„Zdrowienie jest w głowie. Podejście do choroby i przekonania odgrywają dużą rolę w zdrowieniu onkologicznym” – mówi Iwona Nawara o terapii Simontonowskiej
– Zdrowienie jest w głowie. Im szybciej poukłada się głowę i nauczy, jak wpływać na własne myśli, tym łatwiej będzie żyć – uważa Iwona Nawara ze Stowarzyszenia UNICORN z Krakowa, twórczyni psychoonkologicznych turnusów terapii Simontonowskiej.
Jolanta Pawnik: Który moment jest dobry, by rozpocząć terapię Simontonowską? Diagnoza? Podjęcie leczenia? Czas zdrowienia czy życie po raku?
Iwona Nawara: Jest to rodzaj psychoterapii dla osób z diagnozą nowotworową, ale nie tylko, bo terapia Simontonowska jest równie skuteczna u ludzi, którzy borykają się z innymi chorobami i u osób z ich otoczenia. To wiedza użyteczna każdemu człowiekowi, na każdym etapie jego życia. Na co dzień mało kto szuka warsztatów rozwojowych. Zaczynamy interesować się tym, kiedy pojawia się jakiś kryzys. Choroba jest takim kryzysem.
Nie ma żadnych przeciwwskazań do przejścia terapii w dowolnym momencie. Ma szansę być tak samo skuteczna krótko po usłyszeniu diagnozy, jak i po paru latach życia z nią. Zdrowienie jest w głowie. Im szybciej poukłada się głowę i nauczy, jak wpływać na swoje myślenie, tym łatwiej będzie żyć z diagnozą nowotworową i każdą inną.
Moim marzeniem jest, żeby pacjenci zgłaszali się do naszego Centrum Psychoonkologii jak najwcześniej, jeśli się da, nawet równolegle do leczenia. Powoli zaczyna tak się dziać. Coraz więcej osób korzysta z naszego wsparcia w Krakowie i Warszawie. Zainteresowanie terapią znacznie wzrosło w ostatnim roku, a pomogły w tym przede wszystkim media.
A lekarze?
Jest coraz większe grono lekarzy, którzy polecają swoim pacjentom udział w tej terapii. Nic dziwnego, ze spokojniejszym i uporządkowanym psychicznie pacjentem dużo lepiej się pracuje.
Nie jest to oczywiście rutynowa droga dla pacjentów, ale grono uczestników jest coraz szersze. Dość powiedzieć, że u nas w Krakowie terapia prowadzona jest praktycznie w każdym tygodniu. Grupa, którą pani odwiedziła w większości była z Krakowa, ale normalnie większość uczestników to przyjezdni, którzy korzystają także z naszego hoteliku.
Czy taka terapia nie powinna być na stałe na oddziałach onkologicznych?
Zgodnie z kontraktami NFZ wymaga, by oddziały onkologiczne zatrudniały psychologów i ich opieka nad pacjentami była standardem. W teorii to działa, ale jest ich absolutnie za mało w stosunku do potrzeb.
Będę się upierać, że nie można przeprowadzić takich warsztatów w szpitalu, gdzie każdy jest w innym celu, na innym etapie leczenia. Warsztaty takie jak nasze powinny zdecydowanie odbywać się poza szpitalem, w warunkach uwzględniających potrzeby uczestników, a przede wszystkim ich możliwości fizyczne. Wiele osób bardzo świadomie traktuje pobyt u nas jak urlop od codzienności, który poświęcają pracy nad swoim komfortem psychicznym. Takie wyłączenie się z bieżących spraw jest dodatkowym atutem terapii, jej oddziaływanie jest wtedy silniejsze, a efekty lepsze.
”Generalnie ludzie nie rozumieją i nie czują swojego ogromnego wpływu na proces myślenia. Wiele osób uważa wręcz, że myślenie od nich nie zależy, bierze się z osobowości, skłonności, urodzenia. Tak nie jest”
Czy udział w terapii jest refundowany?
