Przejdź do treści

Krzysztof Tryksza: Dobry seks to seks bez kontroli. Gdy pojawią się lęk, wstręt, obrzydzenie – to jest granica, która wyznacza pole naszej swobody

Krzysztof Tryksza: Dobry seks to seks bez kontroli /fot. archiwum prywatne
Krzysztof Tryksza: Dobry seks to seks bez kontroli /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Pełne korzystanie ze swojej energii seksualnej nie jest o przełamywaniu barier, jest o pogłębianiu kontaktu ze sobą, o świadomości swoich granic, czyli m.in. tego, co nas obrzydza i dlaczego, o świadomości swoich potrzeb i wypuszczaniu tego wszystkiego na wolność niekoniecznie w postaci czynów. Zmuszanie się do robienia czegoś, co nas obrzydza jest w pewnym sensie gwałtem na sobie – mówi seksuolog Krzysztof Tryksza.

 

Ewa Bukowiecka-Janik: Czego najczęściej Polki nie chcą robić w łóżku z powodu poczucia obrzydzenia?

Krzysztof Tryksza: O rety, nie mam pojęcia.

Na męskich forach czytałam, że rimingu.

To pewnie kwestia indywidualna, a sama czynność raczej nadal jest niepopularna. I to nie ze względu na kobiety, lecz mężczyzn. Wielu nie jest jeszcze gotowych na to, by otwarcie pragnąć stymulacji prostaty. Wśród czynności wymieniłbym seks oralny. Wciąż tak jest, choć to czynność, która weszła do „wersji standardowej” seksu. Co ważne, nie zawsze jest to obrzydzenie w stronę: ona jemu, często zdarza się, że kobiety mają problem z przyjmowaniem oralnych pieszczot. Wyobrażam sobie też, że kobiety mogą brzydzić się włosów, zwłaszcza w okolicach intymnych, i zapachów. Jednak to jest związane bardziej z poczuciem estetyki.

Z czego może wynikać wstręt do przyjmowania oralnych pieszczot?

Wstręt jest ekstremalną reakcją lękową. U podłoża wstrętu zawsze leży lęk. Może być tak, że pewne rzeczy niespecjalnie nam się podobają, są nieestetyczne, nieapetyczne, ale gdy pojawia się wstręt, oznacza to, że występuje jakiś problem, trudność. Wstręt jest bardzo silną reakcją, a jego przyczyn może być bardzo wiele. Najczęstszą jest jakiś rodzaj urazu, negatywnego skojarzenia z przeszłości. Np. mężczyzna na kobiecie wymuszał seks oralny, w dość brutalny sposób, i w wyniku tych praktyk, którym ona się poddawała, seks oralny teraz wiąże się dla niej z silnym lękiem, niechęcią, może nawet wstrętem. Zostały przekroczone jej granice, poczuła się wykorzystana. Wstręt nigdy nie stoi obok pożądania, przeciwnie, jest z nim antagonistycznie związany, bo paraliżuje, uniemożliwia kontakt. Może dotyczyć czynności, ale też narządów i wydzielin ciała, a także seksu ogólnie jako zbliżenia.

Nie ma takiej zasady, że dobry seks to ten rozpasany, choć faktycznie dobry seks reklamowany jest jako seks z wieloma orgazmami, z różnymi pozycjami i praktykami, w romantycznych miejscach i tak dalej. Jest w tym tyle prawdy, co w każdej reklamie

To jest dość oczywisty „link” między przyczyną a skutkiem. Co jednak, jeśli kobieta nie ma za sobą takich doświadczeń, a obrzydza ją jej fizjologia? Jej wydzieliny?

