Przejdź do treści

„Zazwyczaj kobieta załatwia się na bizneswoman: biegnie do toalety, siada i szybko, z parciem, oddaje mocz. A powinno się dać sobie sekundę, dwie, bez parcia na mięśnie dna miednicy”- mówi Urszula Herman, założycielka zespołu PelviFly, oferującego treningi mięśni dna miednicy

Urszula Herman. Zdj: archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Zazwyczaj kobieta załatwia się na „bizneswoman”: biegnie do toalety, siada i szybko, z parciem, oddaje mocz. A powinno się dać sobie sekundę-dwie, bez parcia na mięśnie dna miednicy, bez dokładania tłocznią brzuszną, żeby mocz naturalnie, bez parcia, sam poleciał, żeby mięśnie same się rozluźniły – mówi Urszula Herman, doktor nauk o zdrowiu Collegium Medicum na Uniwersytecie Jagiellońskim, założycielka Fundacji Force Feminite i zespołu PelviFly, oferującego treningi mięśni dna miednicy.

Aneta Wawrzyńczak: Ostatnio w wywiadach powtarzam to do znudzenia, ale – jak mniemam – znów jest ku temu pretekst: wydawałoby się, że żyjemy w czasach, gdy tabu odeszło do lamusa. A jednak ciągle przekonuję się, że mnóstwo kwestii związanych z cielesnością wciąż jest w nie spowite. Nietrzymanie moczu to jedna z nich?

Dr Urszula Herman: W moim przypadku występuje syndrom eksperta: ponieważ o tym rozmawiam na każdym kroku, czasem wydaje mi się, że problem jest rozwiązany. A jednak wciąż bardzo często spotykam się z tym, że kobiety wstydzą się tematu nietrzymania moczu i nie mówią o tym nawet zaufanemu lekarzowi czy fizjoterapeucie. Widać to chociażby po webinariach, które często organizuję, a w których bierze udział bardzo dużo kobiet, całkowicie anonimowo. I na czacie pojawia się wtedy mnóstwo komentarzy typu: „mam problem z wysiłkowym nietrzymaniem moczu, nie wiedziałam, że trzeba to leczyć”. Niebywałe, prawda? Dlatego uważam, że problem wciąż stanowi tabu – i dlatego trzeba o tym mówić, edukować kobiety i informować o prawidłowej ścieżce leczenia.

Z badań wynika, że od momentu pojawienia się pierwszych objawów do zgłoszenia do poradni urodynamicznej mija średnio dziewięć lat.

To zależy też od rodzaju nietrzymania moczu. W moich badaniach („Barriers in entering treatment among women with urinary incontinence”), które robiłam sześć lat temu, a których wyniki publikowałam w „Ginekologii polskiej”, wzięły udział kobiety w wieku od 26 do 81 lat. W przypadku wysiłkowego nietrzymania moczu średnio były to cztery lata od wystąpienia objawów do zgłoszenia się do poradni, naglącego trzy lata, postaci mieszanej sześć lat, a w przypadku NTM z przepełnienia współistniejącego często z cukrzycą nawet 10 lat.

Dlaczego tyle zwlekały?

Najczęściej mówiły o wstydzie, ale też braku wiedzy i przekazie międzypokoleniowym: ich matki mówiły im, że to normalne po ciąży, że też to mają, że tego się w sumie nie leczy. Albo że jest to po prostu związane ze starzeniem się. Co gorsza, niektórzy specjaliści, głównie interniści, też upewniali te kobiety, że to wynika z wieku – i nie ma co się tym zajmować, tego się nie leczy.

Wspomniała pani o różnych rodzajach nietrzymania moczu, zatrzymajmy się przy tym na chwilę. Najczęściej pojawia się tak zwane wysiłkowe nietrzymanie moczu, które pojawia się przy kaszlu, kichaniu, śmiechu…

Czyli generalnie wzroście ciśnienia śródbrzusznego. Następuje wtedy gubienie moczu, które też jest stopniowalne. Najczęściej zaczyna się od tego, że pojawia się sporadycznie, przy przeziębieniu, podczas kaszlu czy kichania. Ale już wtedy należy się tym zainteresować i zgłosić do specjalisty. Bo później problem może się nasilać. Do tego, stopnia, że nawet najdrobniejszy ruch będzie powodował gubienie moczu.

I to już będzie drugi rodzaj, czyli naglące nietrzymanie moczu?

Naglące nietrzymanie moczu jest związane z nadaktywnością mięśnia wypieracz pęcherza i skutkuje tym, że nagle odczuwamy silne parcie i bardzo chce nam się iść do toalety. Naglące, bo czasami nie zdążymy do niej dotrzeć.

 

Zazwyczaj kobieta załatwia się na „bizneswoman”: biegnie do toalety, siada i szybko, z parciem, oddaje mocz. A powinno się dać sobie sekundę-dwie, bez parcia na mięśnie dna miednicy, bez dokładania tłocznią brzuszną, żeby mocz naturalnie, bez parcia, sam poleciał, żeby mięśnie same się rozluźniły. Spychanie mięśni w dół to ogromny błąd i nawet, jak zaczniemy je ćwiczyć, to takim parciem będziemy zerować nasze osiągnięcia

Urszula Herman

Te dwa rodzaje są kompletnie rozdzielne czy też następuje gradacja, wysiłkowe przechodzi w naglące?

Tak, są rozdzielne, ale też, zwłaszcza u kobiet po 50. roku życia, najczęściej występuje forma mieszana, czyli obie naraz. Sęk w tym, że zaczyna się błaho, ale krok po kroku ten problem odbiera nam życie. Bo najpierw się go bagatelizuje, myśli: „raz na jakiś czas założę wkładkę czy ciemniejsze spodnie, jakoś sobie poradzę”. Ale problem eskaluje, bez właściwej diagnozy i leczenia, sam z siebie nigdy się nie zatrzyma. Wręcz przeciwnie, będzie się nasilać. Zwłaszcza w okresie menopauzy, kiedy następuje spadek poziomu estrogenów w organizmie, co z kolei ma wpływ na zwiotczenie tkanek i jakość kompresji cewki moczowej. Ale też po porodzie, jeśli doszło do jakiegoś uszkodzenia w obrębie dna miednicy, a nie było rehabilitacji. I nawet jeśli problem nie występuje od razu, to z dużym prawdopodobieństwem pojawi się w okresie menopauzy, kiedy mięśnie ulegną osłabieniu.

I tu wkraczamy na grząski grunt mitów związanych z nietrzymaniem moczu. Bo, szczerze mówiąc, zanim umówiłam się z panią na rozmowę, byłam przekonana, że to wyłącznie problem kobiet bardzo dojrzałych.

Też tak kiedyś myślałam (śmiech).

A nie, przepraszam, jest jeszcze klasyczne „zaraz się posikam ze śmiechu”. Tylko że brałam to wcześniej pół-żartem. Ustalmy zatem, jakie są czynniki ryzyka, które mogą prowadzić do nietrzymania moczu? Bo z moich przygotowań do tej rozmowy wynika, że jest ich mnóstwo: poród, infekcje dróg moczowych i intymne, ciężka praca fizyczna, a nawet sport – zarówno jego brak, jak i nadmiar w codziennej aktywności.

To prawda, jest wiele czynników ryzyka, zwłaszcza kobiety są na ten problem narażone. Nie tylko poród, ale już sama ciąża wpływa na zwiększenie ryzyka nietrzymania moczu. Z kolei w przypadku sportu ważne jest, żeby zachować balans. Czyli: jeżeli biegamy, warto również wprowadzić treningi, które pomogą aktywować mięśnie głębokie, biorące udział w stabilizacji centralnej. Bo zagraniczne badania wśród zawodowych sportsmenek, między innymi koszykarek, trampolinistek, kobiet jeżdżących często konno pokazują, że wiele z nich ma problem z dysfunkcjami mięśni dna miednicy, w tym z nietrzymaniem moczu. Dno miednicy może osłabić się poprzez ciągłe wzmożone napinanie mięśni. Często w pierwszej fazie nauki ćwiczeń mięśni dna miednicy musimy nauczyć się świadomości tego rejonu, jak mięśnie relaksować, a dopiero potem wprowadzić treningi na wytrzymałość, kontrolę czy rozwijanie maksymalnej siły skurczu.

Czynnikiem ryzyka może być też dieta – nadmiar ostrych przypraw, alkoholu, kofeiny. A przede wszystkim nadwaga.

Tak, otyłość brzuszna ma wpływ na pracę mięśni dna miednicy, bo te dźwigają całą górną strukturę ciała. Są nawet badania, które wskazują, że każde zrzucone pięć kilogramów przedkłada się na poprawę objawów nietrzymania moczu. Ale samo zrzucenie wagi nie sprawi, że problem samoistnie minie. Bez odpowiedniej diagnostyki nie będzie efektu.