Czasami pomoc jest udzielana zupełnie bezpłatnie, a czasami warsztaty są częściowo współfinansowane przez uczestników. Z psychologicznego punktu widzenia taka opłata motywacyjna sprzyja temu, by szanować czas terapeutów i grupy i przychodzić na zajęcia. Staramy się pozyskiwać granty i różnego rodzaju środki, aby ta odpłatność była jak najniższa dla pacjentów i ich bliskich. Chcemy, aby jak najwięcej osób mogło skorzystać z takiego wsparcia.
Pomówmy o terapii. Jakie są jej najważniejsze założenia?
Twórca terapii, amerykański onkolog i radiolog Carl Simonton, obserwując swoich pacjentów doszedł do wniosku, że podejście do choroby i przekonania odgrywają dużą rolę w zdrowieniu. Chodzi tu o pozytywne nastawienie w myśl zasady, że nasz umysł i psychika wzajemnie na siebie oddziałują. Oczywiście terapia nie zastąpi samego leczenia onkologicznego, ale może je skutecznie wspierać. Na tym założeniu zbudowana została terapia, która łączy elementy terapii behawioralnej, pracę z emocjami, trening uważności, wizualizacje i ćwiczenia relaksacyjne.
Co dzieje się w głowie człowieka, który usłyszał nieciekawą diagnozę?
Każdy reaguje inaczej. Można byłoby pokusić się o wyodrębnienie pewnych wspólnych typów reakcji, ale generalnie jest ich tyle, ile osób. Gama uczuć jest bardzo szeroka – od niepewności, lęku, niewiedzy, po histerię, wycofanie, zniecierpliwienie. Ogólnie mówiąc, człowiek jest mocno pomieszany, bo diagnoza nieuchronnie wprowadza zmianę, która często wywraca jego życie do góry nogami. Dodatkowym obciążeniem jest piętno, jakim w Polsce ciągle jeszcze obarcza się choroby nowotworowe.
Osoba z diagnozą konfrontuje się z przemijaniem swojego życia. Choćby miała nie wiem jak wiele optymistycznych przykładów, zawsze dochodzi do głosu informacja o tym, jak może skończyć się ta choroba. Pojawia się więc strach, niepewność o bliskich i o siebie. Zaczyna działać wyobraźnia, która jest bardzo dużym obciążeniem dla jakości ich życia. Ludzie zaczynają wyobrażać sobie bardzo negatywne scenariusze. To wszystko sprawia, że nie mogą żyć dniem dzisiejszym, bo są zalęknieni i wystraszeni. I to jest największy problem, jaki trzeba przepracować. Nawet jeśli wszystko jest ok., cały czas żyją w oczekiwaniu, że choroba może powrócić. To także bardzo przeszkadza w codziennym życiu.
Wiele osób obawia się o swoją rodzinę, dzieci. Choruje bardzo dużo ludzi młodych. Jeśli chodzi o nowotwory, całkowicie zmieniła się średnia wieku i skala życiowych problemów osób z diagnozą nowotworową. To są często chorzy z maleńkimi dziećmi czy kredytami na karku. Bardzo dużo ludzi ma tak bardzo obciążoną i pełną chaotycznych myśli głowę, że żyje się im jeszcze trudniej. To właśnie tacy ludzie przychodzą na naszą terapię.
Terapia Simontonowska ma, jak rozumiem, pomóc wyprostować te kłębiące się myśli, jakoś je uczesać i oswoić.
Najważniejsze jest zrozumienie, skąd te myśli się biorą i jakie są ich konsekwencje. Cały czas pracujemy nad tym, by dbać o jakość swojego życia i uczymy różnych metod i technik, by to osiągnąć, a główną z nich jest praca ze swoimi przekonaniami, które mają poprawić komfort życia.
