Przejdź do treści

Prof. Andrzej Gładysz: Obecnie ok. 90 proc. pacjentów, którzy zapadają na COVID i umierają, to osoby niezaszczepione

Prof. Andrzej Gładysz
Prof. Andrzej Gładysz / fot. Paweł Pawłowski zelaznastudio.pl
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Czwarta fala pandemii COVID-19 stała się faktem. „Śmiertelność dotyczy przede wszystkim pacjentów z regionów o niskim odsetku wyszczepienia i często obarczonych chorobami dodatkowymi” – mówi prof. Andrzej Gładysz, specjalista chorób wewnętrznych i chorób zakaźnych, ekspert BISAF.

 

Magdalena Bury, Hello Zdrowie: Codzienne informacje o nowych przypadkach COVID-19 nie napawają optymizmem. To już szczyt czwartej fali, czy będzie jeszcze gorzej?

Prof. Andrzej Gładysz, specjalista chorób wewnętrznych i chorób zakaźnych, ekspert BISAF: Czwarta fala rozwija się, ale to, jak wysoki będzie wzrost zakażeń, nie ma tak naprawdę większego znaczenia. To zależy przede wszystkim od metodyki i strategii badań, a nie ukrywam, że w tej chwili metodycznie nie jest to odpowiednio zorganizowane. Grupy zawodowe, które pracują w jakichś większych zespołach, np. nauczyciele, powinny być teraz – a nawet jeszcze wcześniej, na początku wakacji – poddane testom. Niestety to nie zafunkcjonowało. Trudno się dziwić, że czwarta fala się zaczęła i będzie się jeszcze rozwijać.

Szczepienia dla medyków i dla nauczycieli powinny być obowiązkowe?

Tak, to powinien być standard. Rozwój epidemii zależy przede wszystkim od czynnika biologicznego i w przypadku koronawirusa mamy już dowody na to, że wariant delta łatwiej się przenosi, wywołuje cięższe przebiegi choroby i jest bardziej zaraźliwy. Personel medyczny na każdym stanowisku powinien być obowiązkowo zaszczepiony. Wybieramy ten zawód, by wykonywać go świadomie – nie możemy wykluczyć, że nie będziemy mieli do czynienia z chorym zaraźliwym.

Najważniejszą metodą hamowania rozwoju epidemii jest zniszczenie patogenu i przerwanie dróg zakażenia. Po pierwsze to izolacja – każdy pacjent, który zgłasza się z jakąkolwiek dolegliwością do lekarza, musi być traktowany jako potencjalnie zakaźny.

Po drugie, poza zachowaniem standardowych środków bezpieczeństwa typu maska, higiena i dystans, każda grupa zawodowa, która ma kontakt z większą liczbą osób – myślę w tym wypadku o nauczycielach, ale też o wszystkich zakładach pracy, które zatrudniają większą liczbę osób – osobiście uważam, że wszystkie tego typu grupy zawodowe powinny być bezwzględnie zobowiązane do zaszczepienia się. Choćby po to, by taki pracodawca nie musiał połowy załogi wysyłać na kwarantannę w przypadku wykrycia jednego zakażenia w zespole.

Zakłady mogą funkcjonować nawet w dobie zwiększonej ilości zakażeń, jeśli będą przestrzegane odpowiednie procedury higieniczno-sanitarne. Mówienie o naruszaniu wolności jest egoizmem. Tu nie ma miejsca na decyzje pośrednie, cząstkowe. Trzeba być konsekwentnym, bo inaczej się z epidemią nie da wygrać.

W Polsce do tej pory podano 39,5 mln dawek szczepionki, czyli zaszczepionych jest 52,8 proc. Polaków. Ilu jeszcze musi się zaszczepić, by można było mówić o odporności populacyjnej?

Jestem przekonany, że o opanowaniu epidemii będziemy mogli mówić dopiero wtedy, gdy odporność populacyjna osiągnie 90 proc. albo i więcej. Zapominamy jednak o tym, że jeżeli w tej chwili zaszczepionych jest 52,8 proc. Polaków, to wśród nich jest pewien procent, który się nie uodpornił. Przyjęcie samej szczepionki nie zawsze jednoznacznie wiąże się z reakcją odpornościową.

Myślę, że skuteczność szczepionek używanych w Polsce jest mniej więcej 80-procentowa. Czyli zakładałbym jakieś 10 proc. mniej osób, które są uodpornione, a do tego trzeba dodać około 15-20 proc. uodpornionych z powodu przechorowania – wszystko jedno, czy objawowego, czy bezobjawowego. Ci, którzy przechorowali, uruchomili swój układ odpornościowy i w związku z tym wytworzyli przeciwciała i mają odporność komórkową.

Szacuję, że odpornych w populacji mamy tak około 65 proc., może w porywach do 70 proc., a więc brakuje nam jeszcze co najmniej 20 proc., aby być spokojnym i móc mówić o ochronie populacji przed koronawirusem.

Wyjaśnijmy – czym różni się dawka przypominająca od dodatkowej?

Dawka przypominająca, czyli z angielskiego booster, ma uświadomić ludzkiemu układowi odporności, że został zaatakowany kolejny raz przez ten sam patogen, ale potrafi go rozpoznać, odróżnić i zneutralizować. Dotyczy to tylko osób, które wytworzyły odporność. Natomiast dla tych, których organizmy mimo przyjęcia dwóch dawek nie zareagowały wytworzeniem pamięci immunologicznej i wytworzeniem przeciwciał, dawka dodatkowa jest dawką sprawdzającą, czy w ogóle są zdolni do tego, by wytworzyć odporność. Ten mechanizm znamy z wielu innych wcześniejszych szczepień. Nie wszyscy w 100 proc. reagują na szczepienie.

