11 min.
„Brak dowodu na skuteczność nie jest dowodem na brak skuteczności!”. Małgorzata Ponikowska o „maseczka-gate”

Małgorzata Ponikowska / Archiwum prywatne
O maseczkach ochronnych wie chyba wszystko. Uważa, że WHO, nie zalecając ich noszenia w dobie pandemii, wciska ludziom ciemnotę. W rozmowie z „Hello Zdrowie” wyjaśnia, dlaczego podbijająca sieć „próba dezodorantu” nie jest miarodajna, a także tłumaczy, do czego w czasie szalejącego koronawirusa można wykorzystać piekarnik. Przed wami Małgorzata Ponikowska, na Instagramie znana jako @dr_malgorzata.
Anna Jastrzębska: „Zamiast powiedzieć ludziom wprost: brakuje masek medykom – dopóki macie mało zakażonych, oszczędzajcie je dla tych na pierwszej linii frontu; (…) zamiast informować, jak konstruować samemu maski z ogólnodostępnych materiałów… wciskano ludziom ciemnotę, że nic nie dają – pisze pani swoim profilu na Instagramie, twierdząc, że WHO od kilku tygodni legitymizuje dezinformację w kwestii powszechnego (nie)noszenia masek.
Małgorzata Ponikowska: Wydaje się, że w przypadku WHO ostatnio jakąś rolę odgrywają względy polityczne. Nie chcę w tę kwestię wchodzić, więc skupię się na innych aspektach tej całej „maseczka-gate”. Zacznijmy od tego, że współczesna medycyna opiera się na badaniach naukowych, które muszą spełniać ściśle określone wymogi. Złotym standardem są badania z podwójnie ślepą próbą – dzielimy dużą grupę ludzi na dwie podgrupy, z czego jedną poddajemy działaniu określonego czynnika (np. lek lub maseczka), a drugą działaniu placebo. Przy okazji mocno pilnujemy, żeby obie grupy nie różniły się pod żadnym innym względem. Żadna z nich nie wie, czy oddziałuje na nią badany czynnik, czy placebo. W ten sposób obiektywnie badamy, jak dany czynnik wpływa na zdrowie.
Biorąc pod uwagę wymienione obostrzenia, trudno byłoby zorganizować eksperyment, który oceni skuteczność maseczek w populacji ogólnej. I w ten sposób dochodzi do sytuacji, w której formalnie nie mamy twardego dowodu na działanie maseczek używanych przez ogół ludzi, więc instytucja taka jak WHO nie ma mocnej podkładki na wydanie zalecenia: „noście maseczki, bo działają”. Tu jednak dochodzimy do najważniejszego: brak dowodu na skuteczność nie jest dowodem na brak skuteczności!
Jako lekarz ma pani problem z tym, że Światowa Organizacja Zdrowia wciąż nie wydała zalecenia powszechnego stosowania masek?
Początkowo starałam się zrozumieć i racjonalizować te komunikaty. Informacje od WHO, jakoby powszechne noszenie masek nie miało sensu, próbowałam odbierać w ten sposób, że ludzie nie umieją ich właściwie używać (zresztą nasi politycy wspaniale to zaprezentowali, modelowo demonstrując, jak nie nosić masek ani rękawiczek) i szkody płynące z nieprawidłowego użytkowania będą przeważały pozytywy.
Jednak teraz myślę, że to niewłaściwe stosowanie maseczek ma znaczenie głównie w warunkach wysokiego narażenia. Gdy ktoś jest np. w szpitalu, gdzie wirus niemal „wiruje w powietrzu”, jeden fałszywy ruch – nie takie, jak trzeba, przesunięcie ręką czy zdjęcie maseczki – może być rzeczywiście niebezpieczny. W codziennym użytkowaniu, gdy wbiegamy na chwilę do sklepu czy mijamy się na ulicy, raczej nie ma mowy o takiej sytuacji.
W przestrzeni zakupowej HelloZdrowie znajdziesz produkty polecane przez naszą redakcję:
W przypadku tej pandemii mamy do czynienia z bardzo dużą liczbą pacjentów bezobjawowych, którzy chodzą i zarażają, choć nie mają symptomów. Więc ten argument, że zdrowe osoby nie powinny nosić masek, odpada.
WHO początkowo skupiała się również na tym, by maseczek nie nosiły osoby zdrowe, twierdząc, że w ten sposób nie ochronią się przed infekcją. Komunikowano, że zasłanianie twarzy powinno być stosowane przez osoby zakażone – by zapobiegać zarażaniu innych.
Po pierwsze, w przypadku tej pandemii mamy do czynienia z bardzo dużą liczbą pacjentów bezobjawowych, którzy chodzą i zarażają, choć nie mają symptomów. Więc ten argument, że zdrowe osoby nie powinny nosić masek, odpada. Powinny, gdyż zdrowie może być pozorne i można zarażać, przechodząc infekcję bez gorączki czy kaszlu.
Nie zgodzę się również z argumentem, że maseczki nie chronią osób, które je noszą. Przecież w szpitalach pacjentom onkologicznym, z osłabionym układem odpornościowym, zaleca się noszenie masek – właśnie po to, by ich chronić!