”Jednym z elementów pracy nad dobrostanem psychicznym jest wprowadzenie innego słownika. Zwracamy uwagę na to, żeby bardzo pilnować słów, jakich się używa. Militarne słownictwo rodzi napięcie. „Walka”, „wygrany”, „przegrany”, „zwycięstwo”, „porażka” to zwroty, których z powodzeniem możemy używać na wojnie, ale może nie tutaj”
Po pierwsze chodzi o to, by „przyprowadzić” te myśli do chwili obecnej, by ludzie zaczęli o nie dbać. To pewne, że zadbanie o dobrostan w tym momencie naszego życia sprawia, że codzienność będzie lepsza. Po drugie, cały organizm pracuje wtedy zupełnie inaczej. Zadaniem psychoonkologii jest, by dobrostanem psychicznym wpływać na pracę organizmu, a szczególnie systemu odpornościowego.
Do jednej z uczestniczek kursu powiedziałam coś o walce z chorobą. Natychmiast zwróciła mi uwagę, że walka to słowo niedozwolone. My nie walczymy, my zdrowiejemy – mówiła. Słownictwo militarne jest zakazane? Wiele osób walczy.
Jednym z elementów pracy nad dobrostanem psychicznym jest wprowadzenie innego słownika. Zwracamy uwagę na to, żeby bardzo pilnować słów, jakich się używa. Militarne słownictwo rodzi napięcie. „Walka”, „wygrany”, „przegrany”, „zwycięstwo”, „porażka” to zwroty, których z powodzeniem możemy używać na wojnie, ale może nie tutaj. Oczywiście będą ludzie, którzy i w tej sprawie lepiej czują się jako wojownicy, ale dla większości słowo „walka” ma charakter opresyjny. Tak samo jest ze słowem „muszę”, nagminnie stosowanym przez wszystkich i w różnych sytuacjach, które także ma małe zastosowanie w zdrowym myśleniu. Wymieniamy je na: „chcę”, „mogę”, „potrzebuję”.
A na co wymieniamy: „walczę”, „zmagam się”?
„Zdrowieję”, „działam”, „leczę się”, „dbam o siebie”. Dam przykład: Kiedy mam powiedzieć, że jestem chora, mówię, że mam diagnozę i leczę się, a nie, że walczę z chorobą. To zupełnie inne klimaty, inny ciężar gatunkowy. Na pewno takie podejście sprawi, że będziemy lepiej się czuć. Dużo lepiej, niż kiedy w naszej głowie szumi: Muszę walczyć, muszę walczyć. Sam ten zwrot: Muszę walczyć tworzy napięcie już na poziomie samych użytych słów.
Trzeba mieć świadomość, że nasz mózg robi dokładnie to, co do niego mówimy. Jeśli mówimy do niego „muszę”, włącza system mobilizacyjny i utrzymuje nas w nim, a to nie sprzyja zdrowiu. W naszej terapii ważne jest także, byśmy wobec siebie nie używali formy bezosobowej czy trzeciej osoby, ale mówili wprost: JA idę, JA myślę, JA chcę coś zrobić, JA się denerwuję, zamiast : Człowiek tak już robi, ludzie się denerwują, my to tak mamy.
To bardzo ważne, by w takiej sytuacji powiedzieć: JA tak mam. Tu nie chodzi o egoizm. Tak podany komunikat po prostu dociera do głowy. Myśleniu JA towarzyszy pytanie zadane w pierwszej osobie: co JA chcę zrobić, jak JA chcę to zrobić, itd. To dyskusja z samą sobą, a nie jakąś bezosobową postacią.
”Każdy reaguje inaczej. Można byłoby pokusić się o wyodrębnienie pewnych wspólnych typów reakcji, ale generalnie jest ich tyle, ile osób. Gama uczuć jest bardzo szeroka – od niepewności, lęku, niewiedzy, po histerię, wycofanie, zniecierpliwienie”
Od zmiany słów, nazywania siebie i świata przechodzimy do zmiany schematów myślenia na swój temat.
To bardzo ważne, jakie schematy myślowe przyjmiemy za swoje. Mogę myśleć: „Mogę znowu być chora”, ale równie dobrze mogę myśleć: „Mogę być zdrowa”. I jedno, i drugie jest równie możliwe. Dla pojedynczego człowieka statystyka nic nie znaczy, bo z dwóch wyników jeden weźmie do siebie ten lepszy, drugi ten gorszy. Np. w jakiejś kwestii jest 30 proc. szans. Jeden powie: Słuchaj, mam 30 proc. szans! Drugi natomiast: Widziałeś to? 70 proc. ludzi nic to nie daje. A mówią przecież o tym samym wyniku!
Wśród ludzi z diagnozą więcej jest pesymistów czy optymistów? Jak kształtować nawyki myślowe, które kreują optymistów?
Generalnie ludzie nie rozumieją i nie czują swojego ogromnego wpływu na proces myślenia. Wiele osób uważa wręcz, że myślenie od nich nie zależy, bierze się z osobowości, skłonności, urodzenia. Tak nie jest. Nie urodziliśmy się tacy, co więcej, żadne dziecko nie rodzi się pesymistą. Potem dopiero mocno pracujemy na to, żeby stać się pesymistą. Oczywiście każdy ma jakieś przeżycia i doświadczenia, które miały wpływ na sposób myślenia. Ale też bez względu na ich ciężar gatunkowy, przebieg życia i wiek, każdy może zmieniać swoje myślenie.
Dobrze widać to na naszych kursach. Już te cztery dni zajęć często wystarczają, by w myśleniu danego człowieka dokonał się jakiś zwrot. To ciekawe i bardzo przejmujące, bo mamy pacjentki w różnym wieku, grubo po 70-ce i przed 20-tym rokiem życia. Zmiana myślenia przynosi efekt od razu. Oczywiście, jeśli tego nie utrzymamy, nie będziemy pielęgnować, to wrócimy na stare ścieżki, ale zmiany zachodzą od razu.
Jakie znaczenie w terapii Simontonowskiej ma grupa?
Ogromne. Tak założył to twórca tej terapii Carl Simonton i tak to organizujemy. Nie ma lepszej okoliczności terapeutycznej, niż praca w grupie. Następuje wymiana, refleksja, powstają więzi, jest różnorodność doświadczeń, wsparcie i życzliwość. To doświadczenie, którego nie da się uzyskać w żaden inny sposób. Potęga terapii jest też w tym, że grupa zawiązuje się losowo, nie ma dobierania się. Jest po prostu ogłoszenie i lista uczestników.
Ludzie przyjeżdżają na terapię z różnych powodów. Nie wszyscy z własnej chęci. Część przyjeżdża namówiona przez znajomych, część zmuszona, np. dzieci kupują im taki prezent, komuś kazał lekarz, komuś innemu mąż. Większość jednak to ludzie, którzy sami szukają pomocy, bo widzą, że trudno im poradzić sobie z natłokiem dręczących, złych myśli.
W zbudowaniu zaufania w grupie z pewnością pomaga podobieństwo doświadczeń. Kiedy wokół siedzą osoby po podobnych jak oni przejściach, od razu dobrze się ze sobą czują, nie ma uprzedzeń czy dystansu. Powiedziałabym nawet, że od razu lubią się za to, co przeszli i że mogli się w tym doświadczeniu spotkać. Nikt nic i nikomu nie musi tłumaczyć, wszyscy wiedzą o co tutaj chodzi. Z drugiej strony natomiast, uczestnicy kursu potrafią być tak wspaniale różni, że wielu osobom otwierają się oczy na zupełnie inne myślenie w danej sytuacji. To także bardzo dużo uczy.
Czy te zawiązane ad hoc grupy pozostają potem w kontakcie?
Teraz przyjeżdża na weekendowe spotkanie kilka osób, które poznały się na terapii i chcą razem spędzić czas. Część osób pozostaje w kontakcie w mediach społecznościowych. Generalnie jednak pobyt u nas nie służy temu, że nawiązywać trwałe znajomości. Po tym tygodniu każdy wraca do swojego życia i spraw. Nie każdy potrzebuje podtrzymywania tych kontaktów.
Grupę, którą poznałam, tworzyły same kobiety. Zdarzają się na terapii panowie?
Zwykle jest przewaga kobiet, ale w ostatnich kilkunastu miesiącach wyraźnie przybyło panów na zajęciach. Tak się złożyło, że naszym pacjentem był Rafał Poniatowski z TVN. To za jego sprawą o terapii zrobiło się głośno, a w ślad za nim trafili do nas panowie. Gdybym miała się pokusić o statystykę, powiedziałabym, że więcej ich jest wśród wspierających a nie pacjentów, ale są. Niedawno zdarzyła nam się grupa w której było osiem par. Połowa to były osoby wspierające.
To nie jest tak, że wspierający przyjeżdżają po to, by uczyć się pracować nad chorym. Wszyscy razem uczą się oczywiście innego myślenia i rozmawiania, ale w gruncie rzeczy na tych zajęciach każdy ma pracować dla siebie. Bo jeżeli JA będę czuć się lepiej, będę lepiej rozumieć siebie, to lepiej pomogę drugiemu człowiekowi, lepiej będzie mi się z nim rozmawiało. Oczywiście będzie fajnie, kiedy obie osoby będą potem stosować w swoim domu przywiezione z zajęć metody i wspierać się w tym.
Czy terapia Simontonowska uczy zdrowego egoizmu, takiego…
Bardzo nie lubię tego słowa. Ta terapia uczy dbania o siebie, rozmowy, wyrażania swoich potrzeb, wzajemnej komunikacji. Sytuacja diagnozy jest nowa dla wszystkich, dlatego wszyscy popełniamy kardynalne błędy. Pacjenci często nie mogą zrozumieć reakcji osób najbliższych, ale przecież przed chorobą byli dokładnie tacy sami. Generalnie nie mamy doświadczenia w reagowaniu na takie sytuacje. Dlatego nie ma co się dziwić błędom, jakie popełniają bliskie nam osoby. To może być nieodzywanie się, unikanie. Są ludzie, którzy aż tak się boją, że nawet nie chcą wejść na oddział. Przywiozą, zaczekają, ale nie znajdują odwagi, by towarzyszyć.
Różne są też strategie samego chorego, jego oczekiwania. Nie każdy chce, żeby otoczenie z detalami wiedziało o jego chorobie. To bardzo dynamiczny proces. Dlatego nie da się raz na zawsze ustalić jakichś zasad komunikacji. Ważne jest, by umieć ze sobą rozmawiać i wyrażać swoje bieżące potrzeby, mając świadomość, że także one, w zależności od aktualnych emocji, mogą być zupełnie różne.
Czy z rozmów z pacjentkami wynika, że znajdują wsparcie u swoich partnerów?
Zdarzają się partnerzy idealni – zawsze na chemii, zawsze ze mną, ale chyba większość próbuje być przydatnym nie obecnością, lecz działaniem. Podchodzą do tego zadaniowo, zdecydowanie mniej mówią o tym, co przeżywają. Są też bardzo trudne sytuacje domowe, dodatkowo obciążające. Jak to w życiu. W kwestii wyrażania uczuć jesteśmy bardzo różni.
Zobacz także
„Fizjoterapeuci wykonują wspaniałą pracę. Ale zarabiają 1800 zł na rękę i żeby zarobić godnie, pracują po 12 godzin przez 7 dni w tygodniu” – mówi fizjoterapeutka Sandra Osipiuk
„Kobiety działają wielozadaniowo, dlatego matki są najlepszymi pracownicami. Nikt nie potrafi pracować tak efektywnie jak one” – mówi coach Karolina Cwalina-Stępniak
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Jedyna taka na świecie kapsuła do wykrywania raka piersi jest w Polsce. „21 tys. pomiarów w 4 minuty”
Były premier twierdzi, że Elżbieta II nie zmarła ze starości. „Wiedziała, że odchodzi”
Tomasz Jakubiak cierpi na rzadki nowotwór. „Występuje u niecałego procenta ludzi na świecie”
To nie były zablokowane pory, to był rak. Dla 29-letniej matki dwójki dzieci diagnoza była szokiem
się ten artykuł?