Jak długo booster ochroni nas przed zakażeniem?

To zależy od dwóch czynników: od jakości szczepionki i (bardziej!) od układu odpornościowego osoby szczepionej, ponieważ każdy reaguje indywidualnie. Na 100 zaszczepionych osób każda zareaguje inaczej: jakiś malutki odsetek nie zareaguje wcale, inny odsetek wytworzy bardzo minimalną odporność, natomiast większa część osób zaszczepionych wytworzy odporność, która się wyrazi kilkuset, kilkudziesięcioma lub kilkoma tysiącami przeciwciał w jednostce objętości badanego materiału.

Trzecia dawka może nie tylko wydłużyć, ale przede wszystkim zwielokrotnić wytworzoną odporność. Do tej pory nie wiemy, jaka wartość przeciwciał jest graniczną wartością chroniącą przed zakażeniem, w związku z tym im wyższa wartość przeciwciał poszczepiennych, tym korzystniej dla danego pacjenta – zwiększa się ochronność i bezpieczeństwo. Jedno jest pewne: nawet jeśli ilość wytworzonych przeciwciał nie będzie wystarczająca do tego, by uchronić pacjenta przed rozwojem choroby, to przynajmniej będzie łagodniej chorował, bo zawsze jakaś określona część tych inwazyjnych wirusów, które go zaatakują, zostanie zneutralizowana.

Mówienie o naruszaniu wolności jest egoizmem. Tu nie ma miejsca na decyzje pośrednie, cząstkowe. Trzeba być konsekwentnym, bo inaczej się z epidemią nie da wygrać

Czy istnieją grupy osób, które nie powinny się szczepić przeciwko COVID-19?

Nie ma takich grup poza osobami, które mają tak zwaną wrodzoną agammaglobulinemię, bo ci pacjenci nie odpowiedzą na szczepienie. Im trzeba raczej podać materiał zawierający gotowe przeciwciała.

Może występować nadwrażliwość na składnik któregoś z preparatów – w tym wypadku takie osoby albo trzeba zaszczepić z zapewnieniem im pełnego bezpieczeństwa, czyli w warunkach możliwości udzielenia natychmiastowej pomocy, gdyby wystąpiła jakaś reakcja uczuleniowa. Jednak dążąc do 90-procentowego wyszczepienia populacji, myśli się właśnie o tych wszystkich osobach, które nie mogą się zaszczepić z jakichkolwiek powodów. Przy tak wysokim odsetku wyszczepienia populacji wirus praktycznie przestaje krążyć w środowisku, w ten sposób takie osoby są automatycznie chronione przed ryzykiem zakażenia.

Czy zgadza się pan z tezą, że zachoruje każda niezaszczepiona osoba?

Nie, bo zapominamy o odporności wrodzonej. Polega ona na tym, że układ odpornościowy reaguje na tak zwane dawki biologiczne, czyli na kontakt biologiczny z patogenem i uruchamia się od razu, nie czekając na szczepienie. Mechanizmy obronne nie muszą uchronić człowieka przed zakażeniem, mogą złagodzić przebieg lub zminimalizować objawy.

Śmiertelność dotyczy przede wszystkim pacjentów z regionów o niskim odsetku wyszczepienia i często obarczonych chorobami dodatkowymi. Większość lekarzy, których wypowiedzi miałem okazję usłyszeć, wyraźnie mówi, że obecnie ok. 90 proc. pacjentów, którzy zapadają na COVID i umierają, to osoby niezaszczepione. Mamy jednak dowody, że są również osoby, które były zaszczepione i uległy zakażeniu, a jakiś zbieg okoliczności – zarówno indywidualnych dotyczących pacjenta, jak i tego czynnika biologicznego, stał się przyczyną zgonu. Ale to są rzeczywiście tylko pojedyncze przypadki.

Kobieta trzyma się za szyję

Jak pana zdaniem będą wyglądały kolejne miesiące pandemii?

Moim zdaniem obecna sytuacja może się przekształcić w epidemię pełzającą, która będzie trwała do czasu osiągnięcia odporności populacyjnej. Trzeba też sobie powiedzieć uczciwie i jasno, co uważam jako doświadczony klinicysta i epidemiolog, że spodziewam się, iż w regionach Polski, które są obarczone największą zachorowalnością i najniższym odsetkiem wyszczepialności, pojawią się nowe warianty, które obejdą wypracowane dotąd sposoby zwalczania tych patogenów i dorzucą nam kolejne zakażenia typu np. delto-podobnego.

Musimy liczyć się z tym, że w miejscach, gdzie wirus w tej chwili ma się dobrze, czyli w regionach w których środowisko jest nim wysycone i dużo ludzi choruje – tam ten wirus się zmutuje i wypracuje wariant korzystniejszy do przeżycia.

 


Andrzej Gładysz – prof. dr hab. n. med., specjalista chorób wewnętrznych i chorób zakaźnych. Były wieloletni kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych, Chorób Wątroby i Nabytych Niedoborów Odporności Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Były wieloletni konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych i były członek Rady Epidemiologicznej przy Głównym Inspektorze Sanitarnym. Od września 1995 r. jest członkiem Komitetu Etiologii i Patogenezy Zakażeń Polskiej Akademii Nauk. Jest twórcą programów z zakresu promocji zdrowia i ekspertem krajowym w zakresie wirusowych zapaleń wątroby oraz zakażenia HIV/AIDS.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.