Dlatego zachęca pani, jak zresztą wielu obecnie specjalistów w Polsce, by samodzielnie robić maseczki i stosować je podczas każdego wyjścia z domu. Problem z tym „rękodziełem” jest zasadniczy: nie da się w żaden sposób ocenić jego jakości ani skuteczności.
Żeby się dowiedzieć, jaki odsetek wirusa odfiltrują takie konstruowane w domu maseczki – należałoby pewnie badać indywidualnie każdy przypadek. Jednak dla pokrzepienia powiem, że w Hong Kongu pod lupę wzięto ostatnio maseczki konstruowane z jednej warstwy chusteczki higienicznej i dwóch warstw ręcznika papierowego. Poziom filtracji cząsteczek wielkości koronawirusa był całkiem zadowalający – zbliżony do maseczek chirurgicznych. Takie samodzielnie konstruowane maseczki jednorazowe polecam każdemu do codziennego użytku – w sytuacji pandemii musimy uznać, że skuteczne jest to, co mamy pod ręką.
Jednocześnie warto wiedzieć, że zgodnie z europejskimi standardami, maseczki chirurgiczne klasyfikuje się według stopnia filtracji bakterii (standardowo 98 proc.), bo też do ochrony przed nimi były przewidziane. Niestety bakterie są znacznie większe od wirusów i stąd też bierze się ta cała debata – ponieważ dopiero systematyzujemy wiedzę na temat tego, który materiał co przepuszcza i w jakim stopniu. Na szczęście pojawia się coraz więcej ciekawych doniesień, ostatnio udało mi się dotrzeć do badania mówiącego, ile bakteriofaga MS2 (to taki wirus atakujący bakterie, 5 razy mniejszy od koronawirusa) są w stanie odfiltrować materiały ogólnodostępne.
W Hong Kongu pod lupę wzięto ostatnio maseczki konstruowane z jednej warstwy chusteczki higienicznej i dwóch warstw ręcznika papierowego. Poziom filtracji cząsteczek wielkości koronawirusa był zbliżony do maseczek chirurgicznych.
I który materiał okazał się najskuteczniejszy?
W przypadku maseczek chirurgicznych poziom filtracji wynosił 89,5 proc. Bawełniany t-shirt dawał filtrację na poziomie 50 proc., a włóknina bawełniana – 70 proc.
Widzimy więc, że skuteczność materiałów ogólnodostępnych jest mniejsza niż tych, z których wykonywane są profesjonalne maski chirurgiczne. Ale spójrzmy na to w ten sposób: jeśli ja założę maseczkę z bawełny i w 50 proc. ograniczę rozprzestrzenianie wydychanych cząsteczek, pani założy maseczkę i o połowę zmniejszy ilość wdychanych cząsteczek, to rozmawiając, ograniczamy wymianę „wyziewów” o 75 proc.!
Nie zapominajmy też o psychologicznym czynniku, który odgrywa rolę zarówno w przypadku maseczek na twarzy, jak i rękawiczek na dłoniach. Te elementy zmieniają nasze zachowanie – w mniejszym stopniu dotykamy twarzy, zwiększamy odległość w kontaktach… Suma tych czynników na pewno wspomoże nas w walce z epidemią.
Wspomina pani o ważnych kwestiach. Nie uwzględniono ich w realizacji nagrania, które w ostatnich dniach podbiło sieć. Mówię o filmie, na którym mężczyzna poddaje testowi maski wykonane z różnych materiałów, m.in. fizeliny. Przykłada do nich spray (nazwijmy go roboczo dezodorantem) i demonstruje, w jakim stopniu te materiały przepuszczają rozchodzące się w powietrzu cząstki. Wniosek jest taki, że ochronić nas mogą tylko profesjonalne maski, pozostałe dają znikome zabezpieczenie.
Fizyka aerozoli jest rzeczą bardzo skomplikowaną i w tej chwili naukowcy co rusz dostarczają nam danych na temat tego, jak wirus przemieszcza się w powietrzu. W dużym uproszczeniu: wirus może być zawarty w kropelkach śliny, które rozpryskujemy dookoła siebie w trakcie kaszlu, kichania czy też mówienia. Są to cząsteczki stosunkowo duże i ciężkie, w związku z czym szybko opadają na podłogę, a trafiając na przeszkodę, nawet w postaci nieprofesjonalnej maseczki, osadzają się na niej. Drugi rodzaj cząsteczek, który wydostaje się z naszych ust, to aerozol, czyli rozpylone, malutkie cząsteczki wirusa zawieszone w powietrzu solo, bez śliny. Są więc dużo mniejsze i lżejsze – przenikają przez większość materiałów, a ponieważ są lekkie, mogą wędrować na większą odległość. Ten aerozol wydzielamy do powietrza nawet w trakcie oddychania. W niewietrzonych pomieszczeniach, w których przebywała osoba chora, może się utrzymywać do 3 godzin.
Chociaż w „ doświadczeniu” z dezodorantem nie wiemy, co dokładnie jest rozpylane i jaki jest rozmiar tych cząsteczek, zauważmy, że cokolwiek to by nie było, jest rozpylane pod całkiem sporym ciśnieniem! Nie dziwota, że małe cząsteczki pod ciśnieniem przenikają przez testowane materiały. I rzeczywiście, najnowsze badania pokazują, że przy kaszlu, gdy wytwarzany jest duży pęd powietrza, nawet maseczka chirurgiczna może nie być w stanie zatrzymać pędzących wirusów.
Natomiast w tym kontekście powinniśmy pamiętać o jeszcze jednej ważnej sprawie. Aby zainfekować się wirusem, potrzebna jest jakaś jego ilość, żeby wniknął do organizmu i zaczął się replikować. Inaczej będzie przebiegać infekcja małą ilością wirusa, który będzie potrzebował czasu, żeby się porządnie namnożyć, a inaczej infekcja, gdy na raz nawdychamy się wielkiego ładunku wirusów. W pierwszym wypadku układ odpornościowy ma szansę jakoś zareagować na najeźdźcę, zaś w drugim, wzięty z zaskoczenia – niekoniecznie. Innymi słowy – im więcej wirusa, tym gorzej dla atakowanych komórek. Dlatego mimo ograniczonej skuteczności maseczek, każda możliwość redukcji transmisji będzie dla nas korzystna!
Inaczej będzie przebiegać infekcja małą ilością wirusa, który będzie potrzebował czasu, żeby się porządnie namnożyć, a inaczej infekcja, gdy na raz nawdychamy się wielkiego ładunku wirusów. W pierwszym wypadku układ odpornościowy ma szansę jakoś zareagować na najeźdźcę, zaś w drugim, wzięty z zaskoczenia – niekoniecznie.
Brzmi logicznie – mam nadzieję, że nasze czytelniczki, które jeszcze nie zaopatrzyły się w maseczki, zaraz zabiorą się za ich produkcję. Podpowie pani, jak się obchodzić z takimi maskami na co dzień?
Bawełniane maseczki, jak wiadomo, można prać. Koronawirus jest raczej delikatną strukturą, więc upranie takiej maski w temperaturze 60 st. C z dodatkiem detergentu pozwala na ponowne jej wykorzystanie. Maseczki jednorazowe samodzielnie wykonane – zakładamy raz, nosimy, a potem wyrzucamy.
A jeśli ktoś ma w domu jakiś zapas maseczek chirurgicznych – czy rzeczywiście można je wykorzystać tylko raz?
Jeśli ktoś ma kilka sztuk takich profesjonalnych maseczek, to one są na wagę złota i warto wiedzieć, że można je dekontaminować. Wystarczy włożyć je na 30 min. do piekarnika nastawionego na 70 st. Po wyjęciu nadają się ponownie do użycia. Odpada pryskanie ich jakimikolwiek alkoholami, bo to niszczy strukturę masek.
Słyszałam, że takie maski można również poddać „kwarantannie” (tzn. odłożyć na jakiś czas w zamknięte, bezpieczne miejsce), bo wirus po kilku dobach się dezaktywuje.
Teoretycznie tak. Wirus, zdaje się, żyje do 3 dni na powierzchniach papierowych. Ja sama mam w „kwarantannie” torbę z użytymi przez siebie maseczkami. Jednak mam jakiś opór przed ich ponownym użyciem, wolę upiec w piekarniku. (śmiech)
Podsumowując: maseczki jednorazowe pieczemy, te wielokrotnego użytku pierzemy. Grunt, żebyśmy przy każdym wyjściu z domu mieli je na twarzy, bo dążymy do tego, żeby widzieć jak najmniej „odkrytych nosów na ulicach”?
Jak najbardziej. Jeśli wszyscy będą konsekwentnie stosować maseczki, redukcja w ilości zachorowań musi nastąpić. Niech te maski będą skuteczne choćby w 30 proc. Wtedy mamy trzy osoby z dziesięciu oszczędzone. Gdy przemnożymy to przez miliony ludzi w populacji, liczby robią się ogromne.
Małgorzata Ponikowska – na Facebooku znana jako „Lekarz na tropie zdrowia”, na Instagramie funkcjonująca jako @dr_malgorzata. Doktorantka w Katedrze Biotechnologii Molekularnej na Uniwersytecie Gdańskim, w mediach społecznościowych w prosty sposób mówi o trudnych medycznych kwestiach. Jej profil na Instagramie obserwuje ponad 3 tys. osób.
Poleć artykuł koleżankom!
Zobacz także
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.
Podoba Ci się ten artykuł?
Tak
Nie
Powiązane tematy:
Polecamy

26.03.2023
Są wyrafinowanymi myśliwymi, którzy w wymyślny sposób uśmiercają swoje ofiary. Czy grzyby mogą uratować świat?

24.03.2023
Uważano, że ich przyczyną może być smutek, post, a nawet ciąża. Jak kiedyś leczono galopujące suchoty, czyli gruźlicę

22.03.2023
„Neurolog uznał, że nie mam zespołu Tourette’a, bo nie mam tiku przeklinania, który dotyczy 10 proc. chorych” – mówi Piotr, który z zaburzeniem tym żyje od 25 lat

21.03.2023