „lotniska”, oznaczająca plomby starego typu, z tzw. nakładką. Wykonywali je dentyści starszego pokolenia. Dziś się ich nie stosuje, młodsi przedstawiciele tej profesji przywiązują dużą wagę do tego, aby ząb był pięknie wymodelowany. I nie ukrywam, że zdarza mi się pomyśleć o kimś o pięknym uzębieniu, że ma „tiktaki”.

 

Agnieszka Fiedorowicz – dziennikarka naukowa, reportażystka, przez dwanaście lat związana z miesięcznikiem popularnonaukowym „Focus”. Swoją karierę dziennikarską rozpoczynała w dziale społecznym „Przekroju”, z którym współpracuje do dziś. Na co dzień jako specjalistka ds. promocji na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, przekonuje, że „lepiej rozumieć fizykę, niż nie”. Pasję pisania o zdrowiu (i chorobie) realizuje jako wicenaczelna kwartalnika dla pacjentów „Po prostu żyj” Fundacji STOMAlife. Prywatnie mama nastolatków: Marty i Marcina oraz Dzikusa, czarnego owczarka niemieckiego

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.