Taki stan może mieć źródła w dalekiej przeszłości. Kiedy rodzi się dziecko, nie rozpoznaje ono granic pomiędzy swoim ciałem a resztą świata. Poznaje je z czystą ciekawością, bez negatywnego czy pozytywnego nastawienia, jednak szybko przekonuje się, że ciało jest fajne. Branie rączki czy nóżki do buzi wiąże się z jakimś rodzajem przyjemności. Z czasem zaczyna odkrywać narządy intymne, już jako niemowlę, mówi się także o masturbacji w okresie prenatalnym, gdy w łonie matki, dotyka swoich genitaliów. Nawet jeśli te doświadczenia nie ukształtują silnego przekonania, że z ciała można mieć dużo przyjemności, to nastawienie pozostaje dobre, ciało kojarzy się miło. To może się zmienić pod wpływem dorosłych.

Jeśli dziecko ma wystarczająco dobrą matkę, która tuli, głaszcze i całuje, to uczy się, że przez ciało może realizować się bycie blisko, w kontakcie, że ciało jest źródłem przyjemności. Jednak już na tym etapie – niemowlęctwa – mogą zdarzyć się rzeczy, które obrzydzą dziecku jego własne ciało.

Na przykład?

Na przykład rodzice będą z obrzydzeniem reagować, gdy dziecko zrobi kupę. Będą ze skwaszoną miną podchodzić, dotykać sztywnymi rękoma – czyli przez to, że dziecko zrobiło coś tak naturalnego, zostanie pozbawione czułości. Dziecko to wszystko zauważa – nawet nieświadomie. Do 6. roku życia mamy przewagę fal theta w mózgu, czyli tych odpowiedzialnych za stan nieświadomości i wszelkie niewerbalne komunikaty. Mówi się, że dzieci wyczuwają stan emocjonalny rodzica, w tym wypadku brak delikatności i miłości zostanie skojarzony z fizjologią, z ciałem. Z czasem dochodzi podejście rodziców i opiekunów do okolic intymnych dziecka. Gdy dziecko będzie się dotykało, nawet bezwiednie, reakcje w stylu „fu, nie rób tak” mogą stać się fundamentem obrzydzenia do własnego ciała. Do tego jeszcze wpływ kultury – płyny intymne dla kobiet i inne środki higieny, sugerujące, że genitalia to, np. obszar brzydkiego zapachu, nieczysty.

Annie Gisler / "Mała śmierć"

Czy inne zachowania rodziców, niekoniecznie bezpośrednio związane z ciałem, ale również mocno kontrolujące, mogą blokować w dziecku umiejętność swobodnego przeżywania radości, rozkoszy?

Jak najbardziej. W ten sposób wpłynąć może nadmierne kontrolowanie stanu zdrowia dziecka, wypróżniania, higieny, a także restrykcji związanych z jedzeniem. Kobiety, które miały bardzo kontrolujące matki, mogą szukać poczucia kontroli nad sobą poprzez dietę. Np. osoby chorujące na anoreksję poprzez niejedzenie starają się uzyskać kontrolę choć nad jednym aspektem swojego życia, bo nad resztą aspektów nadal czuwają rodzice. Są różne sfery naszego życia, które wiążą się z seksualnością i z ciałem.

Kobiety kulturowo mają narzuconą represywność na swoją seksualność. To „nieładnie”, gdy dziewczyna obnosi się ze swoją seksualnością, mężczyźni nie doświadczają tej presji ze strony społeczeństwa. Ponadto dziewczynki mają więcej lękowego aspektu w swojej strukturze, przez co łatwiej u nich zbudować wstręt do własnego ciała.

W konsekwencji kobiety mogą mieć niechęć do masturbacji, ponieważ czują, że to niehigieniczne. Mają potrzebę kąpania się przed zbliżeniem, bycia „czystą”, zanim ktokolwiek jej dotknie. To z kolei może wiązać się z przekonaniem, że pochwa taka jaka jest, jest nieestetyczna. Że trzeba ją jakoś specjalnie przygotować, by mogła być obiektem pieszczot. Takie podejście wspierają np. producenci kosmetyków. Oferują płyn do higieny intymnej dla dzieci i nie jest to płyn dla chłopców, lecz dla dziewczynek. Chłopcy nie muszą nic robić i jest w porządku. Dziewczynki muszą „o siebie” dbać.

Nie masturbują się, są bardzo higieniczne, mają wysokie wymagania wobec tego, jak ich ciało wygląda, w seksie nie eksperymentują, raczej stawiają na seks waniliowy… Czy z tym wszystkim da się odczuwać przyjemność z seksu?

Da się, jednak będzie to przyjemność waniliowa, a nie czerpanie garściami. Skutki niechęci do własnego ciała mogą występować też na poziomie somatycznym. Mogą to być bóle mięśni, nóg, kolan, pleców, płytkość oddechu, problemy z żołądkiem, a w zachowaniu sztywność ruchów, ale i sztywność jako cecha osobowości: zamknięcie na spontaniczność, na działanie bez planu, potrzeba, by wszystko, co się zdarzy było przewidywalne.

O seksie możemy wnioskować nie tylko na podstawie podejścia do ciała, ale w ogóle do życia. Jeśli ktoś potrafi spontanicznie roześmiać się z przepony, potrafi swobodnie zatańczyć, podskoczyć z radości, przytulić pod wpływem impulsu, przyjmować życie takim, jakie jest, poddawać się mu, to rokuje na seks znacznie lepiej, niż stan, w którym zamiast oddychać pełną piersią, czujemy, że coś trzyma nas za kołnierz i żyjemy w stanie permanentnej czujności.

Patrycja Wonatowska / Archiwum prywatne

Ludzie mają przecież różne temperamenty…

Tak, ale te wszystkie cechy i zachowania są bezpośrednio związane z kontrolą, zaciśnięciem granic, wolności oraz swobody przeżywania. W takim stanie w mózgu pobudzony jest zupełnie inny układ, niż ten odpowiedzialny za błogość i rozkosz – kontrola związana jest z układem współczulnym, a to, co jest nam potrzebne w seksie to układ przywspółczulny. Nie można przeżywać rosnącego podniecenia i jednocześnie skupiać się na kontroli. To jest szalenie trudne nawet z fizjologicznego punktu widzenia.

Seks, w którym próbujemy to ze sobą pogodzić przypomina strojenie radia – na chwilę złapiemy dobrą stację, ale potem znów zaczynamy kombinować i znów muzyki nie ma. Jakaś przyjemność z tego płynie, ale niekoniecznie jest to przyjemność z ciała. Mam odważną hipotezę, że w takiej sytuacji z ciała dostajemy bardzo mało, jeśli w ogóle cokolwiek. To może być satysfakcja z tego, że udało nam się nad wszystkim zapanować, jednak to nie jest to, co ja nazywam „dobrym seksem”.

To jaki jest ten dobry seks?

Seks bez kontroli.

I już? I hulaj dusza, zero granic, oporów i wstydu?

Bez kontroli oznacza stan, w którym poddajemy się swoim uczuciom, emocjom, sygnałom z ciała. Gdy pojawią się lęk, wstręt, obrzydzenie – to jest granica, która wyznacza nam pole naszej swobody. Nie ma takiej zasady, że dobry seks to ten rozpasany, choć faktycznie dobry seks reklamowany jest jako seks z wieloma orgazmami, z różnymi pozycjami i praktykami, w romantycznych miejscach i tak dalej. Jest w tym tyle prawdy, co w każdej reklamie.

Kiedyś reklamowano batonika, który najlepiej smakuje o 9 rano w Polsce. Wyobraźmy sobie, że jesteśmy w pracy, nadchodzi 9 rano i mamy ochotę zjeść kanapkę z szynką. Ale jednak ten batonik to podobno petarda i najlepszy jest właśnie o 9… to spróbuję. Rezygnuję z tego, na co mam ochotę, na rzecz reklamowanego. Skutek może być tylko taki, że mam mdłości albo nadal jestem głodny. Podsumowując: dobry seks jest wtedy, kiedy jesteśmy z niego zadowoleni. Nie ma żadnej obiektywnej definicji dobrego seksu jako spisu czynności i odczuć.

O seksie możemy wnioskować nie tylko na podstawie podejścia do ciała, ale w ogóle do życia. Jeśli ktoś potrafi spontanicznie roześmiać się z przepony, potrafi swobodnie zatańczyć, podskoczyć z radości, przytulić pod wpływem impulsu, przyjmować życie takim, jakie jest, poddawać się mu, to rokuje na seks znacznie lepiej, niż stan, w którym zamiast oddychać pełną piersią, czujemy, że coś trzyma nas za kołnierz i żyjemy w stanie permanentnej czujności

Teraz wśród kobiet reklamowana jest masturbacja jako akt samomiłości. Jako przepustka do świetnego seksu, pracy nad relacją ze sobą. Czy to potrzebne każdej kobiecie?

Potrzebne z pewnością nie. Przydatne, z potencjałem na rozwój własnej seksualności – na pewno tak. Dzięki masturbacji, uważnej i eksplorującej, kobieta ma okazję nauczyć się swojego ciała, siebie samej, dowiedzieć się, co jej się podoba, nauczyć się kontenerowania różnych uczuć, które w trakcie pobudzenia będą się w niej pojawiać.

Problem z rozumieniem tego, czym jest dobry seks, widzę też w tym, że nikt z nas tak naprawdę nie ma punktu odniesienia, by go ocenić. Mamy tylko własne doświadczenia i je możemy porównywać, ale skąd mamy wiedzieć, czy on jest „głęboki i dobry”. Sporo mówi się o tym, że orgazm pochwowy jest intensywniejszy niż łechtaczkowy, a kobiecy wytrysk to już w ogóle wow. Kobieta, która to czyta, a całe życie przeżywa satysfakcjonujące orgazmy łechtaczkowe może pomyśleć, że jednak coś ją omija.

Opisywanie seksu jako produktu, którego na różne sposoby możemy próbować, generuje w nas potrzeby, których nie mamy. Orgazm pochwowy, przez stymulację piersi, czy odbytu, kobiecy wytrysk nie są produktami, po które można sięgnąć. Są elementami seksu, ale nie dają gwarancji, że to będzie dobry seks.

Reklamowanie seksu jako obfitującego w różne formy sprawia, że to, czego nie chcemy robić z przyczyn estetycznych, czy też nawet poczucia obrzydzenia, czyni z nas kiepskie kochanki, „waniliowe nudziary”. Czy nad poczuciem obrzydzenia do jakichś czynności seksualnych, do których namawia nas partner, powinniśmy pracować?

To zależy np. od tego, do czego jesteśmy namawiani. Bardzo modną modyfikacją fellatio obecnie jest wkładanie członka do ust tak głęboko, że wywołuje to odruch wymiotny. Wzorzec płynie z pornografii, stąd bierze się to męskie pragnienie, na które kobiety z oczywistych przyczyn nie mają ochoty. Wiąże się z dyskomfortem w ciele, z bólem. Z tego samego powodu kobiety mogą się brzydzić seksu analnego. Ta granica jest bardzo wyraźna i nie należy jej przekraczać. Jednak czasem obrzydzenie dotyczy czynności przyjemnych także dla kobiety, i to jest coś, co może sprawić, że warto się otworzyć na nowe. Pozostaje jeszcze pragnienie zaspokojenia swojego ukochanego. Odpowiedź na pytanie, czy warto pracować nad swoim obrzydzeniem, to tak naprawdę wypadkowa tych trzech czynników.

Niech znów przykładem będzie seks oralny. Jeśli mój partner jest czysty, ładnie pachnie, jego członek obiektywnie wygląda normalnie, tzn. nie ma się do czego przyczepić estetycznie, a dodatkowo koleżanki mi mówią, że fellatio niesie ze sobą ogromną przyjemność dla kobiety, bo pozwala poczuć władzę poprzez dawanie rozkoszy mężczyźnie, to są argumenty na tak. Wtedy należy zadać sobie pytanie: na ile mnie to obrzydza? I spróbować znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego. Praca nad tym powinna odbywać się bez presji, jakiekolwiek przymusu, powinna być uważna i stopniowa.

"Eksploatujemy swoje ciała a później oczekujemy, że przyjemność i rozkosz same przyjdą"/fot. GettyImages

A może chodzi o to, że nieważne co, ważne z kim. W serialu i powieści „Normalni ludzie” Sally Rooney to jest właściwie jeden  głównych wątków relacji głównych bohaterów. „Z tobą jest inaczej”- to zdanie pada tam kilka razy. To romantyczne podejście, ale wydaje mi się prawdziwe. Nie z każdym w łóżku robimy to samo. Ochota na seks i gotowość na eksperymenty nie z każdym partnerem jest taka sama. Co to za pierwiastek, który wszystko zmienia?

Powiedziałbym, że intymność. Mężczyzna, który ma co noc inną kobietę i jest bardzo zadowolony z siebie, bo każdą z nich obraca, jak chce, nie ma dobrego seksu. On uprawia sport. To może być satysfakcjonujące, owszem, ale to tylko trening przed seksem. To uprzedmiotowienie tych czynności, pozbawione bliskości. Seks w moim rozumieniu nie jest tylko szeregiem aktywności, lecz kolejną płaszczyzną do bycia w relacji. Nie da się zbudować jakiejkolwiek relacji podczas one night standu. Oczywiście to nie oznacza, że seks można uprawiać tylko z mężem czy chłopakiem. To znaczy, że jeśli chcesz mieć naprawdę dobry seks, to w tym muszą brać udział uczucia do drugiej osoby.

W seksie najwięcej zależy od relacji. Jeśli poznajemy kogoś, kto szczerze się nami zachwyca, akceptuje nas, nam łatwiej będzie odpuścić kontrolę. Natomiast absolutnie nie jest tak, że będziemy żyć wiele lat z różnymi blokadami w ciele, aż w końcu spotkamy „tą jedyną” czy „tego jedynego”, który swoją akceptacją i magicznym dotykiem wszystko wymaże.

Jeśli ktoś ma fatalne relacje z samym sobą, nieważne jak wielka i cudowna będzie miłość, to po okresie zakochania, dobry seks zacznie zanikać, a powróci to, co jest tak naprawdę bazą przyjemności, czyli kontakt z sobą. Teraz popularna jest narracja „moje ciało”. „Jak traktujesz swoje ciało”, „jak dbasz o ciało” i tak dalej. Przecież ciało to my! W seksie operujemy ciałem, ale to my wykonujemy te wszystkie czynności. W seksie jesteśmy w całości, ze wszystkimi cechami, wadami, przekonaniami, myślami i odczuciami. Seks nie jest doświadczeniem wyłącznie cielesnym. Tak jak z seksu zrobiliśmy produkt, tak z ciała robimy przedmiot.

Praca nad integracją z ciałem jest obecnie modnym kierunkiem w psychoterapii. Scalenie ego z ciałem to tak naprawdę pełnia funkcjonowania. To bardzo ważne w pracy nad własnymi granicami, także tymi, które sprawiają, że czegoś nie chcemy, brzydzimy się robić.

Zdarza się, że bliskość zmienia to, co dotąd było raczej odstraszające, na źródło rozkoszy, a nawet jeszcze większej intymności i bliskości z partnerem. Dzieje się tak, ponieważ jeśli zrobimy z kimś coś, czego się baliśmy, lub nas brzydziło, i to okazało się fajne, a w trakcie dostaliśmy od partnera opiekę i czułość, to może nas bardzo zbliżyć i wynieść intymność na kolejny poziom.

Dla bardzo małej ilości Polek seks jest przyjemnością i sposobem na wyrażenie siebie

Kobiety mówią podobnie o seksie w trakcie okresu. Że to bardzo intymne doświadczenie, bliskościowe, choć wcześniej, zanim spróbowały, uznawały to za coś okropnego.

Bardzo możliwe. Jeśli kobieta dostanie od mężczyzny pełną akceptację i rozkosz właśnie w tym wyjątkowym stanie, to może owocować głębszą więzią między partnerami. Bardzo wiele zależy od tego, jak silne jest to obrzydzenie i z czego wynika.

Jak interpretować fantazje o czymś, co w realu nas brzydzi? Np. o seksie z nieznajomym, albo o elementach brutalności?

Fantazje nie są o tym, co w nich widzimy. To interpretacje uczuć. Marzenie np. o byciu zdominowanym, może być marzeniem o seksie bez kontroli, o byciu wziętą, by nie trzeba było przełamywać własnych oporów. To trochę jak z dziećmi, które są zależne od dorosłych opiekunów. Ich poczucie braku kontroli jest więc immanentnym elementem ich istnienia – to dorośli mają kontrolę. Dorośli muszą sami zdecydować o odpuszczeniu kontroli, co często jest bardzo trudną, a wręcz niemożliwą dla niektórych robotą, więc fantazje o przemocy w łóżku, o gwałcie, o dominacji mogą być eskalacją potrzeby, by ktoś tę dorosłą robotę zrobił za nas. Zresztą elementy dominacji w łóżku służą do tego, by jedna strona poczuła się zawładnięta i jest to bardzo symboliczne. To uczucie, gdy wracamy do stanu bez trosk, obowiązków, zmartwień, po prostu płyniemy z prądem, ktoś decyduje za nas, a my się w tym poddaniu rozpływamy. W seksie z nieznajomym jest z kolei element jakiegoś szaleństwa, również poddania się, spontaniczności i puszczenia kontroli.

Obie te fantazje są mniej więcej o tym samym i kojarzą mi się w ogóle z charakterem kobiecej energii seksualnej. Dla mnie jest ona jak ocean. Nigdy się nie zatrzymuje, zmienia się, zawsze jest w ruchu, jest dynamiczna. Naturalne jest, że kobiety pragną, by ta energia mogła się urzeczywistnić. Kiedy przychodzi fala pożądania, chcą się dać porwać, a skoro to świadomie zbyt trudne lub niemożliwe, to można tę potrzebę realizować w inny sposób, np. poprzez fantazje o czymś, co niekoniecznie chcą naprawdę robić.

W obiegowej opinii – tak jak dobry seks jest długi i nasycony wszystkimi możliwymi orgazmami i pozycjami – kobieta, która w pełni korzysta ze swojej seksualności, nie ma wstydu, nie ma oporów, sięga po co chce, zna swoje ciało, puszcza kontrolę i nic jej nie blokuje. Z pana oceanicznej metafory wynika jednak coś innego.

Tak, bo pełne korzystanie ze swojej energii seksualnej nie jest o przełamywaniu barier, jest o pogłębianiu kontaktu ze sobą, o świadomości swoich granic, czyli m.in. tego, co nas obrzydza i dlaczego, o świadomości swoich potrzeb i wypuszczaniu tego wszystkiego na wolność niekoniecznie w postaci czynów. Zmuszanie się do robienia czegoś, co nas obrzydza, jest w pewnym sensie gwałtem na sobie.

 


Krzysztof Tryksza – certyfikowany seksuolog kliniczny, dyplomowany psychoterapeuta ze specjalizacją w psycho-seksuolologii, sex, life & diet coach, coach oddechem. Prowadzi wykłady z zakresu rozwoju seksualnego, problematyki przemocy oraz uzależnienia od seksu, między innymi w ramach Podyplomowego Studium Pomocy Psychologicznej w Dziedzinie Seksuologii na UAM. Zajmuje się terapią indywidualną, par i grupową, prowadzi warsztaty i szkolenia. Pracuje integrując różne podejścia: pracę z ciałem (Lowen, TRE, Somatic Experiencing) oddechem (oddech integratywny), psychoterapię w nurcie egzystencjalnym, psychoterapię skoncentrowaną na emocjach i schematach poznawczo-emocjonalnych, psychoterapię w nurcie IFS.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: