Przejdź do treści

Renata Chrostowska: Śmierć samobójcza jest jak wybuch bomby

Śmierć samobójcza jest jak wybuch bomby
Śmierć samobójcza jest jak wybuch bomby / Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Co roku w Polsce nawet 5-6 tys. osób odbiera sobie życie, statystycznie kilkanaście dziennie, co piąta z nich nie skończyła trzydziestki. To czyiś znajomi, przyjaciele, koledzy ze szkoły, studiów, pracy, bracia i siostry, a także: dzieci –  mówi Renata Chrostowska, psycholożka z Fundacji Zobacz… Jestem. O tych tragediach nie zawsze usłyszymy. Bo w przypadku samobójczej śmieci – zwłaszcza dziecka – ostracyzm społeczny jest duży. A łatkę „matki/ojca samobójcy”, co „nic nie widzieli”, „nic nie zrobili” łatwo się przykleja. 

 

Na forach internetowych niewiele jest wpisów takich jak ten, który parę lat temu zamieściła Kochająca Mama:

„Dwa miesiące temu mój syn odebrał sobie życie, miał 16 lat. Przy jego ciele znaleziono list pożegnalny. Napisał, że kochał mnie, lecz nie odczuwał mojej miłości do niego. (…) Czuję się winna, czuję, że nie powinnam tyle pracować, że powinnam poświęcać mu czas. Widziałam, że często siedzi smutny, lecz gdy podchodziłam, on mnie odrzucał. (…) Nie wiem, co mam ze sobą zrobić, tęsknię za nim i kocham go”.

Może dlatego, że ostracyzm w przypadku samobójczej śmieci jest tak duży, że łatkę „matki/ojca samobójcy”, co „nic nie widzieli”, „nic nie zrobili” przykleja się tak łatwo? Bo zrozumienie (przynajmniej pod tym wyznaniem) Kochająca Mama znajduje przede wszystkim u innej matki, która pisze:

„Mój syn (…) miał 35 lat. Straszna tragedia i rozpacz i nie mam pocieszenia na pewno do końca życia. Mam wyrzuty sumienia, że nie pomogłam mu, że nie dopytałam, a sam niewiele mówił. Nic nie chce tego bólu ukoić. Syn chciał bardzo żyć, ale mówił, że nie ma siły”.

I innego ojca:

„Czuję to samo, również syn, 22 lata, przez 1,5 roku ciągle powtarzał, że to zrobi i szpital psychiatryczny nie pomógł. (…) Ale teraz, jeśli prawdziwie wierzyć, to on tylko zasnął i wiem, że spotkamy się w lepszym świecie”.

Sulimir Szumielewicz, koordynator Kryzysowego Telefonu Zaufania

Aneta Wawrzyńczak: Poznałam kiedyś kobietę, starszą ode mnie o pokolenie, fajna, do pogadania o wszystkim. Już po tym spotkaniu dowiedziałam się, że jej syn wiele lat temu popełnił samobójstwo. Pamiętam, że pomyślałam wtedy: jak ona daje radę normalnie żyć? Czy ta moja myśl była zrozumiała, usprawiedliwiona – czy w jakiś sposób skandaliczna?

Renata Chronowska, Fundacja Zobacz… Jestem: Myślę, że takie pytanie pojawia się w głowach wielu ludzi, gdy dowiadują się o samobójstwie w swoim otoczeniu. Śmierć samobójcza jest jak wybuch bomby, dotyczy bezpośrednio co najmniej czterech osób, a w sposób pośredni nawet około trzydziestu.

Skąd te liczby?

Takie są statystyki, podaje je chociażby Bruno Hołyst, który zajmuje się tematyką suicydologii. Widzę to też sama, prowadząc grupę wsparcia. A że mówimy o śmierci samobójczej młodych osób, siła rażenia tej bomby uderza w rodziców, dziadków, rodzeństwo, całe grono znajomych: ze szkoły, klasy, uczelni, miejsca pracy. Nie oznacza to, że ci wszyscy ludzie są w żałobie, ale na pewno doznają rodzaju straty. Jeśli dziecko doświadczało w jakiś sposób przemocy rówieśniczej, to ta strata dotyczy również osoby lub grupy, która była sprawcą.

Każdego dnia w Polsce odbiera sobie życie statystycznie 15 osób. To są czyiś współpracownicy, znajomi, przyjaciele, bliscy – a przede wszystkim dzieci, jeśli rodzice oczywiście żyją. To zaburzenie jakiegoś porządku, praw natury, nie tak powinno być – czy przez to na skali doświadczeń życiowych śmierć dziecka, zwłaszcza samobójcza, plasuje się gdzieś na samym końcu, trudno znaleźć coś straszniejszego?

Myślę, że tak, ale nie chciałabym ustawiać jakiejś hierarchii, bo dla większości osób śmierć kogoś bliskiego jest dramatem. Jestem więc daleko od tego, by mówić, że to najgorsza, najbardziej okrutna śmierć. Natomiast na pewno jest bardzo znacząca, bo jest przede wszystkim niespodziewana, wywołuje ogrom emocji, znacznie bardziej niż odejście kogoś w wyniku choroby czy w podeszłym wieku dotyka cały system. Nie mówiąc o tym, że jest duże niezrozumienie śmierci samobójczej. Ktoś sam, dobrowolnie, postanawia odebrać sobie życie, które zostało mu dane?

Często pytamy młodych ludzi: nie chcesz żyć czy nie chcesz żyć tak, jak żyjesz teraz? Jak się dopyta o to młodą osobę, która tak bardzo cierpi, to bardzo często okazuje się, że nie chce popełniać samobójstwa, tylko nie wie, co robić, bo życie jest dla niej tak nieznośne

To nie mieści się nam w głowach.

I stąd nieraz pojawia się pytanie, zwłaszcza gdy dotyczy to młodego człowieka, co musiało się stać, że aż tak bardzo nie chciał żyć. Dlatego w Fundacji często pytamy młodych ludzi: nie chcesz żyć czy nie chcesz żyć tak, jak żyjesz teraz?

Których odpowiedzi jest więcej?

Tych drugich. Jak się dopyta o to młodą osobę, która tak bardzo cierpi, to bardzo często okazuje się, że nie chce popełniać samobójstwa, tylko nie wie, co robić, bo życie jest dla niej tak nieznośne.

W takim przypadku jest szansa na działanie, ratunek?

Tak, przy czym proszę pamiętać, że mówimy o osobach, które już pojawiły się w gabinecie.

Czyli zrobiły duży krok naprzód.

A to znaczy, że chcą zmiany. Wtedy często przygotowujemy wspólnie plan działania, co robić, gdzie dzwonić, jak szukać pomocy, jeśli nachodzą je takie myśli.

Na co zwrócić uwagę? Jako osoba bliska, przyjaciel, rodzic?

Na obniżony nastrój i wszelkie zmiany w zachowaniu, brak energii, zmienność nastrojów, ciągłe przemęczenie, odmawianie propozycji wspólnego wyjścia. Jeśli dziecko było towarzyskie, ale zaczyna się izolować. Miało swoje pasje, ale przestało się nimi interesować, nic go nie cieszy. Było pomocne, a zaczyna być rozdrażnione (bo depresję dziecięcą, inaczej niż w przypadku dorosłych, charakteryzuje właśnie drażliwość, łatwe wpadanie w złość określane jako nastrój dysforyczny). Nie wspomnę już o bardzo wyraźnych sygnałach, kiedy dziecko mówi: „lepiej, żeby mnie nie było”, „życie jest bez sensu”, „nie chcę już żyć”.