Można wyodrębnić jedną przyczynę? Czy to zawsze jest kompilacja różnych czynników?

Raczej kilku. Proszę natomiast pamiętać, że ja nie jestem lekarzem. Dlatego zawsze podkreślam, że w przypadku objawów nietrzymania moczu, należy się zdiagnozować, znaleźć przyczynę zaburzenia.

Wizyta u lekarza jest konieczna?

Tak, najpierw u ginekologa, który się specjalizuje w leczeniu uroginekologicznym, żeby znaleźć przyczynę problemu – czy tkwi tylko w aparacie mięśniowym, czy też są uszkodzone więzadła i/lub powięzi. Później następuje wizyta u fizjoterapeuty uroginekologicznego, który dokona funkcjonalnej diagnostyki „od stóp do głów”, poprzez terapię manualną wyeliminuje kompensacje i przygotuje do prawidłowego treningu mięśni dna miednicy.

Tacy specjaliści są w Polsce?

Owszem – i to całkiem sporo. Warto zgłosić się jak najszybciej, bo i polskie, i światowe towarzystwa rekomendują leczenie zachowawcze, czyli fizjoterapię i rehabilitację mięśni dna miednicy.

Która, jak czytałam, jest skuteczna w 70 proc. przypadków.

Tu sprawdza się stara zasada: im szybciej kobieta zgłosi się z problemem, tym lepiej, bo tym większe powodzenie leczenia zachowawczego, nieinwazyjnego. W czasie badania lekarz między innymi ocenia statykę narządu rodnego, jaki jest stopień obniżenia narządu rodnego w skali od zera do czterech, gdzie ostatni stopień to sytuacja, kiedy dosłownie macica wypada przez pochwę. Często natomiast po ciąży występuje stopień pierwszy lub drugi – i właśnie do drugiego stopnia jesteśmy w stanie dużo zdziałać poprzez fizjoterapię i trening mięśni dna miednicy.

Co ze stopniem trzecim i czwartym?

Czasami lekarz decyduje, żeby spróbować rehabilitacji po zabiegu operacyjnym, najczęściej wtedy przygotowujemy pacjentkę do zabiegu operacyjnego, a później, po operacji, jest prowadzona rehabilitacja. To też jest bardzo ważne, bo sam zabieg polega na przykład na podciągnięciu struktury dna miednicy specjalnymi materiałami, ale funkcjonalność mięśni nie zmienia się. Dlatego często pacjentki trafiają na reoperację, bo przez nieprawidłowe nawyki, także toaletowe, i brak ćwiczeń wracają do punktu wyjścia.

Czyli operacja to nie jest pożegnanie się na amen z problemem tylko wstęp do dalszej pracy i rehabilitacji?

Dokładnie. Ważne są nawyki toaletowe, nawet tak banalne, jak prawidłowe oddawanie moczu i wypróżnianie się. Tymczasem wiele z nas robi to nieprawidłowo.

To znaczy?

Zazwyczaj kobieta załatwia się na „bizneswoman”: biegnie do toalety, siada i szybko, z parciem, oddaje mocz. A powinno się dać sobie sekundę-dwie, bez parcia na mięśnie dna miednicy, bez dokładania tłocznią brzuszną, żeby mocz naturalnie, bez parcia, sam poleciał, żeby mięśnie same się rozluźniły. Spychanie mięśni w dół to ogromny błąd i nawet, jak zaczniemy je ćwiczyć, to takim parciem będziemy zerować nasze osiągnięcia. Kolejna sprawa to niechodzenie do toalety „na zapas”. A dziewczynki tak są właśnie uczone, żeby zrobić siku przed wyjściem z domu, nawet jeśli im się nie chce. W ten sposób rozregulowujemy sobie pęcherz, bo dopiero gdy jest wypełniony w ¾ objętości, do naszej głowy idzie sygnał, że musimy udać się do ubikacji. Chodzenie „na zapas” prowadzi do tego, że gdy w pęcherzu zgromadzi się parę kropelek moczu, będziemy odczuwać parcie. A to jest wstęp do naglącego nietrzymania moczu. Dlatego te nawyki są tak ważne.

Żebym dobrze zrozumiała: to działa trochę tak, jak bateria w telefonie? Kiedy trzymamy go podłączonego do prądu bez potrzeby, a nie wtedy, kiedy bateria się wyładowuje, to w efekcie ta jest coraz słabsza i musimy coraz częściej ładować?

Bardzo dobre porównanie, dokładnie tak to działa. Stąd elementem rehabilitacji jest tak zwany trening behawioralny samego pęcherza, czyli uczenie pacjenta odraczania oddania moczu. W praktyce działa to tak: już mi się chce do toalety? To wytrzymuję jeszcze pięć minut, później kolejne pięć. Kolejny problem to przetrzymywanie moczu, częste wśród kobiet wykonujących zawody, przy których jest problem z pójściem do ubikacji.

Była swego czasu afera z kasjerkami w supermarketach, które siedziały w pieluchach.

Mam też koleżanki pielęgniarki, które pracują na przykład na intensywnej terapii, gdzie zdarza się, że przez kilka godzin muszą się wstrzymywać z oddaniem moczu. I wiele z nich już ma objawy nietrzymania moczu. Kolejna rzecz to wypróżnianie się, bo zaparcia również mają wpływ na mięśnie dna miednicy. Dlatego powinno załatwiać się w pozycji kucznej.

 

Stąd bierze się na przykład kolejny mit – że wstrzymywanie strumienia moczu poprawia funkcjonalność mięśni dna miednicy. Nie poprawia, wręcz nie wolno tego robić!

Urszula Herman

Ale to głównie problem zachodni, gdzie mamy ubikacje jak trony. Na całym świecie natomiast mają one formę po prostu dziury w podłodze. Czyli uwzględniają naturalną pozycję, jaką człowiek przed wynalezieniem toalety przybierał przy wypróżnianiu.

Właśnie tak. Zawsze powtarzam na moich szkoleniach, że jeśli nie chce ci się ćwiczyć mięśni dna miednicy, zrób dzisiaj ten pierwszy krok w kierunku swojego zdrowia i zmień podstawowe nawyki.

Jak ludzie reagują, gdy pani o tym otwarcie mówi? Umówmy się, o seksie mówi się już, bardziej lub mniej otwarcie, ale mówi. Ale mikcja, defekacja to są kwestie bardzo wstydliwe.

Sporo się zmieniło. Ja nie uważam tego za tabu, mówię o tym wszędzie, gdzie tylko mogę. Inaczej było, gdy zaczęłam zajmować się tematem 10 lat temu. Trochę żartobliwie pytałam na przykład koleżanki, czy kiedykolwiek posikały się ze śmiechu.

I jak reagowały?

Zawstydzeniem. Pracowałam też z zawodowymi koszykarkami, bardzo młodymi dziewczynami, które już miały ten problem.

Przyznały się otwarcie czy pani się po prostu domyśliła?

To było dla nich trudne, były w szoku, że ktoś o tym wie, że się domyśla. Dla mnie też było to trudne, bo byłam młodym naukowcem. Ale przełamywałam się i pytałam, bo to za ważna sprawa. Myślę, że w dużym stopniu to właśnie zależy od osoby, która zadaje pytanie, jak to robi, czy delikatnie, z szacunkiem.

Dlaczego wybrała pani akurat taką specjalizację?

Przez przypadek. Na drugim roku studiów w bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego trafiłam akurat na temat nietrzymania moczu wśród sportsmenek. Miałam wtedy nieco ponad 20 lat i też wydawało mi się, że problem dotyczy tylko starszych osób. Tak spodobała mi się myśl, że można by kobietom pomóc, że zainteresowałam się tym. A im więcej robiłam badań, tym bardziej utwierdzałam się z przekonaniu, że edukacja kobiet w tym zakresie jest niezwykle potrzebna. Tym właśnie zajmuję się od 10 lat.

Co się przez tę dekadę zmieniło?

Jest już wielu lekarzy, którzy specjalizują się w leczeniu tego problemu – i to są naprawdę dobrzy specjaliści, szkolący się zagranicą. Podobnie jest z fizjoterapeutami. Póki co, niestety, są głównie w większych miastach, przez co kobiety ze wsi i mniejszych miejscowości, które zgłaszają się do nas, czasami nie mają takiej opieki na wyciągnięcie ręki i muszą dojeżdżać. Coraz więcej jest też programów ćwiczeń, które mają udowodnioną skuteczność. Wreszcie: coraz więcej kobiet zgłasza się do specjalistów, również dzięki działaniom, które podejmuje mój zespół. Jesteśmy światowymi prekursorami telelopieki, czyli treningu mięśni dna miednicy z wykorzystaniem urządzenia, aplikacji mobilnej i portalu teleopieki PelviFly.

Dla kobiet, które są w grupie podwyższonego ryzyka, PelviFly ma opracowane nieco odmienne plany treningowe. Jest program dla młodych mam, jest kobiet dojrzałych i jest dla kobiet świadomych. Ten ostatni właściwie chyba dla wszystkich?

Tak, mamy różne plany treningowe i różne rodzaje rodzaje treningów mięśni dna miednicy, które dobierane są indywidualnie pod test mięśni. Kobiety mają problem z treningiem mięśni dna miednicy, szybko tracą motywację po wyjściu z gabinetu, nie wiedzą, czy w domu trening wykonują prawidłowo i  PelviFly tworzy rozwiązanie, które wspiera i pozwala monitorować efekty rehabilitacji dzięki teleopiece. Dodatkowo dzięki nowym technologiom trenujemy w intymnych warunkach domowych, ale fizjoterapeuta otrzymuje wyniki naszych ćwiczeń, dobiera personalizowany plan ćwiczeń i jest z nami w stałym kontakcie, motywując do regularności. W większości trenują z nami panie, które mają już objawy dysfunkcji i są najczęściej po drugim porodzie. Uważam, że o edukację i profilaktykę powinno się zadbać już w szkole, chociażby na zajęciach wychowania fizycznego. I zagranicą tak jest, już 10 lat temu w Wielkiej Brytanii widziałam świetne ulotki dla młodych dziewczyn, opracowane przez towarzystwo pielęgniarek szkolnych. Skoro edukujemy już dziewczynki w temacie miesiączki, to i o nietrzymaniu moczu powinniśmy. Bo mięśnie dna miednicy trzeba ćwiczyć jak każde inne. A przy okazji: czy pani uważa, że to są mięśnie Kegla?

A nie?! Wszędzie, nawet w artykułach na stronach stricte medycznych, jest znak równości: mięśnie dna miednicy = mięśnie Kegla.

I to jest kolejny błąd. W 1949 roku Arnold Kegel stworzył urządzonko, które pomagało kobietom ćwiczyć mięśnie dna miednicy i zauważył, że to zmniejsza objawy nietrzymania moczu. Tylko że on opisał jedną z warstw mięśni dna miednicy, a jak nauka poszła dalej, to okazało się, że te mięśnie składają się z trzech warstw i są połączone z całym naszym ciałem. Jest to wręcz kobiece centrum dowodzenia, jak mówię żartobliwie. Ale rzeczywiście trochę tak jest, bo są sterowane z autonomicznego układu nerwowego i połączone z mięśniami brzucha, mięśniami przykręgosłupowymi, przeponą. To wszystko stanowi pewien cylinder. I jeśli któryś z elementów naszej orkiestry mięśni nie spełnia swojej funkcji, to całość nie brzmi tak dobrze. Trzeba więc zdiagnozować, który z nich szwankuje, bo diabeł tkwi w szczegółach.

Kolejnym problemem jest oddychanie, kobiety zazwyczaj nie wiedzą, jak zsynchronizować wydech z aktywacją dna miednicy. Prawidłowo wygląda to tak, że skurcz robimy na wydechu, a rozluźnienie na wdechu. Ważna jest też sama faza rozluźnienia. Bo często, zwłaszcza w reklamach, ładuje się kobietom do głów, że mięśnie Kegla kojarzą się z siłą i problem pojawia się, gdy są słabe. Ale to nie o to chodzi, te mięśnie powinny być wytrzymałe i szybkie, jak wojownik ninja

Urszula Herman

Wracamy więc do tego, że wizyta u lekarza jest niezbędna.

Jeśli pojawiły się jakieś objawy, to absolutnie tak. Znam przykłady pacjentek, które po porodzie były u ginekologa, ale nawet o tym nie rozmawiały. A później, mając problem z dysfunkcjami pęcherza, na własną rękę poszły na grupowe zajęcia, ćwiczenia mięśni dna miednicy. Potem nieraz okazywało się, że przez pół roku myślały, że rehabilitują mięśnie dna miednicy, a tak naprawdę problem tkwił gdzie indziej. Skutkiem czego straciły ten czas, kiedy mogły być dobrze zdiagnozowane, dobrze poprowadzone i prawidłowo rehabilitowane. Dlatego tak ważny jest skoordynowany model opieki i wczesne dotarcie do kobiet – nad tym ciągle pracuję z całym moim zespołem.

Mogły sobie wyrządzić dodatkową krzywdę?

Mogły, bo nie wiadomo, jakimi mięśniami pracowały, może w ogóle nie pracowały dnem miednicy, bo nie wiedziały bez diagnozy, że doszło do odnerwienia w tej okolicy. Dlatego na przykład we Francji i Niemczech każda kobieta po porodzie musi odbyć kilkanaście spotkań z fizjoterapeutą, co jest refundowane. Jeśli nie dopełni tego obowiązku, to nie będzie miała później prawa do refundacji, na przykład w okresie menopauzy, kiedy problem się nasili. To jest genialne rozwiązanie.

Czyli warto byłoby to wprowadzić w Polsce.

Byłoby świetnie i bardzo wpłynęło także na koszt i efektywność leczenia. Tylko że u nas refundowane są zabiegi operacyjne, ale rehabilitacja już nie, w efekcie czego dla większości kobiet nie jest dostępna finansowo.

Bo u nas pokutuje mentalność: gasimy pożar, ale nikt nie pomyśli, żeby naprawić nieszczelną instalację wcześniej. A później jest płacz, tragedia i mądry Polak po szkodzie.

Fajne porównanie, rzeczywiście tak to wygląda. A ja jestem całym sercem za profilaktyką, której u nas niestety nie ma. Chociaż coraz więcej młodych dziewczyn pyta, kiedy zacząć ćwiczyć mięśnie dna miednicy. Ale trzeba też mieć świadomość tych mięśni, poczuć ten rejon dna miednicy i to,jak pracuje. Stąd bierze się na przykład kolejny mit – że wstrzymywanie strumienia moczu poprawia funkcjonalność mięśni dna miednicy.

Nie poprawia?! Przecież wszędzie jest to zalecane…

Nie poprawia, wręcz nie wolno tego robić! Do poradni trafiła kiedyś 60-letnia nauczycielka WF-u, powiedziała, że ćwiczy mięśnie dna miednicy już od 10 lat i nic się nie zmienia. Gdy zapytałam, jak ćwiczy, odpowiedziała, że właśnie przez wstrzymywanie strumienia moczu. Ale co się dziwić, jak ostatnio w programie śniadaniowym lekarz na pytanie dziennikarki odpowiedział, że najlepszą metodą na ćwiczenie jest zaciskanie pośladków.

To jak należy ćwiczyć?

Absolutnie nie w czasie oddawania moczu. Na spokojnie, na początek w pozycji odciążającej, lężącej, trzeba zrobić tak jakby zassanie mięśni dna miednicy do góry i dopiero je zacisnąć. Tymczasem mało kobiet robi ten „lift”.

kupa

No bo jak to zrobić? Jak pani mówi o tym teraz, to brzmi jak czarna magia.

Można to sprawdzić w gabinecie ginekologicznym albo fizjoterapeutycznym. Można też samej w domu włożyć palec do pochwy i sprawdzić, czy jest pociągnięcie. Przy ćwiczeniach pomocne są różne wizualizacje, na zagranicznych kongresach proponuje się przykład, żeby wyobrazić sobie, że się wciąga spaghetti, a w publikacjach naukowych pojawia się sformułowanie „baby sucking”, czyli taki ruch, jak dziecko ssące kciuk: podciągnięcie i później zaciśnięcie. A podczas oddawania moczu mięśnie mają się rozluźnić, już po wszystkim można zakładając spodnie spróbować podciągnąć dno miednicy – i już jest mały trening zrobiony. Kolejnym problemem jest oddychanie, kobiety zazwyczaj nie wiedzą, jak zsynchronizować wydech z aktywacją dna miednicy. Prawidłowo wygląda to tak, że skurcz robimy na wydechu, a rozluźnienie na wdechu. Ważna jest też sama faza rozluźnienia. Bo często, zwłaszcza w reklamach, ładuje się kobietom do głów, że mięśnie Kegla kojarzą się z siłą i problem pojawia się, gdy są słabe. Ale to nie o to chodzi, te mięśnie powinny być wytrzymałe i szybkie, jak wojownik ninja – i właśnie w tym celu stworzyłam wraz z fizjoterapeutką z mojego zespołu PelviFly Joanną Rudnicką dostępny online i bezpłatny projekt Wyzwanie Kegel Ninja, który edukuje na temat zasad ćwiczeń mięśni dna miednicy i uczy, jak zmieniać codzienne nawyki. Bezpłatna aplikacja PelviFly & Kegel Ninja Trainer jest do pobrania w sklepie Google Play i App Store.

Znów pozwolę to sobie przełożyć: nasze mięśnie dna miednicy mają być raczej jak sprinter niż napakowany kulturysta?

O, dobre! Czasami jak sprinter, a czasem jak maratończyk – i tak też zostały do tego przystosowane dzięki właściwej proporcji włókien wolnokurczliwych, których jest więcej w stosunku do włókien szybkokurczliwych. Przychodzą do nas panie, którym w teście na urządzeniu PelviFly wychodzi duża siła mięśni. Tylko co z tego, skoro nie mają wytrzymałości, nie kontrolują siły i nie potrafią mięśni po skurczu prawidłowo rozluźnić. Wpływa to na mechanizm trzymania moczu. Ten brak kontroli powoduje, że cały czas zaciska się mięśnie bardzo mocno, co z kolei prowadzi ich niedokrwienia i w efekcie utraty elastyczności – i pojawia się problem nietrzymania moczu. Mięśnie dna miednicy powinny być jak ninja: wytrzymałe, gdyż przez cały dzień ciężko pracują, i reagować szybko, o czasie kompresując cewkę moczową, gdy następuje obciążenie (wzrost ciśnienia w brzuchu), na przykład gdy kaszlesz, podnosisz dziecko czy intensywnie biegasz, nie dopuszczając tym samym do gubienia moczu.

Jak sobie z tym kobiety radzą, zanim trafią do specjalisty?

Przyjmują mniej płynów, przez co odwadniają się. Zażywają też suplementy diety, co sprawia, że zgłaszają się później, bo myślą, że coś robią, by rozwiązać problem, przez co opóźniają zgłoszenie się do specjalisty. Często także zaczynają nosić wyłącznie czarne spodnie, żeby nie było widać mokrej plamy, na zajęciach fitness przy podskokach udają, że wiążą buta i tak dalej. Jeśli nie leczą problemu, nieraz wpadają w depresję, bo staje się to dla nich tak wstydliwe.

kobieta

Przy rehabilitacji trzeba się uzbroić w cierpliwość, prawda? Z tego co czytam, trzy miesiące ćwiczeń to jest absolutne minimum.

Jak wspominałam wcześniej, nawet gdy już jesteśmy właściwie zdiagnozowane przez lekarza i ocenione przez fizjoterapeutę, wiemy jak ćwiczyć prawidłowo, to moje badania wykazały, że  mamy problem z tzw. compliance, czyli realizacją planu ćwiczeń zgodnie z harmonogramem, szybko też tracimy motywację, która jest kluczowa, aby zachować regularność treningów i odnieść sukces pozbywając się dysfunkcji. Trzeba wykonać 300 tysięcy powtórzeń, żeby ruch następował z automatu. Ważne, żeby treningi dawały nam radość i postęp rehabilitacji był udokumentowany, na przykład urządzenie i aplikacja PelviFly wysyłają dane do specjalistów, którzy widzą, jak przebiega każdy trening, co jest nie tak, na jakim etapie fazy nauczania motorycznego jesteśmy.

A jak już osiągniemy cel i uda się powstrzymać nietrzymanie moczu, to można zaprzestać ćwiczeń? Czy to zadanie dożywotnie?

Na pewno można ćwiczyć mniej intensywnie. I wciąż pracować nad prawidłowymi nawykami toaletowymi dnia codziennego, a podczas aktywności sportowej uczyć się, jak chronić dno miednicy.

Jeśli kogoś jeszcze nie przekonałyśmy, że warto zrobić to dla zdrowia, to powiedzmy, czy seksualnie diagnoza i ćwiczenia przynoszą jakieś korzyści?

Jak najbardziej! Zgłaszają się do nas panie, które mają problem z pracą mięśni dna miedniczy podczas aktywności seksualnej i nie doświadczają orgazmów pochwowych. Dzięki ćwiczeniom można to zmienić. Możemy pełniej odczuwać doznania, poprawić ukrwienie i czucie w obrębie miednicy, co ma ma wpływ na wzmocnienie doznań seksualnych zarówno swoich, jak i partnera.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

i
Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.