Przychodzą do nas młodzi ludzie, tuż po osiemnastce, którzy mówią, że wcześniej nie mogli, bo słyszeli od rodziców komunikat: „Nie jesteś świrem, nie musisz iść do psychologa”. A zgodnie z prawem dopiero jako pełnoletni mogą sami decydować o terapii

Skupmy się na rodzicach: jeśli to obserwują, zgłaszają się po pomoc?

Często tak, choć zdarza się, że przychodzą do nas młodzi ludzie, tuż po osiemnastce, którzy mówią, że wcześniej nie mogli, bo słyszeli od rodziców komunikat: nie jesteś świrem, nie musisz iść do psychologa. A zgodnie z prawem dopiero jako pełnoletni mogą sami decydować o terapii.

Co z tymi, którzy na państwa pytanie odpowiadają, że nie chcą żyć w ogóle?

 Najtrudniej jest pomóc tym, którzy nie ujawniają swoich zamiarów, są samotni, nie szukają pomocy w żaden sposób, mają wielką niechęć do świata. Albo jest proponowana pomoc, ale stawiają opór, są zawężeni w myśleniu, że nic ich dobrego w życiu nie czeka. Pracuję teraz z dziewczyną, która na wiele pytań, kwestii odpowiada: ja nie dożyję osiemnastki. I zawsze mnie zastanawia, co ona chce przez to powiedzieć, bo być może to nie jest sygnał, że planuje się zabić. Skoro przyszła do gabinetu, to znaczy, że chce coś zmienić – i za tym jej powtarzanym często stwierdzeniem może być ukryty komunikat, na przykład: „po prostu odczep się ode mnie” albo „porozmawiaj ze mną”. Uważne słuchanie jest więc bardzo ważne. Proszę też pamiętać, że gros osób, zwłaszcza młodych, popełnia samobójstwa impulsywne, kiedy już jakoś sobie radzą, ale…

Pojawia się niespodziewanie coś, co przelewa czarę goryczy?

Tak – i wtedy działają bez planu, dokonują aktu nagłego. Przyczyną może być ta ostatnia kropla, zerwanie z chłopakiem/dziewczyną, krzywe spojrzenie nauczyciela, komentarz trenera. Natomiast osoba, która planuje odebrać sobie życie, działa inaczej, robi wszystko, żeby zrealizować swój zamiar.

Wymieniła pani krople, które mogą przelać czarę goryczy: problemy miłosne, w szkole, z nauczycielami. Ja bym dodała – z rodzicami. To dlatego często po śmierci samobójczej dziecka nieustannie przewijają w głowie film z całego ich wspólnego życia, odtwarzają minuta po minucie każdą scenę, analizują, robią stop klatki i wyrzucają sobie: gdybym tylko wtedy z nim/nią porozmawiała, pozwoliła jechać na koncert, wyjść z domu?

Ogólnie po śmierci samobójczej kluczowym pytaniem jest: dlaczego. I dobrze obrazuje to stwierdzenie, z którym kiedyś się spotkałam: żałoba po śmierci samobójczej kończy się wtedy, kiedy znajdziemy odpowiedź na pytanie dlaczego – albo przestaniemy pytać.

Daniel Dziewit

A da się w ogóle odpowiedzieć na to pytanie? Czy może lepiej w ogóle go nie zadawać?

Czasami się da, dzieci zostawiają zeszyty, w których na marginesach wyrażały swoje stany emocjonalne, zostawiają nieraz listy, w których wyjaśniają, dlaczego odebrały sobie życie. Rodzice nie dostają w nich ostatecznej odpowiedzi, bo zawsze zostanie pytanie: dlaczego moje dziecko nie przyszło do mnie po pomoc? Ale mają wtedy chociaż kawałek historii, która pomaga w tym, żeby tę historię jakoś domknąć.

Nieraz też dziecko komunikuje, że jest mu źle, jak sama pani zauważyła, nawet mówi wprost: nie chcę żyć. Pytanie, jak często wtedy słyszy wtedy: histeryzujesz, wymyślasz, szukasz atencji?

Myślę, że często. Bo też trudno postawić się w sytuacji rodzica, który słyszy coś takiego od własnego dziecka. Nierzadko też spotykam rodziców, którzy sami wymieniają, co zaobserwowali u dziecka, jakie objawy, z których ewidentnie widać potrzebę zdiagnozowania go przez psychiatrę w kierunku depresji – ale słyszę wtedy: chyba pani zwariowała, piętnastolatek i depresja?! Zdarza się też, że przychodzi dziecko i opowiada, jak mówiło rodzicom, że czuje się źle, jak zapewnili, że poszukają pomocy, ale minęły trzy miesiące i nic się nie wydarzyło. I dopiero jak na przykład dokonało aktu autoagresji, nagle okazuje się, że wizytę w gabinecie jednak da się umówić szybciej. Ale jest gros rodziców, którzy widzą, co się dzieje, rozmawiają z dzieckiem, przychodzą, zanim będzie za późno, szukają pomocy.

To ja stanę w roli adwokata diabła. Może po prostu rodzice boją się, że jak będą się za bardzo z dzieckiem cackać, to nie przygotują go do dorosłego życia, nie zahartują na tyle, by sobie poradziło w przyszłości z „naprawdę poważnymi” problemami? Albo że wychowają „terrorystę”, który nauczy się, że szantażem dostanie to, co chce?

Ale tutaj mówimy o innej sytuacji. Jeśli rodzic jest w kontakcie z dzieckiem, rozmawiają ze sobą, spędzają razem czas i dziecko wie, że zostanie zaakceptowane z każdą informacją, z którą przyjdzie – to wtedy nie ma sytuacji, o której pani mówi. Rodzic nie będzie zaskoczony, gdy dziecko powie któregoś dnia: jest mi źle. On je zna, widzi, że się zmienia.

To jest fundament profilaktyki samobójstw wśród młodych dzieci? Budowanie relacji, obserwowanie dziecka, słuchanie, a nie tylko słyszenie?

Także tworzenie takiej atmosfery, w której i ja mogę mu powiedzieć, że szef mnie zirygował w pracy, i ono może mi powiedzieć: pani od matmy jest beznadziejna. Czyli przyznanie sobie i dziecku prawa do tego, żeby dzielić się ze sobą tym, co jest w nas, co nas boli, dręczy, denerwuje.

Żałoba po śmierci samobójczej kończy się wtedy, kiedy znajdziemy odpowiedź na pytanie dlaczego – albo przestaniemy pytać

I uznanie, że problemy dziecka są równie ważne, co nasze?

Tak, bo rodzice nieraz mówią: nie przesadzaj, też byłem taki nieśmiały, też sobie nie dawałem rady, wejdziesz w dorosłe życie, to sobie poradzisz.

Albo: ty i tak masz dobrze, za moich czasów było gorzej!

Ja mam akurat ogląd z dwóch perspektyw: więcej pracuję z młodzieżą, ale prowadzę też grupę wsparcia dla rodziców. I widzę na przykład taką sytuację, że przychodzi do mnie młoda dziewczyna  (jej matki nie znam, bo jest już pełnoletnia, więc nie ma takiego obowiązku) i opowiada, że gdy mówiła rodzicom o swoich problemach, słyszała: ty masz po prostu taki temperament, zawsze byłaś, smutna, wyciszona, wycofana. Ale ja znam jej perspektywę jako dziewczyny, która mówi: mam myśli samobójcze od czterech lat, bo od czterech lat czuję się beznadziejnie.

Co ma w takiej sytuacji zrobić dziecko, żeby rodzic je usłyszał? Czemu nie chce powiedzieć: zapiszę cię do psychologa, zobaczmy, niech inni ocenią. Przecież jak dziecko ma złamaną rękę, to nie bawimy się w ortopedę, nie mówimy: ruszasz palcami, nic ci nie będzie – tylko zasuwamy na SOR. Profilaktyka powinna być tu taka sama, jak przy każdej innej chorobie fizycznej, to znaczy: sami nie próbujemy swojego dziecka leczyć.

To powinno być poparte zwykłą, szczerą rozmową? Trzeba powiedzieć w takiej sytuacji dziecku: kocham cię, ufam ci, ale tak będzie lepiej, bezpieczniej dla ciebie?

Oczywiście. Czasami, jeśli jest potrzeba, trzeba użyć autorytetu rodzica. I jest to wyraz troski nad dzieckiem, pokazania mu, że czuwamy nad nim, pamiętamy, po prostu jesteśmy. Niezwykle ważne jest również, by w sytuacji, gdy dziecku zostają przepisane przez psychiatrę leki, nie oddawać mu całego opakowania, tylko wydzielać samemu. Przecież gdy dziecko ma grypę, jakoś nikt nie wpada na to, żeby dać mu dać blister antybiotyku i powiedzieć: łykaj co 12 godzin.

Jak dziecko ma złamaną rękę, to nie bawimy się w ortopedę, nie mówimy: ruszasz palcami, nic ci nie będzie – tylko zasuwamy na SOR. Profilaktyka powinna być tu taka sama, jak przy każdej innej chorobie fizycznej, to znaczy: sami nie próbujemy swojego dziecka leczyć.

Zdarza się, że profilaktyka nie zadziała. Rodzic po śmierci dziecka przeżywa żałobę. Czy jest to w jakiś sposób inna żałoba? Przechodzi inne etapy, w innej kolejności?

Nie można tego zmierzyć, jej etapy mogą przebiegać bardzo różnie, jak w każdej innej żałobie, możemy zatrzymać się na dłużej na jednym z nich lub nie przejść przez któryś etap. Myślę, że jest zazwyczaj dłuższa, a pierwsza faza, czyli szok, dużo bardziej rażąca, bo najczęściej samobójcza śmierć jest nagła i niespodziewana. Charakterystyczne jest natomiast to, że rodzice nie dają sobie często prawa na jej przeżywanie, bo bardziej pochłania ich poczucie winy. A to z kolei wynika z bardzo dużej stygmatyzacji ze strony społeczeństwa, które patrzy na nich i myśli bądź mówi: coś w tym domu musiało być nie tak.

Jest rzeczywiście ta stygmatyzacja czy rodzicom wydaje się, że wszyscy na nich patrzą i tak sobie właśnie myślą?

Jest stygmatyzacja, w ludziach pojawiają się w związku z taką informacją różne emocje, mogą patrzeć na rodzica ze współczuciem, ale nawet często pojawia się też myśl: coś tam musiało być niedopilnowane, że nic z tym nie zrobili. I rodzice to czują. Od jednej z matek, z którymi pracuję, usłyszałam: czuję, jakbym miała napisane na plecach, że jestem matką samobójcy.

Mówi pani o patrzeniu – a co z rozmawianiem? Właściwie od wszystkich rodziców po poronieniu słyszałam, że boli ich milczenie, bo ludzie unikają tematu ich utraconego dziecka. Myślę, że powodów może być kilka: nie wiedzą, co powiedzieć, boją się nawet zbliżyć do myśli, że to mogło spotkać również ich samych albo myślą, że tak jest lepiej, bo nie chcą rozdrapywać rodzicom rany. Ale ci rodzice po poronieniu mówili: my właśnie chcemy rozmawiać, chcemy pamiętać, wyobrażać sobie, co by było gdyby. W przypadku rodziców, którzy stracili dziecko śmiercią samobójczą jest podobnie?

Tak, chociaż rzadziej zgłaszają się po specjalistyczną pomoc, bo, jak już powiedziałam, sami nie dają sobie przyzwolenia na żałobę, dominujące jest u nich poczucie winy, że rzeczywiście czegoś nie dopilnowali, nie zauważyli. Rozmowa o żałobie, o śmierci, jaka by ona nie była, jest ogólnie trudna i ludzie unikają jej z różnych powodów. Także dlatego, że boją się, że ktoś się rozsypie, rozpłacze, a oni nie będą wiedzieli, co z tym zrobić. Ale dlaczego w ogóle mieliby coś z tym zrobić?

 

Jak pomóc osobie w kryzysie psychicznym?

Może wystarczy, że po prostu będziemy, damy osobie w żałobie przestrzeń, żeby mogła popłakać?

Przecież jak ktoś się cieszy, to nie mówimy: no i z czego się tak cieszysz? Ale jak ktoś wyraża emocje złości, niezadowolenia, smutku, rozpaczy, to już szukamy sposobu, żeby poczuł się lepiej. Nie musimy tego robić, bo bycie w żałobie to bycie w emocjach, a smutek jest jedną z nich. Dotyka nas przecież strata, którą jakoś musimy w sobie pomieścić, pożegnać bliską zmarłą osobę, zmienić swój sposób życia i funkcjonowania. Kiedyś na grupie wsparcia usłyszałam: dzisiaj jest czas smutku i okej, kiedyś będzie jeszcze czas radości. Nie brońmy się przed tym, bo to naturalne, w żałobie jest i smutek, i tęsknota, i żal, że już nie zobaczymy bliskiej osoby, nie porozmawiamy z nią.

Śmierć samobójcza dziecka odciska na rodzicu piętno, jak sama pani zauważyła: w różnym stopniu. Od czego to zależy? Czy jakieś cechy osobowości albo to, jak zostaliśmy wychowani, albo czynniki zewnętrzne, albo wiara pozwalają się niejako zaimpregnować na taką tragedię?

Moim zdaniem nie ma czynnika, który by nas ochronił. Ale oczywiście są rzeczy, które mogą nam pomóc tę żałobę przeżyć, dla jednych to będzie wiara, dla innych rodzina, dla jeszcze innych góry. Ważne, by przeżyć ją na swój sposób, bo nie ma sposobu uniwersalnego, to jest bardzo indywidualne. Oczywiście, jeśli bardzo mocno wpływa na nasze codzienne funkcjonowanie, przedłuża się, musimy szukać pomocy u specjalistów, bo może rozwinąć się bardzo głęboka depresja i inne zaburzenia. Mitem jest, że żałoba trwa rok, czasami pożegnanie zajmuje znacznie dłuższy czas.

Jak to odbija się na relacjach między rodzicami? Według szacunków 75-90 proc. par po śmierci dziecka ma poważne problemy partnerskie, a 50-75 proc. kończy się rozstaniem

Tak jak powiedziałam wcześniej: każdy z nas przeżywa żałobę indywidualnie. Funkcjonuje też przekonanie, że matka ma prawo przeżywać bardziej, bo to ona nosiła dziecko pod sercem i wydała na świat, zwłaszcza w bardziej tradycyjnym modelu rodziny, także bardziej zajmowała się dzieckiem na co dzień. A ojciec może przeżywać tę żałobę tak samo, a może nawet bardziej, ale może nie mieć na to przyzwolenia ze strony otoczenia albo sam go sobie nie dawać. W przypadku śmierci dziecka, rodzice, czasami w milczeniu, obwiniają się wzajemnie, bo to jest element poszukiwania odpowiedzi dlaczego. A takie niewypowiedziane wzajemne pretensje mogą spowodować rozłam w małżeństwie. Dlatego tak ważne jest, by po prostu dać sobie czas na przeżycie swojej żałoby po swojemu.

 

Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. To są instytucje funkcjonujące w całej Polsce, udzielające bezpłatnych usług.

Istnieje niebezpieczeństwo, że bliska ci osoba wyszła z domu i może popełnić samobójstwo? Dzwoń na 112. Może się okazać, że dzięki temu uratujesz czyjeś życie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: